Dodany: 14.04.2017 10:11|Autor: olina
Gotowi... do startuuu...
Kiedy niemal półtora roku temu dostałam książkę Christophera McDougalla, odstawiłam ją na półkę, zwiedziona streszczeniem na okładce. Hmm, poradnik, jak nie doznać kontuzji w butach sportowych? Mnie od truchtania jest tylko lepiej, więc poczekam z lekturą, aż zacznę doznawać rzeczonych urazów. Gdy jednak kumpel od biegania zwichnął nogę, przyszedł czas na „Urodzonych biegaczy”. A, myślę sobie, powiem nieszczęśnikowi, gdzie popełnia błąd. Uwielbiam może z cztery rodzaje książek: pompujące wiedzę, zapewniające emocje, budzące refleksje, no i po prostu świetnie napisane. Nie spodziewałam się, że dziennikarz wojenny zajmujący się sportami ekstremalnymi sprasuje to wszystko w trzysta stron!
„Na początku zawsze wybieram sobie wzniosłe cele, mając nadzieję, że dokonam czegoś wyjątkowego. Z czasem, gdy pogarsza mi się kondycja, cele się dewaluują i dochodzę do punktu, w którym (…) mogę się modlić (…), żeby nie zwymiotować na własne buty”[1]. Tak mniej więcej można byłoby streścić przygodę McDougalla z bieganiem, gdyby samemu przebiegło się kiedyś ultramaraton. Niestety nigdy tego nie dokonam, bo jak powiada Scott Jurek, jeden z najsłynniejszych ultramaratończyków: „Żeby pokonać tę trasę, potrzeba jaj, a nie prędkości”[2]. Prędkości też nie mam, za to mam wielki szacunek do tych, którzy nie poddają się mimo bólu, upału, ryzyka odwodnienia, obrażeń, halucynacji.
Książka nie jest jednak peanem na cześć sław biegania. Trochę w niej poszukiwań zdrowego stylu życia (wcale nie trzeba jadać mięsa, by mieć siły na katorżniczy trening), trochę naukowych dociekań (dlaczego australopitek ewoluował w homo erectus, jakie znaczenie miało polowanie uporczywe w antropogenezie, jak obniżyć ryzyko zachorowania na raka), trochę plotek (która kobieta miała romans z Angeliną Jolie i Madonną, jak zachowują się uczestnicy Leadville Trail 100). Nade wszystko jednak autor szuka odpowiedzi, jak dobrze biegać. Nie chodzi tylko o technikę stawiania stóp czy rozsądne rozłożenie sił podczas wyścigu na 160 km, ale o istotę biegania. Jeśli ktoś podczas zawodów musi zacisnąć zęby, żeby wygrać, traktuje bieganie jak pracę, a nie przyjemność – to nie ma co startować w długodystansowych biegach przełajowych. Dziennikarz za wzór stawia plemię Tarahumara. Indianie meksykańscy żywią się głównie mieloną kukurydzą, nie rozciągają mięśni i nie noszą butów, a są najlepszymi biegaczami na świecie. Nie mają pojęcia o supinacji, pronacji czy plantar fasciitis, a mkną niczym wicher.
Trener Joe Vigil twierdzi, że sekretem sukcesów długodystansowców jest uśmiech i radość życia. Widział ktoś kiedyś naburmuszonego biegacza? Nawet w deszczu drugiemu pomacha, uśmiechnie się, rzuci promienne „cześć”. Oczywiście, są ludzie uprawiający jogging, by schudnąć lub podnieść wydolność, ale jeśli ktoś nie odnajdzie w bieganiu radości, to biegaczem raczej nie zostanie. Rodzimy się z miłością do biegania, odziedziczoną po naszych przodkach. Dzieci biegają z taką frajdą! Dopiero powstrzymywane: „Nie biegaj, bo się spocisz!”, tracą z czasem zapał.
Z gąszczu informacji o gongan, swami, mnichach maratończykach z góry Hiei, fenolach, fonemach języków mlaskowych i kartelach narkotykowych, spomiędzy cytatów z Ginsberga czy Bruce’a Springsteena wyłania się kilka poruszających historii. Mnie najbardziej podobała się opowieść o Emilu Zátopku. Nie przegrał żadnego wyścigu, nie podporządkował się władzom, ale najpiękniejsze, że potwierdził tezę Vigila: biegać znaczy stawać się lepszym człowiekiem.
Tak – w tej książce jest też i wartka akcja, i napięcie, i tajemnica. Ale nie ma czasu na streszczanie! „Człowiek nie przestaje biegać dlatego, że się starzeje (…). Człowiek starzeje się dlatego, że przestaje biegać”[3].
---
[1] Christopher McDougall, „Urodzeni biegacze. Tajemnicze plemię Tarahumara, bieganie naturalne i wyścig, jakiego świat nie widział”, przeł. Jacek Żuławnik, wyd. Galaktyka, 2013, s. 141.
[2] Tamże, s. 312
[3] Tamże, s. 276
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.