Dodany: 21.04.2010 09:41|Autor: Annvina
Czytelniczka, która nienawidzi książek (czasami)
Czasami zdarza mi się zapałać nagłą, gwałtowną jak wiosenna burza i równie krótkotrwałą nienawiścią do książek. Najczęściej tak się dzieje, kiedy czytam bardzo dobrą książkę, bardzo dobrą i jednocześnie bardzo wciągającą. Myślę sobie: tylko pół godzinki, tylko jeden rozdział, przecież mam jeszcze tyle do zrobienia... i nagle okazuje się, że minęło tych „półgodzinek” kilka i że nie zrobiłam nic z tego, co miałam zrobić i znowu pójdę za późno spać, i znowu będę zasypiać w pracy, a mój mężczyzna znowu pokręci głową nad pełnym zlewem, westchnie i z całą wyrozumiałością weźmie się za zmywanie... A kiedy rano zadzwoni budzik, pomyślę, że nienawidzę książek. Czytanie przypomina nałóg. Wiem, że teraz, w tej chwili nie mogę sobie na to pozwolić, a jednak całkiem dosłownie nie jestem w stanie się oderwać...
Tak właśnie było przy „Mężczyznach, którzy nienawidzą kobiet”. Najśmieszniejsze jest to, że nie czytam kryminałów – poniekąd z zasady. Nikt nigdy u mnie w rodzinie nie czytał kryminałów, które były traktowane mniej więcej na równi z harlequinami. Trylogię "Millenium" kupiłam mojej przyszłej szwagierce (która kryminały czyta namiętnie) pod choinkę, powiedziałam wtedy, że jak przeczyta, to mi pożyczy albo coś podobnego. W zeszłym tygodniu na moim stole wylądowała ogromna czarna bryła pierwszej części szwedzkiego cyklu – całkiem poza moimi planami czytelniczymi. Leżała tak kilka dni. Wcale nie miałam zamiaru jej czytać, chciałam tylko przekartkować, zobaczyć, co z takim poświęceniem wiozłam przez pół Europy w bagażu podręcznym. I utonęłam. Po same uszy.
Właściwie na początku nic się nie dzieje. Dziennikarz niszowej gazetki – Mikael – zamieszany w aferę gospodarczo-prasową, daje się wciągnąć w historię zniknięcia nastolatki przed czterdziestu laty i ku własnemu zaskoczeniu podejmuje się zbadania beznadziejnie nierozwiązywalnej z pozoru tajemnicy rodzinnej. W niejako równoległym wątku poznajemy niewzbudzające sympatii od pierwszego wejrzenia wytatuowane i zakolczykowane dziewczę – Lisbeth – specjalistkę od tzw. wywiadu środowiskowego, lawirującą na krawędzi geniuszu i szaleństwa. Mniej więcej w połowie książki ich drogi się łączą. Gdy przeczytałam opis na okładce, wzruszyłam ramionami, prychnęłam z pogardą i zaczęłam czytać pierwszą stronę; zanim się obejrzałam, byłam na 200. Nie wiem, jak to się stało. Kiedy mój narzeczony, o pierwszej w nocy wyrywając mi siłą książkę z rąk i siłą prowadząc pod prysznic, zapytał, o czym jest, nie potrafiłam odpowiedzieć. „Prawdopodobnie czterdzieści lat temu zostało popełnione jakieś morderstwo” – powiedziałam ostrożnie. Mój mąż in spe, nieco bardziej ode mnie oczytany w literaturze tego typu, zapytał „To w takim razie pewnie śledztwem zajmuje się jakiś superdetektyw”? Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że nie, głównymi bohaterami są amatorzy. Popatrzył na mnie nieco dziwnie i powiedział, że już nie może się doczekać, żeby to przeczytać. Położyłam się grzecznie do łóżka, po raz pierwszy w życiu myśląc „kto zabił?”. Czyż nie po tym rozpoznaje się dobry kryminał?
Paulina Hojda w swojej biblionetkowej recenzji „Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet” napisała: „Dobry kryminał to taki, który nie pozwala zasnąć nawet po najbardziej morderczym dniu. Taki, który sprawia, że budzimy się z głową w książce w środku nocy, tylko po to, aby odstawić ją pod łóżko i wczesnym rankiem po nią sięgnąć. Wygląda to jak uzależnienie”. Podpisuję się pod tym wszystkimi kończynami.
Większość tego tekstu napisałam, będąc mniej więcej w 2/3 książki, jeszcze zanim poznałam odpowiedź na pytanie „kto zabił”. Trochę się obawiałam, żeby Larsson nie zepsuł mojego dotychczasowego zachwytu zbyt przewidywalnym, oczywistym lub kiczowatym zakończeniem. Nie, nie będę nic zdradzać. Szwedzki pisarz utrzymuje najwyższy poziom do ostatniego zdania. Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak udać się do szwagierki po drugą część.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.