Dodany: 20.01.2017 19:45|Autor: zsiaduemleko

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Czerwony syn
Millar Mark, Johnson Dave, Plunkett Kilian, Robinson Andrew C., Wong Walden

3 osoby polecają ten tekst.

O tym, że to ptak, samolot, Superman


Uznałem, że warto. Że nawet jeśli nikogo to tak naprawdę nie zainteresuje, warto, bym zaznaczył istnienie tego komiksu, bo o powieściach graficznych wspominam raczej rzadko, ale jednak rezerwuję sobie taką możliwość w wyjątkowych przypadkach. Od czego zależy tego rodzaju wyjątkowa okoliczność? To również zostawiam sobie do subiektywnej oceny bądź też kaprysu – na jedno wychodzi. A "Czerwony syn" z pewnością jest opowieścią wyjątkową, jej koncepcję powinni docenić również czytelnicy, którzy na co dzień traktują komiksy obojętnie. Nawet oni zwykle wiedzą, że niejaki Superman jeszcze jako niemowlę przybył na Ziemię z kosmosu (no, uogólniając) i wylądował swoją kapsułą ratunkową na polu w Kansas. Tam został znaleziony przez małżeństwo Kentów, wzięty pod opiekę i wychowany w imię i poszanowaniu dobra. Bla, bla. Taki jest żelazny kanon, nietykalne korzenie każdej historii z Supermanem w głównej roli. A co robi Mark Millar w swoim scenariuszu? Bierze do pomocy kilku rysowników, po czym bezczelnie wyrywa owe korzenie. I najlepsze w tym wszystkim jest to, co dostajemy w zamian: bo gdyby mały Superman wcale nie rozbił się na terenie USA? Ba-dum! Co by było, gdyby nową ojczyzną Człowieka ze Stali został Związek Radziecki? No kurde, dla mnie pomysł tak nieprawdopodobny, że aż świetny. To tak, jakby Wilka i Zająca wysłać do Nowego Jorku. Nu, pogodi!

A teraz wyobraźmy sobie, jaka panika i paranoja wybucha w USA, gdy wychodzi na jaw, że Związek Radziecki dysponuje nową Superbronią mogącą przeważyć losy zimnej wojny. Nie jest to scenariusz pożądany, ale ileż on otwiera możliwości! Jakie intrygujące samo w sobie jest wkomponowanie ikony i symbolu amerykańskiej popkultury w środowisko, do którego na pierwszy rzut oka zupełnie nie pasuje! Zresztą na drugi też nie. A tymczasem mamy okazję oglądać Supermana w towarzystwie samego Stalina, poznawać alternatywne losy wszystkich kanonicznych postaci, których życie obrócono do góry nogami, bo przecież taka sytuacja między mocarstwami zmienia wszystko. To na przemian fascynujące i zabawne, obserwować znanych bohaterów w zupełnie innych rolach – czasem nieistotnych i symbolicznych, czasem tak zaskakujących i absurdalnych, że nic, tylko się zachwycać, gdyż to prawdopodobnie jedyna okazja, by zobaczyć Batmana w radzieckiej czapce uszance.

Oczywiście gdyby się głębiej zastanowić, pomysł Millara nie jest jakoś wściekle misternie uknuty. Prosta, banalna zmiana u – mogłoby się wydawać, nienaruszalnych – podstaw wystarczyła, by wywołać swego rodzaju efekt motyla, a przy okazji sprawić, że ta opowieść wręcz poraża świeżością i oryginalnością. Wszystko jest tutaj rozpisane na nowo, często w barwach Czerwonej Potęgi, a choć miejsca wystarcza jedynie na zarysowanie niektórych wątków, to i tak z niezwykłą satysfakcją śledziłem alternatywne losy kolejnych postaci uniwersum DC. Komiks jednocześnie o śmiałych założeniach i niepowtarzalny: nie sposób tych kadrów pomylić z żadną inną historią, zaś Superman z sierpem i młotem na piersi z jednej strony bawi, z drugiej – budzi niedowierzanie, lecz niezmiennie przykuwa wzrok.

A propos wzroku, może wypadałoby co nieco o rysunkach, choć zdaję sobie sprawę, że żaden ze mnie autorytet w tej dziedzinie, bo ostatnio skompromitowałem się przy próbie narysowania głowy kota, ale nie chcę o tym mówić. Za ilustracje odpowiada czterech rysowników, ale jak na moje mało wprawione oko, całość jest utrzymana w podobnym tonie i choć chwilami da się zauważyć większą lub mniejszą szczegółowość kadrów, na dobrą sprawę trudno wychwycić większe różnice między artystami. Nie wiem, na czym polegała ich współpraca (ponoć podział na szkic oraz tusz plus ktoś od kolorów), ale ogólnie warstwa ilustracyjna jest spójna – rysunki bywają kanciaste w ten charakterystyczny dla radzieckich plakatów propagandowych sposób, lecz tu i tam także zgrabnie zaokrąglone. Zdarza się, że postacie wypadają nieco nieproporcjonalnie i są zdeformowane, na wskroś komiksowe. Być może kadry nie rzucają czytelnika na kolana, jednak udanie wpisują się w nieco abstrakcyjny koncept Millara, nie przeszkadzają, nie rażą, a w paru przypadkach naprawdę cieszą oko pomysłami oraz perspektywą (Batmankoff i Hal Jordan przede wszystkim).

Ponieważ ten komiks od początku do końca igra ze schematami, w gruncie rzeczy trudno mu cokolwiek zarzucić. Bo co – przyczepisz się do drobnych rozwiązań fabularnych, gdy nad wszystkim góruje współpracujący ze Stalinem Superman-komunista? Jak bardzo to prawdopodobne? Przecież mówimy tutaj o tym rodzaju komiksu, w którym superbohater zdejmuje trykot, zakłada okulary i już nikt go nie rozpoznaje, nawet bliscy. A logika wkłada sobie w usta lufę pistoletu i pociąga za spust, więc nie miejmy zbyt wygórowanych oczekiwań fabularnych. Zresztą Superman ukrywający swoją tożsamość to jedynie aspekt kanonicznej wersji – Millar darowuje sobie tego rodzaju subtelności, i dobrze. Nie chcę nikomu mówić, co ma robić, ale "Czerwony syn" wydaje się pozycją obowiązkową dla każdego fana komiksów, bo jego lektura dostarcza dużo czystej, niezmąconej frajdy. Co prawda sama intryga nie zachwyca skomplikowaniem i złożonością, podążając utartymi schematami (ktoś chciałby zapanować nad światem bądź go zniszczyć), jednak zdecydowanie nadrabia wizją artystyczną oraz całkowitym zerwaniem z tradycjami. Czytelnikom, którzy nie są zainteresowani powieściami graficznymi nie odważę się polecić omawianego tytułu – muszą zdecydować sami, lecz nawet oni powinni przyznać, że sowiecki Superman brzmi ciekawie. Niedorzecznie też, ale przede wszystkim ciekawie.


[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 759
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: