Dodany: 01.05.2017 21:14|Autor: asia_

Książki i okolice> Konkursy biblionetkowe

AWANTURA w LITERATURZE - KONKURS nr 208


Przedstawiam KONKURS nr 208, który przygotowała Neelith.



Witam wszystkich na Majówce z konkursem!

Kłótnia, zatarg, scysja, chryja,
Draka, raban lub zadyma.
Burda, spięcie, zgrzyt i zwada,
Starcie, ostra zdań wymiana.

Tak to mniej więcej wygląda w dwudziestu burzliwych fragmentach, które dla Was przygotowałam. Bardzo proszę nie pyskować, że dusiołki są trudne, bo nie są. Skandalicznym ułatwieniem jest fakt, że wszystkie mam ocenione. Starałam się, by były dłuższe, a tym samym zawierały jakąś charakterystyczną wskazówkę.
Gdyby jednak konkurs wydawał się ciężką przeprawą, to Główna Aferzystka podpowie, kto co czytał, i jeszcze dorzuci kilka mataczeń. Zachęcam również Konkursowiczów do wzajemnej pomocy na Forum!

Bez zbędnych scen należy przesyłać odpowiedzi bądź przypuszczenia do Głównej Aferzystki na adres e-mail: [...]. Za każdą właściwą odpowiedź należą się 2 punkty – po jednym za autora i tytuł, a więc łącznie 40 punktów. W przypadku uzyskania takiej samej liczby punktów przez kilku Uczestników, o wygranej zdecyduje kolejność nadesłania odpowiedzi. Na maile czekam do 15 maja (poniedziałek) do godziny 20.00. Będę wdzięczna za podawanie w tytule wiadomości loginu biblioNETkowego. 

Powodzenia! 


UWAGA! 
Odpowiedzi nie zamieszczamy na Forum! Wysyłamy mailem!



1.


Mniemałem wprzód, iż jest to surma bojowa niewidomego dziada wzywającego całą szajkę do ataku. Teraz jednakże przekonałem się, że świstanie pochodziło ze zbocza pagórka zwróconego w stronę wioski, sądząc zaś z wrażenia, jakie wywarło na rozbójnikach, było znakiem, który ostrzegał ich przed nadchodzącym niebezpieczeństwem.
– To znowu Dirk! - rzekł jeden z nich. – Dwa razy! Trzeba zawracać, koledzy!
– Dam ja ci zawracać, baranie! – źlił się Pew. – Dirk był głupcem i tchórzem od urodzenia; nie zważać na niego! Oni tu muszą być niedaleko; nie mogą być daleko! Są gdzieś pod ręką! Rozsypać się i szukać, psy jedne! Och, na mą duszę – krzyczał – gdybym miał oczy!
[...]
– Daj spokój, Pew, zdobyliśmy talary! – zrzędził jeden ze zbójców.
– Oni mogli ukryć tę przeklętą rzecz – rzekł inny. – Chodź, Pew, weź z sobą Jerzego i nie drzyj gęby!
„Darcie gęby” było tu trafnym wyrażeniem, gdyż wściekłość Pew wzrosła niebywale w miarę sprzeciwu; wreszcie, gdy rozjuszenie przeszło wszelkie granice, zaczął ich okładać na oślep w prawo i w lewo, a kij jego zadudnił głucho na plecach niejednego z nich. Ci ze swej strony przekleństwami i obelgami odwzajemniali się ślepemu hultajowi, odgrażając mu się w strasznych słowach, a zarazem nadaremnie usiłowali pochwycić kostur i wydrzeć go z jego rąk. Ta sprzeczka była dla nas wybawieniem. Gdy oni jeszcze się spierali ze sobą, od wierzchołka wzgórza w stronie wioski doszedł inny odgłos, a mianowicie tętent galopujących koni.



2.


– Plugawa kreatura! – prychnął Charles. – Skradać się za naszymi plecami! To moja jedyna córka!
– Spotkałem się z Verity w sekrecie, bo nie chce pan mnie wysłuchać – odparł Blamey. – Uważa pan, że…
– Wysłuchać?! – huknął Charles. – Zabójców żon nie ma co słuchać! Nie chcemy tu takich drani! Pozostawiają po sobie smród. Verity, weź konia i jedź do domu.
– Mam prawo decydować o swoim życiu – odpowiedziała cicho.
– Jedź kochanie – poprosił Blamey. – To nie miejsce dla ciebie.
Uwolniła rękę.
– Zostanę.
– Wiec zostań i niech cię piekło pochłonie! – zawołał F. – Takich łotrów jak ty można traktować tylko w jeden sposób, Blamey. Przysięgi i honor nie mają żadnego znaczenia. Może lanie przemówi ci do rozumu. – Zaczął zdejmować surdut.
– Nie na mojej ziemi – odezwał się R. – Jeśli zaczniecie bójkę, wyrzucę was.
[…]
– Walczcie na pięści – rzekł chrapliwie Charles. – Ten łajdak nie zasługuje na pojedynek na pistolety.
– Tylko kula może go zniechęcić – odparł F. – Muszę cię prosić o broń, R. Jeśli odmówisz, poślę do T. po własne pistolety.
– Zatem po nie poślij – rzucił ostro R. – Nie chcę uczestniczyć w tej morderczej awanturze.
– Wiszą na ścianie za twoimi plecami, człowieku! – wycedził przez zęby Blamey.



3.


– Chcę z powrotem moje włosy – powiedziałem, kiedy ostatnia para studentów wybiegła na ulicę.
– Słucham?
Marcone przechylił głowę. Wydawał się szczerze zdumiony.
– Słyszałeś. Ten twój śmieć… – pałeczką wskazałem Kulasa – …napadł na mnie przed stacją benzynową po drugiej stronie miasta i odciął mi garść włosów. Chcę, żeby je oddał. Nie mam ochoty ginąć jak Tommy Tomm.
W oczach Marcone’a błysnął nagle straszliwy, zimny gniew koloru pieniędzy. Powoli odwrócił głowę do Kulasa. Szeroka twarz Kulasa stała się nagle ziemistoblada. Zamrugał, by strącić z powiek krople potu.
– Nie wiem o czym on gada, szefie.
Wzrok Marcone’a nie drgnął.
[…]
Kilka rzeczy wydarzyło się równocześnie. Podniosłem rękę, ogniskując wolę na bransoletce z małych, jakby średniowiecznych tarcz na lewym przegubie, i wzmocniłem ochronne energie wokół siebie. Kule uderzały o nie ze świstem, krzesząc iskry w niemal ciemnej restauracji. […] Przez chwilę stałem bez ruchu, oszołomiony. Niezależnie od imponującego wejścia, przecież nie chciałem, żeby do tego doszło. Nie chciałem nikogo zabijać. Do diabła, nie chciałem, żeby ginął ktokolwiek, ani ja, ani oni. Zrobiło mi się niedobrze. Dotąd to była gra, takie współzawodnictwo, kto okaże się większym twardzielem – i zamierzałem je wygrać. Nagle gra się skończyła i chciałem tylko wyjść stąd żywy.



4.


Stało się to kilka dni temu. L. poszła do kuchni i zastała M. ze złością wysuwającą szuflady i trzaskającą nimi z hukiem. Powiedziała, że szuka długiej drewnianej łyżki do mieszania ryżu.
– Gdzie ją położyłaś? – spytała, obracając się na pięcie i stając twarzą w twarz z L.
– Ja? – spytała L. – Nie ruszałam jej. Prawie tu nie przychodzę…
– Zauważyłam.
– Czy to oskarżenie? Sama tak chciałaś, pamiętasz? Oświadczyłaś, że będziesz szykowała posiłki. Ale jeśli chcesz się zamienić…
– A wiec chcesz powiedzieć, że wyrosły jej małe nóżki i sama gdzieś sobie poszła? Tup, tup, tup, tup. To chcesz powiedzieć, degar?
[…]
Potem zaczęły się wrzaski i łapanie za garnki, choć żaden nie poleciał. Obrzucały się wzajemnie takimi wyzwiskami, że teraz na samą myśl L. oblewał rumieniec. Od tamtej pory nie odezwały się do siebie ani słowem. L. nadal była zszokowana tym, że tak szybko dała się wytrącić z równowagi, ale prawda była taka, że jakaś część niej czerpała z tego przyjemność. Krzyczenie na M., przeklinanie jej i w ogóle posiadanie jakiegoś obiektu, na którym mogła wyładować całą nagromadzoną złość i żal, dało jej jakąś satysfakcję.
L. zastanawiała się, analizując dogłębnie tę sytuację, czy M. nie odczuwała tego podobnie. Pod koniec awantury L. pobiegła na górę i rzuciła się na łóżko R. Z dołu wciąż dochodziły wrzaski M.: „Wylać ci pomyje na głowę! Wylać pomyje na głowę!”



5.


– Traktujesz mnie jak więźnia. Udajesz, że jesteś miły, ale tak naprawdę traktujesz mnie jak zwierzę.
– Nic nie rozumiesz.
– Breno – powiedziała. Imię uderzyło w niego jak cios, jak myszołów, który od dłuższego czasu krążył nad zwłokami i postanowił wreszcie zaatakować. – Wiesz, o kim mówię. Mój chłopak.
– Były chłopak.
– Breno jest moim chłopakiem. Tęsknię za nim.
– Z tego, co rozumiem, pokłóciliście się.
– To bez znaczenia. W kółko się kłócimy, ale potem zawsze się godzimy.
– Tym razem najwyraźniej jest inaczej – wykonał nieokreślony gest dłońmi. – Breno przysłał ci wiadomość. Powiedział, że nie chce cię więcej widzieć na oczy.
[…]
W pewniej chwili Clarice niespodziewanie skoczyła na Tea. Podrapała go i próbowała ugryźć. Uderzyła go w twarz poduszką. Teo chwycił ja za nadgarstki i zdołał skuć kajdankami. Jej postępowanie wzbudziło w nim ogromną irytację. Okazała się osobą dość nieokrzesaną. Wyjął z barku thyolax i wstrzyknął go w ramię Clarice mimo jej zdyszanych protestów.



6.


Zdjęcia leżały ułożone starannie w dolnej szufladzie, tam gdzie je włożyłam poprzedniego dnia, a teraz, przykucnąwszy na podłodze, zaczęłam je wyciągać i przebierać, zastanawiając się, które ramki nadawałyby się do naprawy. Potrafię całkiem nieźle naprawiać różne rzeczy. Poza tym uznałam, że przynajmniej miałabym się czym zająć.
[…]
– Chciałaś naprawić to, co wczoraj zniszczyłem?
– Ja…
– Wiesz co, Louisa? Byłoby miło, gdyby chociaż raz ktoś wziął pod uwagę to, czego ja chcę. Nie zniszczyłem tych zdjęć przez przypadek. To nie był eksperyment z nowatorskim wystrojem wnętrza. Zrobiłem to dlatego, ze nie chcę już na nie patrzeć.
Podniosłam się.
– Przepraszam. Nie pomyślałam, że…
– Uznałaś, że wiesz lepiej. Wszyscy myślą, że wiedzą, czego mi trzeba. Zbierzmy te cholerne zdjęcia do kupy. Niech biedny inwalida ma na co popatrzeć. Nie chcę, żeby te cholerne zdjęcia patrzyły na mnie za każdym razem, kiedy tkwię w łóżku, dopóki ktoś nie przyjdzie i mnie z niego nie wyciągnie. Okej? Myślisz, że dasz radę to ogarnąć?
Przełknęłam ślinę.
– Nie miałam zamiaru naprawiać zdjęć Alicii… Nie jestem aż tak głupia… Pomyślałam tylko, że może za jakiś czas poczuje pan…
– Jezu – odwrócił się ode mnie, ton miał jadowity. – Oszczędź mi psychoterapii. Po prostu idź sobie i czytaj te swoje cholerne plotkarskie pisemka czy cokolwiek tam robisz, kiedy nie parzysz herbaty.
Policzki mi płonęły. Patrzyłam, jak manewruje w wąskim korytarzu i słowa wydobyły się z moich ust, zanim zdążyłam się zastanowić.
– Nie musisz zachowywać się jak dupek.



7.


Tym razem posprzeczaliśmy się w samochodzie, w drodze do liceum naszego syna. Powodem był Takis, czy raczej jego zachowanie, które musiało mocno zbulwersować grono nauczycielskie, skoro dyrektor zadzwonił do nas z samego rana, prosząc, byśmy przyjechali po lekcjach celem omówienia pewnej bardzo ważnej sprawy.
Widziałam, jak Aleksowi puszczają nerwy. Awantura była nieunikniona – jego policzki robiły się coraz bardziej czerwone, w przeciwieństwie do zaciśniętych na kierownicy palców, które były trupioblade. Wyprzedził czarną półciężarówkę, wpychając się na siłę między nią a jadący z przodu samochód. Obraźliwy gest kierowcy natychmiast wywołał potok gorzkich oskarżeń. Naturalnie pod moim adresem.
– Drżę na samą myśl, co takiego zrobił twój pieszczoszek, że aż nas wzywają do szkoły. Bo z pewnością nie zadawaliby sobie tyle trudu, by nam pogratulować jego wzorowej postawy. Jeśli go przyłapali na ćpaniu w toalecie, zamorduję bachora. I wiedz, że nie kto inny, tylko ty jesteś odpowiedzialna za to, że się stacza. Ty, która nigdy nic mu nie masz za złe, która dostajesz histerii za każdym razem, ilekroć chcę mu spuścić lanie. Pokaż teraz, co potrafisz, pedagogu z bożej łaski!
– Że też ci się nie znudzi wypierać ojcostwa w każdej trudnej sytuacji! Może byś tak poświęcał mu więcej czasu, zamiast wykręcać się pracą. Tymczasem stać cię jedynie na późne powroty do domu i pretensje, gdy Takis zrobi coś nie tak. W końcu razem go spłodziliśmy.
– Żeby mi był wtedy usechł i odpadł!



8.


Wayne stworzył bańkę prędkości. Wiedział, że nie wytrzyma długo, nie udało mu się zebrać zbyt wiele stopu bizmutowego. Musiał wykorzystać każdą chwilę.
– Jestem Allomantą – wyjaśnił Wayne, trzymając się całkiem bez ruchu. – Przyspieszyłem dla nas czas. Jeśli się poruszysz, zauważą rozmycie i domyślą się, co się stało. Rozumiesz? Nie przytakuj. Po prostu powiedz to.
– Yyy… tak.
[…]
– A teraz sprzeciwiaj się wszystkiemu, co ci od tej chwili powiem.
Zaczął kaszleć i zdjął bańkę prędkości.
– …choć jedno słowo, którego nie mogę usłyszeć – powiedział Brettin – to w tej chwili skończymy.
– W porządku! – ryknął Wayne. – Chłopaku, powiedz mi, dla kogo pracujesz?
– Nic ci nie powiem, konsie!
– Będziesz gadał albo stracisz palce! – odkrzyknął Wayne.
Chłopak wczuł się w rolę i Wayne zaprezentował konsom dobre pięć minut kłótni, zanim w końcu machnął ręką i z wściekłością wyszedł z pokoju.
– Mówiłem panu – stwierdził Brettin.
– Tak – westchnął Wayne, udając zniechęcenie. – Chyba będziecie musieli nad nimi jeszcze popracować.
– To nie zadziała – odparł Brettin. – Prędzej umrę i zostanę pochowany niż oni zaczną gadać.
– To by było za duże szczęście – mruknął Wayne.
– Co takiego?
– Nic. – Wayne pociągnął nosem. – Jak mniemam, przyniesiono rogaliki. Świetnie. Przynajmniej będzie choć jedna korzyść z tej wyprawy.



9.


E. trzymał w obu rękach cztery mundury, które przedtem schowano, a Combeferre niósł za nim lederwerki i kaszkiety.
– W tych mundurach – rzekł E. – można wmieszać się w szeregi i umknąć. Dla czterech wystarczy.
I rzucił cztery mundury na ziemię odartą z bruku. Nikt się nie poruszył w tym stoickim audytorium. […]
– E. i Combeferre mają słuszność; obejdzie się bez niepotrzebnych ofiar. Przyłączam się do nich i wzywam, żebyście się pośpieszyli. Są między wami tacy, którzy mają rodziny, matki, siostry, żony i dzieci. Niechaj ci wyjdą z szeregów.
Nikt się nie ruszył.
– Żonaci oraz utrzymujący rodziny wystąpić z szeregów! – powtórzył M.
Powaga jego była wielka. E. był dowódcą barykady, lecz M. jej wybawcą.
– Rozkazuję! – zawołał E.
– Proszę was o to. – rzekł M.
Wówczas, wzruszeni słowami Combeferre’a, zachwiani rozkazem E., roztkliwieni prośbą Mariusza, ci bohaterscy ludzie zaczęli się nawzajem wydawać. – To prawda – mówił młodzieniec do dojrzałego człowieka. – Jesteś ojcem rodziny. Idź. – To raczej ty – odparł tamten – masz na utrzymaniu dwie siostry. – Wybuchnęła niezwykła walka. Nikt nie chciał, żeby go wypędzono z grobu.
– Śpieszmy się – powiedział Courfeyrac – za kwadrans już będzie za późno.
– Obywatele – ciągnął E. – mamy tu republikę i obowiązuje powszechne głosowanie. Sami wyznaczcie tych, którzy powinni odejść.
Usłuchali go. Po kilku minutach pięciu ludzi jednomyślnie wybranych wystąpiło z szeregów. – Jest ich pięciu! – zawołał M.
Mundurów było tylko cztery.
– Trudno – powiedzieli wybrani – jeden musi zostać.
Szlachetna kłótnia rozpoczęła się na nowo.
– Ty masz żonę, która cię kocha. – A ty masz starą matkę. – Ty nie masz już ani ojca, ani matki, co się stanie z twoimi trzema małymi braćmi? – Ty masz pięcioro dzieci. – A ty powinieneś żyć, masz dopiero siedemnaście lat.
– Prędzej – powtórzył Courfeyrac. Ktoś zawołał do M.:
– Niech pan wybierze tego, który ma zostać.
– Tak – powiedziało tych pięciu – niech pan wybiera. Usłuchamy.



10.


Wszedł mężczyzna około trzydziestki, z czerwonymi okularami wiszącymi na szyi na czerwonym sznurku. Był wściekły. Zatem najwyraźniej nie on wygrał w sporze.
– Ciemniaki, wstać! – warknął.
Kip zerwał się na równe nogi. Krzesło przesunęło się do tyłu, zahaczyło o jego nogi i przewróciło się z hukiem na podłogę. Kip wzdrygnął się, uśmiechnął się słabo w ramach przeprosin i podniósł krzesło.
[…]
– Przepraszam – mruknął obronnie.
– Ciemniaki milczeć! Ignorancki tyrejski śmieć.
– A pocałuj mnie w gruby tyłek – wyrwał się Kip.
O rety.
Zacisnął powieki, przeklinając się w duchu, więc nie zobaczył nadchodzącego ciosu. Pięść trafiła go w szczękę i zanim się obejrzał, leżał na podłodze i z ust płynęła mu krew.
Kip nie wpadał łatwo w gniew. Zwykle. Jednakże teraz zerwał się na równe nogi niemal tak szybko jak padł i czuł tylko wściekłość, wszechogarniającą. Wszyscy, których znał, nie żyli. Wszystko, na czym mu zależało, odeszło. Miał w nosie, czy krzesiciel rozedrze go na strzępy.



11.


– Masz skazę w papierach – stwierdził marszałek. – Uderzyłeś w twarz jakiegoś na-barona. Złamałeś mu szczękę. Opowiedz mi, o co chodziło.
– Panie, oficjalnie zepchnąłem go z drogi rozpędzonego powozu – skrzywił się Olem. – Uratowałem mu życie. Pół mojej kompanii widziało.
– Pięścią?
– Tak jest.
A nieoficjalnie?
– To był łajdak, panie. Zastrzelił mi psa, bo mu konia spłoszył.
– A gdybym to ja znalazł powód, żeby zastrzelić ci psa?
– Walnąłbym pana w twarz.
– No dobrze. Masz tę pracę.



12.


Od dawna się boi, że wyjdę za mąż, opuszczę dom i będzie musiała mieszkać sama z ojcem. A może nie będzie musiała? Kiedyś obejrzałam linie rzeczywistości, z których wynikało, że być może ojciec odejdzie do innej kobiety. Jest trzy lata młodszy od mamy… i, w odróżnieniu od niej, dba o siebie.
– W tym roku skończysz pięćdziesiąt lat, mamo – powiedziałam. – Przepraszam, ale bardzo się spieszę.
Już w przedpokoju dogonił mnie pełen sprawiedliwej urazy okrzyk:
– Nigdy nie chciałaś porozmawiać po ludzku z własną matką!
– Chciałam – mruknęłam pod nosem, wyskakując za drzwi. – Kiedy jeszcze byłam człowiekiem. Gdzie ty wtedy byłaś?
Oczywiście, zaraz pocieszy się myślą, jaką wspaniałą awanturę urządzi tu wieczorem. I jeszcze marzy jej się, żeby wciągnąć w to tatę. Na samą tę myśl zepsuł mi się humor.
Co to za pomysł, żeby wciągać kochanego człowieka do awantury? Nadal go kocha, wiem, bo sprawdzałam. I nie rozumie, że swoim zachowaniem zabiła w ojcu jego miłość.
Ja nigdy tak nie zrobię.
I mamie też nie pozwolę!
Na klatce nie było nikogo, zresztą i tak by mnie to nie powstrzymało. Odwróciłam się do drzwi, lekko zmrużyłam oczy, żeby zobaczyć własny cień.
Prawdziwy cień. Ten zrodzony przez Zmrok.



13.


Trzech chłopaków w mundurach ewakuatorów weszło do „Eleganckiego Boba” i zamówiło po szklaneczce. Byli młodzi, mieli jasnobłękitne kombinezony, a oznaczające miejsce stacjonowania i przydział kolczyki w uszach świadczyły, że pochodzą z dość daleka. Wejście żołnierzy wywołało szczególne poruszenie wśród grupki ludzi okupujących kąt knajpy. Blat ich stołu rozjaśnił się i po chwili wyrosła na nim figura holoprojekcji niespełna metrowej wysokości. Przedstawiała starą kobietę, o okrutnej twarzy, chudą i nagą, o obwisłych piersiach i pokrytym niechlujnym zarostem łonie. Jedyny jej strój stanowił ewakuatorski hełm. Starucha zaczęła poruszać się na stole w wyuzdanym tańcu, kołysząc kościstymi biodrami i głaszcząc dłońmi swoje zdechłe cycki. Jej twarz kierowała się ku siedzącym przy barze ewakuatorom. Ci nie zorientowali się, że coś dzieje się za ich plecami. Dopiero po chwili, słysząc śmiechy i brawa, odwrócili się. […]
Trzem ewakuatorom ktoś właśnie powiedział, od czego zaczęła się cała awantura. Rzuciwszy Forbiemu krótkie: „Dziękuję”, ruszyli w stronę stolika pacyfiarzy, żeby dać po gębach komu trzeba.
– Lepiej się w to nie wplątujmy, ja płacę – mruknął Daniel, przykładając kciuk do kontrolki kelnerskiej stołu. Przy drzwiach odwrócił się jeszcze i zobaczył, jak trzej ewakuatorzy spuszczają manto przegranemu wirtuozowi projekcji.



14.


Pokonując po dwa stopnie naraz, zbiegł do kuchni. Uznał, że stanowi ona z pewnością najzupełniej odpowiednie miejsce, w którym można naprędce cos przegryźć. Na pobyt w Baerlon przeznaczyli wszak tylko jeden dzień, a czas uciekał.
„Krew i popioły, naprawdę mogli mnie obudzić”.
W kuchni zastał pana Fitcha, który właśnie kłócił się z zażywną kobietą o rękach po łokcie ubielonych mąką. Najwyraźniej była to kucharka; kłóciła się z oberżystą i wygrażała mu palcem przed samym nosem. Pokojówki, pomywaczki, bufetowi i chłopcy pomagający przy rożnie uwijali się przy swoich obowiązkach, starannie unikając szalejącej obok burzy.
– …mój Cirri to dobry kot – dowodziła ostrym tonem kucharka – i nie chcę słyszeć na jego temat nic złego, zrozumiałeś? Moim zdaniem, nie podoba ci się, że on wykonuje swą pracę aż za dobrze.
– Miałem skargi – wtrącił się w ten potok słów pan Fitch. – skargi paniusiu. Połowa gości…
– Nie będę tego słuchać. Nie będę i już. Jeśli oni chcą się skarżyć na mojego kota, to niech sami sobie gotują. Moja biedna, stara kocina, kto będzie tu za ciebie pracował, ty i ja, dwa biedactwa, odejdziemy stąd tam, gdzie nas lepiej docenią, a wtedy zobaczycie.



15.


Czasem nie sposób było z nią rozmawiać. Wszystko obracała w szyderstwo i drwinę, negowała każde słowo. Na dodatek mocna, żołnierska gorzałka rozpuszczała taflę nabytej wśród oficerów ogłady… Przepadało gdzieś tych siedem czy osiem lat, które spędziła w legii, i zdawało się, że ta młoda kobieta robi wszystko, byle tylko pokazać, kim była wcześniej, zanim wojskowa tunika odmieniła jej życie. Na wierzch wyłaziła natura prostej wieśniaczki, która powinna ciągać krowy na postronkach, zamiast dowodzić jazdą. Ogromna większość żołnierzy i czwarta część oficerów wywodziła się z chłopstwa, jak ona, nikt nawet o tym nie myślał, bo żołnierz to żołnierz, i tyle… Ale w jej przypadku czasem odnosiło się wrażenie, że ukradła oficerską tunikę, a teraz, gdy została przyłapana na oszustwie, będzie musiała ją oddać. Prawie miał ochotę powiedzieć jej o tym. Poczuł głęboki wstyd; coś takiego nie powinno się pojawić nawet w myślach żołnierza. Wobec wojny wszyscy byli równi. Legioniści, dobrowolnie jej służący.
– No to koniec rozmowy – rzekł, starannie skrywając rozdrażnienie. – Decyzję podjąłem i właściwie, podsetniczko, nie jesteś mi do niczego potrzebna. Wydam ci rozkaz pozostania w stanicy, to wszystko. Myślałem, że spróbujesz zrozumieć, może będziesz umiała coś doradzić… Nie, to nie. Nie mogłem wyruszyć wcześniej, ale teraz przekazuję ci komendę – i już mogę. Ruszam jutro rano. Wszystko.
– Czekaj – powiedziała. – Nie możesz tak…
– Mogę. Wiesz, co lubię w wojsku? No przecież to, co ty. O ile wiem, zmierzamy do celu różnymi drogami, ale skutek jest taki sam. Lubię porozmawiać z podkomendnym, bo chcę żeby wiedział, co mną powoduje. Ale koniec końców, Tereza, w tej stanicy jestem królem dla każdego. Mogę tu zarządzić cokolwiek, i rozliczą mnie z tego dopiero przełożeni… Gdybym jeszcze wydawał jakieś niepojęte rozkazy! Ale przekazanie komendy? Do tego zawsze mam prawo.
Wypiła dosyć, by gubić wątek rozmowy. Zdał sobie sprawę, że równie dobrze może kłócić się dalej ze ścianą.



16.


Cała ta praca, starania, które podejmowałam, żeby nie poruszać drażliwego tematu, nie podkopywać jego poczucia własnej wartości, żeby nie czuł się niemęsko jako bezrobotny, a teraz zniszczyłam to wszystko jednym zdaniem. Teraz potrzeba będzie miesięcy, by to naprawić. Miesięcy. I nigdy się nie dowie, że zrobiłam to, by go chronić. Jim milczy przez chwilę.
– Dłużej już tego nie wytrzymam – mówi wreszcie. Kirsty zatrzaskuje drzwi samochodu i naskakuje na męża.
– Niby czego, Jim? Nie wydajesz się zbytnio przygnębiony, kiedy ludzie mówią, że czytali moje artykuły w gazetach. Nie masz nic przeciwko temu, żeby popisywać się branżową wiedzą na przyjęciach. W domu obok zapalają się światła.
– Ciiii! – syczy Jim. – Mów ciszej!
Kirsty nakręca kłótnię, by móc wyjechać, nie mówiąc mu zbyt wiele. Jim nie znosi, jak sąsiedzi wiedzą coś o jego sprawach. Prędzej wykrwawiłby się na śmierć na kuchennej podłodze, niż zrobił z siebie przedstawienie, wychodząc z domu z nożem w plecach.
– Co? – pyta agresywnie Kirsty.
– Sąsiedzi. – No to wejdź do środka! Jim wie, że sprawa jest beznadziejna. Nie odwiedzie Kirsty od jej zamiarów. Nadal nie może uwierzyć, że odebrała telefon o drugiej w nocy i po prostu ubrała się, i poszła do samochodu, ale zna ją wystarczająco długo, by wiedzieć, kiedy już nie ma sensu się spierać. Wie również, że ona nie mówi mu wszystkiego. Co jakiś czas to się powtarza, przez cały czas trwania ich związku.



17.


Oficer w milczeniu żuł wykałaczkę.
– Jak się zachowywał podczas przesłuchania? – ciągnął komisarz M.
– Najpierw awanturował się. Krzyczał. Odmówił składania wyjaśnień. Potem przyjechał z adwokatem i był już bardzo spokojny. Przybity, można powiedzieć. Dokładnie opracowali wersję. Nie można szpilki włożyć.
– Czyli awantura, pobicie, gwałt. Opuścił Mielnik o północy, wrócił, ale nie wszedł do domu i pojechał do Warszawy. Całkiem pijany, tak?
– Utrzymuje, że to nie był gwałt. Normalny stosunek seksualny. Tak to ujął.
H. M. poluzował krawat. Łysy podszedł do okna i otworzył je. Do pokoju zaczęły docierać dźwięki z ulicy. Szum samochodów, krzyki, rozmowy.
– Nie ma alibi – powiedział, nie odwracając się od okna. – Według mnie wrócił do mieszkania i znów rozpętał awanturę. Był jeszcze bardziej pijany. W schowku jego auta znaleźliśmy opróżnioną do połowy butelkę whisky. Wpadł w szał. I zabił ją w afekcie. Typowa zbrodnia rodzinna.



18.


Pamiętam, za mych czasów żyło dwóch sąsiadów,
Oba ludzie uczciwi, szlachta z prapradziadów,
Mieszkali po dwóch stronach nad rzeką Wilejką,
Jeden zwał się Domejko, a drugi Dowejko.
Do niedźwiedzicy oba razem wystrzelili:
Kto zabił, trudno dociec; strasznie się kłócili
I przysięgli strzelać się przez niedźwiedzią skórę:
To mi to po szlachecku, prawie rura w rurę.
Pojedynek ten wiele narobił hałasu;
Pieśni o nim śpiewano za owego czasu.



19.


Nunzia wyszła z pokoju. Po chwili wróciła zakłopotana. Nie znalazła Lili. Szukaliśmy jej w całym mieszkaniu, wołaliśmy z okna – Lili nie było. Marcello, przygnębiony, pożegnał się. Jak tylko wyszedł, Fernando krzyknął, zwracając się do żony:
– Tym razem, jak mi Bóg miły, naprawdę zabiję tę twoją córkę!
Rino przyłączył się do ojca ze swoimi pogróżkami, Nunzia zaczęła płakać. Wyszłam stamtąd prawie na paluszkach, byłam bardzo wystraszona. Kiedy zamknęłam za sobą drzwi, usłyszałam, że Lila mnie woła. Była na ostatnim piętrze, weszłam po schodach cichutko. Siedziała skulona pod drzwiami na taras, w półmroku. Na podołku trzymała buty, po raz pierwszy zobaczyłam je wykończone, błyszczały w słabiutkim świetle żarówki wiszącej na gołym drucie.
– Co ci szkodziło mu je pokazać? – zapytałam zbita z tropu.
Lila potrząsnęła gwałtownie głową:
– Nie pozwolę, żeby ich dotykał.
Ale wydawała się pokonana własną reakcją. Drżała jej dolna warga, czego wcześniej u niej nie widziałam. Powoli udało mi się ją przekonać, że powinna wrócić do domu, nie mogła w nieskończoność siedzieć pod drzwiami na taras. Weszłam z nią do mieszkania w nadziei, że moja obecność ochroni ją przed najgorszym. Ale nie obyło się bez krzyków, wyzwisk i razów. Fernando wrzeszczał, że swoim kaprysem narobiła mu wstydu przed takim ważnym gościem. Rino wyrwał jej buty z rąk, powiedział, że są jego, bo to on się nad nimi najwięcej napracował. Lila, zanosząc się od płaczu, szeptała:
– Ja też przy nich pracowałam, ale lepiej by było, gdybym tego nie robiła. Zmieniłeś się w oszalałą bestię.
Dopiero Nunzii udało się zakończyć tę awanturę. Z ziemistą twarzą, stanowczym głosem, którego nigdy przedtem u niej nie słyszałam, bo była zawsze bardzo uległa, rozkazała synowi i córce, a nawet mężowi natychmiast się uspokoić, oddać jej buty i nie mówić już na ten temat ani słowa, jeżeli nie chcą, żeby rzuciła się z okna.



20.


Wyczołgał się tyłem i zsunął na drugą stronę, między skały.
– Zrobimy tak – powiedział. – Ja tam zaraz pójdę. Sam. Zbadam, jak to wygląda, i sprawdzę, czy mają wasze dzieci. Zobaczę, ilu jest zbrojnych i jak się pilnują. Wy macie tu czekać. Nie schodźcie za mną, nie kombinujcie niczego. Nie pomożecie mi. Sam mam największą szansę. Jeżeli mnie złapią, zauważycie to. Jakieś tryumfalne wrzaski, bieganina i w ogóle awantura. Ale to może również oznaczać, że sam postanowiłem tam narobić jakiegoś bałaganu. Czekajcie cierpliwie. Jest po mnie, jeżeli nie wrócę do rana.
– Lepiej pójdziemy z tobą – powiedział Grunaldi.
– Po pierwsze, uderzymy nocą, jak się ściemni. Jest nas za mało, żeby atakować od razu i sprawdzać wszystko bojem. Rozwalą nas w pięć minut i po sprawie. Po drugie, ktoś zostanie z końmi, a po dzieci idziemy we trzech.
– Na koniach można szybciej uciec – zauważył Spalle nieśmiało.
– Nie wolno nam korzystać z tej ścieżki, która się tu ciągnie. To jest ich ścieżka i cały czas ją obserwują. To jedyne wejście do doliny, którym mogą wjechać zbrojni, a przynajmniej tak pewnie uważają. Znajdziemy sobie inne miejsce, kawałek stąd. Tam na mnie poczekacie i tam poczeka też Spalle z końmi, kiedy pójdziemy odbijać dzieci.
– Dlaczego „Spalle”?! – zaprotestował wywołany.
– Dlatego, że skręciłeś nogę. A ktoś musi zostać z końmi, bo to jedyna szansa ucieczki. Kiedy będziemy już blisko, ty będziesz strzelał do goniących i spuszczał im na głowę kamienie. My nie będziemy mieli na to czasu.


===========


Dodane 15 maja 2017:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:

Rozwiązanie konkursu
Wyświetleń: 3753
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 21
Użytkownik: asia_ 01.05.2017 21:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 2... | asia_
Jak należy zachowywać się podczas konkursu o awanturach? Może np. natarczywie domagać się mataczeń od współuczestników? Nie krępujcie się ;)

Zapraszamy!

Spośród uczestników tego konkursu wylosowany zostanie zdobywca powieści Sonata Gustava Rose Tremain. Zasady losowania: tutaj.
Użytkownik: Neelith 01.05.2017 22:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 2... | asia_
Zapraszam do awantury! Tfu, co ja piszę! - do konkursu, oczywiście!
Jutro wyruszam na króciutką majówkę, ale już w środę wieczorem będę na posterunku i liczę, że znajdę w skrzynce pierwsze maile :)
Użytkownik: Neelith 01.05.2017 22:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Zapraszam do awantury! Tf... | Neelith
Ha! Jest siła w narodzie! Już pierwsi awanturnicy stanęli w szranki :D Biorę się za odpisywanie, zanim dojdzie do kłótni!
Użytkownik: Szeba 10.05.2017 11:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Zapraszam do awantury! Tf... | Neelith

A ja bym chciała zapytać (tradycyjnie), czy mogłabym wysłać odpowiedzi na biblionetkowe PW a nie na maila?
Awanturowała się nie będę (przynajmniej dopóki nie przystąpię do konkursu), ale kurcze, dlaczego nigdy nie jest używane w konkursach to PW, przecież tu jesteśmy, na Bnetce? ;)
Użytkownik: Neelith 10.05.2017 19:53 napisał(a):
Odpowiedź na: A ja bym chciała zapyta... | Szeba
Można, można, zapraszam!
Użytkownik: Szeba 11.05.2017 08:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Można, można, zapraszam! | Neelith

Super! Dzięki :) Wkrótce wyślę.
Użytkownik: alva 01.05.2017 23:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 2... | asia_
Ponieważ zobaczyłam tu fragment, którego się nie spodziewałam, a który mnie uradował i rozczulił niemożebnie, to czym prędzej zdecydowałam się na udział w konkursie :) I pierwszy mail z danymi awanturników już poszedł!
Użytkownik: Neelith 02.05.2017 09:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Ponieważ zobaczyłam tu fr... | alva
Bez sprawdzania maila domyślam się który :D
Użytkownik: hburdon 02.05.2017 16:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Ponieważ zobaczyłam tu fr... | alva
Ja dokładnie to samo zrobiłam, znalazłam zupełnie nieoczekiwany fragment i musiałam natychmiast podzielić się radością z organizatorką :D
Użytkownik: Neelith 03.05.2017 14:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 2... | asia_
Witajcie! Krótka przerwa na statystyki:
W konkursie awanturują się wyłącznie uczestniczki, brak rozjemcy rodzaju męskiego.
Fragmenty 2 i 18 (nic dziwnego) są najlepiej rozpoznawalne. Pozostałe zagadki - w zależności co kto lubi, ale każdy fragment został przynajmniej raz trafiony. Konkurs nie jest trudny. Zachęcam kolejnych śmiałków do zabawy!
Użytkownik: Neelith 07.05.2017 11:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 2... | asia_
Wnioski weekendowe: Fragmenty 4 i 5 są najmniej rozpoznawalne, a 2, 9 i 18 - najbardziej. W drace bierze udział pięć uczestniczek i jeden awanturnik. Zapraszam nieustająco do zabawy!
Użytkownik: Neelith 08.05.2017 19:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 2... | asia_
Poniedziałkowa aktualizacja: w konkursie uczestniczy 10 osób, a więc już o jedną więcej niż w ubiegłym roku. To przerywa tendencję spadkową we frekwencji w moich konkursach, co mnie ogromnie cieszy :) Pozostał jeszcze cały tydzień zabawy i mam nadzieję na dołączenie kolejnych awanturników.
Tylko 18 została wytropiona przez wszystkich.
Najtrudniejsze okazują się: 4, 5 i 15.
Zachęcam do mataczeń!
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 08.05.2017 20:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Poniedziałkowa aktualizac... | Neelith
4 i 15 mogę się podzielić (jak też kilkoma innymi), za to będę wdzięczna za jakiś namiar na 5, 11 i 14.
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 09.05.2017 10:13 napisał(a):
Odpowiedź na: 4 i 15 mogę się podzielić... | dot59Opiekun BiblioNETki
Spróbuję taką mini-podpowiedź do 14.: rodzic odnalazłby się zapewne na budowie, bo świetnie i taśmowo produkuje cegły, osobliwie jednak tak tytuł dusiołka jak i cyklu, do którego należy, odnoszą się do rzeczy bez kantów ;)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 09.05.2017 17:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Spróbuję taką mini-podpow... | LouriOpiekun BiblioNETki
Super, dzięki!
Użytkownik: Neelith 09.05.2017 13:43 napisał(a):
Odpowiedź na: 4 i 15 mogę się podzielić... | dot59Opiekun BiblioNETki
Ciekawe czy będzie zadyma, gdy ja też coś podpowiem?
W 5 jakie ostatnie zdanie taka cała książka. Straszne, nie? Byłaby świetna, gdyby ponad pół wieku wcześniej ktoś inny swoim znanym debiutem nie wpadł na podobny pomysł. Tylko język inny, rzadziej spotykany.
A 11 znajduje się we właściwym towarzystwie, choć najbliżej mu do innego fragmentu - mój ulubieniec poleca tego autora, a nawet go trochę poduczył. Fragment króciutki i niby mało charakterystyczny, a jednak najważniejszy wyraz tam się znajduje. Ostatecznie pięścią też można sprawę załatwić, ale książka jest o tym innym sposobie.
Użytkownik: schizofretka 09.05.2017 19:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Poniedziałkowa aktualizac... | Neelith
To ja może podpowiem coś o "4"...Dusiołek wydusił sobie wysokie miejsce w rankingach..w przeciwieństwie do 14 rodzic nie zostałby (póki co) przyjęty na budowę, gdyż z taśmy produkcyjnej zeszły całe 3 sztuki..i to nie cegły, ale też nie listewki, aczkolwiek ogień buchał i popyt niezły :)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 09.05.2017 21:26 napisał(a):
Odpowiedź na: To ja może podpowiem coś ... | schizofretka
Za to rodzic 15 ilościowo dorównuje rodzicom 14 i 8, zresztą oni tak w tym gatunku mają. Odnośnie miejsca akcji nie należy się sugerować zawartymi w tekście poszlakami, natomiast imię dusiołka może w pewnym sensie pomóc odgadnąć nazwisko rodzica (albo odwrotnie).
Użytkownik: joanna.syrenka 09.05.2017 10:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 2... | asia_
Jako niespotykanie spokojny człowiek chyba nie brałam udziału w żadnej tej kłótni, bo fragmenty nic mi nie mówią :-( No,jedną awanturę może gdzieś kiedyś posłuchałam...
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 09.05.2017 13:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Jako niespotykanie spokoj... | joanna.syrenka
Polewasz Syrenko, polewasz - co najmniej jednym dusiołkiem byłaś zachwycona ;)
Użytkownik: Szeba 15.05.2017 07:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 2... | asia_


O matko! Toż to zaraz koniec konkursu! A tu taka cisza...
A może ktoś pomataczy nr 1? Bo nie ręczę za siebie! Wrrr
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: