Na szczęście więcej niż powieść przygodowa
Baśniowość – najważniejsza cecha tej książki. Bo co tu dużo mówić, historia chłopca, który spędził ponad pół roku w szalupie z tygrysem bengalskim na pokładzie nie brzmi zbyt przekonująco, nawet podparta ogromem informacji o psychologii zwierząt. (Mnie taki tygrys zeżarłby pierwszego dnia, niezależnie od wszelkich uczonych teorii). I ta właśnie baśniowość, nieprawdopodobność, zamiast być słabym punktem powieści, okazuje się jej najmocniejszym atutem!
Dzieciństwo Pi spędza w Indiach i to chyba specyfika tego kraju, gdzie po co drugiej ulicy przechadza się dostojnie na czterech racicach inkarnacja boga, naznacza całą opowieść aurą dziwności. Jest sygnałem „tu niezwykłe jest codziennością”. W miarę rozwoju akcji niezwykłość staje się coraz bardziej niewiarygodna, prowadząc w końcu czytelnika do zadania pytań fundamentalnych. Czy prawda musi być jedna? Czy sami tworzymy sobie subiektywną wizję świata? Czy w baśnie można, czy wręcz należy wierzyć?
Z absurdalnej powieści przygodowej robi się zatem dziełko o elementach refleksyjno-filozoficznych (może niespecjalnie głębokich, ale za to efektownie przedstawionych), przy okazji stanowiące niezłe źródło wiedzy o zwierzętach. Kombinacja niespotykana. No i, wisienka na torcie, Yann Martel zawstydza Hemingwaya – okazuje się, że o człowieku na łódce jednak da się napisać tak, by przeciętny czytelnik nie usnął z nudów...
(recenzję zamieściłam też na portalu Lubimy Czytać)
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.