Dodany: 09.01.2017 15:10|Autor: UzytkownikUsuniety04​282023155215Opiekun BiblioNETki

Książka: Gdy mrok zapada
Horst Jørn Lier

2 osoby polecają ten tekst.

Jak zostać śledczym



Recenzent: Dorota Tukaj


Co najmniej od czasów Arthura Conan Doyle’a autorzy powieści kryminalnych dobrze wiedzą, że jeśli uda im się sprawić, by czytelnik w jakiś sposób przywiązał się do stworzonej przez nich postaci detektywa („detektywem” nazwijmy umownie każdą osobę prowadzącą śledztwo, czy to w ramach instytucji czuwających nad przestrzeganiem prawa, czy to na własny rachunek albo nawet na własną rękę), mają zagwarantowany popyt na co najmniej kilkutomową serię jego przygód. Bohater nie musi, ba, nawet nie powinien być geniuszem i supermanem w jednym, może popełniać błędy, mogą nas diabelnie irytować pewne cechy jego osobowości, byleśmy mieli poczucie, że to ktoś realistyczny, ludzki. Sherlock Holmes jest egocentryczny, przemądrzały i chętnie sięga po narkotyki; Herkules Poirot nie dość, że niski, przysadzisty i łysy jak kolano, to równie jak Holmes zarozumiały i niemal chorobliwie pedantyczny, do tego stale wybrzydza na angielską kuchnię i angielski klimat; Jane Marple stanowi typ ciekawskiej kumoszki; Kurt Wallander to mruk mający fatalne relacje z bliskimi i niedbający o zdrowie; Jack Reacher – abnegat i włóczykij, który nie potrafi się do nikogo przywiązać; Harry Hole i Joanna Chyłka – alkoholicy; Nastia Kamieńska – kobieta tak życiowo niezaradna, że gdyby jej małżonek nie zadbał o kuchnię, żywiłaby się suchym chlebem i konserwami… Innych, którym nie da się przypisać aż tak spektakularnych przywar, trapią a to kłopoty w związku, a to żałoba, a to kiepski stan zdrowia, a to trudność pogodzenia pracy z życiem rodzinnym; bywają zmęczeni, sfrustrowani, przygnębieni – tak jak wszyscy, więc prawie każdy z nich potrafi u jakiegoś odsetka czytelników wzbudzić jeśli nie życzliwość, to współczucie i zainteresowanie swoimi dalszymi losami. Do tej ostatniej grupy zalicza się William Wisting z cyklu powieściowego stworzonego przez byłego norweskiego policjanta, Jørna Liera Horsta. Polscy fani kryminałów mieli okazję zawrzeć z nim znajomość w nieco zaburzonym porządku, jako pierwsza ukazała się bowiem część 9, następnie kolejno: 8, 7, 10 i 6. Na pięć pierwszych zapewne jeszcze trochę poczekamy, bo w międzyczasie autor napisał jedenastą, stanowiącą swoistą klamrę spinającą koniec i początek serii.

Oto więc na scenę wychodzi Wisting taki, jakiego znamy: dobiegający sześćdziesiątki stary wyga, który trudnych spraw rozwiązał tyle, że pewnie palców by zabrakło, żeby je zliczyć, i wyszkolił niejedno pokolenie śledczych. Właśnie ma przed sobą grupkę kadetów. Między nimi jest młoda dziewczyna, wnuczka mężczyzny, który trzydzieści trzy lata wcześniej wypowiedział zdanie mające zaważyć na całej karierze Williama. Za chwilę udadzą się wspólnie w miejsce, gdzie kryje się rozwiązanie pewnej zagadki z czasów, gdy ani jego podopiecznych, ani nawet jego samego jeszcze nie było na świecie… Ale wcześniej czas cofnie się o te trzydzieści trzy lata.

Dwudziestopięcioletni William Wisting, ojciec niespełna rocznych bliźniaków, jest najmłodszym pracownikiem komendy w Larviku. Podczas nocnego patrolu on i jego kolega dostrzegają podejrzanego osobnika kręcącego się wokół parkingu, z którego w ostatnim czasie skradziono kilka aut. Nie udaje im się jednak złapać go na gorącym uczynku, bo zostają wezwani tam, gdzie przestępstwa – i to poważnego – już dokonano. W trakcie pościgu za sprawcami napadu na bank trafiają w okolice nieużywanej od lat stodoły, którą William dopiero co odwiedził ze znajomym, bardzo zainteresowanym zakupem trzymanego tam zabytkowego samochodu. Przy okazji rozpytywania świadków udaje mu się ustalić nazwisko właściciela nieruchomości. Mógłby podać je amatorowi starego pojazdu i na tym skończyłaby się jego rola w tej sprawie. Ale w młodym policjancie odzywa się owo nieuchwytne coś, co sprawia, że człowiek jest o wiele bardziej wyczulony na różne zagadkowe detale. Na przykład, dlaczego tak cenny okaz wciąż spoczywa w zakurzonej stodole? Towarzysząc znajomemu w oględzinach potencjalnego nabytku, odkrywa kilka śladów, które, choć tak stare, jasno wskazują, kiedy auto było ostatnio używane i czemu przez wiele lat nikt nie chciał mieć z nim do czynienia: prawie sześćdziesiąt lat wcześniej stało się miejscem zabójstwa. Wisting przegląda roczniki starych gazet, zasięga języka w wydziale ewidencji pojazdów, odnajduje garstkę sędziwych ludzi, którzy widzieli ten samochód i znali jego właściciela. Powoli, powoli z zebranych faktów wyłania się możliwy scenariusz zbrodni; brakuje tylko szczątków ofiary. Ale ponieważ w międzyczasie pojawiają się nowe tropy pozwalające domknąć sprawę napadu na bank, historia sprzed lat pozostaje nie do końca rozpracowana. Dopiero gdy jego dzieci będą starsze niż on sam w tamtej chwili, William zyska możliwość zaprezentowania szkolonym kadetom rozwiązania zagadki…

Od pozostałych dostępnych w polskim przekładzie części tego cyklu „Gdy mrok zapada” różni się nie tylko schematem kompozycji, ale także objętością – 206 stron. Cóż to jest w porównaniu z prawie dwakroć grubszymi (od 364 do 400 stron) tomami? Kiedy się jednak dobrze zastanowimy, uznamy, że tak być może: mniej miejsca zajmuje samo śledztwo, bo liczba świadków do przesłuchania jest o wiele mniejsza, nie mówiąc o pozostawionych śladach – a z drugiej strony trochę mniej miejsca zajmują także sprawy osobiste Wistinga; córka, która w tomach od 6 do 10 aktywnie uczestniczy w akcji, choć w nieco innym charakterze niż ojciec, tu jest – podobnie jak jej brat – ledwie niekłopotliwym niemowlęciem. Samej konstrukcji wątku kryminalnego też nie można niczego zarzucić i ostatecznie jedyne, co wypada nieco na niekorzyść tej części w zestawieniu z pozostałymi, to sposób narracji, sprawiający wrażenie, jakby autor trochę za bardzo się spieszył z opowiedzeniem całej historii. Inną sprawą jest kwestia zmiany tłumacza: nie chodzi nawet o umiejętności sensu stricto, tylko o to, że jeden może nieco inaczej czuć melodię języka autora niż drugi, dlatego też najlepiej by było, gdyby wydawcy przyjęli za zasadę powierzanie takich cykli jednej osobie (mnie osobiście trochę lepiej się czyta tomy w przekładzie Mileny Skoczko niż Karoliny Drozdowskiej). I – na co w przypadku serii z Wistingiem już nie całkiem można mieć nadzieję – gdyby nie wybierali pozycji do tłumaczenia według jakiegoś dziwacznego porządku, zaczynając od środka, potem skacząc dwa tomy w przód, a potem trzy w tył, tylko pozwolili czytelnikowi śledzić przygody bohatera od początku do końca…





Autor: Jørn Lier Horst
Tytuł: Gdy mrok zapada
Tłumacz: Karolina Drozdowska
Wydawnictwo: Smak Słowa 2016
Liczba stron: 206

Ocena recenzenta: 4/6


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 954
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: reniferze 01.02.2017 18:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Recenzent: Dorota Tukaj... | UzytkownikUsuniety04​282023155215Opiekun BiblioNETki
Niby wszystko się zgadza - jest w miarę interesująca zagadka, jest bohater, którego już znamy i nawet lubimy, jest powiązanie ze współczesną sprawą... ale z książki wieje nudą. Nie ma żadnego napięcia, zaskoczenia, suspensu. Ot, opowiastka do zapomnienia.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: