Dodany: 18.04.2017 20:08|Autor: Pingwinek

Moje ulubione wiersze Stanisława Barańczaka


(Czytatka zdradza co nieco.)

Barańczaka "od zawsze" kojarzyłam jako poetę. Z czasem - jako brata Musierowicz. Ostatnio - jako tłumacza Szekspira. I w sumie - wiersze Barańczaka nie przemawiają do mnie jakoś wybitnie. Tak na 4, owszem. A że czytatka standardowo o kawałkach ulubionych, to i takie zaprezentuję. Podziwiam kunszt autora, to niewątpliwie.

"Wmawiane od tak dawna, siłą rozżaloną
ściągane wewnątrz: by tam okryć grzbiet
cierpkiego wciąż-to-samo, wystające
żebra, co drą aksamit. Miękkość nie chce
być różnoraka na tyle, na ile
tego się żąda w pośpiechu. Zapewne,
rzecz, która tylko twym nie jest udziałem,
skwapliwie śmieszy, ale później ciebie
w tym śmiechu wykasłuje. Wciąż to samo,
złożone na krzyż z płaszczących się części,
ubogo przewidzianych. Lecz czy one
nie chcą nas oszukiwać w s z y s t k i c h; czy
wybierają; czy ci są wybrańcami
(bo tak nieliczni), których nie wybrano
i zostawiono z płaszczem na ramionach.
Lecz były, będą w którejś z pozostałych
dłoni: wzruszenia wreszcie nie wmówione."
-> "Wzruszenia". Nie dam sobie wmówić wzruszeń. Były, są, będą całkowicie moje.

"Unieść ciężar zamglenia twej postaci, kiedy
stajesz się we mnie, w wąskiej kresce między
pamięcią a wyobraźnią: zapomniana i jeszcze
niewymyślona, dym z płonących liści.
Kiedy byłaś i jaka, czy będziesz i kiedy
ściągnę w kontur twój zarys. W zmęczonym pośpiechu
zacierana (czy nie po to, abyś
znowu wstawała z martwych), powracasz, w nieuchronnym
powrocie znajdując broń. Upadek pod ciężarem
dźwiga mnie: że zawsze zostaje przed tobą
wąski pas cienia nieprzebyty ręką,
że nie ogarnie wiejącego tobą
wiatru - otwarta dłoń."
-> "Bez konturów". Czy pamiętam zarys Twojej twarzy - czy już tylko sobie wyobrażam?

"Gdyby raz jeszcze, gdyby było dane
to, co się wzniosło razem z ciepłem skóry,
z rudym oparem igieł - w błękitnawy oddech
wieńczący wokół drzewa. Gdyby wciągnąć w siebie
tę lotną mgłę,

raz jeszcze. Twoja głowa dźwiga dzisiaj gęsty
warkocz, gdzie igły i drzewa wplątane
mieszają się w chaosie migotliwym, lecą
kometą we mnie. Gdyby ściąć je dłońmi,
na których śpisz,

raz jeszcze! Gdyby od nowa płonęło
pierwsze igliwie, pierwsze drzewa - przecież
nawet i wtedy nie poprawię błędów
i nic nie skreślę, odtwarzając z ognia
ciebie, mój tekst."
-> "Bez poprawek". Gdyby...

"Wziął za dobrą monetę; położył
za sobą pewnym progiem przeświadczenie,
że bilon, który dlań teraz wyciera
i unieczytelnia obca ręka, jest
dobrą monetą. Nawet nie rozdwojony
przez nieczytelność, która by innego
rozdwoiła, skazując na alternatywę:
odrzucić - przyjąć (bo zrozumieć
nie można było, nawet ujrzeć palców
zacierających skwapliwie groszaki,
nim przemknęły przed twarzą miedzianym
pędem). Więc wziął za
dobrą monetę swój przydział
żetonów. Nie wiedział, że to nie nagroda,
ale że po to je dostał, aby grać; że gra
dopiero się zaczyna."
-> "Wziął za dobrą monetę". Wrócić do gry...

"Kiedyś ja sama w ciebie wejdę, niczym ręka
w rękawiczkę. Jak ona, zaplanuję twoje
kształty i poruszenia. I przez twoją skórę
ledwie wyczuję żwir i popękany granit.

Ty, tak opustoszały pomieszczeniem dla mnie,
po stokroć przypuszczonej; ja, tak nieobecna
w twoich półmrocznych przejściach, zakamarkach i tajnych,
w ich pustych odebrzmieniach, gdy uderzyć głucho.

W mroku rozszerzyć siebie, rozmnożyć na wszystkie
strony w tobie. Dopiero kiedyś. Jeszcze wierzysz,
że jest i instrumentem wewnątrz futerału.
To ja dopiero będę twoimi słowami."
-> "Pusty". Stanowić z Tobą jedność.

"Nie próbowałem jeszcze dotyku. W tym może szansa:
odrzucić w tył zawodne instrumenty, zostać tylko
opartym na końcach palców; może choć na odległość
rąk wyciągniętych utrzymać przybierające. Może
opóźnić choć na moment, jakiego trzeba mi będzie,
by o metr się przemknęło zrozumienie, co przede mną
rozprowadzają w jasność dłonie.

Bo nie próbowałem
dotyku jeszcze: czyż nie to jest jedynym narzędziem,
którym tkankę od tkanki odróżnię, zrozumiem ciało
do kości i więcej dodam, niż w nim jest - przekonany,
że to, co grzeję w dłoniach, ściślej się wiąże, jak ptasie
pióra i skrzydła ptaka.

Lecz nie próbowałem jeszcze
dotyku: tak dopiero w r e s z c i e rozcina się węzeł,
z oczyma zamkniętymi, gdy reszta zawiodła. Wtedy
jednak trwa przecież lęk, że splot pokonano zbyt wcześnie,
zbyt nieufnie i pewnie. Zorać palcami pokłady,
namacalnie przyjmować w dłonie ciężkie grudki; a cóż,
jeśli skupione palce okażą się cięższe od nich?"
-> "Korzyść z namacalności". Marzę o dotyku i pragnę dotykać.

"Zdrapać uśmiech, zwlec skórę, odjąć ruchy, nawet cień odrąbać od siebie niezamierzonego, zamotanego w fałszywe powijaki. Różowe tynki kruszyć dłutem, nie bacząc na zacieki potu, aż do ciemniejszych malowideł, dalej, aż do kruchych cegieł, jeszcze, do cienkich w powietrzu kresek najbardziej pierwszego szkicu. I, nawet ich niechając: skończyć na lekkiej kuli uwolnionego początku, ugniatać w dłoniach przejrzystą grudę na obraz i podobieństwo od nowa swoje, tylko swoje."
-> "Drugi" (Wojciechowi Jamroziakowi). Być sobą. I mieć Ciebie prawdziwego.

"Jednym tchem, jednym nawiasem tchu zamykającym zdanie,
jednym nawiasem żeber wokół serca
zamykającym się jak pięść, jak niewód
wokoło wąskich ryb wydechu, jednym tchem
zamknąć wszystko i zamknąć się we wszystkim, jednym
wiotkim wiórem płomienia zestruganym z płuc
osmalić ściany więzień i wciągnąć ich pożar
za kostne kraty klatki piersiowej i w wieżę
tchawicy, jednym tchem, nim się udławisz
kneblem powietrza zgęstniałego od
ostatniego oddechu rozstrzelanych ciał
i tchnienia luf gorących i obłoków
z dymiącej jeszcze na betonie krwi,
powietrza, w którym twój głos się rozlega
czy się rozkłada, połykaczu szabel,
tak białej broni, bezkrwawych, a krwawo
raniących krtań nawiasów, pośród których
jak serce w żebrach i ryba w niewodzie
trzepoce zdanie jednym tchem jąkane
do ostatniego tchu"
-> "Jednym tchem". Mistrzostwo!

"Źrenica, w której byłem; która była
w czyimś oku i twarzy; w której była moja
twarz; moje oczy; źrenice; i która
w moim cieniu, w rzucanym przeze mnie wyzwaniu
i podejrzeniu, rozwarła się ufnie
jak chłodna woda, jak chłonne wołanie
z bezdennych ocembrowań tęczówki, bijące
w oczy umarłą wonią utopionych liści,
smolnym smakiem obrotu długiej osi wody,
która przebija szare zwoje Ziemi
na wylot; byłem w źrenicy tak bardzo,
jak tylko można być w czymś, co odpycha,
co odbija twarz, oczy, źrenice, wciągając
w głąb; byłem w źrenicy tak jasno,
jak tylko można być w czymś, co przed światłem
zamyka się i wwierca głębiej w szare zwoje,
w których jeżeli nawet jestem, to umarły"
-> "Źrenica, w której byłem". Jaką mnie widziałeś?

"Ta dłoń może być garścią i może być pięścią;
zaciśnięta, otwarta,
miękko oczekująca, gruzłowato twarda,
kanciasta na kamieniu, okrągła na ciepłej piersi,
zdolna uderzyć w stół lub przesypywać zapach
pszenicznych ziaren,
dłoń, która umie pełną garścią złapać
grudki słońca, co w rzece pełgają zmrożonym żarem
lub pustą pięścią tłuc w zamkniętą bramę,
ta dłoń jest tak jak zawsze
tylko dłonią i więcej nic się w niej nie zawrze
poza nią samą.

Ta czaszka może stać się zamkniętym zakładem
albo domem otwartym,
domem gry, w którym mózgu śliskie, szare karty
są znaczone, lub domem poprawczym z surowym ładem
posiłków i odwiedzin; obłąkany, więzień,
szuler, kochanek,
w tym domu schadzek mogą czuć się wszędzie
tak jak u siebie w domu, chociaż mieszkają przez ścianę;
czy ślepym murem jest czy okiem bramy,
ta czaszka będzie zawsze
tylko czaszką i więcej nic się w niej nie zawrze
poza nią samą."
-> "Ta dłoń może być garścią i może być pięścią". Pieszczota, która rani.

"Całym sercem po stronie
własnego wnętrza; niech
po tamtej żeber stronie
do końca je pochłonie
tętnic żarłoczny śmiech.

Każdym nerwem po obu
stronach skóry; ten szew
niech tętni w ciałach obu,
co zmieszały ze sobą
ślinę i pot, i krew.

Całym wzrokiem po drugiej
stronie szyby; niech już
w oko jedno i drugie
wbije się ostrzem długim
skrwawionych ulic nóż.

Całym mózgiem po stronie
stron zapisanych; znów
niechaj stronę po stronie
ogarnia czarny płomień
na stos rzuconych słów."
-> "Całym sercem po stronie". Zgrabny utwór.

"Więc jakże? wszystko na tę jedną kartę
postawić? więc ma wszystko unieść, ciężar ziemi,
napór wody, ciśnienie powietrza, żarłoczność
ognia? więc zakopanych żywcem, uduszonych,
utopionych, spalonych? powodzie, pożary,
huragany, lawiny? wszystko na tę jedną
kartę? jak ma wytrzymać? jak ma, przygnieciona,
odwrócić się, gdy przegram? jak ma się nie ugiąć
ten papier,
skoro ciążą mu nawet litery?"
-> "Na jedną kartę". Czy umiem postawić wszystko na jedną kartę?

"Urodzony
ze srebrną łyżką w ustach, pod
szczęśliwą gwiazdą (rozżarzonym
kamieniem obrazy,
rzuconym w twoją stronę już cztery lata temu),

urodzony
tak wiele razy, że mógłbyś już wreszcie
zacząć się bać,
że mógłbyś wreszcie pragnąć czegoś mniej
niż wszystkiego (tak jakbyś nie wiedział, że wszystko
to tylko tyle, ile wytrwasz na niełaskawym chlebie
ciała i słonym winie krwi, tak jakbyś nie wiedział,
że będziesz odtąd tylko na przemian raną i blizną),
tak wiele razy, że mógłbyś pozostać
skulony w swoich mrocznych wodach, z dala
od woni iskier i łun,

urodzony,
czy tego chcemy, czy nie, z żelaznym nożem w zębach,
w stalowym czepku,

uśnij, zanim
dopędzi cię ten żar,
to światło, które cztery lata
czyhało w pędzie, aż otworzysz oczy."
-> "Kolęda". Czym mnie ujęła, dziś nie potrafię powiedzieć.

"Bo tylko ten świat bólu, tylko ta
kula spłaszczona w lodowym imadle,
wychłostana burzami, łamana kołami
południków, trzeszcząca w granicach
grubymi nićmi szytych, tylko ta
cienka skóra skorupy ziemskiej, popękana
rzekami, wydzielająca z siebie pot mórz słonych
między ciosami lawy i ciosami słońca,

bo tylko ten świat bólu, tylko to
ciało w imadle ziemi i powietrza,
wychłostane kulami, łamane wpół ciosem
pięści, trzeszczące pod pałką
w kostnych szwach czaszki, tylko ta
cienka skorupa skóry ludzkiej, popękana
krwawo, tocząca z siebie słone morza potu
pomiędzy ciosem narodzin i śmierci,

bo tylko ten świat bólu; bo tylko ten świat
jest bólem; bo światem jest tylko ten ból."
-> "Bo tylko ten świat bólu". Jak boli, to boli...

"U końca wojny dwudziestodwuletniej,
w dzień zwycięstwa nad sobą, w dzień
przegranej z sobą, gdy się wszystko wyjaśniło
pochodniami pochodów, kagankiem kagańca,
gdy zapomniałeś nazwisk i adresów,
oświecony lampą z biurka prosto w oczy, jak
krótkim tchem psa spuszczonego ze smyczy, w ten dzień
ostatecznego zawieszenia broni
nad głową;

szedłeś z nimi; uciekałeś z nimi;
u końca wojny dwudziestodwuletniej
liczyłeś zaginionych, zmarłych i zabitych
w sobie samym, choć nigdy nie byłeś wśród siebie
tak jasno żywy pod oświatą lampy,
zapominając nazwisk i adresów
(a szedłeś z nimi; uciekałeś z nimi),
jeszcze z wilgotnym żarem tchu na twarzy
zachowanej bez celu i składu;

w ten dzień
jakże pragnąłeś rozgromienia klęski,
triumfu nad zwycięstwem, nowej wojny w sobie;
mogłeś od nowa utkać dywanowy nalot
na ochrypłym od krzyku gardle, nalot łez
wybuchających cierpkim oświeceniem gniewu,
od nowa atakować ostygłe okopy
w huraganowym ogniu ich krzyżowych pytań;
u końca wojny dwudziestodwuletniej,
gdy zapomniałeś nazwisk i adresów,
grzebałeś zaginionych, zmarłych i zabitych
w pojemnym grobie cienkościennej czaszki:
bo szedłeś z nimi; uciekałeś z nimi."
-> "U końca wojny dwudziestodwuletniej". Dobry tekst.

"Co się dało, naprędce
wyciągnęliśmy spośród
palących się kartotek
wyrzucanych przez okna;
niewiele ucierpiało:
nasze serca są
nieco po lewej stronie,
wątroby są po prawej,
nasza krew jest tętnicza
i żylna (po połowie),
nasze dłonie wciąż mają
po pięć palców (w tym kciuk,
wskazujący, środkowy,
serdeczny, mały), nasz
mózg ma dwie półkule
tak jak nasz glob, którego
spłaszczenie w dalszym ciągu
jest równomierne z obu
stron, nasze rzeki płyną
jak zwykle w dół ku morzu,
a drzewa rosną w górę,
nasze jabłka spadają
pionowo, a poziomo
suną nad ziemią chmury,
nasz dzień jest jasny, noc
jest ciemna, nasz chleb jest
powszedni, nasza woda
przegotowana, dom
jest mieszkalny, gazety
są codzienne, a nasze
pióra, och, nasze pióra są nawet
bardziej niż dotąd wieczne."
-> "Wyciągnęliśmy właściwe wnioski z wydarzeń". Wielkość poezji, a jakże.

"Śpij; w ciszy, w cieniu sinym śpij,
śpij w ciepłym ciele nieba o siwej godzinie
świtu, szarego świergotu, sitowia
szumiącego za szybą; śpij, z kącika ust
rozchylonych niech spływa nikła nitka śliny,

śpij, stół przy oknie nasiąkł krwią
pod białym plastrem kartki, którą wczoraj
pokryłeś literami okrągłymi jak
rana rannego słońca, wzbierająca ropą
pod przetartym obłoków opatrunkiem; nie,

śpij, nie budź się, świergocze świt
i szary szum sitowia szepcze cicho:
śpij, w śnie się schowaj, umilknij przed
mroźną zawieją ciał jak ty skulonych,
którym ze skroni spływa nikła nitka krwi,

uciekaj za zamknięte
okiennice oczu
(nie ty będziesz zasuwać ich powieki,
śpij),
skryj się za drzwiami
uchylonych ust
(nie ty będziesz im szczęki podwiązywać,
śpij),
schroń się za ścianę
rozgrzanej pościeli
(nie ty masz ich nakrywać prześcieradłem),

śpij, w ciszy, w świetle ostrym śpij,
ze stołu krew spłynęła, lśnią czarne promienie
okrągłych liter, zwrócone do wewnątrz;
w te kolczaste obroże musisz wcisnąć szyję,
pora już wstać"
-> "Kołysanka".

"Ciężkie oddechy śpiących; ciężkie chmury snu;
po miękkich podniebieniach toczą się chrapliwie
ciężkie lawiny tchu i na poduszkach miękkich
kołują nieruchomo ciężkie głazy głów;
złożyli senne głowy, swoje ciężkie głowy
złożyli wszyscy, którzy za dnia się strudzili
składaniem hołdu, doniesienia, broni,
fałszywego świadectwa, ukłonu, podpisu,
uwierzytelniających listów, skarg, ojcowskich
pocałunków na czole, wyrazów współczucia,
pieniędzy (grosz do grosza), meldunków, odwołań,
przysiąg, życzeń (wszystkiego najlepszego), wizyt,
rezygnacji; złożyli głowy, jak się składa
kości w ziemi; śpią; tylko oddychają, bo
ich gardła są zbyt snem zarosłe, aby mogły
zmieścić krzyk; tylko leżą, bo ich ciała są
zbyt słabe po mozolnym dniu, by mogły unieść
śmierć; tylko śpią, bo głowy są zbyt ciężkie, aby
ciepłe powietrze marzeń uniosło je wzwyż
kulistym wzlotem nad dachy i place;
ciężkie oddechy śpiących; ciężkie chmury snu.
Śpijcie. Dzień, dzień, o którym niespokojnie śnicie,
który wam bliźni jest jak świeża blizna,
bliski jak ból kulisty w oczodołach, znany
do łez codziennie pierwszego spojrzenia -
ten dzień wstanie niedługo, wstanie bosą stopą
jutrzni. A wstanie ciężko: spod dymiących płyt
chodnika; spod łomotu kubłów ze śmieciami;
spod ociężale czterdziestodwuletnich
piersi kobiety, która, jeszcze śpiąc,
ściąga przez głowę koszulę; spod powiek
mężczyzny, który na oślep wyciąga
rękę po rozjątrzony budzik. Ciężki sen
jak szala wagi uleci w powietrze,
bo dzień jest cięższy; bo dzień jest podstępny,
bez uprzedzenia skacze wam do gardła
co dzień o innej porze, co dzień o minutę
wcześniej czy później ciężka głowa słońca
unosi się nad dachy. Śpijcie. Jeszcze chwila,
wzniesiecie senne głowy, swoje ciężkie głowy
wzniesiecie wszyscy, którzy za dnia się trudzicie
wznoszeniem błagań, wiwatów, sztandarów,
modłów, toastów za zdrowie, chóralnych
okrzyków, rąk do nieba, dziękczynień; wznoszeniem
zażaleń, należności, wniosków, spraw do sądu,
interpelacji, wkładów na książeczkę
oszczędnościową, aktów oskarżenia,
sprzeciwów, opłat, poprawek; znoszeniem
przeciwności, przepisów, nowin, upokorzeń,
krzywd. Śpijcie. Śpijcie. Zanim ołów słońca
zaleje was, niech na poduszkach miękkich
kołują nieruchomo ciężkie głazy głów,
po miękkich podniebieniach niech suną chrapliwie
ciężkie lawiny tchu i niech nad ziemią płyną
ciężkie oddechy śpiących, ciężkie chmury snu."
-> "Śpiący".

"Ojcze nasz, który jesteś niemy,
który nie odpowiadasz na żadne wołanie,
a tylko rykiem syren co rano dajesz znać, że świat
ciągle jeszcze istnieje,
przemów:
ta dziewczyna jadąca tramwajem do pracy
w tandetnym płaszczu, z trzema pierścionkami
na palcach, z resztką snu w zapuchniętych oczach,
musi usłyszeć Twój głos,
musi usłyszeć Twój głos, by się zbudzić
w ten jeszcze jeden świt.

Ojcze nasz, który nic nie wiesz,
który nie patrzysz nawet na tę ziemię,
a tylko codzienną gazetą obwieszczasz, że świat, że nasz świat,
trwa uporządkowany,
spójrz:
ten mężczyzna siedzący za stołem, schylony
nad kotletem mielonym, setką wódki, płachtą
popołudniówki tłustą od sosu i druku,
musi wiedzieć, że Ty także wiesz,
musi wiedzieć, że wiesz, aby przeżyć
ten jeszcze jeden dzień.

Ojcze nasz, którego nie ma,
którego imienia nikt nawet nie wzywa
prócz dydaktycznych broszur piszących Cię z małej litery, bo świat
radzi sobie bez Ciebie,
bądź:
ten człowiek, który kładzie się spać i przelicza
wszystkie swoje dzisiejsze kłamstwa, lęki, zdrady,
wszystkie hańby konieczne i usprawiedliwione,
musi wierzyć, żeś jednak jest,
musi wierzyć, żeś jest, aby przespać
tę jeszcze jedną noc."
-> "N.N. próbuje przypomnieć sobie słowa modlitwy". Świeeetne strofy.

"Pomiędzy narodzinami a śmiercią
wiele się może wydarzyć:
między innymi (którzy są tacy jak ty)
możesz się nagle obudzić pomiędzy
sufitem a podłogą pomieszczenia, które
po jakimś czasie okaże się celą,
numerem hotelowym, mieszkaniem spółdzielczym
lub gabinetem dygnitarza;
możesz się nagle ocknąć
pomiędzy dwiema ścianami, z których jedna
powstrzymuje napór stepowej zamieci, a w drugą
narkotycznymi falami bije luksusowy ocean;
możesz się nagle obudzić z palcem wskazującym
wetkniętym pomiędzy «Nowe Drogi» a Nowy,
wspaniały świat, stojące obok siebie na półce;
pomiędzy jedną a drugą wypłatą
lub menstruacją żony możesz nagle poczuć,
że czas upływa, a ty się starzejesz;
możesz się nagle ocknąć pomiędzy zapachem
dezodorantu z komisu i mroźnym smrodem baraku;
pomiędzy rokiem 1944
a 1984
możesz się nagle zbudzić i poczuć, że wciąż
jesteś pomiędzy: pomiędzy rodzinnym obiadem
a zebraniem partyjnym, pomiędzy prześcieradłem
dziennika, który piszesz w nocy, a kołdrą dziennika,
który kupujesz rano; pomiędzy prawą ręką, która
wali w stół pięścią, a lewą, która się podnosi
jak na sznurku, aby głosować za; pomiędzy ramionami
nieustannego krzyża, który niesiesz
we własnym ciele;
krzyż ci na drogę,
krzyż ci nad grobem,
krzyk ci w nagrodę,
krzyk, z którym się czasem budzisz."
-> "N.N. rozważa treść słowa «pomiędzy»". Genialne...

"Dokąd wam się tak spieszy
Poczekajcie Wolnego
Czemu nic was nie cieszy
Nawet ten mróz tak świeży
i świst wiatru polnego

Ten czysty ostry klimat
wart nawet takiej ceny
Jakże wam zazdrościmy
tak apetycznej zimy
my wszystkim nasyceni

Być zaszczutym i głodnym
Czuć ból prawdziwej chłosty
w naszym świecie łagodnym
ładnym zgodnym swobodnym
brak nam tych przypraw ostrych

Wolnego Nie jest z wami
tak źle Poetów tutaj
zabija się czasami
A więc przyznacie sami
widocznie ktoś ich słucha

Czemu tak się szarpiecie
z prętami wielkiej klatki
Tylko się zasapiecie
Z wolnością nie jest przecież
szczęśliwiej ani łatwiej

Ta wielka dłoń na gardle
powiedzmy że was dusi
Lecz w stalowym imadle
łatwiej odnaleźć prawdę
rozchybotanej duszy

Czemu się wyrywacie
Wolnego Krok po kroku
W miękkiej wolności wacie
i tak nic nie zdziałacie
Spokój Jeszcze raz spokój"
-> "Piosenka zza prawej ściany". Chylę czoła.

"Jeszcze nie jest tak źle; jeszcze można wybierać
każdego ranka
pomiędzy brunatną koszulą a czerwonym krawatem,
jeszcze nie jest tak źle,
można się jeszcze ubrać, w co kto lubi;

jeszcze nie jest tak ciasno; jeszcze pozostało
dość dużo miejsca
między drutami lagru a drutami łagru,
jeszcze nie jest tak ciasno,
zostało tyle miejsca, że można nawet tańczyć;

jeszcze nie jest tak ciemno; słońce całkiem nieźle
przenika przez ten klosz,
i nawet sporo pod nim zostało powietrza;
jeszcze nie jest tak źle,
powietrza starczy, by odetchnąć kilka razy,
tylko czy warto
tylko czy warto"
-> "N.N. rozmyśla o dalszych perspektywach". Czy warto...

"Kiedy nie można wprowadzić porządku
w świat
albo w samego siebie,
można przynajmniej uporządkować zawartość portfela:
wyjąć z niego legitymację służbową, książeczkę
wojskową (niezdolny do służby
w czasie pokoju) i partyjną kartę pływacką
(zdolny do przejścia przez morze czerwone,
ba, nawet do chodzenia po wodzie),
fotografię dziecka w białych podkolanówkach (pamiątka
pierwszej komunii), ponaglenie w sprawie
zaległych składek, bilety
kolejowe II kl. poc. osob., niewykorzystane
bony stołówkowe z ostatniej wieczerzy
miesiąca marca, kwity opłat
za światło prawdy i wodę oczyszczenia,
odpis prośby o przyspieszenie przydziału
mieszkania, skierowanej służbową drogą krzyżową
do samej góry, bilety z meczów piłkarskich
(pamiątka męskiej komunii), zwolnienie lekarskie
(wrodzona wada płuc, początek astmy) od udziału
w ochotniczym czynie społecznym, własne
zdjęcie w pochodzie pierwszomajowym, ze szturmówką
w lewej dłoni i nieaktualnym portretem w prawej,
kilka listów miłosnych (pamiątka duchowej
komunii) i zdjęcie ze ślubu kościelnego,
kwit za dostarczenie do domu kanapotapczanu,
blankiet delegacji, kosmyk
kobiecych włosów;
ułożyć wszystko
starannie
na popielniczce,
wyjąć zapałki
i podpalić stos."
-> "N.N. porządkuje papiery osobiste". Ja chomikuję.

"Z perspektywy ulicy wygląda to chyba
dość zagadkowo: osobnik wchodzący
na zewnętrzny parapet okna przymyka
je za sobą, jak gdyby zamierzał
odgrodzić sobie powrót do wnętrza pokoju.
Na tle krzyżowej ramy okna, wsparty
rękami o framugi, wygląda
jak rozpięty na krzyżu albo jak poddany
sztucznemu oddychaniu. Zachodzące słońce
odbija się czerwonym blaskiem w szybie
nad jego głową. Zaraz skoczy. Zaraz
rozkrzyżuje go beton chodnika. Tłum gapiów
gęstnieje, słychać histeryczne piski.
Zaraz skoczy.

Nie skacze.
Maca dłonią poza
sobą, otwiera okno na powrót, niezgrabnie,
na drżących nogach zsuwa się do środka.
Zamyka okno i wybucha płaczem.
Pada na łóżko szlochając. Rozkłada
bezwładnie ręce. Leży
rozkrzyżowany.
Szlocha."
-> "N.N. zamierza popełnić głupstwo". Przejmująca relacja.

"Ponad głowami i ponad słowami
Ponad domami i ponad dymami
Ponad dachami ponad oddechami
Zapada noc

Nad zmaganiami i nad zmęczeniami
Nad rozkoszami i nad rozpaczami
Nad mdłymi dniami i nad złymi snami
Zapada noc

Nad drżeniem ziemi i nad drżeniem dłoni
Nad pulsem miasta i nad pulsem skroni
Nad biciem serca i nad biciem w dzwony
Zapada noc

Nad potem życia i potem agonii
Nad łzami wściekłych i łzami bezbronnych
Nad krwią kochanków i nad krwią zranionych
Zapada noc

I nad poddaniem się i nad niezgodą
I nad ugodą czyjąś z samym sobą
Ponad niewolą i ponad swobodą
Zapada noc

Nad gwiazdą wiatrem i chmurą deszczową
Nad światłem gazem i bieżącą wodą
Nad nim nade mną nad nami nad tobą
Zapada noc

Wszędzie Nad stołem Nad lampą Nad garnkiem
Nad snem Nad łyżką Nad schylonym karkiem
Nad bielą łóżka Nad bielą tej kartki
Zapada noc

I powiedz czemu I powiedz czy wszędzie
i wciąż tak samo i zawsze już będzie
nad dachy fabryk kościołów i więzień
zapada noc

I powiedz powiem nam czemu ślepniemy
czemu głuchniemy i jesteśmy niemi
gdy czarnym gipsem maskując twarz ziemi
zapada noc

Powiedz dlaczego jej dłoń coraz cięższa
i coraz bardziej brakuje powietrza
kiedy nad nami ciemna i zwycięska
zapada noc

Dlaczego dławi nas Dlaczego śnimy
oblani potem że się nie zbudzimy
że wiecznie będzie nad lata i zimy
zapadać noc

Nikt nie odpowie Nad ziemią nad miastem
nad tym pokojem nad ciałem twym własnym
głuchym spokojem i milczącym kłamstwem
zapada noc

Nad mdłymi dniami i nad złymi snami
Nad rozkoszami i nad rozpaczami
Nad zmaganiami i nad zmęczeniami
Zapada noc

Ponad dachami ponad oddechami
Ponad domami i ponad dymami
Ponad głowami i ponad słowami
Zapada noc
Zapada noc
Zapada noc"
-> "Hymn wieczorny". Cudowny.

"Te słowa z mównic i te w rozmównicach
te grubą nicią głosu zaszywane
w granatowy worek garnituru i
tamte, rozbierane do naga z drelichu
przed osobistą zniewagą rewizji;
te, znane ze zbyt częstego słyszenia, i tamte,
z trudem przypominane na zawsze zbyt rzadkich
widzeniach; te słowa, które łatwo
dają się cedzić przez sitko mikrofonu,
i tamte, które muszą przebić się przez kratę
z trudem o wiele większym; te,
wygłaszane z nieustraszonym bezwstydem, i tamte,
wyciszane ze wstydliwej obawy przed uchem
strażnika; te, mówione prosto
w suche oko kamery, i tamte, które mówiąc,
spuszcza się wzrok, bo trudno znieść kobiece łzy;
te słowa, które przerywane są na salach obrad
przez burzliwe, długo nie milknące owacje,
i tamte, w salach widzeń przerywane
interwencją czujnego zegara; te słowa,
te słowa mów zbyt długich i zbyt krótkich rozmów

są - wiem, że to niepojęte - słowami
jednego i tego samego języka"
-> "Te słowa". Słowa mogą leczyć i mogą zabijać.

"Daję ci słowo, że nie ma mowy
takiej i takich słów, które by można
dać komuś tak, jak rękę na zgodę się daje,
dam sobie uciąć tę rękę, że nie ma
mowy o takich słowach, że dać słowo znaczy
dać gardło za coś, co i tak nie przejdzie
przez nie, co jest już z góry daniem za wygraną;
kto daje słowo, nie daje nikomu
posłuchu ani spokoju, niczemu
nie daje wiary i z niczym nie daje
sobie rady i wszystkim daje do myślenia, więc
daję ci słowo, że nie ma mowy,
że nie ma rady, że nie ma sensu,
że nie ma tu do kogo ust otworzyć i że
jednak dano nam tylko słowo do wyboru"
-> "Daję ci słowo, że nie ma mowy". Szkolne lata.

"Coraz trudniej się utrzymać na powierzchni
tej ziemi, wstrząsanej zmęczonym tupotem
świątecznych pochodów i codziennych zachodów, drgającej
od oklasków posłusznie przechodzących w owację,
rozkołysanej walącymi miarowo falami
głosu z megafonów, bombardowanej co chwila
braterskimi depeszami słanymi w czasie przelotu
nad terytorium, umykającej bez przerwy spod stóp;

jak tu się dziwić, że
wciąga nas ta czy inna czarna otchłań, skoro
coraz trudniej się utrzymać na powierzchni,
coraz trudniej się utrzymać na nogach, jak również
przy głosie i przy zdrowych zmysłach, już nie mówiąc
o życiu"
-> "Coraz trudniej się utrzymać na powierzchni". O tak!

"Jeżeli porcelana, to wyłącznie taka,
której nie żal pod butem tragarza lub gąsienicą czołgu;
jeżeli fotel, to niezbyt wygodny, tak aby
nie było przykro podnieść się i odejść;
jeżeli odzież, to tyle, ile można unieść w walizce,
jeżeli książki, to te, które można unieść w pamięci,
jeżeli plany, to takie, by można o nich zapomnieć,
kiedy nadejdzie czas następnej przeprowadzki
na inną ulicę, kontynent, etap dziejowy
lub świat:

kto ci powiedział, że wolno ci się przyzwyczajać?
kto ci powiedział, że cokolwiek jest na zawsze?
czy nikt ci nie powiedział, że nie będziesz nigdy
w świecie
czuł się jak u siebie w domu?"
-> "Jeżeli porcelana, to wyłącznie taka". Mój pokój w pustym mieszkaniu?

"Czas skończyć z takimi
praktykami - skarży się lokator
własnościowego życia - czekam co dzień,
a On nie raczy się zjawić,
fachowiec od siedmiu boleści; wszystko
paczy się, pęka, psuje,
a On nie przyjdzie, chociaż sam zawinił
w swoim czasie
wszystkie możliwe usterki;
zapytuję, jak długo można się modlić na klęczkach,
chodzi w końcu o zwykłą
rzetelność; na początku było słowo
honoru, że przyjdzie i naprawi,
a teraz tylko domaganie się kolejnych zaliczek;

i jak On chce, żebym w Niego wierzył,
ten niesolidny rzemieślnik
bujający w obłokach;

czas skończyć z takim spoglądaniem z góry
na człowieka;

czy On sobie wyobraża, że jest moim Panem?"
-> "Czas skończyć z takimi". Prawda.

"Obchodzę urodziny
z daleka i na palcach
liczę trzydzieści trzy lata, skończone
na chybcika i z grubsza
jak terminowa praca, do której nie miałem

nigdy serca; bo z ręką
na nim przyznaję: wcale
nie spodziewałem się akurat tego,
a nie innego życia,
przychodząc w swoim czasie na świat. Szczerze mówiąc,

jeśli chodzi o życie,
nie mam wyrobionego
w ciągłym użyciu zdania, żadnej gładko
chodzącej wte i wewte
szuflady, którą można by szczelnie zamykać

usta zwątpieniom; moim
zdaniom wciąż - moim zdaniem -
brak wyrobienia, brak ogłady takiej,
jaka ułatwia życie
w jego ważnych momentach, na przykład w momencie

śmierci. Ostatnie słowo
ma ten, kto jest go pewny,
kto na pewniaka głosi: «najważniejsze
to przeżyć», albo «życie
ma swoje prawa», albo (jeszcze lepiej) «życie

jest życiem»; w moich zdaniach
nie ma żywego ducha
pewności co do tego, że naprawdę
życie (własne) jest ważne
i że ma s w o j e prawa, i nawet, że jest

życiem a nie czym innym;
nie jestem pewny swego
życia, nie jestem pewny siebie, nie wiem
nawet, czy czuję pewny
grób pod nogami, właśnie, niepewny jest nawet

amen w pacierzu (nigdy
nie zdołałem go wykuć
na blachę ani wyklepać tak prosto
jak drut, zawsze zgniatała
mnie ta żeliwna kula, tak trudno ją dźwignąć

do pewnych granic nieba,
biedroneczko leć przynieś
pewny kawałek chleba, nie, do dzisiaj
nie wiem, jak to powiedzieć
pewnym i pełnym głosem, skąd miałbym wziąć taki

głos, skoro gardło jeszcze
boli po pierwszym krzyku,
tym sprzed trzydziestu trzech lat); nie, nie stoję
na pewnym gruncie, stoję
na lotnym piasku, który mierzy mój, nasz czas"
-> "13.11.79: Elegia druga, urodzinowa". Przestałam świętować rocznicę urodzin.

"Już wkrótce wezmę się za siebie, wezmę
się w garść, zrobię porządek w szufladzie,
przemyślę wszystko do końca, zaplombuję zęby,
uzupełnię luki w wykształceniu, zacznę
gimnastykować się co rano, w słowniku
sprawdzę kilka słów, których znaczenie jest dla mnie wciąż niejasne,
więcej spacerów z dziećmi, regularny
tryb życia, odpisywać na listy, pić mleko,
nie rozpraszać się, więcej pracy nad sobą, w ogóle
być sobą, być wreszcie bardziej
sobą,

ale właściwie jak to zrobić, skoro
już,
i to od tak dawna, tak bardzo
nim jestem"
-> "31.12.79: Już wkrótce". No właśnie - jak, skoro...

"I znowu się udało. Znów, zimo, niedoczekanie,
pocałuj mnie gdzieś, mrozie, i każ się wypchać, śniegu,
szuflami poza chodnik; przeżyłem was raz jeszcze.

I znów się udało wziąć was na przeczekanie,
tępogłowe bałwany; znów was zaskoczył świergot
plusowych temperatur, spływajcie stąd nareszcie

strugami, już was nie ma. Przeczekać. Zbyt się dłużą
złe passy i złe czasy. Żyliśmy, by przeczekać
dwie godziny pod sklepem i dwie doby pod kluczem,

dwa miesiące, po których powtarzał każdy urząd,
że czekać dalej i że niczego nie przyrzeka.
Wszystko tak się dłużyło, że coraz było krótsze

życie – i krótkie były chwile, którym się chciało
powiedzieć: Trwaj, do diabła, nawet za cenę duszy;
krótkie jak żart, jak dwuwiersz, stłumione jak rozmowa

z kimś bliskim, w nocy; nikłe jak muzyka za ścianą,
nieważkie jak dwa ciała, porwane w lot nie dłuższy
niż ich jeden zmieszany oddech. I wciąż od nowa

zmęczone dni liczenie: byle do jakiejś wiosny
nieznanej; byle do tej odwilży, tych roztopów,
kiedy odtaje we mnie prowizorka zziębnięta

i zacznę żyć naprawdę; na całego; na oścież
targnę koszulę serca – a tymczasem roztropnie
czekać – trzymać się ciepło – o szaliku pamiętać –

Ale nie ma innego życia. Ten zamrażalnik,
dokąd – aby nas ciepło nie zepsuło zanadto –
upchnięto nas, chowając rzekomo na lepsze dni,

jest tylko najzimniejszą częścią zimnej spiżarni,
do której z rzadka, z zewnątrz, wpadnie ciepło i światło,
gdy Ktoś otworzy – zajrzy – i znów zatrzaśnie drzwi"
-> "20.3.80: Elegia czwarta, przedwiosenna". I co, wiosno?

"Jak Się Masz, Mam Się Dobrze; kto mówi, że nie ma
mowy o jakiejkolwiek rozmowie między nami,
że nie ma porozumienia między murkiem z szarego kamienia
i drżeniem okiennej ramy, i tęczowymi plamami
oleju na asfalcie a mną; dlaczego niby skłamany
miałby być dialog mój z nimi, czemużby miała być niema
ta konwersacja hydrantu, mgły, schodów, zgrzytu, gałęzi
ze mną, zagadywanym - w przelocie, w przejściu, przejazdem -
pytaniem wciąż tym samym i wciąż tak samo przyjaznym
Co Słychać, Wszystko W Porządku; przecież serdecznie gawędzi
ze mną, wśród tylu gości, ten świat, gospodarz przyjęcia,
klepie mnie po ramieniu kordialnym pytaniem, poświęca
chwilę cennego czasu, całkiem przy tym świadom,
że wszystko, co odpowiem, i tak nie będzie mieć większej
wagi, że nie jest przyjęte, aby się zbytnio wywnętrzać
w wymianie zdań ze znanym od tak niedawna światem,
że zresztą, choćbym nawet chciał, i tak nie zdążę
wyjść w tej krótkiej rozmowie poza I Jak Tam, Niezgorzej"
-> "Small talk". Nie moja bajka.

"U wrót, gdzie chłodna studnia
i starej lipy cień,
w upalne popołudnia
niejeden śniłem sen.

Niejedno czułe słowo
w lipowym ciąłem pniu;
i tęsknię wciąż na nowo
do cienia i do snu.

Dziś idę w pustkę zimy,
w zawieję, mróz i mrok;
z oczyma zamkniętymi
potykam się co krok.

A w dali wiecznie słyszę
szumiącą zieleń słów:
Wróć do mnie, w moją ciszę,
w pogodę dawnych snów.

Kąśliwy wiatr zimowy
przenika mnie jak nóż,
porywa czapkę z głowy -
lecz nie zawrócę już.

I brzmi od godzin wielu
zielone echo słów:
Wróć do mnie, przyjacielu,
do ciszy dawnych snów.

I brzmi od godzin wielu
zielone echo słów:
Wróć do mnie, przyjacielu,
do ciszy dawnych snów,
do ciszy dawnych snów."
-> "V". Wilhelm Müller w przekładzie Stanisława Barańczaka.

"Czy jakiś Wielki Fałszerz
podrobił tamten czek
wręczony nam na starcie
w kopercie gór i rzek?

Czy w lewym górnym rogu
fikcyjny wpisał bank?
Zataił, że nim z boku
steruje jakiś gang?

W podpisie swoim własnym
celowo zrobił błąd,
by nas pozbawić szansy
czerpania z jego kont?

Czy też nazwiska nasze
napisał zmyślnie w skos,
by z góry wiedział kasjer:
«Ci zaraz zrobią skok»?

Masz chęć - to wierz tej bajce:
że jakiś czek lub glejt
w ogóle dla nas znajdzie
nadziemskie welfare state,
nadziemskie welfare state.

Masz chęć - to wierz tej bajdzie,
bo trudniej znosić myśl,
że ktoś na łez otarcie
dał Wszystko nam - i Nic,
dał Wszystko nam - i Nic,
dał Wszystko nam - i Nic."
-> "VII". Nie wierzę.

"Gdy grunt się pali pod nogami,
przypadkiem spłonąć może most;
to, że palimy mosty sami -
to dość typowy mit ex post.

To, że za nami tylko płoną,
to drugi pospolity błąd:
uchodźcy wiedzą to, gdy toną,
na długość wiosła mając ląd.
Posiedli wiedzę niezgłębioną
ci, których nie chce stały ląd.

Przykrości takich rozczarowań
unika ten, kto spuszcza wzrok
i stara się go skoncentrować
na bucie stawiającym krok.

Spojrzenie naprzód nic nie daje,
podobnie jak spojrzenie wstecz:
w dwa ognie biorą nas dwa raje,
dwóch mostów płomienisty miecz.
Z tych dwóch miotaczy nie przestaje
podwójny płomień ku nam biec.

Z minionej chwili wypędzeni,
niechciani w tej, co czeka nas,
nie zaginiemy choć w przestrzeni,
bo ją do zera streszcza czas.
Ta jedna korzyść: że w przestrzeni,
streszczonej w teraźniejszy czas
możemy kroczyć niezgubieni,
choć zguba może czeka nas.
Możemy kroczyć niezgubieni,
choć zguba pewnie czeka nas,
choć zguba pewnie czeka nas."
-> "VIII". Pewnie czeka mnie zguba...

"A jednak, gdy zawieja
zawyje mrozem w twarz,
powraca ta nadzieja,
że coś tam w sobie masz,
że coś nad sobą masz.

Te chwile na przystanku,
trwające cały wiek,
te dni, gdy o poranku
nic tylko mrok i śnieg -

to nie zerwany kontrakt;
to raczej - w zdaniach zim
udostępniany kontrakt
z Czymś Więcej, czyli z Nim."
-> "XVIII". Ładny liryk.

Wciąż zastanawiam się dlaczego tylko 4. Musiałam czytać tomisko wierszy zebranych Barańczaka w niewłaściwym czasie. Obecnie padam do nóg.

(Edit - rok 2018: Z czasem podczytuję i inne, tzn. niepoważne wiersze. Zapiski zniechęconego zoologa: "Zwierzęca zajadłość" na 5, "Zupełne zezwierzęcenie" na 4+, "Żegnam cię, nosorożcze" na 4; "Geografioły: Z notatek globtrottera-domatora" na 3+, "Biografioły: Poczet 56 jednostek sławnych, sławetnych i osławionych oraz Appendix, umożliwiający człowiekowi kulturalnemu zrozumienie i zapamiętanie, o co chodzi w 7 podstawowych utworach W. Szekspira" na 4. Pierwszorzędne ilustracje Wojciecha Wołyńskiego.

"Słabość do Kruka miał wpierw Noe,
A potem - Edgar Allan Poe.
(Trzeba by raczej czytać «Poł»,
Lecz wtedy Dowcip w Łeb by wziął.)
Kruk miał więc sympatyków dwóch.
Zuch."
-> "Kruk". Kocham te rymy ;))

"Cietrzew
Ma nie u Szczytu w Trzewiach, lecz na samym Dnie Trzew
Jątrzące niesłychanie,
Zasadnicze pytanie:
«Skąd mi się wzięła Dola Drańska taka,
Że właśnie do mnie - czymu, pytam, czymu?! -
Oprócz jednego Stacha Barańczaka
Żaden Poeta nie znajduje Rymu?!»"
-> "Cietrzew". Cytowanie pierwszego i drugiego przypisu sobie daruję, ale trzeci muszę (już nie lubię Kołakowskiego! za Tczew!):
"Barańczaka, co do «cietrzew»
Rym wymyślił, rychło zetrze w
Proch wieszcz większy, co swe wieszcze w-
Łasne będzie rymy piał!
Tamte rymy - niezłe, lecz czcze w
Porównaniu, jakoś bledsze w-
Ręcz: Jakby z Paryżem się Tczew
Lub z Londynem mierzyć chciał!"

"Bizon
Wystraszyłby cały Garnizon,
Lecz Garnizon znajduje Ratunek
W tym, że Bizon to Wymarły Gatunek."
-> "Bizon". No jo...

"Mamut
Dość ma Mód
Przelotnych, które, nic nie dbając oń,
Faworyzują taką Miernotę jak Słoń."
-> "Mamut". Serduszko <3

"Słowem najczęściej słyszanym w Rosji jest wykrzyknik «Ech!...»
Wzbudza on wiele ech
W zagadkowej duszy rosyjskiej, która jest aż tak zagadkowa,
Że nie wyjaśnia bliżej znaczenia tego słowa."
-> "Rosja". (Nad)używanie ech to jedna z moich cech XD

"Każdy mieszkaniec Turcji, ledwie rano wstanie,
Pośpiesza na najbliższe tureckie kazanie
I siedzi, nie pojmując z niego ani słowa -
Od czego po godzinie tak go boli głowa,
Że spędza całą resztę dnia na otomanie.
Rzecz jednakże znamienna, iż żal o to ma nie
Do siebie, lecz do ducha dziejów: «Oto manie
Otumanień ćmią mamień mgłą mą Otomanię!»
-> "Turcja". Na kanapie noc i dzień - ja i mój cień.

"Zygmunt hr. Krasiński... -
Nie, byłby to kretyński
Chwyt mocno poniżej pasa:
Humorystę powinna jednak obowiązywać jakaś minimalna klasa."
-> "Krasiński". A jednak czasem na żart świński jestem łasa ;p

"HAMLET
Duch: brat jad wlał do ucha.
Syn ducha: o, psiajucha!
Stryja w ryj? Drastyczny krok.
Zwłoka. Jej finał: stos zwłok.

ROMEO I JULIA
Rody Werony: wraży raban.
Młodzi: hormony. Starzy: szlaban.
Mnich: lekarstwem zielarstwo?
Finał: trup grubą warstwą.

RYSZARD III
Garbus: knuje.
Wokół szuje.
Ząb za ząb. Królestwo za konia.
Finał: zbiorowa agonia.

JULIUSZ CEZAR
Forum. Togi.
Gołe nogi.
Klika: szefowi nóż w plecy?
Finał: trupy, kalecy.

OTELLO
Tło: gondole i doże.
Centrum uwagi: łoże.
Wąż: Jago. Mąż: «Ja go!...» Duszona:
Żona. Finał: obsada kona.

MAKBET
Szkot: bestia bitna.
Żona: ambitna.
Ręce umywa. Ma gdzieś.
Bór: marsz na mur! Finał: rzeź.

KRÓL LEAR
Król-ojciec: lebiega.
Błazen: go ostrzega.
Córki: dwie złe, jedna lepsza.
Finał: wszystko się rozpieprza."
-> "Appendix: Podstawowe utwory W. Szekspira, przystępnym sposobem streszczone i dla celów mnemotechnicznych w formę wierszowaną przyodziane". Esencja ^^

Stanisław Barańczak to fenomen... Kiedyś sobie powtórzę "Wiersze zebrane" i podniosę ocenę, zobaczycie.)

Korekta twarzy (Barańczak Stanisław)
Jednym tchem (Barańczak Stanisław)
Dziennik poranny: Wiersze 1967-1971 (Barańczak Stanisław)
Sztuczne oddychanie (Barańczak Stanisław)
Ja wiem, że to niesłuszne: Wiersze z lat 1975-1976 (Barańczak Stanisław)
Tryptyk z betonu, zmęczenia i śniegu (Barańczak Stanisław)
Atlantyda i inne wiersze z lat 1981-85 (Barańczak Stanisław)
Przywracanie porządku (Barańczak Stanisław)
Widokówka z tego świata i inne rymy z lat 1986-1988 (Barańczak Stanisław)
Podróż zimowa: Wiersze do muzyki Franza Schuberta (Barańczak Stanisław)
Chirurgiczna precyzja: Elegie i piosenki z lat 1995-1997 (Barańczak Stanisław)
Wiersze zebrane (Barańczak Stanisław)
Wiersze prawie zebrane (Barańczak Stanisław)
Poezje wybrane (Barańczak Stanisław)
159 wierszy (Barańczak Stanisław)
Wybór wierszy i przekładów (Barańczak Stanisław)
Zimy i podróże (Barańczak Stanisław)
Zwierzęca zajadłość: Z zapisków zniechęconego zoologa (Barańczak Stanisław)
Zupełne zezwierzęcenie (Barańczak Stanisław)
Żegnam cię, nosorożcze... (Barańczak Stanisław)
Geografioły: Z notatek globtrottera-domatora (Barańczak Stanisław)
Biografioły: Poczet 56 jednostek sławnych, sławetnych i osławionych oraz Appendix, umożliwiający człowiekowi kulturalnemu zrozumienie i zapamiętanie, o co chodzi w 7 podstawowych utworach W. Szekspira (Barańczak Stanisław)
Sto wierszy polskich = Hundert polnische Gedichte [Wyd. Literackie] (antologia; Nowak Tadeusz (1930-1991), Asnyk Adam (pseud. El...y), Baczyński Krzysztof Kamil i inni)
Złota księga wierszy polskich (antologia; < autor nieznany / anonimowy >, Asnyk Adam (pseud. El...y), Baczyński Krzysztof Kamil i inni)
128 bardzo ładnych wierszy stworzonych przez sześćdziesięcioro ośmioro poetek i poetów polskich (antologia; Kołakowski Leszek, Kochanowski Jan, Szarzyński Sęp Mikołaj i inni)

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 35763
Dodaj komentarz
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: