Dodany: 09.05.2017 13:31|Autor: adas
Mendoza (trochę) inny niż zwykle
Życie nie jest sprawiedliwe. Także literackie, oczywiście. Coś o tym mógłby powiedzieć Eduardo Mendoza, pisarz zasłużony, od dekad wydawany i nagradzany, który większą estymą zaczął się cieszyć – przynajmniej w Polsce – dopiero po wydaniu "Przygody fryzjera damskiego", chronologicznie trzeciej części cyklu pastiszowych kryminałów o Barcelonie. W ten sposób jego znakiem rozpoznawczym stała się twórczość, jak domniemywam, poboczna, w założeniu "mniej ważna". Nie ma co ukrywać, sam wpadłem w tę pułapkę. Powieści spoza serii, choć sympatyczne, były jednak dla mnie rozczarowaniem, a na tłumaczenia kolejnych przygód fryzjera damskiego może nie czekam z utęsknieniem, ale na pewno uwzględniam je w czytelniczych planach prędzej niż później.
Pozornie "Tajemnica zaginionej ślicznotki" nie różni się od poprzednich tomów. Bezimienny narrator nie wykonuje już co prawda szlachetnego fachu fryzjera i swe profesjonalne aspiracje spełnia jako dostawca chińskiego jedzenia, jednak to ten sam heroiczny lump o pechowej przeszłości, uczciwej teraźniejszości i niejasnej przyszłości. Wikła się w kryminalną awanturę, przemierza urocze zaułki turystycznej Barcelony, przy okazji poprawia kondycję uprawianiem joggingu, spotyka cały tłum odmieńców z różnych szczebli drabiny społecznej i rozwiązuje kolejną zagadkę, narażając się na słuszny gniew komisarza Floresa. Wszystko to opowiedziane jest jedynym w swoim rodzaju językiem, którego wielopiętrowej komiczności nie sposób zanalizować krócej niż na dziesięciu kartkach a4, ale z grubsza biorąc, charakteryzuje się on absolutną nieprzystawalnością danej postaci do wygłaszanych przez nią sądów.
Co sprawia więc, że – przynajmniej w moim odczuciu – ta "Tajemnica" jest częścią cyklu nie tylko najzabawniejszą, ale i najpoważniejszą, w sumie – najlepszą? Otóż akcja piątego tomu rozgrywa się na dwóch planach czasowych, teraz i przed, z grubsza, trzydziestu laty. Pozwala to autorowi na uzyskanie podwójnego efektu – literackiego i intelektualnego. Nie ma co ukrywać, poprzednie powieści czasem traciły na jakości w końcówce, czytało się je trochę siłą, czasem dosłownie, rozpędu. Tym razem Mendoza utrzymuje równy poziom do ostatniego zdania.
Przede wszystkim wraca do swoich bohaterów po wielu latach. I mimo drobnych złośliwostek ("Przez lata, które upłynęły od naszego ostatniego i namiętnego spotkania, Cecilia nie zmieniła się ani na jotę, nie licząc lekkiego sflaczenia, pomarszczonej skóry, gorzkiego grymasu w koniuszkach ust i włosów źle obciętych i jeszcze gorzej ufarbowanych"* – oburzone w tym momencie panie zapewniam: mężczyźni zostali potraktowani ostrzej) powrót ten traktuje serio, z zaskakującą jak na niego powagą, wręcz czułością. To już nie typy będące pastiszem literackich bohaterów, a po prostu ludzie, z ich klęskami i triumfami. Nawet jeśli głoszą naprawdę okropne poglądy.
Poza tym z książki można się dowiedzieć, po czym poznać Katalończyka; jakie rady dawał szefom klubów fitness kardynał Ratzinger; kiedy najlepiej grać w tenisa, a kiedy należy natychmiast udać się do punktu pierwszej pomocy; jaką misję planuje argentyński turysta chcący wypełnić ostatnie słowa ukochanego dziadunia. Można też poznać multum innych ważnych faktów z dziejów i teraźniejszości Katalonii. Nie jest więc źle. Nawet gdy jest!
---
* Eduardo Mendoza, "Tajemnica zaginionej ślicznotki", przeł. Marzena Chrobak, wyd. Znak, 2016, s. 267.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.