Dodany: 19.03.2017 15:35|Autor: misiak297

Książka: Lepszy obiad
Dowgielewicz Irena

6 osób poleca ten tekst.

Cierpienia i radości dnia powszedniego


[ortografia w cytatach zgodna z oryginałem]


Irena Dowgielewicz – czy to nazwisko wam coś mówi? Mnie do niedawna nie mówiło nic. Zaintrygował mnie tytuł jednego z jej zbiorów opowiadań: "Lepszy obiad". Pogrzebałem trochę w Internecie, dowiedziałem się, że autorka żyła w latach 1917-1987, była cenioną i wielokrotnie nagradzaną prozaiczką i poetką związaną z Gorzowem Wielkopolskim. Trudno znaleźć recenzje jej książek; na stronie "Lepszego obiadu" na Biblionetce pustki – poza jedną niezbyt przychylną oceną. Postanowiłem sprawdzić, czy słuszną.

Na okładkowej czerni jakby wydrapane biało-szare plamy układające się w sugestię talerza i widelca. Zajrzałem do środka – i z każdą stroną narastał mój absolutny zachwyt. Urzekające piękno miesza się tu z bolesnym naturalizmem. Pozornie proste historie osadzone głównie w latach pięćdziesiątych i wczesnych sześćdziesiątych. Opowiadania o chorobie, o starości, o śmierci, o samotności. O zwyczajnych ludziach i ich dniach powszednich. To doskonała proza: pod względem fabularnym, psychologicznym – a nade wszystko językowym[1].

Narratorka "Komisji" zajmuje się chorą sąsiadką, starszą kobietą na progu śmierci. Pani Turkajło niewiele ma radości. Negocjuje podawanie "zakazanych" potraw, celebruje wizyty młodego, przystojnego księdza. Najwięcej radości dają jej kury ("– Lubia wszelka żywiołka – powiedziała, uśmiechając się do mnie włożoną z powrotem protezą. W brzydkim starczym uśmiechu była przejmująca wzruszająca radość czegoś ginącego i bardzo kruchego. Można by postawić tabliczkę: »Oto ostatni uśmiech na ziemi«"[2]). Co się stanie, gdy do pani Turkajło przyjdzie komisja z nakazem pozbycia się kur?

"Kobieta jest bardzo chora od roku. Woda z brzucha usuwana diureticami i przetworami naparstnicy, co pewien czas wraca. Wtedy brzuch wygląda jak rzadka galareta, zamknięta w cienkiej powłoce skóry. Przelewa się i drga przy każdym ruchu. Wtedy pani Turkajło leży i patrzy ciemnymi oczodołami trochę na nas, a trochę we wieczność. Nie wiem, jaki jest mechanizm psychofizyczny jej reakcji, ale nie widzę lęku. Wolę życia – tak, ale i chyba rodzaj zadowolenia, że oto umiera. Wizyty często wzywanego księdza podnoszą ten nastrój – znowu jest, po wielu latach życia na marginesie, ośrodkiem zdarzeń, które się dzieją dla niej i przez nią"[3].

W "Przed pogrzebem" Róża musi się zmierzyć ze śmiercią starego ojca i wszystkimi jej konsekwencjami. Nad trumną spotyka się rodzina, wybuchają konflikty, na żałobę najmniej tu miejsca. Dowgielewicz stworzyła ciekawą bohaterkę – kobietę pozornie bezradną, uciekającą od odpowiedzialności i życia w wieczne choroby. Oto scena otwierająca opowiadanie – w nocy dzwoni telefon, Róża czuje, że zaraz nadejdą złe wiadomości:

"Szarpnęła śpiącego za ramię.
– Antoni, prędzej, telefon!
Uporczywe brzęczenie krajało ciszę nocy na równe dzwona. Ledwo wynurzony ze snu, obijając odprężone i ufne ciało o krawędzie przedmiotów, wyłowił z mroku słuchawkę. Wtedy [Róża] wtłoczyła wskazujące palce w uszy i zamknęła oczy. Znany, nienawistny skurcz ścisnął serce – »Zdrowaś Mario, łaskiś pełna…« – szybkie rytmiczne słowa – terapia kojących skojarzeń – zwalniały napięcie, podobne w tym krokom dalekiego spaceru. Odetchnęła. Drobne drżenie biegło po skórze, ale to już była ulga, mięśnie rozluźniły się stopniowo i kładły obok kości wiotkie jak ubite kotlety. Powietrze odzyskało właściwą konsystencję, straciło kanciastość, znowu obłe przestało opierać się płucom"[4].

W "Zdarzeniu" bohaterka trafia do szpitala i staje się częścią kobiecej "salowej" społeczności. Każda z pacjentek inaczej przeżywa chorobę, każda nosi w sobie inne traumy, każda próbuje odnaleźć się w tej szpitalnej rzeczywistości – i oswoić lęk przed śmiercią:

"W wyrównanych szeregach [szpitalnych łóżek] jest kojący rytm, linoleum podłogi miłozielone, a okna na tyle brudne, że wyglądają bardziej domowo niż szpitalnie. Dręczy natomiast smród. Szpital zawsze śmierdzi, brudny – szpitalem brudnym, czysty – czystym. Ale nie ma sposobu na rozrzedzającą powietrze woń eteru, karbonu i nie osłoniętego niczyją miłością, nagiego cierpienia. Chore, oderwane od wysiedziałych i wygrzanych miejsc, szukają natrętnie u innych utraconej bliskości. Od razu zanurzam się z głową w splątane, duszne życie starych mieszkanek sali, dokładając do niego swoje sprawy, wkupne i wykup zarazem. Wykup od samotności"[5].

Narratorka "Radości człowieczej" ma dziewiętnaście lat. Wyjeżdża na Podkarpacie do znajomych, aby wrócić do zdrowia. Mieszka w znajdującej się przy dworze rządcówce. Skazana na leżakowanie, wtapia się w to miejsce. Trwa wojna, walki partyzanckie. Gospodarze również przeżywają swoje dramaty. Bohaterka, uważna obserwatorka, rejestruje kolejne zdarzenia, choć ze względu na młody wiek nie jest w stanie wszystkiego zrozumieć ("Zdałam sobie sprawę, jak mało wiem o tym, co się obok mnie dzieje. Młodzi ludzie na ogół niewiele dostrzegają poza sobą albo poza sprawą, którą uważają za swoją i którą potrafią wyodrębnić jak jądro orzecha, tłukąc i odrzucając bez skrupułów łupinę; mój egocentryzm został dodatkowo pogłębiony przez ognisko w płucu, skupiające wokół siebie większość moich dociekań"[6]). A to widziana jej oczami scena mycia podłogi:

"Moja gospodyni nie maluje podłóg, zadając sobie wiele trudu, żeby utrzymać ich żywą i ciepłą białość poznaczoną kapryśną płaskorzeźbą słoi. Wydaje się, że każdorazowe szorowanie żywej miazgi drewna sprawia jej szczególną radość: duże, pięknie rozwinięte ciało mocuje się chętnie z wymogami tej nielekkiej roboty, a źródłem uciechy jest również samo obnażanie spod zawiesistego szlamu zbieranej ścierką wody czystego rysunku desek. Na wilgotnej podłodze z satysfakcją rozkłada kilometry chodników. Zrobiła je sama, tnąc w paski barwne gałgany i wiążąc je lnianą nicią. Są pełne kolorystycznych niespodzianek, a ja mam dosyć czasu, żeby to zauważyć. Przyjechałam w styczniu – między podwójnymi skrzydłami okien leży równo rozskubana wata, posypana kwasem bornym, który biały i lśniący, przedrzeźnia autentyczny śnieg na okapie. Powtykane w równych odstępach różowe i bordowe róże z karbowanej bibułki wydają mi się śliczne, chociaż moje schematyczne dziewiętnastoletnie poglądy na dobry smak nie pozwalają tego uznać"[7].

"Opowiedziane na skwerku" to najkrótsze opowiadanie w zbiorze. Narratorka spędza niedzielę na ławce na skwerku. Nawiązuje rozmowę z siedzącą obok kobietą, a ta rewanżuje jej się opowieścią o swoim życiu – nieco groteskową, choć kryjącą w sobie dramat.

"Kobieta niesie przed sobą wzgórze – to nie ma kształtu piersi, to jest biust – wypięty, opięty i zapięty na duże guziki półsztywnego pokrowca żakietu. Żakiet jest oczywiście popielaty, a także nieskazitelnie czysty. Idąc, kobieta kołysze zawieszonymi na piersi niewidzialnymi medalami: za poczęcie, za urodzenie, za karmienie, za sztukę mięsa z kwiatkiem, za sztywne (krochmal ryżowy) kołnierzyki koszul mężowskich, za pięćdziesiąt złotych posyłane co miesiąc rodzicom, za wątrobianą czerwoność świeżej pasty na podłogach, za całe swoje i domu zapobiegliwe, tępe, rzetelne, nachalne szczęście. Okrągłolica i wybłyszczona, jędrny ładunek zdrowia i pracowitej energii pcha przed sobą wózek z niebieską kołderką (chłopiec) i z wyrzuconymi na zewnątrz jak w pudełku z czekoladkami albo w trumnie delikatnymi koronkami"[8].

W "Odwiedzinach" do rodzeństwa – Józefa i Weroniki – przyjeżdża Elżbieta, dorosła już córka Józefa, która mieszka z matką. Gdy była dzieckiem, matka porzuciła ją – dziewczynka spędziła całe lata u ojca i jego siostry, dla której opieka nad nią była sensem życia. Co przyniesie spotkanie z coraz bardziej odległą wychowanką?

"Elża – jaka teraz przyjedzie? Przez wiele lat [Weronika] usiłowała osaczyć drapieżnego zwierzaka siecią hamulców, pojęć, nakazów i zakazów moralnych, ale dziewczyna była jak woda – spływała z rąk, przybierając wprawdzie kształt podsuniętego naczynia, ale zawsze gotowa do odmiany, niepewna, nieodpowiedzialna, z jedną wyraźną tendencją: rozlać się szeroko i wygodnie. Leżeć na kanapie z otwartą książką, patrzeć godzinami w okno, grzać plecy na słońcu. Weronika nigdy nie zdołała odpowiedzieć sobie na pytanie: czy i kogo Elża kocha. Na pewno jednak bardzo kochała siebie"[9].

Głównym bohaterem "Lepszego obiadu" jest doktor Biały. Pracuje w ośrodku dla nerwowo chorych (na marginesie – to "sanatorium", w którym leczy się przede wszystkim elektrowstrząsami, przeraża). Jest profesjonalny, może nawet chce uchodzić za nieskalanego (nazwisko nie wydaje się przypadkowe). Rozmawia z podopiecznymi, szczerze troszczy się o ich dobro, zaleca kolejne kuracje. Jest jednak tylko człowiekiem – musi się pilnować, by nie ulegać pokusom, a także nie popaść w znudzenie, zawodową rutynę; jego praca nie zawsze przynosi efekty. Tytułowy obiad organizowany jest w Wielkanoc dla tych chorych, którzy na święta pozostali w sanatorium. Podczas uroczystego spotkania różne sprawy znajdą rozstrzygnięcie. Świetna jest scena, w której rozmawiając z pacjentką, doktor myśli jednocześnie o jedzeniu:

"Wiele razy mówił podobne rzeczy – słowa gotowe i kuliste zsuwały się z warg lekko jak ziarnka przebieranego grochu z pochylonej nad naczyniem dłoni. Mięśnie żuchwy przykurczyło nie wyzwolone ziewnięcie. W ustach czuł nadmiar śliny: część mózgu, która nie brała udziału w rozmowie, wykształciła wcale piękny obraz stołu z parującym półmiskiem pieczonej kaszy. Pora na kolację"[10].

W ostatnim tekście – "IV klinika wewnętrzna" – wracamy do rzeczywistości szpitalnej, do chorujących kobiet. To poruszający obraz czekania na śmierć lub na (częściowe) ozdrowienie, desperacji, rozpaczy, próby oswojenia tego, co nieuniknione. To swoisty czas zawieszenia, godziny próby, z której nie zawsze wychodzi się zwycięsko.

"Chorzy nie mają nic do roboty, ale chorzy nie mają również czasu. Taka jest osobliwa specyfika życia szpitalnego – jeżeli powstaje luka między czynnościami albo przyjmowaniem wrażeń, wypełnia ją niepokój. Najpierw czeka się na badania, potem na wyniki badań, wreszcie na rozpoznanie. Oprócz własnych dolegliwości zna się cierpienia sąsiadek, które przymierza się do swoich, porównuje, wyciąga wnioski. Chorzy nie mają wiedzy, ale bardzo skupiona uwaga jak światło przez soczewkę oświetla fragmenty zjawisk tak, że stają się specjalistami na wąskich odcinkach obserwacji mozolnie podbudowywanej strzępami wiadomości"[11].

W tych opowiadaniach widać ogrom pracy twórczej. Każde zdanie wydaje się wycyzelowane do perfekcji. Nie ma jednego zbędnego słowa, a sposób ujęcia jest zdumiewający, można się nim "zachłysnąć". Nie potrafię sobie odmówić przyjemności zacytowania jeszcze kilku wspaniałych fraz:

"odpowiedź siostry Kaminko przyszła o sekundę wcześniej niż poprzednia, tak jak gdyby leżała gotowa do stoczenia się na obłym grzbiecie sfalowanej taśmy niskiego głosu chorej"[12];
"Talerze napełnione marchwią, liliową kapustą, mielonymi płuckami i bliźniaczymi muszlami uciśniętych łyżką tłuczonych kartofli obiegały długi stół kolorowym szlakiem"[13];
"Chętnie patrzyłam na jej duże, zręczne, gorliwe ręce – dopadały roboty jak zdobyczy"[14];
"Niebo, wisząc nad głowami jak nędzarska płachta, sypało drobnym popiołem przedświtu"[15];
"Odłożyła gniew bez widocznego wysiłku, tak jak wpinała igłę w płótno, poprawiając szycie"[16];
"Podchodzę na chwilę do okna. Jest zamknięte, ale w barwie powietrza fermentuje niepokój pory przedwiosennej: czułe promieniowanie młodej trawy, rzewliwa podmokłość topniejącego śniegu i natrętna uroda licznych słońc, pomniejszonych do rozmiaru kropel wody zwisających z lodowych sopli, które poprzecinane płaszczyznami światła, przypominają wisiorki staroświeckiego żyrandola"[17].

Cóż, książka niewiele mnie kosztowała – a okazało się, że przez przypadek odkryłem opowiadania chyba zupełnie zapomniane. To osiem prozatorskich pereł – odkryjcie je też dla siebie.


---
[1] Szkoda tylko, że nie spisali się anonimowi korektorzy. Zawsze sądziłem, że akurat w PRL-u dbano o tę stronę tekstu. Tymczasem tu znalazłem kilka rażących błędów, najgorszy z nich to chyba "stróżki moczu" na stronie 16.
[2] Irena Dowgielewicz, "Lepszy obiad. Opowiadania", Wydawnictwo Poznańskie, 1962, s. 10.
[3] Tamże, s. 7.
[4] Tamże, s. 17.
[5] Tamże, s. 32.
[6] Tamże, s. 60.
[7] Tamże, s. 49-50.
[8] Tamże, s. 68.
[9] Tamże, s. 84.
[10] Tamże, s. 109-110.
[11] Tamże, s. 131-132.
[12] Tamże, s. 106.
[13] Tamże, s. 112.
[14] Tamże, s. 60.
[15] Tamże, s. 67.
[16] Tamże, s. 77.
[17] Tamże, s. 146.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 812
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: margines 25.06.2018 23:59 napisał(a):
Odpowiedź na: [ortografia w cytatach zg... | misiak297
Cieszę się, że aż tak zasmakował ci ten Lepszy obiad (Dowgielewicz Irena)!
I że po skończonej uczcie poleciłeś mi go!:)

Wart jest rozsmakowania się, a już na pewno choćby odkrycia przez kolejne osoby.
Do czego serdecznie je namawiam.
Tak na marginesie;)
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: