Dodany: 11.04.2017 14:49|Autor: UzytkownikUsuniety04​282023155215Opiekun BiblioNETki

Pedancie-samouku, do rondla (ale raczej bez książki kucharskiej)!



Recenzent: Dorota Tukaj


Prawie wszyscy gotujemy. Jedni przez całe życie przyrządzają ten sam zestaw dań, których przygotowywania nauczono ich w domu, korzystając stale z takiego samego, jeśli nie tego samego sprzętu kuchennego i tych samych składników, najlepiej kupowanych w tym samym sklepie lub na tym samym bazarku. Inni uwielbiają eksperymentować z potrawami. Jest wśród nich garstka obdarzonych rzadkim talentem kulinarnym, którzy zaledwie skosztowawszy gdzieś nowego dania, potrafią je intuicyjnie odtworzyć, nie dość tego, instynktownie zastąpić brakujący składnik równie dobrym lub lepszym, skrócić lub wydłużyć czas gotowania, doprawić czymś, czego nie było w oryginalnej potrawie. Reszta potrzebuje nie tylko inspiracji, ale i wskazówek, im dokładniejszych, tym lepiej. Kupuje książki kucharskie, bierze przepisy od krewnych i znajomych, szpera po blogach kulinarnych. I zgrzyta zębami, gdy natrafi na jakąś niejasność, zwłaszcza jeśli – zinterpretowawszy ją po swojemu – uzyska efekt inny od spodziewanego. To przede wszystkim dla tej reszty Julian Barnes napisał „Pedanta w kuchni”.

Tak, dla ciebie, droga czytelniczko, która piekąc piernik na święta, za każdym razem bierzesz notesik z przepisem zapisanym przed trzydziestu laty i sprawdzasz, czy karmel na pewno masz zrobić z czterech łyżek, czy może jednak z czterech dekagramów cukru. I dla ciebie, drogi czytelniku, który za skarby świata nie przystąpisz do przyrządzania zupy rybnej po węgiersku, jeśli nie masz w spiżarce pasty paprykowej tej marki, której użyłeś za pierwszym razem. Pozbądźcie się wszelkich zahamowań i kompleksów z tego tytułu; słynny angielski pisarz jest po waszej stronie! Utwierdźcie się w mniemaniu, że zadawanie pytań typu: „Jak duży jest »kawałek« (...)? Czemu mówi się, żeby dodać »kieliszek« czegoś, kiedy kieliszki mają wiele różnych rozmiarów?”[1], „Dwudziestogramowe żółtko jaja – jakie to? Jak je zważyć? Jeśli będzie za ciężkie, czy należy je przepołowić?”[2] nie jest przejawem waszej tępoty. Wy zaś nie jesteście godnymi pogardy leniami, jeśli rezygnujecie z przygotowania kurczaka według przepisu, którego „pierwsze trzy czwarte poświęcone jest filetowaniu ptaka”[3], odmawiacie wypestkowania trzystu miniaturowych pomidorków albo sądzicie, że „nie ma żadnego uzasadnienia dla modnego dziś przedkładania świeżego makaronu nad makaron suchy, wyrabiany fabrycznie”[4]. Nie powinniście też się uważać za nieudaczników, jeśli danie przyrządzone na wizji przez kulinarnego celebrytę lub widniejące na fotografii w napisanej przezeń książce będzie w waszej wersji wyglądało cokolwiek mniej barwnie. I tak lepsza wasza małostkowa pedanteria niż wybryki kulinarnej wyobraźni wspominanego przez Barnesa francuskiego szefa kuchni, któremu recepturę potraw dyktował instynkt (w tym miejscu celowo brak cytatu; nie będziemy czytelnikowi odbierać przyjemności samodzielnego zapoznania się z tą relacją). Oj, zdecydowanie autor nie darzy estymą ani wielkich kreatorów sztuki kulinarnej (zwłaszcza tych, którzy dzisiejszym zwyczajem zabiegają o popularność, prezentując w mediach siebie i swoje dzieła), ani twórców autorskich książek kucharskich (z nielicznymi wyjątkami)! I trudno się temu dziwić, kiedy poznamy zastrzeżenia, jakie wobec nich wysuwa; sformułował je głównie przy okazji realizowania ich pomysłów w swojej własnej kuchni. Artyści rondla często są przekonani, że podając przepis, mogą opuścić informacje dla nich samych oczywiste, ba, mogą nawet w dwóch różnych książkach zamieścić pod tą samą nazwą dwie różne jego wersje, różniące się zawartością i ilością niektórych składników. Barnes protestuje przeciw takim niedopowiedzeniom i niekonsekwencjom: „Czemu słowo w przepisie miałoby być mniej ważne, niż słowo w powieści? Jedno może się okazać niestrawne dla żołądka, drugie dla umysłu”[5].

Jest mocno wątpliwe, by polski czytelnik zdołał kiedykolwiek skosztować dania przyrządzonego przez autora, który zresztą nie kryje, że zdecydowanie woli gotować dla tej jednej, wybranej osoby (choć to już czas przeszły: jego żona zmarła w kilka lat po opublikowaniu pierwszego wydania książki) niż dla gości, nawet najmilej widzianych. Ale jeśli chodzi o słowa, nie ulega wątpliwości, że podczas czytania „Pedanta w kuchni” umysłowa niestrawność nam nie grozi. Każdy z zebranych w tym tomie tekstów, gatunkowo balansujących na pograniczu felietonu i eseju, to smakowity kąsek literacki, zestawiony z idealnie dobranych wyrazów, wygładzony (choć bez przesady) stylistycznie, doprawiony pokaźną (acz nie nadmierną) porcyjką angielskiego humoru. Trudno sobie wyobrazić, by istniał ktoś, kto nie będzie potrafił się tym przysmakiem delektować, chyba że czuje absolutny wstręt do literatury brytyjskiej albo tak dogłębną nienawiść do tematyki kulinarnej, że nie czytuje nawet menu w restauracji. Takich jest wszak niewielu, a cała reszta serdecznie się przy czytaniu ubawi, może też od czasu do czasu poczuje lekką nostalgię, przypominając sobie własne bliskie spotkania ze sztuką kulinarną. Samą książeczkę zaś potraktuje jako ozdobę półki – nieistotne, czy w kuchni, czy w salonie – bo wydana jest pięknie, wszystko w niej łączy się niczym w idealnie przyrządzonej potrawie: i prawie ascetyczna okładka z ilustracją będącą dyskretnym żartem z dań podawanych w pięciogwiazdkowych restauracjach, i układ treści z sympatycznymi grafikami poprzedzającymi kolejne rozdziały, i papier, i czcionka... Tylko smakować!


---
[1] Julian Barnes, „Pedant w kuchni”, przeł. Dominika Lewandowska-Rodak, wyd. Świat Książki, 2017, s. 35-36.
[2] Tamże, s. 133.
[3] Tamże, s. 67.
[4] Tamże, s. 108.
[5] Tamże, s. 19.





Autor: Julian Barnes
Tytuł: Pedant w kuchni
Tłumacz: Dominika Lewandowska-Rodak
Wydawca: Świat Książki, 2017
Liczba stron: 184

Ocena recenzenta: 5,5/6


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2282
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: