W księgarniach na początku marca pojawiła się nowa książka autorstwa Julity Strzebeckiej – Nakarm mnie. To historia z pogranicza kryminału, thrillera psychologicznego i literatury skierowanej do kobiet. Powieść ukazała się nakładem Wydawnictwa Replika.
1. O książce (nota wydawcy)
Uważali, że ratują otyłe, odrzucone przez myślące stereotypowo społeczeństwo kobiety przed depresją i samotnością. Dają im wolność, opiekę, akceptację oraz radość bycia sobą bez konieczności podporządkowania się kanonom mody promującym szczupłą sylwetkę.
Joanna – samotna, zamożna kobieta na wysokim stanowisku, walczy ze swoją słabością – objadaniem się.
W wyniku kilku decyzji i zbiegów okoliczności spotyka na swojej drodze Wiktora. Mężczyzna osacza ją...
Wiktor – lekarz bariatra, początkowo ukrywa swoje preferencje. Należy on do specyficznej grupy społecznej zwanej feedersami (wypasaczami, tuczycielami, dokarmiaczami). Traktują oni kobiety jak przedmioty - nośniki fetyszu, jakim jest tłuszcz. Manipulują nimi, czynią z nich kaleki, a wszystko po to, żeby zaspokoić własne wypaczone potrzeby.
Historia Joanny pokazuje, jakim zagrożeniem dla ciała i duszy jest objadanie się - nałóg, który może okazać się śmiertelnie niebezpieczny, jeśli się nad nim nie zapanuje.
2. O autorce
Julita Strzebecka urodziła się w 1973 roku. Z wykształcenia politolożka, zawodowo od lat związana jest z obsługą klienta i sprzedażą. Pisarskiego warsztatu uczyła się między innymi w Instytucie Badań Literackich PAN i na kursach Pasji Pisania. Mieszka na warszawskim Targówku. Nakarm mnie jest jej debiutancką powieścią. Autorka pracuje już nad kolejną.
3. Fragment powieści
Zanim Joanna wstała, przypomniała sobie o wczorajszej wizycie u fryzjera. Chciała się zobaczyć. Sięgnęła po lusterko oraz grzebień schowane w szufladzie szafki nocnej. Najpierw się uczesała. Kiedy podniosła lusterko i zobaczyła swoją twarz, skrzywiła się.
Wyglądam paskudnie i zamiast coś z tym zrobić, znowu się objadam.
Wyrzuty sumienia nie pozwoliły się cieszyć nową fryzurą. Z wściekłości na własne łakomstwo skoczyło jej ciśnienie, a treść żołądkowa zaczęła podchodzić do gardła i otyła kobieta poczuła w ustach smak wymiocin.
W lustrze zobaczyła zmęczoną twarz trzydziestopięciolatki: dwa wiszące podbródki, tłuste policzki i ledwo widoczne oczy. Przynajmniej ich kolor zawsze uważała za niezwykle interesujący. Brąz tęczówek mocno podkreślała kiedyś dwukolorowymi cieniami do powiek. Teraz ograniczała się do pięciu podstawowych komponentów damskiej kosmetyczki – podkładu, różu, kredki do brwi, tuszu i pomadki ochronnej. Każdego ranka poświęcała na makijaż kilka minut. Robienie go uważała za niemiły obowiązek, który poprzedzał ukochaną czynność układania fryzury.
Na głowie miała pazia z krótką grzywką. Czerwone włosy kończyły się tuż nad linią ramion – tłustych i szerokich niczym u zapaśniczki. Wyglądały śmiesznie przy wzroście stu siedemdziesięciu centymetrów i tak dużej nadwadze. Joanna ze wstrętem zamknęła oczy. Nie potrafiła kochać siebie – ani swojego ciała, ani duszy – ciało wyglądało odpychająco, a dusza jeszcze gorzej.
Grzech obżarstwa piętnował ją bardziej niż zwykłego mordercę. Człowieka można ukryć, ale nadmiarowe kilogramy będą widoczne pomimo kamuflażu.
Joanna usiadła. W dłoni trzymała telefon komórkowy. Starała się na niego nie zerkać, ale wytrzymała tylko kilka minut. Przemowa prezesa była monotonna i nudna, a ona znów czuła głód.
Połączyła się z internetem i weszła na stronę restauracji poleconej przez Leona. Nie znalazła tam nic oprócz postnych dań, surówek i gotowanych jarzyn. Samo patrzenie na to było nieprzyjemne.
Uparty facet.
Były mąż od roku namawiał ją, żeby przeszła na dietę, mimo że po rozwodzie nie musiał nawet z nią rozmawiać. Wciąż miał nadzieję, że w końcu go posłucha.
Ale choć Joanna wiedziała, że tylko utrata kilogramów przyczyni się do rozwiązania większości jej problemów, i myślała o odchudzaniu w teorii, w praktyce nie zamierzała wprowadzać żadnych zmian. W związku z tym szybko opuściła stronę z dietetycznym jedzeniem na rzecz zupełnie innej – zgodnej z profilem obżartucha.
Witryna ulubionej restauracji powitała ją obietnicą dodatkowego deseru przy zamówieniu powyżej dwustu złotych. Na zdjęciu widniał ogromny banan w skorupie z czekolady pod pierzynką z bitej kremówki.
To podziałało na wyobraźnię Joanny. Ślinianki wzmogły produkcję. Przełknęła ślinę, a z jej ust wydobył się pomruk zadowolenia.
Gdy zdała sobie sprawę, że wpatruje się w nią kilka par oczu, zaczęła udawać nagły atak kaszlu. Po chwili powróciła do przerwanego zajęcia. Zamówiła rosół z kołdunami, cielęcinę z żurawiną, podwójną porcją ziemniaków i smażonymi warzywami zamiast surówki, dwa banany w czekoladzie, szarlotkę z bitą śmietaną oraz dwa kremy kawowe z karmelem.