Dodany: 29.12.2016 21:19|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Niech się każdy inny tłumacz w mysią dziurę schowa!


Ech… jak tu o takiej książce napisać, kiedy człowiek ma świadomość, że i tak będzie za mało i zbyt banalnie? Genialna, wspaniała, przechodząca wszelkie oczekiwania. Chociaż nie, właściwie od Barańczaka można było przecież tego oczekiwać, jeśli się czytało cokolwiek w jego przekładzie. Co za dowcip, co za słuch językowy, co za – nieledwie prestidigitatorska – zręczność w żonglowaniu rymami i nizaniu akcentów na precyzyjnie naciągnięte linki metrum! Zdaje się, że ten człowiek był w stanie przetłumaczyć wszystko, pewno i z najkunsztowniejszą prozą dałby sobie radę, gdyby mu jeszcze zostało czasu pomiędzy tłumaczeniem niezliczonych ilości wierszy i dramatów, pisaniem własnej poezji tudzież pisaniem esejów i tekstów krytycznych o poezji, o sztuce jej tłumaczenia i na rozmaite inne tematy literackie.

Zamieszczone w tym potężnym tomie przykłady przekładów (głównie z angielskiego, trochę z rosyjskiego, ale i drobne próbki w paru innych językach) autentycznie zapierają dech w piersiach, nawet jeśli czytelnik w danym rodzaju poezji niespecjalnie gustuje (mnie na przykład na kilometr odrzuca od baroku, ale tym większy mój podziw, że takie paskudztwo da się przełożyć w sposób nadający się do czytania!) albo za słabo zna dany język, by móc zauważyć wszystkie niuanse oryginału (niestety, z bólem serca skonstatowałam, że mój rosyjski doszczętnie zardzewiał…). To, jeśli chodzi o rzeczy tłumaczone de novo, pomieszczone w zajmującej niemal połowę objętości tomu części V i niespełna pięćdziesięciostronicowej części III, poświęconej tłumaczeniom poezji polskiej na angielski.

Ale jeszcze bardziej spektakularne są pozostałe przykłady, gęsto ilustrujące kilkanaście tekstów (które najlepiej byłoby chyba nazwać wykładami), składających się na części I, II i IV. Bo tutaj Barańczak najpierw pokazuje, co z danym wierszem/ dramatem zrobił ktoś inny – często niejeden, a każdy, jak nam się zdaje, z powodzeniem – często tak dawno temu, że wryło nam się to w pamięć jako nierozerwalnie związane z konkretnym tytułem („Niech ryczy z bólu ranny łoś…”[1]) – po czym kładzie wszystkich wcześniejszych tłumaczy na łopatki, wyliczając detalicznie, czego z tekstem nie uczynili, choć winni byli uczynić, a co uczynili, choć nie należało. Każde potknięcie rytmiczne, każde niewłaściwie albo tylko mniej właściwie zastosowane słowo, każde przeinaczenie sensu – nic nie ujdzie bystremu oku krytyka, wszystko zostanie wypunktowane i otoczone solidną porcją objaśnień. Ale to dopiero połowa sukcesu, bo teraz S.B.-krytyk oddaje pałeczkę S.B.-poecie, który powiada: „Jeśli więc ten wiersz tłumaczyć, to może raczej tak: (...)”[2] i daje popis swoich możliwości translatorskich. Popis taki, że czytelnik, który przypadkiem usiłuje się także parać tłumaczeniami i zdaje sobie sprawę, że daleko mu do wypunktowanych i obśmianych konkurentów autora, a cóż dopiero do niego samego, ma ochotę schować się w mysią dziurę. I w tej mysiej dziurze odejmuje pół oceny od bezsprzecznie należnej szóstki za to dojmujące poczucie własnej bylejakości i nieudolności, w jakie właśnie wprawił go autor…

[1] William Szekspir, „Hamlet”, przeł. Józef Paszkowski, https://wolnelektury.pl/media/book/pdf/hamlet.pdf,​ s.66.
[2] Stanisław Barańczak, „Ocalone w tłumaczeniu”, wyd. Wydawnictwo a5, Kraków 2004, s.38.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 774
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: