Dodany: 12.05.2017 11:33|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czytatnik: Czytam, bo żyję

6 osób poleca ten tekst.

Beethoven, dżinsy i ja


Beethoven i dżinsy (Siesicka Krystyna)

Teoretycznie zabranie się do czytania książki, której grupą docelową przestało się być parę dekad temu, powinno być pozbawione sensu. Ale właściwie dlaczego? Czy o problemach nastolatków mogą czytać tylko nastolatki, a o problemach emerytów tylko emeryci? A może właśnie odwrotnie, może powinno się czytać o kimś, kim się już nie jest, albo jeszcze nie jest, albo nigdy nie było i nie będzie, po to, żeby spotkawszy w realnym życiu osobę należącą do tej obcej kategorii, umieć się choć trochę wczuć w jej skórę?

„Beethovena i dżinsy” czytałam po raz pierwszy krótko po ukazaniu się pierwszego wydania, ale chyba nie był to właściwy czas.

Bohaterowie byli ode mnie ledwie o kilka lat starsi, ale wtedy różnica między siódmoklasistką a maturzystką – w wartości bezwzględnej, zdawałoby się, znikoma – tak naprawdę była znacznie większa, niż te pięć lat, to był cały ocean pojęć i doświadczeń, o wiele trudniejszy do przebycia, niż ten, jaki dzisiaj widzę między sobą a kimś o dwadzieścia lat starszym lub młodszym. Jeśli się nie miało rodzeństwa w tym wieku, nawet się tej starszej młodzieży nie znało; moja cała wiedza o maturzystach-i-studentach pochodziła z obserwacji paru kuzynek, które, zajęte Poważnymi Sprawami Dorosłych, mało się udzielały towarzysko, jeśli tym towarzystwem miała być zgraja dzieciaków z podstawówki; myśmy bywali dopuszczani bliżej tylko w wypadkach absolutnej konieczności, na przykład, kiedy trzeba było stać na czatach, udając, że się zbiera porzeczki, żeby ukryta za krzakami Dorosła Osoba mogła w spokoju wypalić papierosa, nie narażając się na burę od dziadka.

Moi rodzice, także o tych kilka lat młodsi od rodziców Miśki i Alka, w czasie wojny byli dziećmi, a spędzili ją na prowincji, którą ominęły i wrześniowe bombardowania, i działania ruchu oporu, i radziecka ofensywa w ’45 przetoczyła się przez nią jakoś bezboleśnie; wszystkich życiowych wyborów dokonywali już w wolnej Polsce, a ich wspomnień nie obciążał taki bagaż, jaki nieśli w swojej pamięci Asia i Stefan.

I nawet ten cały świat Lenkiewiczów, choć odległy ledwie o kilka lat i kilkaset kilometrów, wydawał mi się wtedy jakiś daleki. Stolica i prowincja to były dwa odrębne mikrokosmosy, z inną historią, innymi tradycjami, inną mentalnością i innymi możliwościami; rodzice nie wychodzili wieczorami do filharmonii, bo najbliższa była w odległości kilkudziesięciu kilometrów, my zamiast iść na lody do kawiarni, kupowaliśmy je na wynos w wafelkach i parami albo grupkami obsiadaliśmy ławki na najbliższym skwerku. U nas nie można się było zakolegować z "konikiem" handlującym biletami, bo tu by nikt z takiej profesji nie wyżył. Nawet imiona były inne. Dorosłe kuzynki i ich koleżanki to były prawie same Ewki, Gośki, Jadźki, Jolki, Ulki, Danki, Iwony, Bożeny i Grażyny, między którymi prędzej można było napotkać Stasię czy Jasię, niż Misię, brzmiącą jak w jakiejś przedwojennej powieści, a cóż dopiero Paulę. Alek kojarzył się co prawda z Szarymi Szeregami, ale u nas Aleksandra – jeśli się w ogóle jakiś trafił, bo w tej generacji chłopców najwięcej było Andrzejów, Marków, Zbyszków, Ryśków, Jurków i Piotrków – i tak zdrabniano na Olka. Tylko brydż nas łączył; prowincjonalna inteligencja grała w brydża tak samo jak warszawska, i jej dzieci tak samo prędzej czy później dołączały do grających.

Więc problemy powieściowych bohaterów były dla mnie wtedy niemal równie dalekie, jak dramaty Niechciców, Justyny Bogutówny czy Marty Świckiej (bo był to okres, w którym – wyprzedzając lekturowy przymus – zaczęłam zgłębiać polską klasykę, nawet bardziej mnie nęcącą, niż powieści dla nieco starszych przedstawicielek mojej płci). Zapamiętałam imiona pary głównych bohaterów (ale już nie ich rodziców i obiektów ich uczuć), a wraz z nimi pozostało mi w podświadomości mgliste uczucie, że książka była dobra.

Próbując wrócić do Siesickiej po latach, kiedy już i ja sama, i następne pokolenie wyrosło z wieku, w którym się literaturę młodzieżową czytuje, trafiłam na "Zapach rumianku". Ciekawy temat został w nim trochę spłaszczony brakiem indywidualizacji dialogów; takim samym książkowym językiem wypowiadała się i szesnastolatka, i jej czterdziestoletnia matka-artystka, i wiejski weterynarz. Trzydzieści - czterdzieści lat wcześniej pewnie bym tego nie zauważyła, ale teraz, po bogatych doświadczeniach czytelniczych i recenzyjnych, styl jest jednym z najważniejszych wyznaczników mojego odbioru lektur. Jakoś mi przeszła ochota na ciąg dalszy, i gdyby mi z użyciem silnej perswazji nie wciśnięto (przepraszam, Misiaku, ale taka była prawda!) "Beethovena i dżinsów", pewnie bym nie sięgnęła po inne powieści tej pisarki jeszcze przez długi czas, albo i wcale.

Ale skoro już ta została wciśnięta i skoro już leżała na tej półce, kusząc dodatkowo swoją skromną objętością, umożliwiającą przeczytanie w ciągu półtorej godziny (czyli akurat na jazdę do najbliższego większego miasta i z powrotem), trzeba było się w końcu za nią zabrać.

Tak naprawdę okazała się ona tyleż o problemach młodych ludzi, niebawem mających przekroczyć granicę, do której mogą nosić miano nastolatków, jak i o rodzicielstwie. Może nawet bardziej o tym drugim. Asia Lenkiewicz, matka Miśki i Alka, zasługuje na status głównej bohaterki co najmniej tak samo, jak jej dzieci. Ma świadomość, że zdobywszy wykształcenie i pozycję zawodową, dała im, ile mogła. I usilnie pragnie, by dalej już sami sięgali po wszystko, co najlepsze. Tylko... właśnie, co jest dla nich najlepsze? Czy Alek, przyszły psycholog, powinien poznawać ludzką naturę poprzez przyjaźń z osobami, które już "na oko" budzą zastrzeżenia rodziców? (oczywiście, Asia i Stefan są świadomi, że to nie szata zdobi człowieka... ale Dudek, Jacek i Majka też nie samym ubraniem robią złe wrażenie...). Czy Misia nie złamie sobie życia, wiążąc się z niewidomym Piotrem, zwłaszcza gdyby rzeczywiście zechciała zrealizować pomysł zrezygnowania z dalszej nauki i poszukania "jakiejś" pracy? Jak daleko może sięgać rodzicielska presja? Czy większą krzywdę można dzieciom zrobić, naciskając, by podejmowały wybory, które, choć naszym zdaniem najlepsze, nie będą ich własnymi wyborami, czy pozwalając im decydować po swojemu? Czy egzekwowanie rodzicielskiego autorytetu i rozpinanie nad dziećmi ochronnego parasola zbliża, czy oddala od siebie oba pokolenia? A jeśli oddala – jak przetrwać ten moment, jak sprawić, by było to tylko oddalenie na dystans niezbędny do ukonstytuowania swojego własnego terytorium, a nie bolesne i bezpowrotne oderwanie?

Trzeba mieć pewne życiowe doświadczenie, żeby ten aspekt powieści docenić, żeby nie skupiać się tylko na tym, czy zaangażowanie Misi uratuje wzrok Piotra i czy Alek wybierze Majkę, czy Paulę. Co wcale nie znaczy, że te dwa wątki są banalne. Nie są, podobnie jak nie jest upchany na marginesie wątek szkolny; motyw leciwego nauczyciela, który z jednej strony nie ma już siły motywować żywiołowych nastolatków do nauki własnego przedmiotu, a z drugiej nie ma też ani odrobiny wyrozumiałości dla tych, którzy sami tej motywacji nie znajdą, znamy przecież nie tylko z literatury. I sami nie zawsze wiemy, co jest ważniejsze w tej sytuacji: szacunek dla starszego, steranego życiem człowieka, czy zaspokojenie potrzeb młodzieży, pragnącej, by nauczał ich ktoś, kto potrafi i zachęcić, i nagrodzić, a nie tylko skrytykować i upokorzyć?
W tej powieści dysproporcji językowych w zasadzie nie ma. Młodzi mówią językiem bardziej potocznym, wtrącając w wypowiedziach wyrazy, jakich już dziś nie usłyszymy, ale wówczas, w latach 60, spotykane nader powszechnie. Starsi również wypowiadają się naturalnie, może tylko monologi wewnętrzne Asi są czasem nieco zbyt teatralne.

Przeszkadzać może nieco skrótowość, z jaką przedstawione są pewne elementy fabuły. O Piotrze, będącym w pewnym sensie motorem najważniejszego wątku akcji, nie wiemy prawie nic. Dlaczego stracił wzrok? (dziś autorzy, poruszający w swoich utworach wątki medyczne, starają się korzystać z konsultacji specjalistów albo z zasobów wiedzy dostępnych online; wtedy jednak takiego zwyczaju nie było, internetu również, może więc autorka wolała to zagadnienie pominąć, żeby nie strzelić jakiegoś merytorycznego byka?) Czy mimo tego udało mu się zdobyć wykształcenie? Jak i kiedy się z Misią poznali? Równie pobieżnie, choć trudno powiedzieć, że mało wyraziście, scharakteryzowana jest Paula. Może to chwyt celowy, w następstwie którego uwaga czytelnika powinna się przesunąć na relacje Misi z rodzicami, niemniej jednak powieść nic by nie straciła, gdyby te postacie zostały obudowane paroma dodatkowymi detalami.
Czytelnikowi sprzed lat, tak jak pewnie i samej autorce, nawet nie wpadła w oko pewna sprzeczność, dotycząca profesora, który ma operować Piotra. Adams jest nazwiskiem ewidentnie angielskim i tak mocno się kojarzy z tym obszarem językowym (a to z prezydentem USA, a to z sympatycznym serialem "Niedźwiedź pana Adamsa", a to z kanadyjskim artystą pop-rockowym), że aż niewiarygodne się wydaje przypisanie go Szwedowi, który nazywałby się raczej Adamsson. Ale czepianie się tego drobiazgu byłoby dzieleniem włosa na czworo.

Bo to naprawdę bardzo dobra powieść, która daje do myślenia i wzrusza. Solidnie wzrusza, zwłaszcza gdy się spróbuje spojrzeć na wydarzenia oczami Asi.

Jedyne naprawdę poważne zastrzeżenie należy mieć do wydawcy (Siedmioróg), bowiem z danych zawartych w stopce redakcyjnej w żaden sposób nie wynika, że jest to edycja któraś z kolei. Jeśli książkę dostanie w ręce nieświadomy niczego przedstawiciel przyszłych pokoleń, gotów sądzić, że napisana została w latach 90, a to przecież nieprawda: powstała trzydzieści lat wcześniej i zgodnie z dobrym zwyczajem dawniejszych wydawców winna zawierać informację o dacie pierwodruku i wydawnictwie, które ją opublikowało po raz pierwszy!

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2117
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 14
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 12.05.2017 12:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Beethoven i dżinsy Teo... | dot59Opiekun BiblioNETki
Ach, te książki młodzieżowe, które przywołują realia peerelowskie... Ostatnio przeczytałem taki tekst: http://krytykakulinarna.com/ostatnie-pokolenie/ I łezka w oku kręci się mi właśnie czasem przy takich lekturach - być może pod kątem "problemów dojrzewania" są one uniwersalne, jednak jeśli chodzi o świat przedstawiony, to dla niektórych będzie to "nostalgia calling", a dla innych trochę kosmos ;)

Ja polecam Ci parę innych książek młodzieżowych z tamtych czasów:

Księżniczka i chłopcy (Domagalik Janusz)
Kiedy to się zaczyna?: Wybór opowiadań (antologia; Siesicka Krystyna, Sołonowicz-Olbrychska Klementyna, Fleszarowa-Muskat Stanisława i inni)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 12.05.2017 12:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Ach, te książki młodzieżo... | LouriOpiekun BiblioNETki
Świetny ten artykuł, choć urodzeni w końcówce PRL to i tak mało pamiętają :-). Ja ździebko więcej miałabym do opowiedzenia, tylko nie mam kiedy pospisywać.

Te dwie też czytałam, ocenionych nie mam, bo to tak jak z tym "Beethovenem" - czytałam to gdzieś koło 7 klasy, a jak się rejestrowałam w B-netce, to moje dziecko było w 7 klasie, ale po takie lektury już nie sięgało :-).

A Tabliczka marzenia (Snopkiewicz Halina) znasz? To mój numer jeden z tamtych lat.
I jeszcze Zatańcz z moją dziewczyną (Frankowska Anna), tę czytałam już później, ale za to miejsce i czas w niej uwiecznione znam lepiej.
Użytkownik: misiak297 12.05.2017 13:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Świetny ten artykuł, choć... | dot59Opiekun BiblioNETki
Pamiętam, jak mi pożyczyłaś "Zatańcz z moją dziewczyną". Z samej książki wszystko uleciało, ale zostało wrażenie naprawdę dobrej lektury. Te opowiadania były świetne.
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 15.05.2017 07:52 napisał(a):
Odpowiedź na: Świetny ten artykuł, choć... | dot59Opiekun BiblioNETki
No wiesz, niemal ćwierć prylu przeżyłem ;) Dobrze też pamiętam lata 90., to był bardzo dziwny czas, szczególnie dla tych, którzy przyzwyczajeni byli do innej logiki zdarzeń - ja bym to nazwał "czasem proteuszowym".

Czasem może się dziwnie zdarzyć z tym, po co sięgają dzieci - ja grzebałem po półkach rodziców czy po pozostałościach lektur młodzieńczych moich ciotek u babci. W którymś z tych miejsc trafiłem na bardzo przeze mnie lubianą Słoneczniki (Snopkiewicz Halina) ("Tabliczki marzenia" nie czytałem), i w sumie te pozostałe - i kilka innych - także. Raczej nie wyszukiwałem ich sobie po bbtekach, bo... wstydziłem się jako chłopak brać "dziewczyńskie" książki ;D Ale dziś widzę, że były one po prostu młodzieżowe - a dopiero obecnie "specjalizacja" poszła dalej, tworząc naprawdę niszowe lektury.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 15.05.2017 10:20 napisał(a):
Odpowiedź na: No wiesz, niemal ćwierć p... | LouriOpiekun BiblioNETki
No, ale autorka tego artykułu to chyba w samej końcówce się urodziła - jak teraz ma trochę po 30-tce, to wychodzi połowa lat 80. Co nie zmienia faktu, że mimo wszystko pierwsze lata swojego życia spędziła w zupełnie innej rzeczywistości niż dzisiejsze dzieci.
Ja z rodzicielskich półek to wyciągałam głównie to, czego by mi w bibliotece nie dano, dzięki czemu zaliczyłam "Trylogię" i "Krzyżaków", gdzieś pomiędzy 2 a 4 klasą podstawówki, a potem poleciała cała reszta klasyki polskiej, z której odpuściłam sobie tylko niektóre pozycje Żeromskiego. Młodzieżówki musiałam brać z biblioteki, zwłaszcza dziewczęce, bo nawet "Słoneczników" w domu nie mieliśmy, choć moja mama chodziła z autorką do szkoły. One może rzeczywiście częściej były pisane z punktu widzenia dziewczyn, ale masz rację, nie były wcale takie jednopłciowe. Tak jak ten "Beethoven" zresztą. Muszę sobie powtórzyć jeszcze trochę Siesickiej, jak czas znajdę.
Użytkownik: aleutka 15.05.2017 14:43 napisał(a):
Odpowiedź na: No, ale autorka tego arty... | dot59Opiekun BiblioNETki
Mnie w ogole straszliwie bawia takie generalizacje. To taka nostalgia za czasem minionym i "my bylismy inni" przy czym to inni nie znaczy tak naprawde inni tylko lepsi.

Jestem starsza od autorki artykulu i nienawidzilam z calej duszy taplania sie w blocie, ganiania cala banda gdzies tam, jakichs podchodow i tym podobne. (Moje dzieci tak sie bawia, choc lubia komputery a telewizja to dla nich Netflix).* No ale nie - sadzac po takich artykulach wszyscy to uwielbiali. Hurtem. Dla mnie dzieci z Bullerbyn byly egzotyka (choc moi rodzice potrafili przywolac PODOBNE wspomnienia, bo dorastali w malenkich wioskach wsrod lasow z jednym radiem, ktore bylo poteznym hitem kiedy sie juz pojawilo). Wykonalam oczy jak spodki kiedy sie dowiedzialam, ze moj ojciec odrabial lekcje przy lampie naftowej, bo ja bez elektrycznosci nie umialabym w zycie. I autorka artykulu zapewne tez. Kazde pokolenie tak ma, tylko odchodzace skladniki rzeczywistosci sie zmieniaja. A tu odkrywanie Ameryki normalnie. To chyba dobrze, ze dla pieciolatka mysl o kolejkach po chleb i kompletnie pustych polkach sklepowych jest zupelnie egzotyczna. Osobiscie odczuwam ulge myslac o tym.

*Ostatnio pokazalam starszej Doktora Who. Bardzo sie wciagnela i odruchowo zapytala o nastepny odcinek. "Ale jak to? Mam CALY TYDZIEN czekac na nastepny???"
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 15.05.2017 15:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Mnie w ogole straszliwie ... | aleutka
Nie zgadzam się z Tobą - w żaden sposób nie czuję, abym był "lepszy" przez to, że żyłem wówczas - komuny nienawidzę, potrafię bardzo dobrze dostrzec, jak wiele się zmieniło na dobre/normalne (choć także wiele pozostało po staremu - dobrze nas wytresowano), lecz nostalgia w jakiś sposób występuje. I miło jest czasem powspominać - nie współczuję Ci, że "nie czujesz tego, jaki to był klimat", bo zapewne z łezką w oku wspominasz inne klimaty, inne chwile swojego życia, które prawdopodobnie mi nie wydałyby się zbyt wzruszające czy pociągające.

Piszesz o Bullerbyn - polecam ten wpis i dyskusję: Patologia po szwedzku I ja osobiście mieszkałem w mieście - od 8. roku życia w blokowisku (szczęśliwie nie w jakichś nastopiętrowcach), ale na wakacje wyjeżdżałem do wujka w góry i tam istotnie miałem dużo swobody i okoliczności jak w Bullerbyn - chociaż na obrzeżach miasta dwudziestotysięcznego. Byłem wówczas bardzo szczęśliwy, chciałbym, aby moje dzieci także miały fajne przeżycia i wspomnienia z dzieciństwa - ale dobrze rozumiem, że nie mogą to być TAKIE SAME przygody i okoliczności. Smutno mi więc troszkę z tego powodu, że mogę przy nich wspominać to wszystko - ale ten świat odszedł już w cień, mniej mnie będą mogli rozumieć...
Użytkownik: aleutka 15.05.2017 19:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie zgadzam się z Tobą - ... | LouriOpiekun BiblioNETki
Ale ja nie mówię, że wszyscy tak robią. Od czasów Sokratesa istnieje tendencja do uważania, że młodzież to już nie to co kiedyś panie dzieju. Jak to Lykos bodaj ujął "od czasów Egipcjanina Sinuhe świat schodzi na psy".

Nie chodzi o to, czy się czuje jaki był klimat. Nie chodzi też o zabranianie prawa do nostalgii. Chodzi o pewną idealizację przeszłości i nas samych - kosztem współczesnych nastolatków. Bo odnoszę się do konkretnego artykułu - i ten artykuł w moim odczuciu generalizuje za bardzo i trochę za bardzo idealizuje sielskie dzieciństwo pokolenia bez Internetu (do którego ja też się zaliczam). I to jest taki mechanizm, który się przez stulecia nie zmienia. Jeśli nostalgia służy do tworzenia podziałów i negatywnych wartościowań to zamyka na kontakt i wymianę, a to już może być szkodliwe. Tylko o to mi chodzi.
Użytkownik: aleutka 15.05.2017 15:02 napisał(a):
Odpowiedź na: No, ale autorka tego arty... | dot59Opiekun BiblioNETki
Ach i jeszcze o ksiazkach mialam napisac. Mozliwe, ze rzeczywiscie obyczajowych bylo wiecej dla dziewczat. Przygody jako takie byly zarezerwowane w wiekszosci dla chlopcow wydaje mi sie. Pamietam blog mojej rownolatki mniej wiecej - dziewczyny urodzonej we wczesnych latach osiemdziesiatych i ona ze wzruszeniem wspominala Chmielewska. Bo "przynajmniej byly tam dziewczynki i mialy przygody". Juz Lisa zreszta w Bullerbyn mowila, ze nie wie jak to jest - kiedy sie w cos bawia chlopcy robia wszystkie te ekscytujace rzeczy a dziewczynki musza zostawac w domu i gotowac jedzenie lub cos rownie nudnego. I to sie odzwierciedlalo w literaturze mam wrazenie. Tomki i inne takie generalnie mialy chlopcow jako protagonistow. A moze sie myle? Podajcie przyklady, chetnie sprawdze, Chmielewska dla dziewczynek juz mi sie konczy, te pozniejsze ksiazki o Janeczce i PAwelku sa slabsze a na Tereske i Okretke jeszcze za wczesnie.
Użytkownik: Marylek 15.05.2017 18:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Ach i jeszcze o ksiazkach... | aleutka
Wakacje z duchami (Bahdaj Adam (pseud. Damian Dominik)) - tam są trzej chłopcy, ale i dziewczynka, Jola. Ta Jola nie pojawia się na samym początku książki, ale jak już się pojawia, przeżywa przygody równolegle z chłopcami.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 15.05.2017 18:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Ach i jeszcze o ksiazkach... | aleutka
Mniej więcej dla tej grupy wiekowej co "Dzieci z Bullerbyn" - to oczywiście jeszcze Pippi Pończoszanka (Lindgren Astrid) (za moich czasów Pippi była Fizią).
Dla trochę starszych - Małgosia contra Małgosia (Nowacka Ewa),
Godzina pąsowej róży (Krüger Maria) (obie z motywem podróży w czasie).
Użytkownik: aleutka 15.05.2017 19:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Mniej więcej dla tej grup... | dot59Opiekun BiblioNETki
Och Małgosia! Do dziś tęsknię za tym przedstawieniem Teatru Młodego Widza. Ciekawe czy można DVD gdzieś kupić. Może ktoś wie? To był ten pierwszy raz kiedy przeczytałam książkę pod wpływem adaptacji :)
Użytkownik: Vemona 15.05.2017 19:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Ach i jeszcze o ksiazkach... | aleutka
U Bahdaja występują nie tylko chłopcy - Kapelusz za sto tysięcy (Bahdaj Adam (pseud. Damian Dominik)) - główną bohaterką jest "Dziewiątka", szef gangu z Saskiej Kępy, a w Uwaga! Czarny parasol! (Bahdaj Adam (pseud. Damian Dominik)) Hipcia jest na równych prawach z Kubusiem.
Użytkownik: misiak297 12.05.2017 12:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Beethoven i dżinsy Teo... | dot59Opiekun BiblioNETki
Ależ nie trzeba mnie przepraszać, to najprawdziwsza prawda:) Na swoje usprawiedliwienie dodam - wiedziałem, że ta książka Cię poruszy!

Wspaniała czytatka.
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: