Déjà vu
Sięgnąłem po książkę Browna po długiej rozłące z tym autorem. Zachłyśnięty pierwszą jego książką, "Kod Leonarda da Vinci" w krótkim czasie przeczytałem większość jego książek i... szybko się zmęczyłem. Począwszy od drugiej miałem wrażenie déjà vu: dwoje bohaterów - mężczyzna i kobieta, sieć intryg, koncentracja na akcji i dynamice i brak jakiegokolwiek powiewu świeżości. Miałem dziwne odczucie, że twórczość Browna polega na dolepianiu nowych twarzy tym samym bohaterom i przenoszeniu ich w nowe miejsca.
Kiedy dostałem na urodziny "Zaginiony symbol" miałem nadzieję, że długa cisza pisarska pana Browna przyniosła powiew świeżości i coś zupełnie nowego. Jak były one płonne, okazało się już po pierwszych 50 stronach. Cóż mogę napisać: "DEJA VU". Nie lubię odkładać na półkę już zaczętych książek, więc przeczytałem ją do końca. Nie tylko nic się w stylu Browna nie zmieniło, ale wręcz wiele fragmentów w tej książce było nudnych. Gdyby została skrócona o połowę, nadal miałaby dokładnie taką samą wartość.
Oczywiście są też i pozytywy:
- szybko się czyta,
- można czytać zawsze i wszędzie: tramwaj, autobus, ławka w parku, toaleta i człowiek nie zgubi fabuły,
- zgrabne wydanie i format pozwalają książkę zmieścić w byle torbie.
Największą zaletą tej książki jest wątek historyczny. Na ile prawdziwy, nie potrafię ocenić, ponieważ zawsze z historią byłem na bakier i pewnie są ludzie, którzy zrobią to znacznie lepiej. Nie można jednak odebrać Brownowi zasługi polegającej na zręcznym manipulowaniu ciekawostkami historycznymi. Pewnie wielu ludzi (szczególnie w Waszyngtonie) pójdzie zobaczyć miejsca, w których dzieje się akcja i ten aspekt socjologiczny jest, moim zdaniem, największą zasługą tego czytadła.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.