Dodany: 26.04.2010 17:19|Autor: adas
Pożegnanie?
"Mario Vargas Llosa jest jednym z najwybitniejszych współczesnych pisarzy, a przynajmniej jedna jego książka, monumentalna powieść »Rozmowa w Katedrze«, weszła do kanonu światowej literatury i nic nie zapowiada, by w przewidywalnej przyszłości miała to miejsce opuścić". W podobny sposób można zacząć każdy tekst o Peruwiańczyku: biografię, recenzję, a nawet wpis encyklopedyczny. I nie ma w powyższym opisie słowa przesady. Llosa jest twórcą ważnym, nie tylko dla pokolenia boomu iberoamerykańskiego.
Kłopot w tym, że ostatnią wielką powieść wydał blisko dwadzieścia lat temu. "Lituma w Andach", mimo iż objętościowo niewielki, zachowuje najlepsze cechy wczesnych, rozbudowanych, skomplikowanych formalnie utworów Llosy. Misterna, jedyna w swoim rodzaju technika pisarska pozostaje w idealnej równowadze ze społeczną przenikliwością i dyskretnym, ale jednak: zaangażowaniem pisarza. Na tym tle, w latach dwutysięcznych, Llosa wydaje powieści co najwyżej poprawne, nawet jeśli - zwłaszcza "Święto Kozła", o dominikańskiej dyktaturze - całkiem słusznie zostały zauważone przez krytykę.
Zanikła gdzieś charakterystyczna dla tego pisarza, niezwykle oryginalna, technika narracyjna. Najlepsze powieści Llosy to mieszanka różnego rodzaju partii tekstu, od długich opisowych akapitów po krótkie urywki, rwane myśli bohaterów. Na jednej stronie zdarzało mu się podejmować kilka wątków, absolutnie na równych prawach, w taki sposób, że nie wiadomo, gdzie kończy się jeden, a zaczyna drugi. Nie była to jednak sztuka dla sztuki, z tego chaosu stopniowo wyłaniał się skomplikowany obraz ludzkich zależności. Jego nowsze rzeczy już tak nie fascynują, choć nadal to dobra literatura. Ale już bez tego "czegoś".
Tak jest i z "Szelmostwami niegrzecznej dziewczynki", elegancką, zgrabnie napisaną i miejscami rozkosznie przenikliwą powieścią. To istna kopalnia cytatów. Weźmy, choć nie pierwszy z brzegu, taki, kapitalnie podsumowujący paryską diasporę emigrantów z Ameryki Południowej i nie tylko: "Pisarze, którzy nie pisali, malarze, którzy nie malowali, muzycy, którzy nie grali i nie komponowali, a także kawiarniani rewolucjoniści wyładowywali swą frustrację, zazdrość i nudę"[1]. Oto kulturalna stolica świata! Ludzie, o których za chwilę będzie głośno na całym globie. Tego typu błyskotliwych spostrzeżeń, nieledwie ujętych w formę sentencji, jest w tej książce mnóstwo. I to one stanowią o jej wartości.
Jak i nieskrywana autoironia autora. Narrator, a zarazem główny bohater, ma naprawdę sporo wspólnego z samym Llosą. Są niemal równolatkami, obaj w dzieciństwie marzyli o Paryżu i w nim w końcu zamieszkali. Obaj przeżyli umiarkowaną fascynację rewolucyjnymi prądami. Mają podobne spojrzenie na rzeczywistość, podobnie opisują zmieniający się - na przestrzeni czterdziestu lat - świat. Wydaje się, że Llosa - podświadomie? - nawiązuje do wcześniejszej twórczości. Otwierający powieść rozdział rozgrywa się w realiach "Szczeniaków", powracają polityczne dylematy choćby z "Historii Alejandra Mayty", a wątek miłosny ma w sobie sporo z "Ciotki Julii i skryby", będąc przewrotną odwrotnością tamtej sytuacji. Sielankę pierwszej miłości zastąpiła literatura dla dorosłych.
To musi być perwersyjny i toksyczny związek, jeśli ona za każdym razem powtarza: "Powiedz mi najpierw jakąś kwestię z telenoweli. Nikt mi nie mówi takich rzeczy od lat", a on myśli wówczas "Już nie umiałem jej wierzyć, bo od czasu, gdy ją poznałem, zawsze mówiła mi więcej kłamstw niż prawdy"[2]. Jednak spotykają się ponownie, spotykają się zawsze. Ona: piękna, żywa, goniąca nie wiadomo za czym. On: inteligentny, raczej przystojny, goniący za nią. Kolejne miasta, lotniska, nazwiska. Ale czy ona naprawdę istnieje? Jest ulotna i nieokiełznana jak literatura, więc może...
Czytając "Szelmostwa..." nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że Llosa żegna się właśnie z literaturą, czytelnikami. Może ta książka jest ostatecznym autohołdem? - przestraszyłem się. Ostatnie słowa powieści niekoniecznie odpowiadają na pytanie, ale są chyba najlepszym podsumowaniem jej samej: "Bo zawsze chciałeś być pisarzem, tylko brakowało ci odwagi. Teraz kiedy jesteś sam jak palec, możesz to wykorzystać (...). Przyznaj chociaż, że dostarczyłam ci tematu na powieść, czyż nie, grzeczny chłopczyku?"[3]. Llosa się uśmiecha łobuzersko.
---
[1] Mario Vargas Llosa, "Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki", tłum. Marzena Chrobak, wyd. "Znak", Kraków 2007, s. 42.
[2] Ibidem, s. 176.
[3] Ibidem, s. 380.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.