Dodany: 18.05.2017 22:12|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Krótka odyseja weterana


Znowu czystym przypadkiem trafiły mi się jedna po drugiej dwie powieści poruszające problemy populacji afroamerykańskiej w USA. Najpierw „Małe wielkie rzeczy” Picoult, teraz „Dom”, w którym temat zgłębiamy tylko z perspektywy jednej ze stron.

Bohater, Frank Money, to potomek niewolników z głębokiego Południa. Od kilku pokoleń jego rodzina cieszy się wolnością, lecz z czego tu się cieszyć? Z życia w jednoizbowych drewnianych domkach bez kanalizacji, gdzie na powierzchni przeznaczonej „dla dwóch, może dla trzech osób”[1] gnieździło się ich siedem, śpiąc na podłodze albo na zestawionych krzesłach? Z pracy po szesnaście godzin na dobę – chociaż tak, ojciec i stryj Franka byli „bardzo zadowoleni, że trafiła im się robota, którą wcześniej ktoś porzucił”[2] – z której „wracali tak skonani, że czułość, jaką okazywali dzieciom, była jak brzytwa – ostra, krótka i cienka”[3]? Z tego, że dzieci, dzięki działalności charytatywnej białych parafianek nauczone czytać i pisać, i tak nie mogły uczęszczać do szkoły, bo trzeba by je jeszcze było jako tako ubrać i ponieść koszty dojazdu? Frank zaciąga się więc do wojska, tak jak inni młodzi chłopcy, którzy „już nie wracali do pracy przy bawełnie, orzeszkach ziemnych czy drewnie”[4]. Ale choć wojna z faszystami dawno się skończyła, armia spod gwiaździstego sztandaru ciągle okazuje się potrzebna (a przynajmniej tak się komuś zdawało) w jednym z licznych zakątków świata. Na przykład w Korei. Zamiast swojskiej biedy i harówki– tropikalne choroby i robactwo, smród krwi i rozkładających się trupów, skośnookie dzieci wyjadające resztki ze śmietnika i proponujące okupantom usługi seksualne… Szczęśliwcowi, który wyszedł z tego żywy, niewiele potrzeba, by stracił równowagę psychiczną. Toteż Frank pewnego dnia budzi się w szpitalu psychiatrycznym. Bez butów, bez pieniędzy i bez pomysłu na dalsze życie. Wie tylko jedno: musi dotrzeć w rodzinne strony, by ratować siostrę, która ciężko zapadła na zdrowiu (dlaczego, dowie się dopiero na miejscu). I zamiar ten pragnie sfinalizować za wszelką cenę…

Całość składa się z kilkunastu króciutkich rozdziałów; większość z nich relacjonuje wydarzenia ustami narratora zewnętrznego z punktu widzenia a to samego Franka, a to jego siostry, dziewczyny czy przyszywanej babki, zaś pozostałe stanowią monologi Franka, do kogo wygłaszane – trudno powiedzieć, ale na pewno nie do żadnej z wymienionych osób. Zawarta w nich historia nie pozostawia nas obojętnymi na poruszane problemy, a mogłaby o wiele bardziej poruszać i znacznie dłużej pozostać w pamięci, gdyby całość nie sprawiała wrażenia szkicu, który ma posłużyć za kanwę do porządnej epickiej sagi. Postacie pojawiają się i znikają, zanim zdążymy się o nich czegoś więcej dowiedzieć, motywy ulatują, nim osnute na nich wątki zostaną w pełni rozwinięte. Mimo zgrabnego, wyrazistego języka powieści pozostaje po lekturze uczucie lekkiego niedosytu, bo czujemy przez skórę, że byłoby się czym zachwycić, gdyby tylko trochę więcej, trochę obszerniej…


---
[1] Toni Morrison, „Dom”, przeł. Jolanta Kozak, wyd. Świat Książki, 2013, s. 45.
[2] Tamże, s. 46.
[3] Tamże, s. 53.
[4] Tamże, s. 46.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 692
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: