Dodany: 14.05.2010 19:34|Autor: miłośniczka

Nie trzeba czerwonej skrzynki


Czy to nie jest trochę zabawne: skojarzenia, jakie mamy po usłyszeniu słów „list miłosny”? Prawie wszyscy – i nie mówcie mi, że to nieprawda – wyobrażają sobie od razu ją i jego. Romea i Julię, Tristana i Izoldę, Izabelę Łęcką i Stanisława Wokulskiego. Nie wiem, czy cieszyć się, czy smucić faktem, że miłość w dzisiejszych czasach kojarzona jest tak niesamowicie jednoznacznie. Może to wynik naszych marzeń – marzeń o wielkiej i koniecznie niespełnionej miłości, bo wiemy dobrze, że to właśnie takie są najdoskonalsze, najpiękniejsze, najbardziej szalone i choć najbardziej bolesne, to jednak – największe?

I gdyby tak mnie kazano teraz, w tym momencie, napisać list miłosny; czym byłoby to, co mogłoby wyjść spod mojego pióra? Może opowieścią o tym, co minęło i nie wróci, o tęsknocie za miejscami, ludźmi, zwierzętami; o nostalgii za pewnymi zbiegami okolicznościami, sposobami, w jaki można się było śmiać, płakać. Uśmiechać. Bo tęsknota to siostra rodzona miłości.

Gdzieś, kiedyś, ktoś poprosił 42 znanych pisarzy (ze środowiska anglojęzycznych literatów) o napisanie listu miłosnego. Chciał stworzyć piękną opowieść o miłości na 42 oszałamiające swym bezsprzecznym pięknem sposoby. Ciekawe, ilu z tych ludzi poprzez czarne literki chciało rzeczywiście wyrazić siebie? To takie trudne: wyobrazić sobie, co myśli człowiek, kiedy pisze o miłości. Kiedy tworzy list miłosny, będący przecież najintymniejszym przesłaniem. Niedawno mój przyjaciel powiedział mi, że najintymniejszą czynnością na świecie jest... wydanie na świat życia. Moim zdaniem – nie tylko życia.

Morze miłości i ocean tęsknoty. Przepaści żalu i otchłanie nostalgii. I, jakże często na kartach tej książki, minione. Minione, które skłonni jesteśmy potem uważać za apogeum swojej egzystencji. Listy krótkie i długie, mniej poruszające struny naszego serca i szarpiące je niekiedy aż do bólu, zaprawione erotyzmem i całkiem go pozbawione (choć czy to możliwe?). Listy do kochanek, matek, ojców. Do zmarłych, do żywych. Do gór, do domów. Brzmiące jak wiersze, będące opowiadaniami. I najczęściej: mające pozostać na wieki niewysłanymi. Na wieki. Bo czasem po prostu lepiej przelać na papier to, co się myśli wyłącznie po to, żeby móc lepiej zrozumieć siebie i jakoś umiejscowić człowieka, którym się jest, w namacalnej jak kamienie rzeczywistości, gdzie nie ma miejsca na pojęcia abstrakcyjne, a głód, nawet głód duszy, wywołuje skojarzenia: fast food, mikrofala, rzadko już nawet piec czy chleb.

Ilu z nas spróbuje ułożyć, po tej lekturze, własny miłosny list? Swój intymny krzyk do świata? Tęsknotą za czym będzie nasze wyznanie?

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 4059
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: Elfa 24.08.2011 13:09 napisał(a):
Odpowiedź na: Czy to nie jest trochę za... | miłośniczka
Miłośniczko, małe sprostowanie odnośnie zdania:
"Gdzieś, kiedyś, ktoś poprosił 42 znanych pisarzy (ze środowiska anglojęzycznych literatów) o napisanie listu miłosnego."
Oryginalnie to było 40 autorów, a polskie wydanie ma dwa dodatkowe teksty (Olbińskiego i Orbitowskiego), stąd 42 listy.
"42 znanych pisarzy (ze środowiska anglojęzycznych literatów)" - ta czterdziestka (pomijając tych dwóch Polaków) też nie jest tylko anglojęzyczna, bo wśród autorów jest np. Niemka Juli Zeh (pisząca po niemiecku) czy Etgar Keret z Tel Avivu (piszący po hebrajsku).
Użytkownik: miłośniczka 24.08.2011 21:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Miłośniczko, małe sprosto... | Elfa
Dziękuję za sprostowanie. :)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: