Dodany: 14.03.2017 00:01|Autor: misiak297

Pamiątka pewnej miłości


[w cytatach z korespondencji Iwaszkiewicza zachowałem oryginalną interpunkcję]


"Spotkaliśmy się i koniec. Na szczęście czy na nieszczęście? Dla mnie na pewno na szczęście, na najwyższe szczęście, którego rzadko kto doznaje w moim wieku. Mam wielkie uczucie pełni, dzięki Tobie wezbrały we mnie wszystkie zdolności i możliwości, wypełniły się uczuciem jak płuca powietrzem. (…) Oczywiście ludzie widzą w tym obrzydlistwo, same obrzydlistwa, ale Ty wiesz, my widzimy - głęboką przyjaźń, głęboką miłość dwóch mężczyzn, która ma olbrzymią wartość, już przez to samo, że istnieje"[1].

Związek Jarosława Iwaszkiewicza i Jerzego Błeszyńskiego to jedna z najbardziej niezwykłych historii miłosnych w dziejach polskiej literatury. Gdy się spotkali na początku 1953 roku, ten pierwszy był cenionym pisarzem, bożyszczem narodu, a także człowiekiem kroczącym nieubłaganie w stronę starości; ten drugi miał dwadzieścia lat, był przystojnym pracownikiem fabryki, chorym na gruźlicę (wówczas równało się to wyrokowi śmierci, który dało się co najwyżej odwlec). Obaj mieli żony i dzieci (Iwaszkiewicz nawet wnuki). Anna Iwaszkiewiczowa zdawała sobie sprawę z homoseksualizmu małżonka, akceptowała jego fascynacje kolejnymi mężczyznami (dla Błeszyńskiego miała sporo sympatii, modliła się nawet o jego ozdrowienie). Halina Błeszyńska wyszła za mąż bardzo młodo i również stała się zdradzaną żoną, pozostawioną trochę na drugim planie tej opowieści, w której później pojawiają się inne kobiety, kolejne kochanki Jerzego (najważniejsze z nich to wdowa Lilka Pietraszek i pani Rajska), a także mężczyźni. Wróćmy jednak do 1953 roku. To spotkanie zapoczątkowało intensywną, skomplikowaną relację i miłość (choć pozostaje mocno dyskusyjne, czy uczucie było obustronne). Możemy tu nawet mówić o swoistej obsesji ze strony autora "Panien z Wilka".

Jest pewnym paradoksem, że po tej historii zostało tak dużo i jednocześnie tak niewiele. Iwaszkiewicz przeniósł ją do jednego ze swoich najlepszych opowiadań, "Kochankowie z Marony", i do sztuki "Wesele pana Balzaka". Postać Jerzego zainspirowała także m.in. "Wzlot", "Choinki", wiele wierszy. Z drugiej strony ktoś zadbał o zatuszowanie tego niewygodnego (dla wielu bliskich zapewne też bolesnego) fragmentu biografii polskiego pisarza. Jego rodzina nie chciała (i nadal nie chce, jak wynika z relacji Anny Król) wracać do czasu tamtej miłości. Znaczące, że spośród wielu zdjęć Błeszyńskiego zachowało się jedno (z nekrologu), odnalezione przypadkiem. Przepadły także jego listy. W zasadzie kulisy tego związku mogliśmy poznać dopiero w 2010 roku, kiedy ukazał się drugi tom dzienników Iwaszkiewicza (i była to prawdziwa literacka sensacja). Teraz – dzięki Annie Król – otrzymujemy listy pisarza do ukochanego mężczyzny. Nigdy wcześniej nie były one ani publikowane, ani opracowywane. Nie znalazły się w archiwum twórcy, gdzie przechowuje się jego dzienniki i inne dokumenty biograficzne. Z rąk mieszkającego w Niemczech prywatnego kolekcjonera trafiły do biblioteki Zamku Królewskiego w Warszawie.

W bardzo interesującym szkicu autorka książki zdradza, że pierwotnie jej zamiarem było przeprowadzenie swoistego literackiego śledztwa. Chciała odszukać rodzinę Błeszyńskiego, zobaczyć miejsca, w których bywał z Iwaszkiewiczem, porozmawiać z bliskimi "pana na Stawisku". Stopniowo jednak porzucała myśl o śledztwie, zresztą prawdopodobnie z góry skazanym na niepowodzenie. Ważniejsze od faktów okazały się emocje, próba zrozumienia dramatis personae, ocalenie tych listów, opatrzenie ich wyczerpującym komentarzem. I tak powstało "Wszystko jak chcesz". Publikacja tej pozycji jest niewątpliwie jednym z najważniejszych tegorocznych wydarzeń w literaturze polskiej.

Piękne są to teksty. I jako świadectwo miłości, i jako obraz pewnej epoki. Informacje o sprawach codziennych, zarówno miłych, jak przykrych (kłopoty rodzinne, zakupy, problemy ze zdrowiem, spotkania, godziny poświęcone tworzeniu, podróże), sąsiadują w nich z zapewnieniami o uczuciach, wspomnieniami, marzeniami, nadziejami. Ta korespondencja łączyła Iwaszkiewicza z Błeszyńskim, stanowiła wspólny fundament. Była pisarzowi potrzebna jako zamiennik bezpośredniego kontaktu.

"Kochany, drogi, przepraszam, że tak dużo piszę, ale to dla mnie jest tylko w tej chwili prawdziwe na świecie: Twoja obecność, rozmowa z Tobą (…) i dlatego ten list tak długi. I będę pisał często - nie gniewaj się. (…) Jeszcze pisać do Ciebie, to znaczy mówić do Ciebie. O najzwyczajniejszych rzeczach, ale żeby mówić"[2].

"Jesteś mi wszystkim: kochankiem i bratem, śmiercią i życiem, istnieniem, słabością siłą… a przede wszystkim siłą, czymś, co podtrzymuje we mnie resztki życia i daje złudzenie młodości, co mi pomaga patrzeć na liście, tęczę, kwiaty i piękne kobiety co tworzy zasadniczą plecionkę mojego życia, a na czym dopiero wyrosła moja twórczość, cały mój byt. (…) Jesteś moim wszystkim szczęściem, słońcem zachodzącego mojego życia; żona moja zbudziła mnie dziś w nocy, bo powtarzałem przez sen: Jurek, Jurek, Jurek. Dziecko moje, nie bądź aż tak smutny, aż tak samotny. Pamiętaj, że wszyscy jesteśmy samotni, beznadziejnie samotni – ale że jesteśmy ludźmi – i że większego przeznaczenia na świecie nie ma"[3].

Ta historia ciekawi, zdumiewa i – może przede wszystkim – niepokoi. Prowokuje pytania, na które już nie ma kto odpowiedzieć. Kryje w sobie wiele niejasności. Rodzi wątpliwości – tym bardziej że sytuacja stale się komplikowała, zwłaszcza gdy między oboma mężczyznami stanęła Lilka Pietraszek. To nie była kolejna przelotna miłostka, a rywalka. Anna Król słusznie podkreśla wagę dramatu, jaki targał Błeszyńskim:

"Pojawienie się Lilki zmienia nie tylko układ sił w relacji Jerzego [z Iwaszkiewiczem], ale także wzmacnia poczucie męskiej wartości chłopaka. Wprawdzie nadal jest niepogodzony z pogarszającym się stanem zdrowia, ale coraz częściej zdarza mu się pokazywać Iwaszkiewiczowi, że nie tylko panuje nad własnym życiem, ale że pragnie, by było ono szczęśliwe i normalne. Ta tęsknota za tzw. normalnością, rozumianą jako prowadzenie zwykłego życia zgodnego ze społecznymi schematami, doskwiera Jerzemu szczególnie. Dwudziestosześciolatek nie chce być chory, nie chce umierać, nie chce się zastanawiać, czy jest akceptowany, czy nie. Przede wszystkim jednak nie jest gotów, by przyznać przed sobą, że jest mężczyzną biseksualnym, a może homoseksualnym. Pozowanie na ważnego, nie przejmującego się niczym i nikim »macho« trochę pomaga. Bywa więc arogancki, szorstki, zamknięty w sobie. Tak wyobraża sobie postępowanie prawdziwego mężczyzny"[4].

Można się zastanawiać, jak właściwie było z tą miłością. To, że Iwaszkiewicz kochał, jest bezsporne. Ale co czuł Błeszyński? Czy był zagubionym młodym człowiekiem, który mając świadomość bliskiej śmierci, czerpał z życia bez zastanawiania się, kogo i jak mocno rani? A może manipulował ludźmi i rozgrywał sobie tylko znaną grę? Czy autor "Brzeziny" rzeczywiście był mu bliski? A może Jerzy traktował go tylko jak sponsora? W tym związku było z obu stron mnóstwo kłamstw, niedopowiedzeń, manipulacji. Jedno pozostaje faktem – Iwaszkiewicz w tej parze okazał się osobą, która angażuje się bardziej.

Oczywiście, w listach pisarza jest sporo rozpaczy. Pozostaje on bezradny wobec niemożności spełnienia, tak rzadko rekompensowanej tęsknoty, zazdrości. Żebrze o kolejny telefon, o spotkanie, o czułość. Wyznaje na przykład: "ach, mój drogi, jak ja się męczę – ciągle mam wrażenie jakiejś skomplikowanej gry z Twojej strony. Męczę tym Ciebie i siebie – przebacz mi, kochany, jak tyle razy wybaczyłeś. Muszę więc czekać na Twój głos aż do niedzieli – to bardzo długo. (…) Nie masz pojęcia, jak tęsknię do Ciebie w każdej wolnej od zajęć chwili, tak jak dzisiaj – (och, Boże, był telefon, byłem pewien, że to Ty – i znowu rozczarowanie)"[5].

Trudno uciec od myśli, na ile ta silna więź, o której tak często wspomina, jest faktem, a na ile pobożnym życzeniem, naginaniem rzeczywistości do własnych życzeń i wyobrażeń. Jego miłość to jedna wielka szamotanina, co odbija się w tej korespondencji z całą wyrazistością. Raz jest czuły, wdzięczny, pełen miłości, raz cierpiący, obezwładniony przez tęsknotę. W jednych listach wyraża żal, w innych – pretensje i złość, w kolejnych – błaga o miłość i uwagę.

"Chciałem ci tylko powiedzieć, żebyś pamiętał, że mi dałeś tak wiele, i jestem Ci wdzięczny za wszystko, i nawet jeślibym kiedyś Ci nawymyślał i zirytował się Tobą, to wszystko nic nie znaczy, wobec szalonej radości i szczęścia, którego jesteś przyczyną"[6].

"Nie zadzwoniłeś. Jeszcze raz przekonałem się, że nie masz serca. Wszystko u Ciebie jest grą, obliczeniem, zdążaniem do jakichś tam Tobie wiadomych celów na podstawie rozstawiania pionków na szachownicy. Wszystko jest rachunkiem, zimnym rachunkiem"[7].

"Smutno mi także, że moja osoba gra tak małą rolę we wszystkich Twoich odczuciach i rozumowaniach. Czyż spotkasz drugiego człowieka, który by żył tak bardzo Twoim życiem, który by wszedł tak bardzo we wszystkie szczegóły Twego ciała i Twego ducha? Takim zawsze obojętnym gestem odsuwasz moją rękę, która Cię chce wesprzeć? Wdzięczność – tak, ale to może trochę mało. Już nie chcę wdzięczności, chcę dobroci, przywiązania, szczerości. Ach, mój drogi, wiem, że takie moje »chcę« niewiele pomoże"[8].

"Ale chciałem Ci powiedzieć, że takie życie, to nie jest życie, ja nie mogę bez Twego głosu, Twoich telefonów, Twoich przygód, Twego spojrzenia, nawet bez Twojej cichej, ale chwilami bardzo wymownej, złości. Nie mogę istnieć wśród obojętnych, nieznośnych ludzi (…). Ja nie umiem teraz żyć bez Twojego życia, moje własne wydaje mi się za nudne i za ubogie. Pisz do mnie jak najwięcej, aby mi zastąpić choć w części Twoje istnienie"[9].

Sytuacja nie mogła być prosta – dla żadnego z nich. Obaj uwikłali się w tę relację, skrzywdzili ukochane osoby. A miłość rozgrywała się, jak w wielu opowiadaniach Iwaszkiewicza, w cieniu Tanatosa.

"I widzisz, po momentach, kiedy chciałbym Cię roznieść na szpadzie, zastrzelić, wrzucić do morza, zadusić powoli własnymi rękami, przychodzą takie chwile jak dziś, kiedy po prostu chcę Cię przeprosić, powiedzieć Tobie: przebacz mi, mój Jerzy, nie miej mi tego wszystkiego za złe, bo ja Cię kocham, ale moja miłość jest niedobra, nie przynosi Tobie nic dobrego, ani mnie nie daje ulgi. Przebacz mi wszystko, mój Jerzy, a przede wszystkim to, że Ci Twoje życie tak bardzo pogmatwałem. Przebacz mi wszystko, mój Jerzy"[10].

Ta historia nie skończyła się wraz z dramatycznym zgonem Błeszyńskiego w roku 1959. Iwaszkiewicz segregował spuściznę zmarłego, myślał o tym, jak przekuć rzeczywistość na literaturę i dalej pisał listy do ukochanego (w których jego śmierć konsekwentnie maskował metaforą "wyjazd do Surabai"). To nie tyle epistolarny zapis żałoby, ile próba rozliczenia się, zrozumienia tego, co połączyło tych dwóch mężczyzn. Autor "Tataraku" chce znaleźć dowód na to, że był kochany ("Jureczku, dziecko moje kochane, powiedz mi to jeszcze, przyznaj, że kochałeś mnie, chociaż mi nigdy tego nie powiedziałeś, kochałeś mnie jedną połową, kto wie, czy nie ważniejszą, swojej istoty"[11]). Dużo w jego słowach złości, oskarżeń (podczas rozmów z tymi, którzy znali jego ukochanego, wyszło na jaw wiele zaskakujących i bolesnych faktów), ale też rozpaczy i tęsknoty. Ostatni list – bodaj jeden z najpiękniejszych – stanowi swoiste pożegnanie, pogodzenie się z tą trudną miłością:

"Wiem tylko, że byłeś, że kocham Cię do dziś dnia, jak nikogo w życiu nie kochałem. I wiem coś więcej, że i Ty mnie kochałeś – bardzo po swojemu, ale bardzo silnie – odczuwałem to po Twojej »obecności« w moim życiu. A wszystko inne już nie jest obojętne: i wszystkie Twoje kłamstwa, i wszystkie Twoje obłudy, i wszystko, coś zatajał przede mną i przedstawiał w fałszywym świetle. Kochany, dałbym wszystko za to, abyś w tej chwili kłamał przede mną od rana do wieczora, ale żebyś był koło mnie, abym słyszał Twój głos, dotykał Twoich włosów, widział Twoje oczy. Ale Ty jesteś w Surabai. Wiem teraz, że bardzo cierpiałeś, że strasznie nie chciałeś umierać, chciałeś z życia wyciągnąć wszystko. I wiem także, że dałem Ci wszystko, co mogłem. (…) »Jestem z tobą« – jak często mówiłeś – i ja nawet nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo byłeś ze mną"[12].

Mimo wszystko Jerzy Błeszyński pozostał zagadką. Żył krótko, za to intensywne. Choroba skazała go na śmierć, ale literatura przyniosła ocalenie. Opowiadania, zapiski w dziennikach, listy – są pamiątkami po tym młodym człowieku i po trudnej miłości, jaka stała się jego udziałem. Być może kiedyś i jego listy się odnajdą i rzucą na nią nowe światło – choć raczej nie przyniosą ostatecznej pewności.


---
[1] Jarosław Iwaszkiewicz, Anna Król, "Wszystko jak chcesz. O miłości Jarosława Iwaszkiewicza i Jerzego Błeszyńskiego", wyd. Oficyna Wydawnicza Wilk & Król, 2017, s. 71 [numeracja stron za wydaniem recenzenckim].
[2] Tamże, s. 86.
[3] Tamże, s. 107.
[4] Tamże, s. 28.
[5] Tamże, s 105.
[6] Tamże, s. 128.
[7] Tamże, s. 132.
[8] Tamże, s. 155-156.
[9] Tamże, s. 157.
[10] Tamże, s. 249.
[11] Tamże, s. 356.
[12] Tamże, s. 388-389.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3584
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: