O nie moim życiu, które wiodę
Mówią, że cykl "Moja walka" stoi na półce co dziewiątego Norwega. Nie wiem, czy ten wynik jest powodem do dumy, ale chyba tak, skoro się tym chwalą na okładce. Wygląda więc, że Knausgård od jakiegoś czasu jest w swojej ojczyźnie szeroko znanym autorem, no ale skoro ktoś potrafi poświęcić kilka lat na drobiazgowe opisanie w sześciu opasłych tomach własnego życia i zrobić to w co najmniej niezłym stylu, chyba zasługuje na choćby krztynę zainteresowania. "Księdze pierwszej", z którą szarpałem się dawno temu, udało się podsycić we mnie jakiś apetyt i ciekawość, a przecież nie można napisać, że Knausgård prowadzi widowiskowe życie i czyta się o nim z wypiekami na twarzy. Nie. W takim razie co skłoniło go do opisania swojej nieciekawej codzienności i podjęcia karkołomnej próby zainteresowania tym czytelników? Do tego będziemy pewnie dochodzić w trakcie kolejnych tomów, jednak już teraz mogę uznać, że mu się udało, skoro cykl zaczął z powodzeniem zajmować miejsce nie tylko na norweskich półkach. To chyba jakiś rodzaj ewenementu literackiego, który przy okazji obnaża we mnie i wielu innych czytelnikach skłonność do podglądania czyjegoś życia, koniecznie podanego w ponadprzeciętnej formie. Niektórzy nazwaliby ją jakimś zboczeniem, ale chodzi raczej o coś w rodzaju chęci porównania własnego życia z czyimś i poszukania w nich wspólnych (nawet uniwersalnych) cech, a także próba ujęcia w słowa różnych emocji oraz uczuć. Bo gdzie szukać inspiracji i chwili na zadumę, skoro codzienne życie bohaterów "Na Wspólnej" obfituje w ekscesy, romanse, zbrodnie i nie ma nawet czasu na zastanowienie? A u Knausgårda nic się nie dzieje. I gdy – dajmy na to – Jurek z "Klanu" wychodzi na spacer, można się spodziewać, że w trakcie zostanie napadnięty albo chociaż uratuje kogoś z pożaru, kotka przynajmniej. A Karl Ove wychodzi na spacer, spaceruje i – niespodzianka! – wraca do domu. Sami oceńcie, która codzienność jest Wam bliższa.
Zakładam, że każdy kolejny tom będzie się cieszył coraz mniejszym zainteresowaniem, bo część czytelników wymięknie (albo umrze – to się naprawdę zdarza), a od nowych trudno oczekiwać, by zaczęli czytać od drugiego, trzeciego i piątego tomu. Logika w tym wypadku jest bezwzględna i nie da się łatwo sponiewierać. Tym samym nowych czytelników odsyłam na początek opowieści i do "Księgi pierwszej". "Księga druga" daleka już jest od młodzieńczych lat Karla Ovego oraz mocno drażliwego tematu jego ojca. Około trzydziestoletni Knausgård wyjeżdża z Norwegii i na stałe osiedla się w Sztokholmie. Nie jest mu lekko, bo jego milcząca natura nie ułatwia nawiązywania znajomości, a dodatkową przeszkodę stanowi bariera językowa. Mimo wszystko się zakochuje. Kolejny raz i na nowo, wszak w ojczyźnie zostawił swoją pierwszą żonę – nie żeby z jakimś wielkim żalem. Teraz ważna jest jedynie Linda, ona wydaje się odwzajemniać jego uczucia, toteż oboje są szczęśliwi, gdy na świat przychodzi ich córka, potem druga, aż wreszcie syn. I już, to wszystko – o tym traktuje "Księga druga". O odnajdywaniu swojego miejsca w nowym otoczeniu, o rodzącej się miłości oraz o rodzącym się potomstwie i ponownie o odnajdywaniu się, tym razem – w nowej roli rodzica.
Co może wyróżniać powieść Knausgårda i w czym najprawdopodobniej zasadza się jej siła, to brutalna szczerość autora, przede wszystkim w stosunku do samego siebie, ale nie tylko, więc nie nazwę tego samobiczowaniem. Karl Ove wyraża się jasno i bezpośrednio – mówi o tym wszystkim, o czym zwykle ma się ochotę powiedzieć komuś w twarz, ale się tego nie robi, by nie komplikować spraw. Przeczytamy o jego reakcjach na nowo poznanych ludzi, m.in. o kobietach z rodzaju tych, z którymi chętnie by się przespał, choć jednocześnie zdaje sobie sprawę, że gdyby przyszło co do czego, odmówiłby bądź stchórzył. Paradoks? Nie wiem, ale chyba niekoniecznie. Dużo tu o naturze jego uczucia do Lindy i o tym, jak niektóre z jej nawyków na początku budziły w nim troskę, a po kilku latach już wyłącznie irytację. Przede wszystkim jednak poznamy myśli towarzyszące Knausgårdowi podczas opieki nad dziećmi: jego tęsknotę za swobodą, spokojem i sposoby na radzenie sobie z narastającą frustracją. Ochotę, by rzucić płaczące dziecko do łóżka i wyjść z domu; by nawrzeszczeć na grymaszącą kilkulatkę, kazać jej się zamknąć. On zdaje sobie sprawę, że to nic chwalebnego i nie zostanie ani mężem, ani ojcem roku, ale kto pierwszy rzuci kamieniem?
"– (...) Ty potrafisz zająć dwadzieścia stron opisem pójścia do kibla i doprowadzić do tego, że ludziom, którzy go czytają, oczy wilgotnieją ze wzruszenia. Jak myślisz, ile osób to potrafi? Ilu pisarzy by to robiło, gdyby tylko umieli? Jak sądzisz, dlaczego ludzie biedzą się, klecąc modernistyczne wiersze, po trzy słowa na każdej stronie? Dlatego, że nic innego nie potrafią. Musisz to, do cholery, wreszcie zrozumieć po tylu latach. Gdyby umieli, toby pisali. Ty umiesz, a tego nie doceniasz"*.
Autor nie ubarwia swojej codzienności, nie wybiela też siebie ani swoich zachowań. Nie dekoruje treści pięknymi metaforami, nie zasłania się ironią, nie zostawia miejsca na domysły oraz interpretacje. Niewiele się tutaj dzieje, kolejne dni mijają na dyskusjach o literaturze (przede wszystkim skandynawskiej, co może niektórych czytelników srodze wynudzić), na eskalującym konflikcie z rosyjską sąsiadką (który według pewnych norm powinien w końcu wybuchnąć, ale... znowu: nie u Knausgårda), na kolejnych prywatkach, gdzie autor z racji swojej małomówności nie czuje się najlepiej. Za to lubi czasem googlować swoje nazwisko i napawać się liczbą wyników wyszukiwania. Artyści pewnie już tak mają. Rutyna.
"Księga druga" jest nierówna. Dłuższa od pierwszej i z pewnymi "zatorami" w treści, gdy lektura przestaje iść płynnie, ale to już zależy od indywidualnych preferencji czytelnika: jeden nie lubi zbytniej drobiazgowości w opisie prozaicznych czynności, inny – rozważań filozoficznych. Jednak Knausgård potrafi również skutecznie zahipnotyzować, tak jak w przypadku sylwestrowej nocy opowiadaczy, gdy kolejne strony czyta się bezboleśnie, a wręcz z wyczuwalną przyjemnością.
Jeśli masz za sobą "Księgę pierwszą", to już prawdopodobnie wiesz, czy drugi tom leży w kręgu twoich zainteresowań i czego się po nim spodziewać, więc nie muszę ani polecać, ani odradzać. Jeśli nie znasz "Księgi pierwszej", nie rozumiem, co tutaj jeszcze robisz. Wróć, gdy ją poznasz, bo w przeciwnym razie to bez sensu jak spodenki Wasilewskiego (zapraszam na YouTube).
---
* Karl Ove Knausgård, "Moja walka. Księga druga", przeł. Iwona Zimnicka, Wydawnictwo Literackie, 2015, str. 162.
[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.