O tym, jak Mundek się mści
Wątek zemsty hrabiego Monte Christo wielokrotnie pojawiał się w kulturze masowej. Nawet Mezo śpiewa, że "żyję tylko zemstą jak Monte Christooo". A skoro Mezo tak śpiewa, to Dumas może poczuć się dumny. Jednak, jakkolwiek by do tego podchodzić, faktem jest, że "Hrabia Monte Christo" to klasyka literatury, ba, synonim klasyki literackiej, a jego występowanie w kulturze masowej zasadniczo potwierdza tę pozycję i jednocześnie w żadnym przypadku nie jest w stanie mu ubliżyć (bo czasem masówka potrafi zniszczyć coś pięknego). Trzy spore tomy (w przypadku mojego wydania - Zielona Sowa, 2009), przez które czytelnik przebija się z łatwością, przyjemnością obcowania z barwnym, acz nieskomplikowanym stylem pisarza.
Historia Edmunda Dantèsa, naiwnego młodzieńca, któremu w życiu zaczyna układać się tak słodko, że aż do porzygania. I pewnie byłoby tak przez całe kilkaset stron, gdyby sytuacji nie uratowali zazdrośni znajomi Mundka. W wyniku złożonego przez nich donosu, Dantèsa zwijają z jego zaręczynowego party i wrzucają do ciupy. Ten się załamuje i pewnie by tam zgnił, gdyby nie jego “współwięzień”, stary klecha, który robi z Mundka mężczyznę. Dantès pobiera od starca niezbędną edukację, uczy się fechtunku i w ogóle się ogarnia. Ksiądz zdradza mu także miejsce ukrycia skarbu Ali Baby (czy cuś ;)), a następnie nieświadomie pomaga uciec z lochu. Dantès dociera do skarbu, staje się obrzydliwie bogaty, po raz pierwszy od czternastu lat się goli i rozpoczyna wdrażanie swojego misternego planu zemsty na ludziach odpowiedzialnych za jego niefart.
No i potem już z górki na pazurki. Co prawda tempo po brawurowej ucieczce nieco siada, zastąpione przez konsekwentnie budowaną intrygę, ale w żaden sposób nie można uznać tego za minus. Po prostu Dumas dostosował formę do postawy głównego bohatera, zmienionego po odsiadce w cynicznego, zimnokrwistego mściciela, nieśpiesznie dążącego do katharsis. Lektura należy do tych łatwych i przyjemnych. Nie zatapia się w grząskich gruntach filozofii, religii i psychologii. Skupia się przede wszystkim na przygodzie, przechodząc od wydarzenia do wydarzenia, prosto do celu, czasem tylko nieśmiało eksperymentując z chronologią.
Na pewno jest to lektura obowiązkowa, niewymagająca szczególnej wyobraźni, przystępna dla każdego, kto znajdzie tyle wolnego czasu, by przeczesać wzrokiem te tysiąc stron. Poza tym, skoro Mezo mógł przeczytać "Hrabiego Monte Christo" (śpiewa o nim, więc zakładam, że wie, o czym), to chyba nie masz zamiaru być gorszy?
Z okładki mojego wydania straszy swoim licem niejaki Jasiek Mela (niepełnosprawny, młody polarnik). Że niby książka do plecaka (spory by musiał być), i że niby poleca. Dodatkowo obejrzałem filmową adaptację z 2002 roku z Jezusem w tytułowej roli. No dobra, odtwórcą roli Jezusa z "Pasji". Niezła padlina. Odnoszę wrażenie, że scenarzysta przeczytał jedynie streszczenie z bryku. Omijać z daleka, choć Dagmara Domińczyk rozkochuje. Szkoda jedynie, że nie pokazała piersi.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.