Dodany: 01.03.2017 22:01|Autor: asia_

Książki i okolice> Konkursy biblionetkowe

LATAJĄCE GRUBASY, czyli BALONY w LITERATURZE - KONKURS nr 206


Przedstawiam KONKURS nr 206, który przygotował korodzik.



LATAJĄCE GRUBASY, czyli BALONY w LITERATURZE



Zwiewny tłuścioch, pełen majestatu i godności nawet wówczas, gdy ulega kaprysom wiatru. Niegdyś zachwycał jako spektakularne świadectwo potęgi rozumu i zapowiedź epoki cudów. Nieprzypadkowo pod koniec XVIII wieku opanowała Francję moda balonowa, a wizerunki napowietrznej bani trafiły na bransolety, zegary, talerze, fajki i tabakiery. Z czasem prestiż balonu osłabł; wiadomo — samoloty lepsze.
Ale balon może wiele zaoferować zdolnemu pisarzowi. Przecież tyle potencjalnych przygód kryje w sobie lot, którego trasa i cel są z góry nieznane. Bohaterów zależnie od potrzeb mogą spotkać: burze, pożary, rozprucie czaszy i inne wypadki... a jeśli autor woli dać im chwilę wytchnienia, czeka na nich idylliczna sceneria.

W dzisiejszym konkursie wzbija się w niebo 12 balonów. Za odgadnięcie autora każdego fragmentu — 1 punkt, za odgadnięcie tytułu utworu — także 1 punkt (jeśli fragment pochodzi z opowiadania, można podać sam tytuł zbiorku, w którym się ono pojawia; za to jednak otrzyma się tylko 1/2 punktu.) W sumie zdobyć można 24 punkty. W odpowiedzi na pierwszy mail od każdego z uczestników podam wskazówkę, które z utworów bądź autorów znaleźć można w jego ocenach — chyba że ktoś oznajmi, iż sobie tego nie życzy.

Odpowiedzi przesyłać należy na adres: [...], w tytule maila wpisując słowo "konkurs" oraz login biblionetkowy. Nie zawsze mogę być obecny przy komputerze, więc nie martwcie się, jeśli przez kilka godzin nie dostaniecie odzewu. Termin nadsyłania odpowiedzi: najpóźniej w niedzielę 12 marca, godz. 23:59.



Zanim odbędziemy pierwszy lot, balon trzeba oczywiście... wynaleźć.


1.

— Niestety — Najjaśniejszy Pan wydał zdecydowany zakaz. Nie może bowiem dopuścić, by tak sławny wynalazca miał narażać swe życie.
Étienne Montgolfier był najwyraźniej przybity.
— Wszak wraz z bratem tak udoskonaliliśmy nasz wynalazek, iż żadne niebezpieczeństwo nam grozić nie może.
— Przykro mi, lecz decyzja króla jest ostateczna i nieodwołalna...
Zabawne — pomyślał X, który przysłuchiwał się tej rozmowie. Ludwik XVI — najbardziej niezdecydowany ze wszystkich niezdecydowanych władców — nagle okazał się niezłomny jak głaz...
— Ponadto doniesiono Najjaśniejszemu Panu, iż ostatnia próba panów z balonem nie powiodła się.
— To prawda — przyznał ze skruchą Montgolfier. — Lecz była to tylko igraszka losu. Zbudowaliśmy już wraz z bratem nowy, znacznie lepszy i wspanialszy, któremu nic nie jest w stanie zagrozić...
— ...poza kolejną igraszką losu — sekretarz króla uśmiechnął się sarkastycznie. — Zresztą decyzja już zapadła...
— ...chyba — wpadł mu w słowo detektyw, który tu, na dworze Ludwika XVI, występował oczywiście jako baron d'X — że wstawiłby się za panem u króla ktoś możny i wpływowy.
Montgolfier uśmiechnął się promiennie. Wyprostował się i z radosnym błyskiem w oczach powiedział:
— Znam kogoś takiego... I już prosiłem go o wstawiennictwo u Najjaśniejszego Pana.
Nazajutrz Ludwik XVI przyjął markiza i jego wiernego przyjaciela, dyrektora muzeum. Był najwyraźniej nie w humorze, gdyż gderliwym tonem powtarzał wciąż to samo:
— Nie, nie i jeszcze raz nie. To niepodobna! Przecież to na mnie spadnie cała odpowiedzialność, gdyby śmierć w tym ryzykownym pokazie poniósł człowiek będący chlubą Francji, człowiek, którego podziwia cały świat.
— Najjaśniejszy Panie — markiz schylił się w głębokim ukłonie — rzecz cała jest najprostsza pod słońcem. Ktoś kiedyś musi przecież...
— Wiem, wiem — Ludwik XVI nieoczekiwanie przytaknął. — Ktoś kiedyś, powiadasz? No cóż — zgadzam się — i zwracając się do swego sekretarza dodał: — Wydaj rozkaz wszystkim władzom więziennym, aby powiadomiły zbrodniarzy skazanych na śmierć, że ci dwaj, którzy zdecydują się zaryzykować własne życie, zostaną natychmiast ułaskawieni.
— Jak to, Najjaśniejszy Panie?! — przyjaciel markiza był do głębi wstrząśnięty. — Chcesz dopuścić do tego, aby zaszczyt pierwszego wzlotu, pierwszego oderwania się człowieka od ziemi przypadł w udziale pospolitym zbrodniarzom, skazanym na śmierć? Byłaby to niepowetowana strata, afront dla wszystkich szlachetnie urodzonych. Jeśli nie chcesz narażać życia panów Montgolfier, pozwól mnie, Najjaśniejszy Panie, dostąpić tego zaszczytu.
— Tak jest, Najjaśniejszy Panie — wtrącił markiz. — Zgadzam się z hrabią, a moim wielkim przyjacielem, iż wypuszczenie w powietrze pospolitych zbrodniarzy byłoby wielkim afrontem dla Francji. Przemyśleliśmy z hrabią dokładnie całą sprawę i jesteśmy obaj gotowi podjąć się tej wielkiej próby.
Argument o afroncie, jakim posłużył się markiz, zachwiał nieco pewność siebie Ludwika XVI. A może też nieco przydługie, jak na jego gust, nagabywanie go przez obu szlachetnie urodzonych panów o przyzwolenie na lot znużyło go, dość że machnął z rezygnacją swą pulchną dłonią.
Wieść o tym, że król przystał na pierwszy w dziejach lot balonem obu śmiałków, obiegła Paryż lotem błyskawicy. Nic więc dziwnego, że nazajutrz 21 listopada 1783 roku wokół zamku La Muette, znajdującego się w pobliżu stolicy Francji, zebrały się znów tłumy. To właśnie z wieży tego zamku miał wystartować balon, który prezentował się niezwykle okazale. Miał kształt jajowaty, był cały niebieski, a jego powłokę pokrywały najprzeróżniejsze złocone ornamenty. Liczył sobie ponad 20 metrów wysokości, a jego średnica wynosiła około 14 metrów. Do jego dolnej części przymocowana była niewielka galeryjka. X przyznał w duchu, że balonik Agnieszki nie mógł się z nim nawet równać.
Oto typowy przerost formy nad treścią — pomyślał (...)



Balon można zrobić we własnym zakresie...


2.

X, dumny jak ojciec z pierworodnego dziecięcia, uśmiechał się, gładził brodę i cieszył się w milczeniu z tworu swego umysłu. Y pierwszy przerwał ciszę.
— Pan sobie chyba nie wyobraża, że polecimy na tym? — powiedział kwaśno.
— Drogi profesorze, dam panu taki dowód potęgi tego balonu, że się pan nie zawaha powierzyć mu swego życia.
— Niech pan to sobie wybije z głowy — stanowczo odparł Y. — Za nic na świecie nie popełnię podobnego szaleństwa. Lordzie Z, myślę, że pan nie poprze tego wariackiego pomysłu.
— Diabelnie sprytna sztuka — odrzekł Z. — Chciałbym zobaczyć, jak poleci.
— Zobaczy pan — rzekł X. — Od kilkunastu dni suszę sobie głowę nad problemem ucieczki z wyżyny. Przekonaliśmy się już, że nie zdołamy zejść ze skał, a tunelu, który prowadził na dół, już nie ma. Nie możemy też przerzucić mostu na samotną skałę. W jakiż więc sposób sprowadzę was, moi panowie? Parę dni temu powiedziałem naszemu młodemu przyjacielowi, że z gejzera wydostaje się wolny wodór. Ot, jak zrodził się pomysł balonu. Oczywiście początkowo nie wiedziałem, skąd wziąć powłokę, ale widok pojemnych wnętrzności tych (...) nasunął mi rozwiązanie. Patrzcie teraz na moje dzieło!
Wsunął jedną rękę za strzępy marynarki, a drugą wskazywał dumnie przed siebie.
Tymczasem balon wydął się gazem, spęczniał i niespokojnie targał się na uwięzi.
— Istne szaleństwo — warknął Y. Lord Z był zachwycony pomysłem.
— Zuch stary — szepnął mi do ucha. Potem głośniej zwrócił się do X. — A co z gondolą?
— O gondoli pomyślę później. Już wiem, jak ją wykonam i przymocuję. Teraz pokażę panom tylko, że balon uniesie każdego z nas.
(...) Przydźwigał spory bazaltowy głaz, który można było pośrodku obwiązać liną. Była to nasza stara lina pozostała po wdrapaniu się na samotną skałę. Miała ze sto stóp długości i była bardzo mocna, choć cienka. X przygotował już z rzemieni coś w rodzaju kołnierza, z którego zwisały luźne paski. Ten kołnierz nałożył na kopułę balonu, a wolne końce zebrał w dole, tak że waga głazu rozkładała się na całej obszernej powierzchni balonu. Potem przymocował głaz do rzemieni, a linę trzykrotnie owinął sobie koło ręki.
— Teraz pokażę panom — powiedział, zawczasu rozkoszując się swym triumfem — siłę nośną mego balonu.
Z tymi słowami przeciął nożem utrzymujące balon sznury.
Nigdy jeszcze nasza wyprawa nie była narażona na tak kompletną zagładę. Balon wyprysnął w górę z przerażającą szybkością. W mgnieniu oka X uleciał za nim. W ostatniej chwili, już w powietrzu, chwyciłem go wpół i poczułem, że ziemia ucieka mi spod nóg. Lord Z chciał przytrzymać mnie za stopy, ale i on stracił grunt pod sobą. Przez chwilę widziałem w wyobraźni całą naszą czwórkę unoszącą się jak sznur parówek nad odkrytą przez nas ziemią. Ale na szczęście lina miała granice wytrzymałości, których najwyraźniej zabrakło piekielnemu balonowi. Pękła z trzaskiem i oplatani jej zwojami spadliśmy na ziemię. Kiedy udało nam się wstać, ujrzeliśmy wysoko na błękicie nieba czarną plamkę: to bazaltowy głaz szybował po niebiosach.



3.

— Balon — wyjaśnił X — robi się z jedwabiu, pokrytego klejem, żeby nie ulatniał się gaz. Mam mnóstwo jedwabiu w pałacu, nie będzie więc kłopotu ze zrobieniem balonu. Ale w całym kraju nie ma gazu, którym można by napełnić balon, żeby uniósł się w górę.
— Jeżeli nie wzniesie się w górę — zauważyła Y — na nic się nam nie przyda.
— To prawda — zgodził się X. — Ale jest inny sposób, żeby wzbił się w górę: napełnić go rozgrzanym powietrzem. Chociaż jeżeli gorące powietrze oziębi się, balon spadnie na pustynię i wtedy grozi nam zguba.
— Nam? — wykrzyknęła dziewczynka. — Czyż chce pan polecieć ze mną?
— Oczywiście — odpowiedział X. — Jestem już zmęczony tymi ciągłymi sztuczkami. Gdybym wyszedł z pałacu, lud mój odkryłby szybko, że nie jestem (...)-em, i rozgniewałby się na mnie za to, że ich oszukiwałem. Muszę więc całymi dniami zamykać się w tych komnatach, a to już mi się znudziło. (...) A teraz, jeżeli pomożesz mi zszyć jedwab, weźmiemy się do roboty nad balonem.
Y nawlekła igłę i gdy X pociął jedwab na paski, dziewczynka zaczęła zszywać je porządnie razem. Najpierw pas jasnozielonego jedwabiu, potem pas ciemnozielony, a wreszcie pas koloru szmaragdowej zieleni. X miał bowiem ochotę zrobić balon w różnych odcieniach zieleni. Zszywanie pasów trwało trzy dni, ale kiedy skończyli, byli w posiadaniu ogromnego worka z zielonego jedwabiu długości około dwudziestu stóp. Następnie X posmarował go w środku cieniutko klejem, żeby jedwab nie przepuszczał powietrza, po czym oznajmił, że balon jest gotowy.



...przy czym do jego wykonania mogą posłużyć dość niezwykłe materiały.


4.

Spoza ogromnego obłoku, co tworzył cząstkę jednego z owych już wspomnianych a wyraziście się uwydatniających kłębów chmur, jął wynurzać się na wolną przestrzeń czystego błękitu jakiś przedmiot niezwykły, nieokreślony, acz bezsprzecznie materialny, o tak cudacznym kształcie i tak dziwacznie sklecony, iż śród gromady statecznych obywateli, którzy gapili się nań z otwartymi ustami, nikt nie mógł go pojąć, a tym mniej dostatecznie mu się nadziwić. Co to mogło być? Do wszystkich diabłów rotterdamskich, co to miało zwiastować? Nikt nic nie wiedział, nikt nie miał wyobrażenia; nikt — nawet sam burmistrz, Mynheer Superbus van Underduk, nie miał najlżejszych wskazań do rozwikłania tej zagadki. Ponieważ nie pozostawało nic innego, przeto wszyscy obywatele, jak jeden mąż, umieścili z powrotem swe fajki w kątach ust i nie spuszczając oka z owego zjawiska, zakopcili, zatrzymali się na chwilę, kiwnęli się w jedną stronę i chrząknęli znacząco — po czym kiwnęli się w drugą stronę, chrząknęli, zatrzymali się na chwilę i w końcu... zakopcili znowu.
Tymczasem coraz niżej i niżej zlatywał ku sławetnemu miastu przedmiot tej nadmiernej ciekawości i przyczyna tego nadmiernego kopcenia. W kilka minut zniżył się już tak bardzo, iż było można dokładnie go obejrzeć. Prawdopodobnie był to — nie! to był na pewno rodzaj balonu; nie ulega jednak wątpliwości, iż takiego balonu nikt dotychczas nie widział w Rotterdamie. Bo czy słyszał kto kiedy o balonie skleconym w całości z brudnego papieru gazetowego? W Holandii nikt, na pewno! A jednak w tej chwili, tuż pod samym nosem ludu, a raczej nieco powyżej jego nosa, ukazała się rzecz takowa, utworzona właśnie z materiału, o którym poprzednio nikt nie myślał, aby mógł służyć do podobnego celu. Była to niesłychana obelga, wyrządzona zdrowemu rozsądkowi obywatelstwa rotterdamskiego. Zaś kształt owego zjawiska był jeszcze zdrożniejszy, gdyż przedstawiał po prostu olbrzymią czapę błazeńską, zwróconą dnem ku dołowi. Podobieństwo to nie umniejszyło się bynajmniej, gdy po bliższym zbadaniu zobaczyła ciżba, iż od tego dna zwiesza się potężny kutas, zaś górny brzeg czyli podstawę stożka wieńczy krąg drobnych instrumencików, niby dzwoneczków owczych, co pobrzękiwały nieustannie na nutę Betty Martin. Lecz była rzecz jeszcze gorsza. Oto od szczytu owej fantastycznej machiny zwisał na błękitnych wstęgach podobny do łodzi, olbrzymi, szary kapelusz bobrowy, o niesłychanie szerokich kresach, uwypuklony na kształt półkuli opasanej czarną wstążką ze srebrna klamrą. Bądź co bądź było rzeczą zastanawiającą, iż wielu obywateli rotterdamskich zaklinało się, że ten sam kapelusz niejednokrotnie widywali już poprzednio; jakoż oczy zebranego tłumu przyglądały się mu niby czemuś, co znały już dobrze i od dawna, zaś vrow Grettel X., ujrzawszy go, wydała okrzyk, pełen radosnej niespodzianki, i oświadczyła, że jest to na pewno kapelusz jej lubego małżonka. Należało tedy wziąć pod uwagę tę okoliczność, iż ów X znikł był z Rotterdamu wraz z trzema towarzyszami w nagły i niepojęty sposób, że stało się to mniej więcej przed pięciu laty i że do chwili, kiedy zaszły opowiedziane poprzednio wypadki, wszelkie starania, by zasięgnąć o nich wiadomości, spełzły na niczym.



5.

Księżyc właśnie stanął w pełni
I jak balon, co ulata,
Wznosił się od samej ziemi,
Potem płynął na kraj świata.

Gdy nazajutrz wisiał nisko,
Przystawili doń drabinę
I sznur długi zaczepili,
Chociaż gniewną zrobił minę.

Kosz u dołu uwiązali,
A do kosza wsiadły dzieci:
„Dobra nasza!" — rzekł X,
„Księżyc zaraz w górę wzleci!"



Lot balonem dostarcza niepowtarzalnych wrażeń...


6.

Wrażenie potęguje się w wypadku startu nocnego. Milkną odgłosy miasta, pogrążamy się nie tylko w ciszę, ale i w ciemność. W warunkach tych korzystnie jest wznieść się po starcie na wysokość 1000 do 2000 m. Na tej wysokości staje się chłodniej i ciszej, rzadziej dobiegają odgłosy życia na ziemi. (...)
Czasem część nieba jest zasłonięta czarną, tajemniczą kurtyną chmur i trudno wtedy odgadnąć ich kształty oraz wysokość. Gdy chmury zaczną zasłaniać księżyc, można zobaczyć fantastyczne, ruchome bestie, rycerzy konnych, postacie biblijne, wszystko jak żywe. Przecieramy oczy... Poruszają się przecież wzdłuż widnokręgu jakby po krawędzi ziemi. Wreszcie księżyc zachodzi, gwiazdy bledną, a bajkowe zjawy chmur suną coraz bardziej malejące i zatracają swe kontury; widocznie odchodzą, zbliża się świt. „Nie wiesz, czy śniłeś, czy na jawie byłeś".
Na ziemi jeszcze ciemno, lecz w gondoli balonu już brzask. Teraz wszystko zaczyna być zrozumiałe: ponieważ balon obraca się powoli dookoła swego pionu, liny nośne kosza stwarzały złudzenie, że postacie z chmur były w ruchu.
Już od dłuższego czasu pozwalamy balonowi powoli opadać. Zbliżamy się do ziemi równocześnie niemal ze światłem dnia i osiadamy na warstwie inwersyjnej na wysokości 15 do 20 m. (...)
Niemal wstrzymując oddech porozumiewamy się bez słów rzadkimi gestami, zamieniamy się w słuch i wzrok. Teraz jesteśmy nad łąką, zaraz będziemy nad lasem, potem orne pole, zagroda przy drodze, skrawek nieużytku i znowu las. W lesie polana; ornitolog poznałby, które to ptaki budzą się z takim świergotem. Zając spostrzegł nas zbyt późno, zaalarmował słyszalnym tupnięciem i cwałem wyprzedza balon. Podążamy za nim, lecz odległość się zwiększa; uciekł szczęśliwy nie wiedząc, że nikt nie miał zamiaru go gonić.
Gospodarz wstał i już wychodzi w obejście. Zatrzymał się właśnie w progu i przeciąga się ziewając. Wzrok skierowany ku niebu napotyka wielką kulę płynącą ku niemu z ciszy świtu.
— Szczęść Boże! — wołamy, lecz odpowiedzi nie słychać, gdyż spostrzegły nas gęsi i podniosły dzikie gęganie. Jesteśmy już nad ich stadkiem. Gospodarz pozdrawia nas wzniesioną ku górze ręką i wybiega na środek podwórza, za nim chłopiec w koszuli zbudzony zapewne krzykiem gęsi. Za chwilę mały, podtrzymywany przez ojca, siedzi już na płocie w chwiejnej pozycji. Obaj śmieją się do nas, my zaś chcielibyśmy ich uścisnąć.



7.

„[XXX]" przelatywała właśnie nad miejscowością, która według mapy doktora nosiła nazwę [K.] Cała ludność wyległa z chat i obrzuciła balon okrzykami gniewu i przerażenia. Strzały wysyłane przeciw powietrznemu potworowi spadały jednak z powrotem na ziemię, a on kołysał się majestatycznie w przestworzach, nieczuły na bezsilną wściekłość tłumu.
Wiatr znosił podróżników na południe, lecz doktor nie kłopotał się zmianą kierunku (...)
X stał się wkrótce równie rozmowny, jak Y i obaj wymieniali między sobą okrzyki podziwu.
— Co mi tam dyliżanse! — wołał jeden.
— Co mi tam parowce! — dorzucał drugi.
— Niech się schowa kolej żelazna! Pociągiem można przejechać cały kraj i nic nie zobaczyć! — oświadczył z pogardą X.
— Balon! To rozumiem! — podchwycił Y. — Człowiek w ogóle nie czuje, że posuwa się naprzód, a krajobraz rozwija się przed jego oczyma!
— Jaki widok! Jaka rozkosz! Co za cud! Kołysanka w hamaku!
— A może byśmy tak coś zjedli? — zaproponował Y, któremu świeże powietrze zaostrzyło apetyt.
— To dobra myśl, mój chłopcze.
— No, przygotowanie śniadania nie potrwa długo. Mogę służyć sucharami i mięsem z puszki.
— Oraz kawą w dowolnej ilości — dorzucił doktor. (...)
Po chwili wszyscy trzej raczyli się dymiącą czarną kawą, która zakończyła solidny posiłek okraszony dobrym humorem biesiadników; następnie każdy wrócił na swój punkt obserwacyjny.



...choć niekiedy aeronauta spotyka się z niechęcią...


8.

Może za sto lat w ogóle gazet nie będzie. Może każdy obywatel będzie miał nad łóżkiem przytentegowany własny niewielki odbiornik radiowy, z którego będzie się dowiadywał o ostatnich sensacyjnych nowinach politycznych.
Jednakowoż gazety może nawet będą. Będą to oczywiście inne gazety niż teraz. Będą pewno drukowane na brystolu ze złotym kantem i będą miały po dwadzieścia cztery strony.
Ale jedno w nich pozostanie — dział skarg.
Mówią, że nic nie jest wieczne pod słońcem. Oczywiste kłamstwo. Dział skarg będzie wieczny.
Wedle naszego skromnego mniemania w 2025 roku dział ten będzie wyglądał mniej więcej tak:

Aero-rozpusta
Szanowny towarzyszu redaktorze! Wczoraj wracając z pracy państwowym farmanem widziałem w powietrzu następującą scenę. W dwumiejscowym balonie ze śmigłem leci rozparty kierownik 10-tej radiokuchni ze swoją kasjerką Jesipową.
Przeleciałem obok nich nie dosłyszawszy z powodu hałasu, o czym mówią.
A niechby redakcja zapytała, za jakie to państwowe pieniądze leci balonem rozzuchwalony kierownik radiokuchni?
A kasjerce już dawno warto byłoby dać po buzi, aby nie traciła benzyny na swoje żądze miłosne.
A gdy na nią popatrzyłem z państwowego farmana, to ona mnie, człowiekowi pracy, pokazała język.

Pracownik 10-ej radiokuchni Czesnokow



9.

Owe zielone wzgórza Surrey stały się świadkami ostatecznego upadku i tragedii wspaniałego popielatego ubrania, w którym S. ruszył na spotkanie przygody z Saffron Park. Rozhuśtana gałąź połamała mu cylinder, wciskając go nieszczęśnikowi na nos, ciernie podarły surdut od dołu do góry, gliniasta gleba Anglii oblepiła go aż po kołnierz. S. jednak nadal wysuwał naprzód żółtą brodę z milczącą zawziętością, a wzrok miał wciąż utkwiony w płynącą po niebie banię gazu, która w blasku zachodzącego słońca mieniła się kolorami jak obłok o zachodzie.
— Mimo wszystko — rzekł S. — ten balon jest bardzo piękny.
— Jest niezwykle i dziwnie piękny — przyznał profesor.
— Żeby też wreszcie pękła ta przeklęta bania z gazem!
— Nie — rzekł doktor B. — Nie chciałbym wcale, żeby pękła. Staruszek mógłby się pokaleczyć.
— Pokaleczyć! — mściwie krzyknął profesor. — Ja bym go lepiej pokaleczył, gdybym się tam dostał do niego. (...)
— Sam nie wiem czemu, ale nie życzę mu nic złego (...) Nie mogę sobie życzyć, by ten balon X-a pękł, ponieważ...
— Mówże — zniecierpliwił się S. — Ponieważ?
— Bo widzicie, on jest jak ten balon — bezradnie tłumaczył doktor B. — (...) Nie wstydzę się przyznać, że zawsze czułem sympatię do starego X-a, mimo jego przewrotności. Jak gdyby to było ogromne, rozswawolone dziecko. Jakże wam wytłumaczyć, na czym polegała ta moja sympatia? Nie przeszkadzała mi zwalczać go ze wszystkich sił. Czy to wam coś wyjaśni, jeżeli powiem, że lubiłem go, ponieważ był taki gruby?
— Nie, to nic nam nie wyjaśni — rzekł sekretarz.
— Ach, już wiem! — krzyknął B. — Był okropnie gruby, a zarazem bardzo lekki. Zupełnie jak balon! Zawsze wyobrażamy sobie, że gruby człowiek musi być ciężki, ale X w tańcu mógłby prześcignąć sylfa. Już teraz wiem, o co mi chodziło. Umiarkowana siła objawia się w przemocy, ale największa siła objawia się lekkością. Przypomina to owe stare dociekania, co by się stało, gdyby słoń mógł skakać pod niebo jak pasikonik.
— Nasz słoń — powiedział S. patrząc w górę — skoczył pod niebiosa jak pasikonik.



...a podczas lotu czyhają rozmaite niebezpieczeństwa.


10.

W jakże strasznej sytuacji znaleźli się nieszczęśliwi podróżni! Nie panowali już nad swym statkiem powietrznym. Wszystkie ich wysiłki szły na marne. Powłoka balonu wiotczała coraz bardziej. Gaz uchodził i w żaden sposób nie można go było powstrzymać. Tempo opadania było coraz szybsze i o pierwszej po południu kosz znajdował się już tylko na wysokości sześciuset stóp nad oceanem.
W istocie nie było sposobu, aby zapobiec uchodzeniu gazu, który bez przeszkód wydobywał się przez rozdartą powłokę balonu. Po wyrzuceniu z kosza wszystkich przedmiotów, które się w nim znajdowały, pasażerowie mogliby jeszcze przez kilka godzin utrzymać się w powietrzu. Ale mogło to najwyżej opóźnić nieuniknioną katastrofę i gdyby przed nastaniem zmroku nie ukazał się jakiś ląd, to zarówno pasażerowie, jak kosz i balon zniknęliby w odmętach.
Toteż wszystko, co można było jeszcze uczynić, zostało niezwłocznie zrobione. Aeronauci byli ludźmi dzielnymi i umieli patrzeć śmierci w oczy. Z ich ust nie padło ani jedno słowo skargi. Postanowili walczyć do ostatniej sekundy i zrobić wszystko, aby odwlec upadek balonu. Kosz był czymś w rodzaju skrzyni z wikliny, nie mógł zatem pływać i w razie katastrofy nie było możności utrzymania go na powierzchni morza.
O godzinie drugiej balon znajdował się już tylko na wysokości czterystu stóp ponad wodą.
W tym momencie rozległ się męski głos — głos człowieka, którego serce nie znało trwogi. Odpowiedziały mu głosy nie mniej mocne.
— Czy wszystko wyrzucone?
— Nie, pozostało jeszcze dziesięć tysięcy franków w złocie!
Ciężki worek natychmiast poleciał do morza.
— Czy balon wznosi się?
— Trochę, ale niebawem znów opadnie!
— Co jeszcze mamy do wyrzucenia?
— Nic!
— Mamy! Kosz!
— Uczepmy się siatki. A kosz do morza!



11.

Rzeka płynęła pod nimi, zbliżali się do niej coraz bardziej. Od powiewów wietrzyka powierzchnia wody lekko falowała. Topole zdawały się kiwać na nich przyzywająco, a długie ich cienie — wydłużające się coraz wyraźniej — padały na ziemię. Balon żeglował w powietrzu równiusieńko jak na sznurku.
X wypuścił jeszcze trochę gazu.
— Rozkręć linę, Y — zakomenderował.
— Już teraz? — zapytała Y.
— Tak — odparł X. — Trzeba się przygotować...
Ziemia, chwiejąc się i kołysząc, zbliżała się z wolna do nich. Kępa drzew szła im na spotkanie, a po chwili ujrzeli w całej rozciągłości — dosłownie z lotu ptaka — panoramę miniaturowego miasteczka, które dawno — a przecież tak niedawno — opuścili. (...)
Widzieli z góry szyny kolejki, błyszczące w słońcu, widzieli kogucika na wieży kościelnej, obracającego się w kierunku wiatru, widzieli nierówną linię dachów nad wąską ulicą Główną, widzieli wygięty komin nad ich własnym domkiem, tak sercu ich drogim. Widzieli ogródek przed pokrytym strzechą domem pana P., a w głębi, za ciemnozielonym żywopłotem z ostrokrzewu, rozciągającą się daleko, zalaną słońcem aleję. Jakaś pani w kostiumie tweedowym szła swobodnym, młodym krokiem tą właśnie aleją. Odgadli, że to panna O. wraca do domu na podwieczorek. A pan P., pomyślała Y, już pewno w tej chwili pije herbatę u siebie.
Balon opadał szybko, coraz niżej.
— Uważaj, X! — zawołała Z. — Ostrożnie, bo wpadniemy do rzeki!
Gdy balon znalazł się nad ziemią, ujrzeli, iż wzdłuż ogrodu ciągnie się ogrodzenie z drucianej siatki, opasujące również skarpę nad rzeką. Widocznie pan P. postanowił jednak strzec swych skarbów i wreszcie ogrodził swój teren.
— Rychło w czas! — mruknęła Z. Naraz wzdrygnęła się i uczepiła brzeżka kosza, widząc, że rzeka biegnie im na spotkanie.
— Przygotować kotwicę! — zawołał X.
Lecz w momencie kiedy to wykrzyknął, kosz już dotknął powierzchni wody, rozpryskując dokoła kaskadę kropel, i wszyscy troje zanurzyli się po kolana w wodzie. Ażeby nie stracić całkiem równowagi, uczepili się włókien rafii, w chwili gdy powłoka balonu wychynęła z wody. X-owi udało się jeszcze w ostatniej chwili zamknąć zawór, Y zaś usiłowała jedną ręką wyciągnąć kotwicę. Lecz Z, ogarnięta paniką, wyrzuciła — zanim ktokolwiek zdołał ją powstrzymać — kostkę sera. Balon, przy akompaniamencie przeraźliwych krzyków Z-y, znów poderwał się w górę, a po chwili — nie mniej gwałtownie — przechylił się w tył.



Ale za to — ile jest do opowiadania po takim locie!


12.

— Pan jeździł balonem? (...)
— Niestety! nie jeździłem żadnym — westchnął S. — ale w tej chwili wyobrażam sobie, że jadę bardzo lichym.
— Pan X pewnie jeździł (...)
— Istotnie jeździłem... — odparł zdziwiony X. (...)
— Jeździł pan?... — odezwał się z kozła Y. — Hola!... Niech pan zaczeka z opowiadaniem, zaraz tam przyjdę.
Rzucił lejce furmanowi, choć zjeżdżali z góry, zeskoczył z kozła i po chwili siadł w breku naprzeciw X-a.
— Jeździł pan?... — powtórzył. — Gdzie?... Kiedy?...
— W Paryżu, ale tym uwięzionym balonem. Pół wiorsty w górę, prawie żadna podróż — odparł nieco zmieszany X.
— Niech pan mówi... To musi być olbrzymi widok?... Jakich uczuć doznawał pan?... — mówił Y. Był dziwnie zmieniony: oczy rozszerzyły mu się, na twarz wystąpił rumieniec. (...) — To musi być szalona przyjemność... Mów pan... — pytał natarczywie, schwyciwszy X-a za kolano.
— Widok jest istotnie wspaniały — odpowiedział X — ponieważ horyzont ma kilkadziesiąt wiorst w promieniu, a cały Paryż i jego okolice wyglądają jak na wypukłej mapie. Ale podróż nie jest miła; może tylko pierwszy raz...
— Jakież wrażenie...
— Dziwaczne. Człowiek myśli, że sam pojedzie w górę; nagle widzi, że nie on jedzie, ale ziemia szybko zapada mu się pod nogami. Jest to zawód tak niespodziany i przykry, że... chciałoby się wyskoczyć...
— Cóż więcej?... — nalegał Y.
— Drugim dziwowiskiem jest horyzont, który ciągle widać na wysokości wzroku. Skutkiem tego ziemia wydaje się wklęsłą jak ogromny, głęboki talerz.
— A ludzie?... domy?...
— Domy wyglądają jak pudełka, tramwaje jak duże muchy, a ludzie jak czarne krople, które szybko biegną w różnych kierunkach, ciągnąc za sobą długie cienie. W ogóle jest to podróż przeładowana niespodziankami.
Y. zamyślił się i patrzył przed siebie nie wiadomo na co... Parę razy zdawało się, że chce wyskoczyć z breka i że go drażni towarzystwo, w którym też zapanowała cisza.


===========


Dodane 14 marca 2017:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:

Rozwiązanie konkursu
Wyświetleń: 7293
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 30
Użytkownik: asia_ 01.03.2017 22:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 2... | asia_
W poprzednim konkursie latały motylki, a tym razem możemy sami unieść się w przestworza :)

Zapraszamy!

Spośród uczestników tego konkursu wylosowany zostanie zdobywca książki Ludzie: Powieść dla Ziemian Matta Haiga. Zasady losowania: tutaj.
Użytkownik: korodzik 03.03.2017 09:55 napisał(a):
Odpowiedź na: W poprzednim konkursie la... | asia_
Minął pierwszy dzień konkursu. Zgłosiło się jak dotąd 4 aeronautów. Najlepiej rozpoznawalne są balony nr 10 i 12.

Czekam na kolejnych zdobywców przestworzy...
Użytkownik: korodzik 04.03.2017 13:36 napisał(a):
Odpowiedź na: W poprzednim konkursie la... | asia_
Konkursu dzień drugi. Nad chmurami buja już pięcioro baloniarzy.

Następujące balony wciąż jeszcze czekają na swych aeronautów: 1, 6, 8, 9, 11.
Użytkownik: korodzik 06.03.2017 17:47 napisał(a):
Odpowiedź na: W poprzednim konkursie la... | asia_
Mamy już czwarty dzień konkursu. Niestety do pięciu dotychczasowych baloniarzy nie przybył nikt nowy - widać aeronauci w niedzielę śpią.

Może zatem przyda się garść wskazówek na temat co bardziej tajemniczych balonów.

1: X to nie byle kto, bo główny (i nawet tytułowy!) bohater całego cyklu, z którego ostatniej części pochodzi fragment.

6: Rodzic tego fragmentu za pióro chwytał rzadko; znany jest raczej z dokonań, związanych ogólnie z tematyką konkursu.

8: Pytanie nie jest proste, bo takie futurologiczne klimaty zupełnie nie są dla rodzica typowe. Zwykle opisywał raczej życie codzienne wokół siebie. A zważywszy, gdzie i kiedy żył - było to zazwyczaj pisarstwo dość cyniczne w tonie.

9: Jedna z najsłynniejszych książek rodzica. Ale jeśliby ktoś spróbował podejść do niej jak do trzymającego w napięciu thrillera (a tak próbują reklamować ją niektórzy wydawcy!), zawiedzie się, zwłaszcza pod sam koniec.

11: Do jakiego to miasteczka lecą bohaterowie? I czy nie używają aby dość niezwykłego balastu?
Użytkownik: korodzik 08.03.2017 09:19 napisał(a):
Odpowiedź na: W poprzednim konkursie la... | asia_
W szóstym dniu konkursu nadal mamy zaledwie pięcioro uczestników.

Na szczęście udało się wznieść w powietrze dwa kolejne balony - nieodgadnięte pozostają tylko: 1, 6, 9.
Użytkownik: korodzik 10.03.2017 10:20 napisał(a):
Odpowiedź na: W poprzednim konkursie la... | asia_
Dzień ósmy, koniec konkursu zbliża się wielkimi krokami... a może raczej: nadlatuje.

Dotarli nowi zdobywcy przestworzy - w chmurach buja już siedmioro uczestników.

Niemal wszystkie dusiołki padły, jak dotąd tylko balon nr 1 pozostaje jeszcze na ziemi...
Użytkownik: KrzysiekJoy 09.03.2017 23:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 2... | asia_
Ktoś podpowie 1 i 7?
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 10.03.2017 07:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Ktoś podpowie 1 i 7? | KrzysiekJoy
1 też nie mam.

Rodzic 7 sam trochę podróżował, ale nie tyle, co bohaterowie jego utworów, którzy odwiedzili bodaj każdy istniejący i nieistniejący skrawek Ziemi (a nawet nie tylko Ziemi). W tytułach zamieszczał często określenia odnoszące się do podróży, jak na przykład miejsce docelowe, przebytą odległość albo środek komunikacji (!).

A masz może 2, 4 lub 9?
Użytkownik: Sten 10.03.2017 09:43 napisał(a):
Odpowiedź na: 1 też nie mam. Rodzic ... | dot59Opiekun BiblioNETki
2 skojarzyła mi się z "Doliną bez wyjścia" Reida, tam też bohaterowie próbowali wydostać się z potrzasku balonem, który jednak nie chciał lecieć. W dwójce nie chodziło jednak o dolinę, ale o coś przeciwnego.
Użytkownik: KrzysiekJoy 10.03.2017 16:03 napisał(a):
Odpowiedź na: 1 też nie mam. Rodzic ... | dot59Opiekun BiblioNETki
2. Nie jestem znawcą ani wielbicielem głównej postaci stworzonej przez rodzica 2, ale w balonie chyba żadnego dedukcyjnego śledztwa nie prowadził. Rodzic 2 prawdopodobnie zainspirował pewnego autora, który to stworzył bardziej znane dzieło z różnymi "prastworami".

4. A ta historia mogla mieć na pewną powieść autora 7. Rodzic 4 nie parał się raczej powieściopisarstwem, 4 należy do jednej z wielu jego krótszych form.

9. A ten też stworzył pewnego "śledczego" takiego "Ojca Mateusza" . Hm, co do 9, zgadłem wczoraj;-)
Dzieło szukane autora 9 jest uznawane przez ichniejsze służby specjalne za najlepsza powieść o ich działalności.

Wszyscy trzej jednojęzyczni ale są z dwóch krajów.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 10.03.2017 16:26 napisał(a):
Odpowiedź na: 2. Nie jestem znawcą ani ... | KrzysiekJoy
Dzięki, coś mi zaczyna świtać!
Użytkownik: janmamut 10.03.2017 17:29 napisał(a):
Odpowiedź na: 2. Nie jestem znawcą ani ... | KrzysiekJoy
A jeśli 9 nie czytałeś, to szczerze polecam. Arcydzieło!
Użytkownik: KrzysiekJoy 10.03.2017 17:39 napisał(a):
Odpowiedź na: A jeśli 9 nie czytałeś, t... | janmamut
Skoro polecasz, to na pewno przeczytam, ale niestety, na pewno nie w tym roku, bo teraz u mnie, to tylko francuszczyzna.
Użytkownik: Anna125 10.03.2017 16:41 napisał(a):
Odpowiedź na: 1 też nie mam. Rodzic ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Mogę zamataczyć z 1, o ile balon nie wzbił się już w powietrze za Waszą przyczyną.
W konkursie nie biorę udziału, gdyż tylko ten jeden fragment rozpoznałam :).
Użytkownik: korodzik 10.03.2017 16:50 napisał(a):
Odpowiedź na: Mogę zamataczyć z 1, o il... | Anna125
Proszę bardzo. Jak na razie nikt nie odgadł Jedynki, a co najmniej jedna osoba prosiła mnie już w mailu o wskazówki na jej temat :)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 10.03.2017 16:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Mogę zamataczyć z 1, o il... | Anna125
Chętnie, chętnie!
A może chcesz parę mataczeń, a nuż zdołasz jeszcze kilka dusiołków zidentyfikować?
Użytkownik: KrzysiekJoy 10.03.2017 18:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Chętnie, chętnie! A moż... | dot59Opiekun BiblioNETki
I jak Dorotko? Świta Ci coś ta 1?
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 10.03.2017 18:39 napisał(a):
Odpowiedź na: I jak Dorotko? Świta Ci c... | KrzysiekJoy
Na razie nie za bardzo, ale przynajmniej wiem, że w mylnym gatunku szukałam :-).
Użytkownik: Anna125 10.03.2017 18:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Na razie nie za bardzo, a... | dot59Opiekun BiblioNETki
Kochani, najsłynniejszy tropiciel zagadek jest związany z X.
Boję się podpowiedzi, sprawdzałam aby nie wyskoczyło wam w Google.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 10.03.2017 18:46 napisał(a):
Odpowiedź na: I jak Dorotko? Świta Ci c... | KrzysiekJoy
I chyba mam! Jak będzie dobrze, to zaraz zamataczę!
Użytkownik: KrzysiekJoy 10.03.2017 19:27 napisał(a):
Odpowiedź na: I chyba mam! Jak będzie d... | dot59Opiekun BiblioNETki
Może w końcu delikatnie opadnę na ziemię. 1 posłana do weryfikacji.
Użytkownik: Anna125 10.03.2017 19:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Może w końcu delikatnie o... | KrzysiekJoy
Ciekawe kto pierwszy wpadł na trop? Równocześnie :D.
Użytkownik: KrzysiekJoy 10.03.2017 20:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Ciekawe kto pierwszy wpad... | Anna125
Dot pierwsza, bo Jej post był już na forum, zanim ja wpadłem na pomysł poszukania w innym gatunku.
Użytkownik: Anna125 10.03.2017 20:52 napisał(a):
Odpowiedź na: Dot pierwsza, bo Jej post... | KrzysiekJoy
Zawaliłam, za łatwe dla Was było :DDD.
Czułam, że kiedy użyję słowa detektyw, słynny lub podążycie błyskawicznie za nitką w głąb labiryntu. Zastanawiałam się tylko, czy macie w domu tę książkę - tu wątpiłam. Ja już jej nie mam, musiałam sprawdzić w bibliotece, aby zyskać pewność i Was nie zwieść.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 10.03.2017 21:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Zawaliłam, za łatwe dla W... | Anna125
Nie mam, ale parę dni temu, przy wykonywaniu czynności zwykle związanych z konkursem, natrafiłam na ten tytuł i nie sprawdziłam go, sądząc, że dusiołek pochodzi z całkiem innego kraju :-). A dzisiaj mi się skojarzył potomek, za którego pięknie dziękuję :-)
Użytkownik: Anna125 10.03.2017 22:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie mam, ale parę dni tem... | dot59Opiekun BiblioNETki
Aaa, czyli masz jakiś system na konkursy:).
Przepraszam za tę uwagę lecz jest mi bliska, ponieważ uwielbiam podążać na skróty jednakże koniecznie według określonego porządku, inaczej coś może się zagubić. Mam fijoła na punkcie sprawdzania założeń.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 11.03.2017 16:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Aaa, czyli masz jakiś sys... | Anna125
Kopiuję sobie tekst konkursu do Worda i numerki poszczególnych dusiołków zaznaczam kolorami, w zależności od tego, co mi podał prowadzący: jednym kolorem te, co czytałam, drugim te, co znam autora, trzecim te, które już odgadłam. Potem klasyfikuję dusiołki według gatunków i (przynajmniej domniemanych) języków oryginału, a następnie pod tym kątem sprawdzam oceny autora konkursu. Oczywiście to jest pomocne tylko wtedy, gdy wybrał dusiołki z książek, które ma ocenione (a przynajmniej większość).
Użytkownik: Anna125 12.03.2017 20:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Kopiuję sobie tekst konku... | dot59Opiekun BiblioNETki
Dziękuję za podzielenie się metodą :D.
Eh, gdybym jeszcze potrafiła dokonać klasyfikacji wg podawanych przez Ciebie kategorii to sterta fragmentów zmniejszyłaby się. Jednakże może nie jest tak źle, ponieważ zaczęłam rozróżniać język, styl więc już coś widzę. Moźe za rok lub kiedy trafią się fragmenty, w których chociaż a'propos trzech coś będzie mi świtać. Kategorie są świetne, ponieważ różnorodne i konkurs przybiera postać łamigłówki (dla mnie), a zagadki kocham :). I dusiołki takoż. Takie piękne dusiołki sobie dajecie i te rewanże podczas konkursów - cudne.
Użytkownik: KrzysiekJoy 10.03.2017 17:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Mogę zamataczyć z 1, o il... | Anna125
Proszę o 1, chciałbym już wylądować. :-)
Użytkownik: Anna125 10.03.2017 17:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Proszę o 1, chciałbym już... | KrzysiekJoy
Tym razem dziewczynce będzie trudniej niż chłopcu wzbić się w powietrze. Chyba?
W gorszych opałach bywa też bohater X w porównaniu do swojego antenata - słynnego tropiciela, albowiem zmienia i czas, i miejsce.

Uff, mam nadzieję, że za wiele nie napisałam. Nie dam rady z konkursem - weekend pracujący i właśnie robię, co mogę aby się porządnie nie przygotować.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: