Proust u Parandowskiego
>>Proust nie obawiał się dwudziestu tomów i pozwalał sobie nie tylko na pełną konwersację tuzina osób zebranych w salonie, ale nawet przelotnym sytuacjom, chwilom, gestom poświęcał wyczerpujące monografie. (…)
Dzieło Prousta, nad którym czas czuwa w tytule i przenika je we wszystkich tkankach, jest realizacją tej myśli: że dzieło sztuki jest jedynym środkiem odzyskania minionych dni. Wychowany w kulturze literackiej, Proust nie raz zasiadał do biurka z uczuciem, że „chciałby coś napisać”, że „warto coś napisać”, aż pewnego dnia usiadł nad kartką papieru ze świadomością, że „ma coś do napisania”. Ta świadomość spłynęła nań w olśnieniu, że nosi w sobie materiał literacki, nagromadzony przez własne życie. Wśród płochych rozrywek, wśród pustych godzin bez zdarzeń, wśród kruchych uczuć i nic nie znaczących słów, w niezliczonym mnóstwie chwil, warstwa za warstwą układały się wrażenia, doznania, obserwacje, które podniosły się w nim nagle falą żalu i tęsknoty – nieomal bolesnym pragnieniem, by wrócić to wszystko, cofnąć czas i kazać mu raz jeszcze płynąć od ujścia do źródła.<<
Cytat z książki
Alchemia słowa (
Parandowski Jan)
Strony 251-2