Między wojną a codziennym życiem
Dziś spędziłem dzień w roku 1944 – za sprawą niepozornej, nieco ponad stustronicowej powieści "Moja droga Aleksandro" Krystyny Siesickiej, wydanej po raz pierwszy w 1983 roku. To kolejny odrzut biblioteczny. Dawniej ta książeczka stała na półce w Biblioteki Publicznej Miasta i Gminy w Białej Podlaskiej. Była czytana. Okładka została naderwana. Typowo biblioteczna foliowa oprawa jest szorstka, pomarszczona, miejscami rozdarta (może w ten sposób ktoś chciał sobie urozmaicić nudę popołudnia). Zza folii prawie nie widać uduchowionego oblicza dziewczyny. Ma zamknięte oczy, widać, że przeżywa coś w skupieniu, oddalona myślami. Zaglądam do środka. Kartki pożółkłe, pełno na nich plam, w tekście – pojedyncze zakreślenia. Oglądam ilustracje Jarosława Krawczyka – są dyskretne, ale mają w sobie głębię; dobrze komponują się z tekstem.
Zacząłem czytać – i przeniosłem się do roku 1944. Tak jak główna bohaterka, Ludwika nazywana Luizą. Trafiła ona razem z mężem Bartkiem i córką Zuzanną do Świętej Magdaleny, podwarszawskiej wioski, miejsca, w którym razem z babcią – pieszczotliwie zwaną Maryśką – kiedyś spędziła część wojennego lata. To obudziło wspomnienia, doprowadziło do swoistego spotkania pokoleń:
"Jak na karuzeli, pomyślałam, w wirujących fotelikach Maryśka, Aleksandra, Luiza, Zuzanna, rozpędzone, goniące za sobą pokolenia, czy doprawdy bez szans na prawdziwe spotkanie? Błędy, próby, żale, starania, a potem nic, nie pamięta się niczego, mija czas i znowu te same błędy, próby, żale, starania, mija czas i znowu"[1].
Po powrocie do domu Luiza sięgnęła po listy, które babcia pisała do jej matki, a swojej córki – Aleksandry. Przywołując odległą historię, będzie mogła spojrzeć szerzej na samą siebie i na relacje z własną dorastającą córką. Lektura tych listów to także próba zmierzenia się z pamięcią, z tym, jak pamiętamy ludzi, których kochaliśmy. Bohaterka rozmyśla o swojej babci:
"Czy potrafię przywołać jej obecność? Nie sądzę. Żadnymi słowami nie przekaże się do końca spojrzeń, gestów, pochylenia głowy. Zawsze będą tylko słowa tak często wieloznaczne. Mogę zaledwie naszkicować cień, zwłaszcza że najważniejsze, co go stanowiło – człowieka, trzeba było po prostu przeżyć"[2].
Maryśka udała się do Świętej Magdaleny z osobliwą misją – miała wysondować, dlaczego jej wnuczka nagle uciekła od matki i zamieszkała w domu wujka (trzeba przyznać, że osobliwe to lokum – przerobione z dawnego kurnika). W kolejnych listach relacjonuje swój pobyt w Świętej Magdalenie. Co takiego się stało? Na jaw wychodzą konflikty, urazy, ale także nadzieje. Nieoczekiwanie ten wspólny czas pozwoli babci zrozumieć Luizę. Jak napisze:
"Właściwie po raz pierwszy uprzytomniłam sobie, że Luiza jest człowiekiem. Zrozum mnie dobrze, Aleksandro. Zawsze była dla mnie dzieckiem, dziewczynką, twoją córką, moją wnuczką, człowiekiem nigdy. Człowiek to jest dla mnie tak od dwudziestu lat w górę"[3].
W "Moja droga Aleksandro" Krystyna Siesicka nie tylko pozwala się spotkać pokoleniom rozdzielonym przez zawirowania historii i czas. Pokazuje także próby zachowania zwyczajności w czasie koszmaru wojny: zbieranie ziół, partyjki szachów z księdzem, przekomarzanie się z chłopakiem, obserwowanie bocianów, pogłębiający się konflikt z matką. Codzienne życie toczy się dalej – i oprócz strachu niesie ze sobą radość. Dla piętnastoletniej Luizy to pierwsza miłość, dziecięca tęsknota za dorosłością, przyjemność zabawy. I wielkie problemy dojrzewania, które często pozostają takie same – bez względu na kontekst historyczny. Również Aleksandra musi się zmierzyć z kwestiami, niezwiązanymi bezpośrednio z wojną. Oczywiście Luiza, Maryśka, Bartek, Andrzej czy Karolina nie funkcjonują w próżni. I ich nie omijają wojenne tragedie, trudne wybory, sprawy rozgrywające się na granicy życia i śmierci.
Nie ma tu łatwych rozwiązań, lukrowanych happy endów. "Moja droga Aleksandro" to co prawda książka napisana przede wszystkim z myślą o młodzieży, ale dorosły czytelnik również może przeczytać ją z zaangażowaniem. Ta powieść nie ma w sobie trywialności, pozostaje bardzo blisko prawdziwego życia z całą jego złożonością. Siesicka pisała z wielkim wyczuciem, bez patosu, za to z ogromnym ciepłem. Jej postaci są prawdopodobne psychologicznie, relacje między nimi – wiarygodne. Dbała też o język, który miejscami zachwyca. Miała prawdziwą zdolność wyczarowywania nastrojów za pomocą kilku celnych, urzekających zdań. Spójrzcie na fragment, w którym Luiza wspomina żałobę po ojcu:
"Nie pamiętam mojego ojca, byłam jeszcze bardzo mała, kiedy to się stało, i wydaje mi się, że nawet fakty, które sobie przypominam, są pamięcią wtórną, powstałą z opowiadań babci, a później mamy. Kiedy mój ojciec zginął w wypadku samochodowym, moja matka miała dwadzieścia pięć lat. Babcia mówiła, że mama nie potrafiła wtedy cierpieć dyskretnie. Cierpiała na zewnątrz, razem z nią pogrążone były w żałobie meble, firanki, ręczniki, dywany, serwetki. Nasze mieszkanie zaczął pokrywać kurz, rosły sterty nie upranej bielizny, a ja chodziłam w poplamionym fartuszku i w dziurawych pończochach. Mama przestała dbać o siebie, zapominała o moich posiłkach. Wydaje mi się, że pamiętam naprawdę, jak zasypiałam w gabinecie zwinięta w kłębek na pokrytej skórą kanapie. Skóra była zimna i rozgrzewała się dopiero od ciepła mojego ciała. Wreszcie do naszego domu wtargnęła babcia i ona nauczyła mamę cierpienia, tak jak kiedyś uczyła ją radości"[4].
Mam nadzieję, że i Wy zechcecie się przenieść w czasie do lipca 1944 roku i do Świętej Magdaleny. Zapewniam, że będzie to podróż pełna wzruszeń.
---
[1] Krystyna Siesicka, "Moja droga Aleksandro", wyd. Siedmioróg, 1992, s. 9.
[2] Tamże, s. 15.
[3] Tamże, s. 23-24.
[4] Tamże, s. 68-69.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.