Jeszcze realizm czy już fantastyka?
Fragment „Prawieku...” Olgi Tokarczuk wystąpił na maturze, pisanej przeze mnie dwa dni temu. Był to cały rozdział pt. „Czas sadu”.
Nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z twórczością tej autorki, choć nazwisko było mi znane. Przeczytany fragment tekstu zauroczył mnie, z przyjemnością dokonałam jego analizy, a po wyjściu z matury poszłam prosto do biblioteki z zamiarem wypożyczenia „Prawieku...”.
Czym jest Prawiek, trudno stwierdzić do końca. Podstawową definicją dla tego słowa niech będzie: wieś na południu Polski, w której świat ludzki i fantastyczny żyją równocześnie, ale jedynie nieliczni potrafią tego dualizmu bytu doświadczyć.
Tekst o sadach pełen jest metafizyki, to wspaniała alegoria uchwycona w prosty przykład natury, świadcząca o bogatych przemyśleniach autorki. Między wierszami tekstu wychwycić można jej ulotne myśli i zachwycić się nimi, jak gdyby były naszymi własnymi, oryginalnymi pomysłami.
Początkowo książka zafascynowała mnie. Sielankowy, momentami arkadyjski obraz wsi, prostota ludzi sprawiały, że czytało się lekko, a przemyślenia pojawiały się w głowie same, nie trzeba było zatrzymywać się w tekście, czytać dwa razy, by zrozumieć jego przekaz. Metaforyka natury, ziemi i żywiołów, jaką posługuje się pani Olga sprawia, że książka ma momentami wymiar kosmologiczny, momentami teogoniczny. Świat ludzki pełen jest magicznych, onirycznych wątków - niestety, tylko z początku.
To, co w książce raziło mnie najbardziej, to realistyczne wątki srodze kontrastujące z sielankowym tłem, które w głowie zostawiały nie tyle niesmak, co pewien sprzeciw moralny. Autorka poruszyła wiele problemów naprawdę ważnych, które wymagałyby obszerniejszego wyjaśnienia. Wplatanie pomiędzy problemy racji bytu problemów społecznych budzących wstręt zaburzyło, moim zdaniem, kompozycję książki. Jak bowiem śmierć dziecka Kłoski, które - już martwe - przystawiała sobie do piersi budzi niesmak, jest źródłem przemyśleń nad prawem bytu, nad emocjami matki, nad ślepą naiwnością głuchego na nieszczęście, tak opis Iwana kopulującego z kozą wzbudził we mnie spore oburzenie moralne. Zwłaszcza że zostało to wyłożone w sposób dziecinnie prosty, jak gdyby była to najnormalniejsza rzecz na świecie. Bez żadnego komentarza.
Kontrast, który jest osią książki, momentami jest przesadzony. Wykładana kosmologia obok tępoty ludzkiej i braku pewnych odruchów moralnych szokuje i momentami książkę wprost źle się czyta. Zwłaszcza pod koniec, gdy autorka stopniowo rezygnuje z oniryzmu i magii, wprowadzonych na początku, by pozostawić czytelnika z wizją brutalnego świata, w którym ludzie, za wyjątkiem chyba tylko Izydora, zdają się nie mieć kompletnie żadnych przemyśleń i wrażliwości.
„Prawiek...” pozostawia wiele niedomówień. Bardziej zrozumiałe wydają mi się rozmowy Florentynki z księżycem niż to, dlaczego Ukleja zechciał ożenić się z Rutą. Jak doszło do tego, że spojrzał na dziewczynę z lasu, która była trzymana w domu do pomocy. Również to, dlaczego niczyjego oburzenia nie wzbudziła na wpół obnażona Ruta, której stanikiem chwalił się mąż. Pozbawienie bohaterów zdolności analizowania faktów i subiektywnego czucia sprawiają, że wątki realistyczne są co najmniej sporą przesadą, którą skłonna nawet jestem nazwać drugim obliczem fantastyki w utworze.
Za co cenię autorkę, to za niesamowity dobór słów. Proste przeinaczenia (chociażby słowo „psowie”) nadają niezwykły wymiar relacjom, emocjom, zachowaniom. Zdania proste nieraz mają filozoficzny kontekst.
Książka jest z pewnością perełką polskiej literatury, nie bez powodu została nagrodzona. Brakuje jej też niewiele do bycia arcydziełem. Autorka po prostu stwarzając i opisując świat, zbyt mocno trzymała się swojego świata realnego, pozostawiając zbyt wiele miejsca przesadzonemu brutalizmowi.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.