Dodany: 19.04.2017 13:24|Autor: UzytkownikUsuniety04​282023155215Opiekun BiblioNETki

Ona mówi, natura decyduje



Recenzent: Dorota Tukaj


To mogłabym być ja. Albo ty. A jeśli jesteś mężczyzną – twoja siostra, córka, dziewczyna, była żona. To mogło się zdarzyć każdej kobiecie w wieku od lat kilkunastu do czterdziestu kilku (jest wielce prawdopodobne, że w wizji czytelnika narratorka będzie miała twarz autorki z okresu powstania tej książki – poważną, zamyśloną twarz czterdziestolatki – lecz przecież nietrudno sobie wyobrazić w podobnej sytuacji na przykład niepełnoletnią, ale już samodzielną zawodowo modelkę, sportsmenkę, fryzjerkę). Ktoś powie, że nie, nie każdej, bo te, które decydują się na współżycie wyłącznie w sakramentalnym związku, nie zostają samotnymi matkami i obce im są dylematy dręczące bohaterkę. Gdyby to było takie oczywiste… czyż nie znamy jednak przypadków, że małżeństwa zawarte w majestacie prawa i wiary rozpadają się po kilku latach albo i miesiącach, wcale nierzadko w sytuacji, która teoretycznie powinna je scalić?

Czy było tak, czy inaczej, Ona (oczywiście ma jakieś imię, lecz my go nie poznamy – najwyżej czegoś się domyślimy) została sama. Gdy On „wyszedł tym swoim zdecydowanym krokiem”[1], nie nalegała, by został i nie zrobiłaby tego, nawet gdyby wiedziała, co ją spotka. Nigdy nie miała zbyt wysokiego mniemania o trwałości związków: „między mężczyzną a kobietą tak zwana miłość jest porą roku. I jeśli na początku pora ta jest świętem kwitnienia, na końcu jest tylko sterta zgniłych liści”[2]. Z tego, co ich łączyło, nie pozostałoby już nic… gdyby nie Ono. Ono oznajmia swoje zaistnienie w jakiś tajemniczy sposób, zanim zdoła ten fakt potwierdzić medycyna; wysyła sygnał, jaki tylko organizm kobiety potrafi rozpoznać. Ona nie należy do ludzi bezrefleksyjnie przyjmujących to, co los przyniesie. Zdaje sobie sprawę z odpowiedzialności, jaką jest powołanie dziecka na świat; świat, gdzie „wygrywa zawsze silniejszy, najbardziej brutalny, najmniej wielkoduszny”[3], gdzie „magnolie służą do tego, by zrzucać na nie kobiety, czekoladę jedzą ci, którzy tego nie potrzebują, jutro oznacza rozstrzelanie mężczyzny z powodu skradzionego kawałka chleba”[4]. Nie jest typem kobiety, która w głębi serca czuje, że żyje głównie po to, albo i tylko po to, by być matką; ma dość odwagi, aby powiedzieć: „Nigdy nie czułam się dobrze w towarzystwie dzieci. (…) Zawód matki do mnie nie pasuje. (…) Mam pracę, którą lubię i którą zamierzam wykonywać. Mam przyszłość, która na mnie czeka, i nie zamierzam się jej wyrzekać”[5]. Nie chce być tylko „pojemnikiem, puszką, do której wkłada się przedmiot potrzebujący ochrony”[6], chce „istnieć jako osoba”[7], więc zadaje prowokujące pytania: „czym jest to życie, na mocy którego ty, które istniejesz jeszcze niegotowe, liczysz się bardziej niż ja, która istnieję już gotowa? Czym jest ten szacunek wobec ciebie, który wyklucza szacunek wobec mnie? Czym jest to twoje prawo do istnienia, które nie uwzględnia mojego prawa do istnienia?”[8]. Ale, choć niewierząca, nie chce decydować o życiu lub śmierci tego, do którego mówi: „Nie należysz ani do Boga, ani do państwa, ani do mnie. Należysz do siebie samego i koniec”[9]. Skoro Ono, jeszcze nieukształtowane, ledwie widoczne, mocą praw natury znalazło się w jej ciele, niech sama natura zadecyduje, czy da początek ludzkiej istocie, czy nie, tak jak decyduje, czy padające na ziemię nasienie drzewa wykiełkuje, czy obumrze. Ona tylko będzie do niego mówiła, dniem i nocą, będzie się przed nim tłumaczyła ze wszystkich swoich myśli i uczuć, będzie objaśniała mu świat, który – jak sądzi – prędzej czy później pozbawi je wolności, lecz mimo to spróbuje je przekonać, że „cierpienie jest lepsze od nicości (…) , że urodzić się jest czymś lepszym, niż się nie urodzić”[10]. A Ono? Ono odezwie się dopiero w finale, jego głos przebije się przez gorączkowe majaki ciężko chorej kobiety, wpędzając ją w poczucie winy: „Nigdy mi nie powiedziałaś, po co się przychodzi na świat. (…) W moim świecie, który ty nazywałaś jajem, cel istniał: urodzić się. Ale w twoim świecie celem jest jedynie śmierć: życie jest skazaniem na śmierć. Nie widzę powodu, dla którego miałbym wyłonić się z nicości, aby do nicości powrócić”[11].

Wydaje się prawie niemożliwe, by ten poruszający dialog wyszedł spod pióra kobiety, która nie doświadczyła podwójnego dramatu: nieplanowanej ciąży i utraty spodziewanego dziecka. A choć na tych stu kilkudziesięciu stronach nie ma ani śladu sugestii, że bohaterka stanowi alter ego autorki, nie trzeba się nawet szczególnie wysilać, by znaleźć na to dowód z pierwszej ręki. W wywiadzie, którego Fallaci udzieliła dziennikarce magazynu „People” w roku 1977, czytamy:

„– Pani nowa powieść opowiada o rozmowie niezamężnej kobiety z jej nienarodzonym dzieckiem. Czy to było pani dziecko?
” Tak, a jego ojcem był Alekos, mężczyzna, którego kochałam”[12].

Trzeba odwagi, by tak bolesne doświadczenie przenieść na papier (ale jeśli autorce, jednej z najsłynniejszych dziennikarek dwudziestego wieku, czegokolwiek brakowało, to z pewnością nie odwagi). Trzeba niesamowitej biegłości pióra i niezwykłego wyczucia, by z dramatycznego przeżycia nie zrobić cynicznie ekshibicjonistycznego manifestu ani łzawego kiczu. Te dwa atrybuty również Fallaci miała, o czym świadczy perfekcyjnie dopracowana proza, w której ani jedno słowo nie jest zbyteczne lub niewłaściwe, ani jeden obraz banalny czy przejaskrawiony. Po dotarciu do ostatniej stronicy długo jeszcze nie można sobie znaleźć miejsca; wewnętrzne echo powtarza pojedyncze frazy, zdania, całe sceny, wciąż zmuszając do analizowania myśli narratorki, wypowiadającej się w imieniu wszystkich kobiet świata i z wieloma z nich dzielącej takie samo cierpienie. Tego rodzaju lektury nie można pominąć milczeniem. I nie można zapomnieć.


---
[1] Oriana Fallaci, „List do nienarodzonego dziecka”, przeł. Joanna Ugniewska, wyd. Świat Książki, 2017, s. 13.
[2] Tamże, s. 76.
[3] Tamże, s. 56.
[4] Tamże, s. 127.
[5] Tamże, s. 87.
[6] Tamże, s. 80.
[7] Tamże, s. 81.
[8] Tamże, s. 86.
[9] Tamże, s. 41.
[10] Tamże, s. 9.
[11] Tamże, s. 128-129.
[12] Sally Moore, „Oriana Fallaci Talks of Losing Her Mother, Lover and An Unborn Child”, „People” 14.03.1977 – strona internetowej people.com/archive, przekład własny.






Autor: Oriana Fallaci
Tytuł: List do nienarodzonego dziecka
Tłumacz: Joanna Ugniewska
Wydawca: Świat Książki, 2017
Liczba stron: 144

Ocena recenzenta: 6/6


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2356
Dodaj komentarz
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: