Dodany: 10.01.2017 22:57|Autor: Method

Detroit w ruinie


W Internecie przeczytałem niezbyt pochlebną opinię na temat książki LeDuffa. Jakiś internauta stwierdził, że nie dostarczyła mu ona żadnych informacji na temat Detroit. To skrajny komentarz i, szczerze mówiąc, nie chce mi się wierzyć, że po lekturze można dojść do podobnych wniosków. Zacznijmy więc od początku…

Przed „Detroit” nie znałem żadnych dziennikarskich dokonań autora, dlatego podszedłem do jego pracy bez wygórowanych oczekiwań. Dopiero po otwarciu książki dowiedziałem się o bogatym dorobku zawodowym LeDuffa. Jak sam pisze, w swojej pracy reporterskiej zwiedził szmat świata – od Australii po Europę. Zbierając materiały do artykułów, które publikował m.in. w „New York Timesie”, przebył całe Stany Zjednoczone. Podróżując po kraju skupiał się na historiach przeciętnych obywateli. Żył wśród robotników, kierowców, sprzedawców, rybaków, pracowników stacji benzynowych. Później tworzył z tego historię – panoramę współczesnego amerykańskiego społeczeństwa. Wydawcy w „Timesie” określali ten cykl mianem „opowieści o luzerach”. Zresztą sam Charlie używał takiego sformułowania. Nie bardzo wiem, czy chciał w ten sposób podkreślić fakt upadku „amerykańskiego ducha”, czy wręcz przeciwnie: pokazać, jak bardzo elity są oderwane od rzeczywistości... „(…) bohaterów, o których pisałem – moja wydawczyni nazywała ofiarami losu, przegrańcami – luzerami. Wypowiedz słowo luzer odpowiednio wolno, a zabrzmi jak splunięcie. Luzerzy”[1].

Le Duff jest autentyczny. W swoich tekstach nie owija w bawełnę; wywleka na światło dzienne mroczne strony ludzkiego charakteru – upiory materializujące się w obrazie współczesnego Detroit. Przy okazji pokazuje to, co niejednoznaczne w jego własnej historii. Pisze o swojej siostrze prostytutce, o awanturze z żoną, po której trafił do aresztu. Oczywiście nie jest tak, że skupia się tylko na tym, co złe i mroczne. Nie. Mimo ponurego klimatu, jaki panuje w jego opowieści, gdzieś w tle dostrzec można pozytywny przekaz. Po upadku metropolii – wyludnieniu miasta i zdziczeniu obyczajów – w dalszym ciągu żyją tu „zwykli” ludzie. Wśród ruin dostrzec można zadbany domek z przystrzyżonym trawnikiem, a na przedmieściach wciąż istnieją osiedla, gdzie słychać śmiech dzieci bawiących się na podwórku. Mieszkańcy, mimo okropnych warunków, korzystają z komunikacji miejskiej. Działają tu, choć wiecznie niedofinansowani, strażacy i policjanci. Ludzie starają się przetrwać. Chcą żyć, kochać i pracować jak obywatele innych, bogatszych części kraju.

Detroit to sławne na cały świat „Miasto Silników”. Ludzie kojarzą je głównie z przemysłem motoryzacyjnym. Tu właśnie bije serce General Motors, Chryslera i Forda. Tu członkowie zarządów tych wielkich firm liczą zyski i straty w zaciszu swoich ekskluzywnych gabinetów. Ale samochody to nie jedyny symbol miasta. Jest ich więcej. Ogień i urny z prochami zmarłych towarzyszą nam tu niemal bez przerwy. Okazuje się, że specyficznego rodzaju mieszkańcy USA upodobali sobie Detroit i w noc poprzedzającą Halloween urządzają orgię ognia, podczas której wybucha nawet kilkaset pożarów. Piromani i inni dziwni ludzie odwiedzają je, czyniąc tę listopadową noc niebezpieczniejszą niż zwykle. To nie lada wyczyn, biorąc pod uwagę fakt, że znajdujemy się w takim, a nie innym miejscu.

Ogień pojawia się tu też przy okazji zamieszek na tle rasowym. W ciągu ponad 150 lat wielki pożar wybuchał trzykrotnie. Za każdym razem był efektem waśni między białymi i czarnymi mieszkańcami. Zaczynało się od plotek, słownych utarczek i bójek, a kończyło ofiarami w ludziach i wielkimi zniszczeniami całych dzielnic. Charlie opisując te wydarzenia stwierdza, że to jedyne w historii USA miasto, które kilkakrotnie było okupowane przez regularne oddziały wojska.

No dobrze, a co naprawdę doprowadziło do upadku Detroit? Le Duff wymienia kilka głównych przyczyn. Pisze, że gwoździem do trumny był kryzys 2008 roku. Krach na rynku nieruchomości i drożejące paliwo doprowadziły do ograniczenia produkcji motoryzacyjnej „Wielkiej Trójki”, wzrostu bezrobocia, a także bankructwa wielu zwykłych obywateli obciążonych kredytami, których nie byli w stanie spłacić. Okazuje się jednak, iż wszystko zaczęło się dużo wcześniej. Już w drugiej połowie lat 50. XX wieku zamknięto pierwsze zakłady produkcyjne, a pustych hal fabrycznych nigdy nie wyburzono.

U LeDuffa podoba mi się to, że potrafi płynnie przejść od kwestii ogólnych, dotyczących historii i całych społeczności, do szczegółów. Do spraw bezpośrednio związanych zarówno z nim samym, jak i z pojedynczymi mieszkańcami miasta. Ciekawa jest scena w klubie weterana, gdzie emerytowany policjant wspomina jedną z dawnych akcji:

„Działo się to we wczesnych latach siedemdziesiątych, gdy policjant właśnie wrócił z Wietnamu i był ze swoim partnerem na jednym z pierwszych patroli w życiu.
– Ścigaliśmy go w dół uliczki – wyjaśnił. – Nie mogliśmy go złapać. Więc w końcu wyciągnąłem służbowy rewolwer i strzeliłem mu w plecy. Umarł. Okleili taśmą całe miejsce zdarzenia, a sierżant prowadzący dochodzenie podszedł do mnie i mojego partnera, z kabury przy kostce wyciągnął mały pistolet i powiedział: »Okej, a więc było tak. Czarnuch wyjął tego gnata, rozumiesz…?«”[2].

To w pewnym stopniu uzmysłowiło mi, jakie relacje społeczne panowały (panują?) w mieście.
Pisząc o Detroit autor nie zapomina o istotnej kwestii: wiele spraw załatwia się tu po znajomości, a nie „instytucjonalnie”.

„Proces burzenia budynku jest długi i uciążliwy, najeżony potyczkami z biurokracją i wyciągającymi się zewsząd lepkimi rączkami. Cockrel powiedziała mi, że Detroit otrzymało ostatnio dotację federalną w wysokości dwudziestu trzech milionów dolarów; pieniądze te miały zostać przeznaczone na wyburzanie właśnie takich opuszczonych domów jak ten, w którym zginął Harris. Rada Miejska przegłosowała, by tylko czternaście z tych milionów wydać na wyburzenie, pozostałe zaś dziewięć przekazać duchownym, którzy mieli dobre układy polityczne i którzy mieliby je przeznaczyć na program przesiedlenia ludności do bloków.
Powiedziałem jej, że strażacy odgrażają się, iż sami spalą ten budynek.
– Proszę im powiedzieć, że dom zniknie najpóźniej jutro o jedenastej rano – odpowiedziała. Nie wiedziałem, jak zamierzała tego dokonać. I mówiąc szczerze, niewiele mnie to obchodziło”[3].

Oprowadzając nas po swoim rodzinnym mieście, LeDuff dawkuje napięcie i powoli przygotowuje na spotkanie z grozą kilku ostatnich rozdziałów. Szokująca jest wizyta w kostnicy oraz opis dramatu matek, które trzymają urny z prochami własnych dzieci na gzymsie kominka albo w kuchennej szafce. Nie chodzi o to, że nie mogą się z nimi rozstać. Po prostu nie stać ich na pogrzeb…

„Matka Chaise’a – Britta McNeal – siedziała na ganku i paląc jakieś pozbawione nazwy papierosy, wpatrywała się w dal niewidzącym wzrokiem. Podziękowała mi za to, że przyszedłem, i pokazała mi swój czysty, dobrze utrzymany dom. Później przedstawiła mnie swojemu czternastoletniemu synowi De’Erionowi, którego szczątki spoczywały w ustawionej na kominku urnie. Rok temu strzelono mu w głowę. Umarł, a jego sprawy nigdy nie rozwiązano.
Na drugim końcu kominkowego gzymsu czekało już wolne miejsce, na którym miała stanąć urna z prochami Chaise’a.
(…) McNeal zastanawiała się, jak zdoła zapłacić trzy tysiące dolarów za pogrzeb swojego syna.
– Rozpacz – zauważyła – to jest coś takiego, że czujesz, jakby ktoś złapał cię za gardło i wyrywał ci przez nie flaki”[4].

W sieci krąży mnóstwo filmików, na których widać skutki wielu lat zaniedbań, a także wpływu globalnych zmian na najbogatsze niegdyś miasto Stanów Zjednoczonych. Filmiki te opatrzone są komentarzami-diagnozami, tłumaczącymi, w bardzo uproszczony sposób, przyczyny aktualnej sytuacji. Wynika z nich, że mnóstwo osób nie zdaje sobie sprawy z czynników, które doprowadziły Detroit do obecnego stanu.

Niewielu wie o tonach faktur, rachunków i innych pism dokumentujących wydatki na służby komunalne, straż pożarną i policję, które nijak miały się do planów budżetowych kreślonych w administracji burmistrza. Różnica między planami a faktycznymi wydatkami była ogromna. Wobec czegoś takiego nie dziwi fakt, że funkcjonariusze jeździli na akcje w dziurawych butach i z niewystarczającym sprzętem. LeDuff pisze o tym w osobnych rozdziałach. Oprócz tego poświęca nieco miejsca na omówienie wpływu automatyzacji, a co za tym idzie, wzrostu poziomu bezrobocia. Jest też kwestia przeniesienia produkcji do Meksyku i Chin, gdzie taniość siły roboczej sprzyja wielkim przedsiębiorstwom. Jak widać, problemy współczesnego świata są skomplikowane, a w „Mieście Silników” skupiły się jak w soczewce…

O „Detroit” LeDuffa można by było pisać i pisać. Mnogość wątków jest tu ogromna. Przy tym ta książka to nie żadna „cegła”. Ma raptem niecałych 300 stron. Gorąco zachęcam do lektury, bo dzięki informacjom w niej zawartym dowiedziałem się ciekawych rzeczy o współczesnych procesach gospodarczych, politycznych i społecznych. Wszystko, co działo się w ostatnich latach w Detroit, można – w większym bądź mniejszym stopniu – zaobserwować na całym świecie. Potraktujmy to jako przestrogę…


---
[1] Charlie LeDuff, „Detroit. Sekcja zwłok Ameryki”, przeł. Iga Noszczyk, Wydawnictwo Czarne, 2015, s. 25.
[2] Tamże, s. 49-50.
[3] Tamże, s. 120-121.
[4] Tamże, s. 276-277.
[5] Tamże, s. 67.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2569
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 4
Użytkownik: Marylek 12.01.2017 20:40 napisał(a):
Odpowiedź na: W Internecie przeczytałem... | Method
Słyszałam kiedyś w radiu rozmowę o tej książce. Cieszę się, że teraz Ty ją przypomniałeś. To ważna pozycja.
Użytkownik: joanna.syrenka 19.01.2017 20:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Słyszałam kiedyś w radiu ... | Marylek
W ogóle chyba cała seria jest ciekawa - przynajmniej takie mam oczekiwania :)
Piękna recenzja!

A Tobie, Marylku, wszystkiego dobrego na urodziny :)
Użytkownik: Marylek 19.01.2017 21:10 napisał(a):
Odpowiedź na: W ogóle chyba cała seria ... | joanna.syrenka
Tak, też lubię tę serię. Też mam oczekiwania, które nie idą w parze z wystarczającą ilością czasu.

I dziękuję! :)
Użytkownik: Method 20.01.2017 10:45 napisał(a):
Odpowiedź na: W Internecie przeczytałem... | Method
Drogie Panie, dziękuję za pozytywne komentarze. :)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: