„Rodzina bardziej niż pełna”[1]
Miejsce akcji najnowszej powieści Anny Fryczkowskiej „Żony jednego męża” to dom na warszawskim Żoliborzu. Parter i suterena należą do Renaty (zwanej Tunią) i jej córki Dobrochny, mieszkanie na górze (piętro i stryszek) – do Anity i jej syna Janpawła. Pralnię zajmuje Wojtek – jeśli nie krąży między mieszkaniami. Bo Tunia i Anita to jego dwie żony (właściwie pierwsza z pań jest żoną, zaś druga – partnerką, ale na prawach małżonki), a Janpaweł i Dobrochna – jego dzieci. Ta rodzina funkcjonuje w „mało klasycznym układzie trzy plus dwa”[2].
Szokujące? Być może, ale nie dla nich. Wojtek, Anita i Tunia spełniają w tej relacji określone role, czerpią z niej korzyści, kochają się, są dla siebie przyjaciółmi. Wojtek kocha obie kobiety, każdą mocno i każdą inaczej. Tunia – osoba o dosyć konserwatywnych poglądach wyniesionych z prowincjonalnego Sobolewa – realizuje się jako matka i gospodyni. Nie musi uprawiać seksu, który jest dla niej źródłem zahamowań i opresji („Tuni cała ta sprawa stosunków seksualnych wydaje się śmieszna, niegodna poważnego człowieka, trochę obrzydliwa, z tymi wszystkimi zapachami i cieczami, no i trochę absurdalna. No bo co to za pomysł, że spoiwem związku mają być miarowe ruchy, którym towarzyszą posapywanie i czerwone policzki? Tunia zdecydowanie woli, gdy ludzi łączą wspólne życie, posiłki, rozmowy i poglądy oraz wspólne wyjście na mszę w niedzielę”[3]). Anita – bardziej nietuzinkowa – pracuje, jest matką na przychodne i namiętną kochanką. Warto zaznaczyć, że także Dobrochna i Janpaweł uważają ten stan rzeczy za jak najbardziej naturalny.
Anna Fryczkowska mnoży wątpliwości – bo trudno się oprzeć wrażeniu, że bohaterowie nie mogliby być szczęśliwsi w tradycyjnych układach. Każde z nich wnosi inne wartości do tej rodziny, każde jest jej niezbędnym elementem. Panują między nimi miłość, ciepło i wzajemny szacunek, których czasem trudno się doszukać w konwencjonalnych rodzinach. Wszyscy potrafią się od siebie uczyć. Jednocześnie autorka unika koloryzowania, jednostronności. Nie przedstawia ich relacji jako sielanki (Anita twierdzi wręcz, że taki układ to „Żadna idylla. Po prostu życie”[4]). Każdego dopadają wątpliwości. Tunia niekiedy czuje się wykorzystywana, Anita – pominięta (na przykład kiedy zostaje sama z Janpawłem na Boże Narodzenie, podczas gdy Wojtek, Tunia i Dobrochna spędzają ten czas w Sobolewie), Wojtek – niepewny. Również dorastające dzieci nie zawsze czują się dobrze w swojej niekonwencjonalnej rodzinie – bo jak to wszystko wyjaśnić? Dlaczego trzeba zachowywać tajemnicę? Czy ich potencjalni partnerzy zaakceptują ten układ? I co się stanie, jeśli prawda o tym, jak wyglądają relacje w tym domu, wyjdzie na jaw?
To bardzo odważna, a przy tym mądra książka. Anna Fryczkowska sięgnęła po temat niezwykle ważny – zwłaszcza w czasach, gdy rodzina niejedno ma imię. Rodziny rekonstruowane, samotne macierzyństwo/ojcostwo, dzieci adoptowane, dzieci poczęte metodą in vitro, dzieci wychowywane przez pary jednopłciowe, dzieci będące pod prawną opieką dziadków czy starszego rodzeństwa – otaczają nas różne układy. Kiedy czyta się „Żony jednego męża”, trudno uciec od niewygodnych pytań. Czy społeczna norma musi nas więzić? Czy ludzie idący pod prąd zasługują na wstyd, hejt, ostracyzm? A może szkodzimy tym, których kochamy, jeśli wykraczamy poza przyjęte kanony? Znacząca jest tu rozmowa Anity i Wojtka:
„– Chciałabym mieć pewność, że nie robimy dzieciom krzywdy tymi naszymi pomysłami. Naszym pomysłem na życie.
– Dajemy im miłość – mówi Wojtek. – Dajemy im pełną… bardziej niż pełną rodzinę. Dajemy im opiekę, książki i zdrowe jedzenie. Pokazujemy, że można się szanować, dogadywać, współpracować. I że można żyć po swojemu. Myślisz, że to coś niewłaściwego?”[5].
Powtórzę – to ważny temat i autorka na szczęście go udźwignęła. Stworzyła kilkoro świetnie nakreślonych pod względem psychologicznym bohaterów i umieściła ich w osobliwej sytuacji. W kolejnych scenach – mocnych, często niejednoznacznych – widzimy, jak ta piątka radzi sobie w obliczu narastających trudności. Wątpliwości są szczere, uzasadnione (często potęgowane przez fakt, że tak łatwo można zostać ocenionym i napiętnowanym). A jednak łatwo uwierzyć w ich (zagrożone) szczęście. Chce się kibicować tej rodzinie.
Na zakończenie pozwolę sobie na marginesową uwagę. Czytam sporo powieści obyczajowych, psychologicznych. Często się rozczarowuję – zwłaszcza w przypadku polskiej literatury popularnej. Ważne problemy nierzadko są tu strywializowane, ujęte dość płytko, a rozwiązania fabularne – nieciekawe, oczywiste i/lub cukierkowe. Postacie bywają papierowe, stworzone według gotowych szablonów dla udowodnienia określonych tez. Dopełnieniem jest zazwyczaj pozbawiona finezji czytankowa narracja. Z takich elementów powstają powieści, które pozostawiają po sobie niedosyt, szybko ulatują z pamięci. Można po nie sięgnąć dla relaksu, bez wielkich oczekiwań, ale jednocześnie po lekturze trudno się oprzeć wrażeniu, że czytanie tych akurat książek nas nie wzbogaciło. Literatura jednorazowego użytku.
W przypadku najnowszej powieści Fryczkowskiej skusiła mnie tematyka. Zaczynałem lekturę z obawą – sądziłem, że będzie to jedno z takich pozbawionych polotu czytadeł. Pierwsze strony czytałem z rosnącym zaskoczeniem. „Żony jednego męża” wciągają, poruszają, angażują. Bohaterowie są autentyczni, ich problemy – przekonujące, kolejne sceny – gruntownie przemyślane. Fryczkowska przedstawia tę historię ze swadą. Posługuje się przystępnym, ale finezyjnym językiem – trafia w sedno odpowiednim porównaniem czy metaforą. Potrafi wzbudzić w czytelniku autentyczne emocje. Wszystko to składa się na świetną literaturę środka.
Życzę Wam wielu takich czytelniczych niespodzianek!
---
[1] Anna Fryczkowska, „Żony jednego męża”, wyd. Burda Książki, 2017, s. 117.
[2] Tamże, s. 22.
[3] Tamże, s. 34-35.
[4] Tamże, s. 113.
[5] Tamże, s. 117.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.