Dodany: 01.05.2010 20:05|Autor: paulinarz

Książka: Underdog
Flygt Torbjörn

1 osoba poleca ten tekst.

Niezwykłość „Underdoga”


To, co cenię w szwedzkiej prozie najbardziej, to chłodny, skandynawski realizm. Skalkulowany na tylko tyle, aby nie zadręczać czytelnika kilkustronicowymi przemyśleniami, analizami, podtekstami oraz na aż tyle, aby jednym celnym stwierdzeniem wywołać odrobinę zadumy i kontemplacji.

Pod tym względem „Underdog” mnie nie rozczarował. Śledzimy losy przeciętnej szwedzkiej rodziny z przeciętnego szwedzkiego blokowiska lat 70. i 80., widziane oczyma dorastającego chłopca. Można powiedzieć, że w tej powieści nic się nie dzieje oprócz tego, co może przydarzyć się w życiu większości ludzi. I chyba to „niedzianie się” sprawia, że książka staje się interesująca. Nasza uwaga skupia się bowiem na zwykłości wydarzeń dnia codziennego. A może niezwykłości? Nagle odkrywamy, że w zwykłym blokowisku, w zwykłym domu i w zwykłej szkole może dziać się bardzo dużo. Na tyle dużo, aby napisać o tym dobrą powieść. Fabułę zatem tworzą opisy lekcji szkolnych, spotkań na osiedlu, wakacji na wsi u dziadków, wieczorów rodzinnych, pierwszych miłości, pierwszego seksu, pierwszych ciąż i pierwszych imprez. Dla młodego chłopca, który na naszych oczach wchodzi w tak zwane dorosłe życie, smakując niezwykłości rzeczy prozaicznych, okres dorastania staje się pasmem radości, ale również rozczarowań, jednych i drugich przeżywanych w intensywny sposób.

Powieść Flygta nie byłaby jednak tak genialna (a za taką ją uważam), gdyby skupiała się wyłącznie na uczuciach młodego Johana. Mnie zachwyciła przede wszystkim interpretacja relacji brat – siostra, syn – matka, córka – matka, składająca się na pewną całość, a właściwe nie-całość rodziny, w której brakuje ojca. Nieobecność ojca jest zastąpiona nadobecnością matki w pozytywnym znaczeniu tego słowa. O nie, nie idźmy za daleko. Matka Johana i Moniki w niczym nie przypomina niezdrowo nadopiekuńczej matki Eriki z powieści „Pianistka” Elfriede Jelinek. Matka Johana i Moniki, kosztem swojego zdrowia, wykonuje ciężką pracę fizyczną w pobliskiej fabryce („Skarpeta”). Błędy młodości (wczesna ciąża) bezlitośnie wykluczyły ją z kręgu „białych kołnierzyków”. Pomimo tego udaje jej się pogodzić prowadzenie domu i wychowanie dzieci (moim zdaniem, jest świetną matką) z pracą zawodową. Pomimo zmęczenia zawsze znajduje czas na rozmowę z synem i córką, choć, jak się okazuje i jak powszechnie wiadomo, wychowanie pary nastolatków nie jest łatwym zadaniem. Osobiście uważam, że jest kobietą–bohaterką. Skrzywdzona kilkakrotnie przez życiowe niespodzianki, wychodzi z wszelkich problemów obronną ręką. Jest na tyle silna, aby po kolejnym porzuceniu przez nagle pojawiającego się ojca Johana podnieść się bez trudu, a nawet zmienić pracę. Depresja to stan jej obcy. Co więcej, po zwolnieniu z fabryki udaje jej się zrobić niemalże późną karierę. Wreszcie może zamienić roboczy kombinezon na garsonkę, wymalować usta szminką, wypić kawę w pracy…

Idźmy dalej. Książka rozpoczyna się cytatem, który mnie zachwycił. Parafrazując, autor porównuje rodzeństwo do skarpetek z dwóch różnych par. Lepiej jednak je założyć niż chodzić w jednej. Relacje Johana z Moniką są właśnie takie. Są różni, ale pasują do siebie. Monika jest typowym „kujonem”, nielubianym w klasie, podczas gdy Johan powoli staje się „duszą towarzystwa”. Monika ma silne własne zdanie, jest stanowcza, podczas gdy Johan raczej podporządkowuje się grupie, będąc konformistą. Monikę razi nagłe objawienie się ojca w życiu matki, Johan odczuwa coś w rodzaju akceptacji zmieszanej z obojętnością. Żyjąc obok siebie, w tym samym domu, chodzą różnymi ścieżkami, ale z pewnością ich relacje są bliższe, niż mogłoby się wydawać. Rozumieją się. Może nie bez słów, ale jednak. Możemy być pewni, że gdyby jedno z nich wpadło w jakiekolwiek kłopoty, drugie przyjdzie z pomocą. Są osobno, równocześnie będąc razem. W tej rodzinie jest miejsce na typowe problemy, jak brak pieniędzy na rachunki, utrata pracy, konieczność „dorabiania” przez dzieci, ale nie ma miejsca na nienawiść, smutek, wzajemny żal.

Pozostaje jeszcze dodać, że książka pozwala nam poznać Szwecję lat 70., a przede wszystkim 80., kiedy to pojawiają się kryzys gospodarczy, nagły spadek produkcji i związane z nim bezrobocie, spory wokół rozwoju energii jądrowej. Oczywiście, sytuacja społeczno–ekonomiczna kraju wpływa bezpośrednio na życie zwykłych ludzi, co Flygt wyraźnie ukazuje.

„Underdog” to na tyle genialna powieść, że nawet niedociągnięcia, ba, błędy w tłumaczeniu nie popsuły mi lektury. Owszem, lekki niesmak pozostał, zwłaszcza kiedy okazywało się, że tłumaczka, pani Elżbieta Jasińska-Brunnberg nie stosuje podstawowych zasad polskiej interpunkcji. No cóż, to już zaliczyć należy do przewinień polskiego wydawcy (słowo/obraz terytoria). Pozostańmy jednak przy tym, że „Underdog” to naprawdę bardzo dobra powieść.


(powyższy tekst opublikowałam wcześniej na swoim blogu)





(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2086
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: