Dodany: 13.05.2017 13:13|Autor: zsiaduemleko

O pewnej libertyńskiej rycinie pod tytułem "Służba"


Nie będę ukrywał, najprawdopodobniej nie zrozumiałem tego książki w całej jej rozciągłości. Nie to, że jest wybitnie wymagająca w dziedzinie narracji czy języka, ale najwyraźniej przed przystąpieniem do lektury niezbędne jest, by czytelnik poczynił pewne przygotowania. Perec stworzył tę powieść i oparł jej przebieg na jakichś algorytmach ruchów konika szachowego (gdzie umowną szachownicę stanowi przekrój kamienicy, w której mieszkają bohaterowie), a cała forma "Życia instrukcji obsługi" jest ściśle określona za pomocą matematycznych wzorów (liczba stron, rozdziałów i takie tam). Taki to eksperyment literacki Pereca (zresztą nie pierwszy, lecz o tym napomknę później) i ponoć znacznie zyskuje w odbiorze, jeśli wcześniej poznać jego koncepcję oraz zakulisowe ustalenia autora. Ale przeczytałem, że "matematyczne" i dałem sobie spokój, bowiem w zakresie Królowej Nauk nie jestem – dyplomatycznie rzecz ujmując – orłem, więc w moim przypadku takiego rodzaju rekonesans przed lekturą mógłby przynieść odwrotny skutek i jedynie mnie zniechęcić. Poza tym nie bardzo rozumiem: co to za zabiegi? Ja chcę po prostu przeczytać powieść, a nie dokształcać się do niej jak do egzaminu, aby móc w pełni czerpać przyjemność. A co, jeśli mimo wszystko mi się nie spodoba, rzucę ją po stu stronach i paradoksalnie okaże się, że przygotowania zajęły mi więcej czasu niż sama lektura? Rozumiem chęć dodatkowego zakręcenia się wokół dzieła PO lekturze – bo mi się spodobało i z rozkoszą poznam okoliczności jego powstania oraz zgłębię poruszaną tematykę, ale PRZED? Niech się broni bez tego, rzekłem, po czym zacząłem czytać.

I natychmiast zostałem przysypany kontenerem detali. Perec podjechał na wstecznym ciężarówką i wykopyrtnął na mnie całą wywrotkę szczegółów, bo "Życie instrukcja obsługi" to w gruncie rzeczy zatrzymana w kadrze opowieść. A wiadomo, jak jest ze statycznymi obrazami – ich wielką siłą może być wspomniana szczegółowość, chyba że nazywasz się "późny Picasso" i możesz sobie pozwolić na dowolną konfigurację różnokolorowych figur geometrycznych, a płótno z nimi i tak zostanie uznane za arcydzieło. Perec Picassem literatury jednak nie jest, więc proponuje nam odwiedziny w kolejnych mieszkaniach budynku numer 11 przy ulicy Simon-Crubellier, gdzie winda zwykle bywa popsuta; mieszkaniach zatrzymanych w czasie, pozbawionych jakiegokolwiek ruchu; mieszkaniach, które utknęły w danym momencie na linii czasu. Ten swoisty bezruch pozwala autorowi pławić się w detalach i wyczerpująco opisywać kolejne pokoje, ich umeblowanie, zastygłych w niewyszukanej pozie mieszkańców, ich odzież, osobiste przedmioty, a nawet obrazy i fotografie na ścianach, które również są opisywane drobiazgowo. Obraz w obrazie, jakby szkatułkowość i wyższa sztuka zgłębiania kadru.

Nie jestem pewien, czy czytałem kiedyś powieść w większym stopniu opartą na opisach i szczegółach. Tych w dziele Pereca jest istny ocean, bo najwyraźniej autor postanowił zobrazować wszystko. Dowiemy się, co przedstawia pejzaż na półmisku stojącym na komodzie jednego z mieszkańców, a także przekonamy się, co widnieje na okładce czasopisma, które leży gdzieś obok niezaścielonego łóżka. Przyjdzie nam podziwiać liczne malowidła ścienne, obrazy, ryciny, figurki, rzeźby, okładki książek, fotografie. Tak jakby Perec chciał słowami opisać malarskie dzieło. Co ważne, czasem za opisem danego przedmiotu, portretu czy napaćkanego na płótnie krajobrazu podąża dygresyjna historia, ale nie zawsze – niektóre szczegóły pozostają po prostu detalami bez związku. Z poziomem tych pobocznych opowieści bywa różnie i część z nich czyta się namiętnie, a podczas lektury innych trzeba ostro walczyć z zamykaniem się powiek. Perec przytacza historie wszelakie, czy to o naczyniu, w którym podobno znajdowała się krew Chrystusa, czy to obszerną kryminalną zagadkę i opowieść o zemście zarazem (ta zostawia pod sporym wrażeniem, przyznaję).

Nie chciałbym tu zakłamywać nieco odbioru tej powieści, bo żywe, pobudzające i burzliwe fragmenty stanowią jej margines. Przeważnie autor skupia się na żmudnym detalizmie (nawet nie wiem, czy jest takie słowo – edytor podkreśla mi na czerwono, ale chciałbym zaszaleć, YOLO i zostawiam), a jedyne, na co go stać, to podzielenie się z nami historią danego mieszkania. Często mało porywającą, czasem melancholijną; większość z nich utkwi nam w głowie najwyżej na kilkadziesiąt stron. Pisarz ma swoje dziwactwa, nie zawsze w pełni zrozumiałe, czasem nużące, ale trzeba jednak przyznać, że jak na 600 stron, rzadko kiedy daje się beznadziejnie porwać swojemu przywiązaniu do szczegółów aż tak mocno, by było to niestrawne dla czytelnika. Choć przypominam sobie fragment, gdy moja cierpliwość została wystawiona na ciężką próbę i przez chwilę Pereca nienawidziłem. Mam na myśli opis zawartości piwnicy Altamontów i nie wiem, czy istnieje ktoś, kto przeczytał wszystkie te nazwy win sumiennie – ogromnie nie znoszę takich zagrywek, bo czuję, że robi się ze mnie głupka, niebezpiecznie naginając moją cierpliwość. To ogólna przypadłość tych wszystkich wyliczanek, które nie mają zamiaru się skończyć – najczęściej czytając koniec zbioru już nie pamiętam, czego on dotyczył. Szczęśliwie są w zasadzie sporadycznymi wybrykami autora, choć o takich najtrudniej zapomnieć.

Chciałbym, aby "Życie instrukcja obsługi" miało jako powieść jakiś kręgosłup: jakąś oś trzymającą te wszystkie historie, opisy i dygresje w ryzach. Niby jest w niej wątek puzzli, ale nie mam poczucia, by był szczególnie wiodącym i wiążącym. Ten brak spoiwa zaczął mi dotkliwie doskwierać już jakoś tak w połowie lektury, kiedy powiedziałem sobie: no, jeśli z tej książki ma być COŚ, to ostatni moment! Bez większych problemów dobrnąłem do końca, ale im dalej, tym cichsze echo tych słów słyszałem w głowie. Nie było momentu i nie było CZEGOŚ. Mam wrażenie, że Perec eksperymentuje z formą, ale już niekoniecznie z treścią. Gdyby ktoś chciał wiedzieć, wcześniej napisał on powieść, która nie zawierała w treści literki e ("La Disparition"). Bo i po co. A potem napisał powieść, w której e była jedyną użytą samogłoską ("Les Revenentes"). Najwyraźniej typ uwielbiał komplikować sobie życie pisarza.

Tak jak wspomniałem na początku: najprawdopodobniej moja opinia wypadnie prostacko dla kogoś, kto tego autora zgłębił i poznał bliżej, ale piszę ją z perspektywy świeżaka: tu i teraz, po pierwszej lekturze. Problem w tym, że nieszczególnie mam chęć na drugie, ambitniejsze podejście. I zrozumiałe staje się, dlaczego Perec na zawsze utkwił w pewnej niszy literackiej.


[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 628
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: jolietjakeblues 24.05.2017 12:00 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie będę ukrywał, najpraw... | zsiaduemleko
Jedna z najważniejszych powieści w historii.
Nie, nie utkwił. A może faktycznie...
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: