Dodany: 12.03.2017 23:10|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Jeśli szczęście istnieje, to i tak nie trwa wiecznie


Zamierzałam czytać kolejne zbiory opowiadań Munro (wyjąwszy „Uciekinierkę” i „Kocha, lubi, szanuje…”, poznane jeszcze przed uhonorowaniem autorki literackim Noblem) w porządku chronologicznym. Zamiar nie do końca spełniłam, bo z jakiegoś bliżej niewyjaśnionego powodu nie mam w biblioteczce ani na pożyczkowej półce „Miłości dobrej kobiety” i „Odcieni miłości”, dzięki którym zakończyłabym poznawanie wszystkiego, co kanadyjska noblistka napisała w XX wieku. Zrobiwszy sobie ponad roczną przerwę (bo w końcu innym laureatom też się coś ode mnie należy!), poczułam w końcu potrzebę powrotu do jej twórczości, więc wyciągnęłam z półki, co było pod ręką, czyli „Zbyt wiele szczęścia”. I był to strzał w dziesiątkę (no, powiedzmy – w dziewiątkę, za chwilę wyjaśnię, dlaczego). Chciałam wnikliwości, z jaką autorka rejestruje ludzkie zachowania; łatwości, z jaką je odtwarza w sekwencjach wymyślonych zdarzeń, raz zupełnie banalnych, innym razem znów balansujących na granicy nieprawdopodobieństwa; bezlitosnego, a przecież nie cynicznego spojrzenia na ułomności ludzkiej natury (tutaj wyjątkowo mocno zaakcentowane); oszczędnego, a jednak niezwykle wyrazistego języka, dzięki któremu z kilku zdań powstaje barwny portret postaci, wizerunek pomieszczenia, leśny czy wiejski pejzaż.

Czego chciałam – to dostałam. W dziewięćdziesięciu procentach (nie, w osiemdziesięciu dziewięciu, bo jeszcze jeden muszę odjąć za konieczność zazgrzytania zębami na widok takiej oto frazy: „kropelki krwi, które po chwili uformowały cienką  s t r ó ż k ę”[1]; podkreślenie moje).

Opowiadań w zbiorze jest dziesięć. Parę słów o nich, zaczynając od najlepszych (w nawiasach oceny cząstkowe, które ostatecznie składają się na ocenę całego tomu).

„Wolne rodniki” (6) – rewelacyjnie skonstruowana fabuła w pewnym momencie może czytelnika zdezorientować, bo jakże to, Munro i thriller??? Oto w domu za miastem mieszka samotna wdowa. W zasadzie powinna już nie żyć – „prawie rok temu (…) lekarze postawili ostateczną diagnozę, nie dając Nicie żadnych szans”[2] – ale nowotwór jakby zapadł w drzemkę, natomiast starszy o prawie dwadzieścia lat Richard, dotąd zupełnie zdrów, zmarł nagle na serce podczas banalnej wyprawy do sklepu. Dzieci nie mieli, więc Nita musi sobie radzić sama. Także wtedy, gdy do drzwi jej domu stuka rzekomy pracownik elektrowni, który okazuje się kimś zupełnie innym. I Nita musi podjąć ogromnie niebezpieczną grę…

„W dół i w dół” (6) – Sally i Aleks z trójką dzieci tworzą wręcz modelową szczęśliwą rodzinę. Kiedy najstarszy syn podczas pikniku ulega poważnemu wypadkowi, ojciec własnoręcznie wynosi go z dna skalnej rozpadliny. Chłopak powoli zdrowieje; wydaje się, że nic się nie zmieniło, a jednak… zaczyna demonstrować uprzedzająco, wręcz szyderczo grzeczne zachowania „w dowód uznania dla bohatera”[3], systematycznie wyprowadzając Aleksa z równowagi. Wybiera studia, jakie powinny spodobać się ojcu, opuszcza dom i… niebawem znika. Najpierw na krótko, potem na wiele lat. Dzięki zupełnemu przypadkowi matce udaje się nawiązać z nim kontakt. Sally wybiera się pod wskazany adres, niepewna, czy spotka tego samego człowieka, którego po raz ostatni widziała jako osiemnastoletniego chłopca…

„Kilka kobiet” (5,5) – bezimienna narratorka jako uczennica podejmuje pracę opiekunki na godziny. Jej podopiecznym jest młody mężczyzna cierpiący na białaczkę, którego żona, mimo jego śmiertelnej choroby, postanowiła nie rzucać pracy. Macocha chorego zatrudnia dodatkowo pełną wigoru masażystkę, przy której na tyle, na ile to możliwe zapomina on o zbliżającym się końcu…

„Dziecięce igraszki” (5,5) – Marlene jako dziecko okropnie boi się upośledzonej umysłowo wnuczki sąsiadki, choć tamta nie krzywdzi jej w sensie fizycznym, tylko drażni, zaczepia, przeszkadza w zabawach; lęk sublimuje w nienawiść, „tak jak się nienawidzi węży, gąsienic, myszy albo ślimaków”[4]. Dzieli się tą tajemnicą z Charlene, z którą zaprzyjaźnia się na letnim obozie. Ich kontakt urywa się na wiele lat, a kiedy wreszcie udaje im się spotkać, nie mogą rozmawiać: umierająca Charlene pogrążona jest w narkotycznym śnie. Pozostawiła jednak list, w którym obliguje przyjaciółkę do załatwienia pewnej sprawy, związanej z tamtymi wakacjami sprzed pół wieku…

„Inny wymiar” (5) – Doree, sprzątaczka w motelu, odbywa tajemnicze wizyty; w pewnym momencie zostaje ujawnione, że osobą, z którą się spotyka, jest przebywający w więzieniu były mąż. Retrospekcje odsłaniają kulisy ich małżeństwa, powód skazania Lloyda, a także motywację pchającą Doree do odwiedzania go pomimo tego wszystkiego, co uczynił…

„Fikcja” (5) – Joyce jest nauczycielką muzyki, Jon stolarzem. Ich związek trwa od szkoły średniej i trwałby nadal, gdyby Jon (o ironio, za namową żony!) nie przyjął na naukę zawodu uczennicy wytypowanej w ramach programu rządowego – starszej od nich obojga byłej alkoholiczki, samotnej matki, ani ładnej, ani inteligentnej, a jednak zdolnej wyprzeć piękną i mądrą kobietę z myśli i serca jej męża. Po latach w opowiadaniu pisarki, którą przelotnie spotkała jako gościa jednego ze swoich pasierbów, Joyce odnajduje swoją przeszłość, widzianą z nieco innej perspektywy…

„Las” (5) – jeszcze raz stolarz, ale tym razem w zupełnie innej scenerii. Bo oprócz wyrobu i naprawy mebli Roy zajmuje się także handlem drewnem, które samodzielnie wycina i zwozi. Jego żona Lea po serii banalnych, lecz uciążliwych chorób odeszła z pracy (w wieku jeszcze przedemerytalnym?) i ogromnie się zmieniła; najwyraźniej popadła w depresję, choć to słowo nie pada ani razu. A jednak wydarza się coś, co wyrywa ją z marazmu, co pozwala mężowi ujrzeć ją taką, jaką była wcześniej…

„Na wzgórzach” (4,5) – narratorka-studentka wynajmuje pokój w domu niewiele od siebie starszej, ale skąpej i niesympatycznej kobiety, która wkrótce dokwaterowuje jej współlokatorkę. Nina mimo młodego wieku ma bardzo bogatą i niekoniecznie chlubną przeszłość, nie jest jednak kłopotliwa… przynajmniej do czasu, bo niebawem wmanewrowuje nową przyjaciółkę w dość nieprzyjemną sytuację z udziałem swego „patrona”, a sama usiłuje omotać kuzyna dziewczyny…

„Twarz” (4,5) – chłopiec oszpecony znamieniem zostaje zaraz po urodzeniu odrzucony przez ojca. Matka stara się, by nie zwracał uwagi na swoje kalectwo. Córeczka lokatorki, towarzyszka jego dziecięcych zabaw, także go w pełni akceptuje. Może nawet aż za bardzo, bo próbuje się do niego upodobnić, co on odbiera jako drwinę. Przyjaźń kończy się dramatycznym rozstaniem, co nie znaczy, że jej echo nie powróci po latach…

I teraz jedyny w tym zbiorze dysonans: „Zbyt wiele szczęścia” (3). Tytułowe opowiadanie do reszty pasuje jak pięść do nosa – ze względu nie na tematykę (nietypową zresztą dla autorki, ale skoro postanowiła w ten sposób uhonorować ciekawą postać historyczną, czemu nie miała spróbować?), lecz na to, że kompletnie w nim nie czuć tej lekkości pióra i przenikliwości, z jaką Munro zwykle kreśli sylwetki swoich bohaterów. Język jak zwykle nieskazitelny, natomiast emocji zero. Jeśli zapamiętam ten tekst, to tylko dlatego, że tak wyraźnie odstaje od pozostałych…


---
[1] Alice Munro, „Zbyt wiele szczęścia”, przeł. Agnieszka Kuc, wyd. Wydawnictwo Literackie, 2011, s. 173.
[2] Tamże, s. 163.
[3] Tamże, s. 140.
[4] Tamże, s. 272.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1053
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: