Dodany: 12.04.2010 22:56|Autor: Zoana

Pratchett nieobowiązkowy


Muszę przyznać, że się nie zachwyciłam.

Będąc fanką pana Pratchetta zdecydowanie spodziewałam się dostać coś więcej niż powieść s.f. napisaną... bardzo poprawnie. Poprawnie, to wszystko.

"Ciemna strona Słońca" to ot, taka sobie historia pewnego Doma Sabalosa, człowieka z planety Widdershins, który próbuje odnaleźć świat legendarnych jokerów. Towarzyszy mu robot imieniem Isaac (chyba najsympatyczniejszy bohater powieści, mój ulubiony) oraz Hrsh-Hgn, przedstawiciel phnobów, obcej rasy (których notabene pełno w książce). Taka sobie "ot", bo, jak na mój gust, odrobinę zbyt chaotyczna. Może się zdarzyć, że czytelnik straci orientację w gąszczu nawiązań, odniesień i niedomówień, a chwilami niezawodnie spoci się pod natłokiem angielskich nazw planet, gwiazd, ras, nazwisk, tytułów... (Tak, wiem, ktoś powie - wina tłumacza, a nie autora. A nieprawda - założę się, że ich polskie odpowiedniki też by przytłaczały.) Na ogół autor serwuje nam danie przyrządzone z wartkiej fabuły i nieprzewidywalnych zwrotów akcji, przyprawionych szczyptą humoru. Niestety, nie obyło się bez nutki goryczy, gdyż nużących i zbyt rozwlekłych momentów również nie brakuje. Wprawdzie zakończenie mnie zaskoczyło, a jakże. Jednak nie wywołało u mnie pełnego zachwytu "ACH!", a jedynie bardzo umiarkowane "Ach, tak".

Przede wszystkim jednak podczas lektury srodze doskwiera brak czegoś innego. Czego? Każdy, kto przeczytał choćby jeden tom z serii "Świat Dysku", wie już, o czym mówię. Oczywiście o genialnym i jedynym w swoim rodzaju, charakterystycznym języku, znaku firmowym tego autora, który przysporzył pratchettyzmowi (zasłużenie!) tylu wiernych wyznawców na całym świecie. Pana Pratchetta, rzecz jasna, usprawiedliwia fakt, że "Ciemna strona..." pochodzi z początków twórczości, kiedy dopiero kształtował się i dojrzewał jego styl pisarski, który znamy dziś. Choć to oczywiste, to jednak brakuje go tutaj, potwornie brakuje.

Żeby nieco złagodzić swoją krytykę (nie jest przecież tak, że powieść W OGÓLE mi się nie podobała, wszystko jest niedobrze i w ogóle pożal się Boże), pozwolę sobie tutaj zacytować kilka wybranych przeze mnie iście pratchettowskich momentów (a owszem, kilka takich można w tej książce znaleźć):

"Korodore też był kiedyś młody, w przeciwieństwie do Babci, której zachowanie jednoznacznie wskazywało, że urodziła się, mając co najmniej osiemdziesiątkę"[1].

"Natura obdarzyła go nie wiedzieć czemu okrągłym obliczem radosnego rzeźnika wieprzowego, co miało swoje zalety - żaden bowiem rzeźnik (a już na pewno nie wieprzowy) odruchowo nie poruszał się bezgłośnie i w cieniu"[2].

"- Hrsh-Hgn, ten czarny dżem smakuje rybami!
- Bo to kawior.
- Kawior? Zawsze zastanawiałem się, jak smakuje: na Widdershins tylko biedacy mogą go jeść... pewnie można się do niego przyzwyczaić..."[3].

"Pozostaje więc pytanie, czy Bank jest żywy? Zgodnie ze wszystkimi sprawdzonymi przez nas definicjami nie jest, co w naszej opinii bynajmniej nie przesądza sprawy. (...) Dlatego też oficjalnie uznajemy Pierwszy Bank Syriański za istotę żywą i mającą wszechświatopogląd wystarczająco rozwinięty, by uznać go za człowieka"[4].

"- Na dodatek jeden taki powiedział do mnie: »sir«! Każdy człowiek mówiący tak do robota prosi się o wzięcie w pysk"[5].

A tu przykład kiełkującej Filozofii Według Pratchetta:

"W zmieniającym się wszechświecie przypadki są na porządku dziennym, ponieważ nie istnieje w nim coś takiego jak związek przyczynowo-skutkowy i absolutna pewność. Rządzą nim lokalne wiry w strumieniu całkowitej przypadkowości - rzucona w górę moneta może spaść na każdą ze stron, na kant albo nie spaść wcale"[6].

Podsumowując: będąc fanem pana Pratchetta, "Ciemną stronę..." przeczytać MOŻNA. Choćby po to, aby zobaczyć raczkujący specyficzny styl autora znany ze "Świata Dysku". Tak, myślę, że to dobre określenie - ta lekka, dowcipna, a przy tym ostra jak brzytwa i trafiająca prosto w sedno niczym snajper pratchettowska ironia tu dopiero raczkuje. Ale przecież ten, kto zna późniejsze powieści autora, wie doskonale, co z tego oseska wyrosło, więc z czystej ciekawości MOŻNA przeczytać. Można też po to, aby dowiedzieć się, kto przed Śmiercią ze Świata Dysku mówił WIELKIMI LITERAMI. Jeśli natomiast nie zna się późniejszej twórczości pana Pratchetta, a jest się fanem s.f. - też można, ale ostrzegam: szału nie będzie.

Na koniec dodam jeszcze, że wydanie "Ciemnej strony Słońca", które trzymam w ręce (Dom Wydawniczy Rebis, 2001), pełne jest literówek - może nie co stronę, ale co kilka na pewno; miejscami brakuje przecinków, trafiło się też kilka irytujących błędów gramatycznych i stylistycznych. Gdyby to były tylko pojedyncze incydenty, przymknęłabym na to oko, ale gdy powtarzają się z taką systematycznością jak tutaj, to przy czytaniu - daję słowo - szlag człowieka trafia raz za razem. Więc jeśli ktoś zdecyduje się na zakup książki, tego wydania zdecydowanie nie polecam.



---
[1] Terry Pratchett, "Ciemna strona Słońca", przeł. Jarosław Kotarski, wyd. Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2001, s. 7.
[2] Tamże, s. 23.
[3] Tamże, s. 74-75.
[4] Tamże, s. 85-86.
[5] Tamże, s. 152.
[6] Tamże, s. 110.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 4431
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: Annvina 14.04.2010 10:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Muszę przyznać, że się ni... | Zoana
Ciekawa recenzja, zwłaszcza o raczkującym stylu :) Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić Pratchetta poza Dyskiem i chyba nawet nie mam ochoty. A te błędy to na pewno dlatego, że tej książki nie tłumaczył pan Cholewa ;)
Użytkownik: Zoana 14.04.2010 18:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Ciekawa recenzja, zwłaszc... | Annvina
Dziękuję. :)
Tak, ja już teraz wiem, że też nie mam ochoty. ;)
Moje wydanie tłumaczył pan Jarosław Kotarski, ale te błędy to prędzej wina korektora. Choć tłumacz też nie jest bez znaczenia, ta książka zupełnie nie miała "klimatu", ani Świata Dysku, ani w ogóle żadnego.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: