Dodany: 11.04.2010 11:32|Autor: Kalakirya

Coś więcej niż tylko książka


Z pewnością warto byłoby napisać w kilku słowach, o czym jest „Taksim” – ostatnia książka Andrzeja Stasiuka; kilka słów z pewnością wystarczy, by rozbudzić w czytelniku ciekawość bądź zniechęcić go do lektury. Ale gdy przychodzi co do czego, to te kilka słów okazuje się niewystarczające, bowiem czy to, że napiszę, iż głównymi bohaterami książki są Paweł i Władek, którzy handlują tanią chińską odzieżą, a od czasu do czasu też czymś innym, zachęci wystarczająco jakiegokolwiek czytelnika do sięgnięcia po tę książkę? Czy po tym, jak napiszę, że ta książka traktuje o próbie przetrwania, będziecie jeszcze bardziej zainteresowani jej lekturą? Myślę, że nie, bowiem pisanie o fabule tej książki, która, według mnie, stanowi jedynie dodatek do przemyśleń i refleksji w niej zawartych, jest rzeczą trudną – trudno jest napisać cokolwiek więcej bez zdradzania istotnych dla tej opowieści szczegółów. Ale spróbuję Was zainteresować w inny sposób, zwracając uwagę na przemyślenia, którymi wręcz przepełniona jest ta książka.

Książka Andrzeja Stasiuka jest napisana mocnym, typowo męskim językiem – nie brakuje wulgaryzmów, ale też znajdziemy w niej charakterystyczną dla Stasiuka refleksję i zadumę, która dotyczy zapomnianego prowincjonalnego, wschodnioeuropejskiego świata. Świat ten w książce Stasiuka opisany jest tak doskonale, że nie opuszcza nas wrażenie uczestnictwa i obserwacji tego, co tak plastycznie zostało ukazane. Czytając tę książkę mamy wrażenie ciągłej konfrontacji ruchu i martwoty – wraz z bohaterami przemieszczamy się z jednego targu na drugi, towarzyszymy im w ciągłej podróży, by za chwilę znaleźć się w zupełnie innym miejscu - w kolejnym zapomnianym, umierającym powolną śmiercią mieście. Wydarzenia, jakich jesteśmy świadkami stanowią punkt wyjścia do rozważań m.in. na temat konsumpcjonizmu:

„Byłem dzisiaj w mieście. Zrobiłem karmnik dla ptaków i poszedłem po ziarno słonecznika. Można je dostać w sklepie zoologicznym. Dziwne miejsce. Robisz trzy kroki i zamiast burej, zimnej ulicy masz podróbkę tropiku z jego upałem i smrodem. W klatkach jazgoczą papugi. W zielonkawych akwariach tam i z powrotem pływają egzotyczne ryby. Panuje półmrok. Kupujący nie są egzotyczni. Mówią cicho. Jakby onieśmielała ich ta podzwrotnikowa atmosfera”[1].

Bohater książki dzieli się z nami swoimi przemyśleniami na temat przemian zachodzących w mieście:

„Zdałem sobie sprawę, że ten sklep istnieje w tym samym miejscu, odkąd pamiętam. Któregoś dnia przyjechałem tutaj, a on już był. Cała reszta się zmieniała. Wciąż coś powstawało, by zaraz upaść. Sklepy, knajpy i zakłady fotograficzne pojawiały się i przepadały bez wieści. Jedne zmieniały się w drugie, ale nad wszystkim unosiła się wizja klęski”[2].

Wielką wolą walki zdają się mieć mieszkańcy miast, do których przybywa bohater Stasiukowej opowieści. Wstają każdego dnia i jak gdyby nigdy nic otwierają sklepy i zakłady, chociaż wiedzą, że znowu nie będą mieli żadnego klienta, że będzie to dzień stracony. A mimo to nie poddają się, wciąż wierzą, że to, co robią ma jakiś sens i że tak trzeba – z pewnością ta wiara napędza ich, daje im siłę do tego owocnego (w ich mniemaniu) działania.

„Czasami myślałem o ludziach, którzy to wszystko zaczynają. Wstają rano, mają odwagę i siłę, a potem patrzą, jak to, czego dokonali, rozpada się. I znowu zaczynają wszystko od początku. Jakby byli głupi albo bohaterscy. W każdym razie niezniszczalni. Podziwiałem ich. Otwierali knajpy i patrzyli na puste stoliki. Otwierali sklepy, przychodzili do nich o świcie i przeglądali się w pustce”[3].

Niezwykły w tej książce jest opis lunaparku, który na chwilę pobudza do życia to umierające miasto. Ludzie biorą udział w całym tym przedstawieniu – jak zaczarowani lgną do światła, idą za nim, a przecież to zwykły lunapark – owszem, ale dla mieszkańców prowincji nawet lunapark zdaje się czymś magicznym.

„Fałszywy blask, oszukańczy splendor i podrabiany przepych rozświetlający czarne niebo i nad błotnistym placem stała łuna. Wieczorem było to najjaśniejsze miejsce w mieście. Dorośli też się tam zatrzymywali. Stawali na skraju ciemności i patrzyli. Miasto zamieniało się w zjawę, powoli uchodziło z niego życie, a tutaj, na jego skraju, wyrastała raptem bezwstydna fatamorgana, która z tymczasowości, ułudy i martwoty uczyniła sens. Może nawet nie chcieli kręcić się, wznosić i wirować, ale prześladowała ich myśl, że to wszystko w każdej chwili może się zwinąć, spakować, ruszyć Bóg wie gdzie, zostawiając im na pamiątkę i pociechę ten błotnisty plac”[4].

Paweł, który dzieli się z nami przemyśleniami, zdaje sobie sprawę, że miasto, w którym żyje, umiera i zanika – ma tego pełną świadomość, a jednak nie potrafi go opuścić. Jest to chyba pewnego rodzaju przywiązanie, coś zupełnie naturalnego w stosunku do miejsca, w którym czujemy jest dobrze.

„Powinienem stąd wyjechać tak jak wszyscy. Powinienem któregoś dnia zapakować furgonetkę i ruszyć tam, skąd przyszedłem. Albo w druga stronę, albo w trzecią. Powinienem oddać klucz właścicielce, zapłacić, podziękować i wyruszyć. Myślałem o tym od samego początku, odkąd tu przyjechałem. Ale nie miałem siły. To miasto było jak los. Byłem już za stary i chciałem przeczekać jeszcze jedną zimę. A potem pewnie następną. Musiałem tu zostać, bo w innym miejscu nie potrafiłbym zasnąć ani się obudzić. W innym miejscu nie byłoby mostu nad rzeką i dudnienia samochodów na moście. Nie byłoby łuny nad stacją benzynową. To są ważne rzeczy i z czasem okazuje się, że nie można bez nich żyć. Nie można ich zamienić na nic innego. Czasami wyobrażam sobie, że sprzedaję ducato, żeby mieć na bilet, i jadę, lecę do Londynu. Albo do Berlina, gdzie kiedyś, bardzo dawno temu, spędziłem trochę czasu. Myślę o wyjeździe i zaczynam się bezgłośnie śmiać”[5].

Stasiuk poprzez swojego bohatera ukazuje nam miasto-widmo, miasto, które trwało niezmienione od lat, miasto, w którym była tylko stacja benzynowa, most i szosa – i nic poza tym, a mimo to jeszcze komuś było ono potrzebne, nadawało życiu mieszkańców sens, pozwalało przetrwać, ponieważ ludzie w tym mieście byli samowystarczalni – radzili sobie jak mogli, a do szczęścia niewiele im było trzeba:

„Każdy dom, każde obejście jak mała arka Noego w dryfie. Samowystarczalna z tymi wszystkimi kurami, wieprzkami, zagonami kartofli i żytka, wzgórze za wzgórzem, grzbiet za grzbietem wystawiona na wiatry, deszcze i śniegi, przylepiona do ziemi jak okruch, jak jaskółcze gniazdo”[6].

W tym mieście wszystko ma swój sens, a wybór tych ludzi był wyborem świadomym – mimo upływu lat miasto pozostało niezmienione. Stało się czymś na wzór schronu dla tych wszystkich ludzi, swoistego rodzaju opoką, o czym możemy przeczytać w innym fragmencie książki:

„Na początku wydawało mi się, że to miasto tkwi w bezruchu, całkowicie oporne na zmiany. Jak dwadzieścia, jak trzydzieści lat temu. Nieporuszone, senne, bezpieczne. Gdzieś tam w świecie zrzucają ludzi z dachów, migają niebieskie światła glin i karetek, a tutaj dwa kroki od Rynku kury grzebią w ziemi i czuć woń króliczych klatek. Ni miasto, ni wieś. Chciałem, żeby tak zostało na wieki. Myślę, że większość mieszkańców tego chciała. Żeby dano im spokój”[7].

W książce Stasiuka poruszany jest również temat roli rzeczy w naszym życiu. Każdego dnia ludzie na świecie kupują mnóstwo potrzebnych i zupełnie niepotrzebnych rzeczy – tanich i drogich, oryginalnych i podróbek – myślę, że większość kupujących nie zaprząta sobie głowy tym, z czego dana rzecz jest zrobiona bądź po jakim czasie stanie się bezużyteczna czy zapomniana i niepotrzebna. Kiedyś było inaczej – kiedyś kupowało się płaszcz, zegarek, samochód, pralkę, które służyły nam przez lata. Czasy się zmieniły – działanie wszystkiego jest skrupulatnie obliczone. Kończy się gwarancja – nagle okazuje się, że aparat, pralka czy cokolwiek innego psuje się. Gdy mamy szansę coś zareklamować, okazuje się, że gwarancja tego nie obejmuje. Brzmi znajomo? No właśnie. A przecież kiedyś było zupełnie inaczej:

„Jeszcze niedawno [ludzie] kupowali rzeczy na całe życie. Składali, oszczędzali na garnitur u krawca, na buty u szewca i była inwestycja, i był sens, było wyrzeczenie i była nagroda. Z tego się, kurwa, składało życie ludu. Jak dostałem pierwszy zegarek, to miałem go przez dziesięć lat. Codziennie nakręcałem i kładłem przy łóżku. A to i tak było nic, bo mój ojciec swój zegarek nakręcał i kładł przy łóżku przynajmniej przez lat trzydzieści. Dziesięć lat pastował te same czarne skórzane buty i tyle samo czyścił szczotką wełniany granatowy garnitur w prążki. A teraz rano przychodzi im do głowy, że chcą nowe buty, i se po prostu idą, przewalają trzydzieści par badziewia, handlarnia ciągnie ich za rękawy, że tutaj taniej, tam to już w ogóle, i na koniec szczęśliwi, z owocem reakcji chemicznej w reklamówce, udają się do chaty, a potem się dziwią, że po godzinie chodzenia platfusy im śmierdzą jak padlina”[8].

W jednym z wywiadów pisarz powiedział, że wszystkie jego książki tworzą jedną całość, każda książka stanowi niejako rozdział opowieści, która jest cały czas tą samą, niekończącą się historią – za pomocą różnych języków, różnych perspektyw i różnych gatunków Stasiuk opowiada swoje prywatne historie – podczas lektury książki „Taksim” czytelnik ma więc wrażenie déjéà vu, które podpowiada mu, że gdzieś już się z tym zetknął, gdzieś już o tym czytał, gdzieś już opisywane były wcześniej te prowincje i zapomniane miasta. Wrażenie jest tym silniejsze, im więcej książek Andrzeja Stasiuka czytelnik przeczytał.

„Taksim” to niezwykła powieść. Dzięki tej nieśpiesznej opowieści i gawędzie Stasiuk po raz kolejny pokazał, że jest mistrzem słowa. Mistrzem, który o rzeczach zwykłych potrafi napisać tak, że przyciąga czytelnika, który zostaje z nim już do końca książki. Coraz rzadziej w polskiej prozie mamy do czynienie z takim rodzajem lektury. Tym bardziej cieszy mnie fakt, że można jeszcze trafić na tak ciekawie opowiedzianą historię – historię o tym, jak zmiany dotykają nawet najbardziej zapyziałą dziurę na końcu świata; historię o tym, że na świecie jest jeszcze gdzieś miejsce, w którym ludzie żyją i walczą o swoje przetrwanie; historię o tym, że można jeszcze na tym świecie znaleźć miejsce, gdzie poczujemy się dobrze.



---
[1] A. Stasiuk, „Taksim”, Wydawnictwo Czarne, 2009, str. 53.
[2] Tamże, str. 54.
[3] Tamże.
[4] Tamże, str. 58.
[5] Tamże, str. 97-98.
[6] Tamże, str. 266.
[7] Tamże, str. 264.
[8] Tamże, str. 188-189.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 4287
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 5
Użytkownik: yerba_mate 12.04.2010 18:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Z pewnością warto byłoby ... | Kalakirya
Ależ oni nie handlują chińską odzieżą, tylko używaną! A w chińskiej tandecie upatrują właśnie symptom rozkładu świata, upadku cywilizacji i tak dalej.
Użytkownik: Kalakirya 12.04.2010 21:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Ależ oni nie handlują chi... | yerba_mate
Proszę o wybaczenie tego małego niedopatrzenia.
Użytkownik: Kalakirya 15.04.2010 07:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Ależ oni nie handlują chi... | yerba_mate
Tak się jeszcze zastanawiam - skąd pewność, że odzież która handlują nie była wyprodukowana w Chinach ? :D
Użytkownik: yerba_mate 15.04.2010 20:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak się jeszcze zastanawi... | Kalakirya
z tego co pamiętam mówili raczej Paris-Mediolan-New York, ale w domyśle bardzo możliwe że Chiny :>
Użytkownik: Kalakirya 19.04.2010 07:14 napisał(a):
Odpowiedź na: z tego co pamiętam mówili... | yerba_mate
No właśnie - ja wiem, że tak ją właśnie określali, ale w dzisiejszych czasach wszystko jest możliwe :)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: