Dodany: 17.12.2016 23:05|Autor: zsiaduemleko

Książka: Marsjanin
Weir Andy

1 osoba poleca ten tekst.

O ziemniakach i muzyce disco


Pojawił się pomysł na porno w kosmosie. Podobno nikt tego jeszcze nie robił w prawdziwie zerowej grawitacji, a nawet jeśli, to nie pozostał żaden materiał filmowy z tych figli. Więc najtęższe głowy w branży rzuciły ideę, by wysłać w kosmos słynnego Łysego z Brazzers i jakąś atrakcyjną cizię do pary, a ci zrobiliby już to, co należy do ich obowiązków. Im więcej materiału nakręcą, tym lepiej, z czegoś przecież muszą filmik zmontować, dlatego trzeba kogoś z kondycją. Wyobrażam sobie, że byłoby sporo scen, w których bohaterowie w miłosnym uniesieniu nieważkości obijają się o przeróżne elementy scenografii, ściany, sufity i podłogi swojej "rakiety pożądania", gdyż te nigdy nie należały do przestronnych. To wszystko trzeba by było wyciąć, bo nie jest seksi, a powstałe przy okazji siniaki ukryć. Ale może by się udało wykroić dziesięć minut bezkolizyjnego, bezpiecznego seksu na filmik do sieci – dłuższych i tak nikt przecież nie ogląda w całości. Trzeba przyznać, że cały zamysł jest wielce ambitny i osobiście z niecierpliwością oczekuję na kolejne wieści oraz ostateczny produkt. Łysemu z Brazzers po takim wyczynie pozostałoby już tylko ubieganie się o fotel prezydenta USA, a nawet prezydenta świata. Albo mógłby zechcieć wybrać się z seks-misją na Marsa, by po raz kolejny zostać pionierem i zasłużyć na własne miejsce w podręcznikach historii. To jednak przyszłość, odsuńmy ją chwilowo na margines, tymczasem bowiem musimy zadowolić się bardziej tradycyjnymi i niestety mniej widowiskowymi wyprawami na Czerwoną Planetę. Własną wizję jednej z takich ekspedycji przedstawi nam Andy Weir.

Akcja rozwija się błyskawicznie. Na dobrą sprawę jeszcze dobrze się nie ułożyłem na łóżku z lekturą, a już główny bohater został sam na Marsie, skazany na śmierć. Bo była burza piaskowa i cała sześcioosobowa ekipa musiała się natychmiast ewakuować z niegościnnej planety. W całym tym zamieszaniu Mark Watney stracił przytomność, a reszta załogi odleciała bez niego, zakładając, że i tak jest trupem.

Gdy Mark odzyskuje świadomość, zaczyna żałować, że przeżył – jest bowiem na obcej planecie sam, uznany za martwego (więc nikt po niego nie zamierza wracać), z zapasami pożywienia i wody mniej więcej na miesiąc oraz bez możliwości kontaktu z cywilizacją. Teraz wiadomo: dla Marka rozpoczyna się dramatyczna walka o przeżycie, a dla nas – czytelników – coś w rodzaju współczesnego "Robinsona Crusoe". Ale bezludna wyspa w porównaniu do bezludnego Marsa to wymarzone miejsce na wakacje.

"Planeta zawdzięcza swój słynny czerwony kolor tlenkowi żelaza, który wszystko pokrywa. To nie jest tylko pustynia. To pustynia tak stara, że dosłownie rdzewieje"*.

Taki punkt wyjścia obrał Andy Weir dla swojej powieści i ja chętnie w tym miejscu zakończę streszczanie fabuły. Nie zrozumcie mnie źle, jest co streszczać, a kolejne kluczowe wydarzenia następują po sobie w ekspresowym tempie, ale musiałbym odsłaniać kolejne karty, którymi zamierza zagrać autor i odrzeć "Marsjanina" z dramatyzmu, który niosą. Poza tym wydaje mi się, że taki skrót powinien w zupełności wystarczyć, by świadomy czytelnik już wiedział, czy książka go interesuje. Dla jasności dodam jedynie, że nie ma w niej nic z fantastyki i jeśli ktoś oczekuje bądź obawia się wątków pozaziemskiej cywilizacji, to informuję: kosmitów i innych cudaków brak.

"Marsjanin" utrzymany jest w konwencji dziennika, przynajmniej przez większą część powieści. Watney pisze coś w rodzaju pamiętnika, bo pewnie uznał, że i tak nie ma wiele więcej do roboty, a kolejne Sole (marsjańska doba, dłuższa od ziemskiej o ok. 40 minut) zbliżają go do chwili, gdy będzie zmuszony – jak to mówią – albo srać, albo oswobodzić wychodek. Od popadania w czarne myśli chroni Marka jego niezmordowany dobry humor, żart, ironia, ale przecież nie został wybrany do tej misji tylko z powodu umiejętności dowcipkowania. Za znacznie bardziej pomocne uznano jego zdolności mechaniczne oraz botaniczną wiedzę i właśnie na nich bohater oprze swoją próbę przeżycia (bardzo zresztą słusznie, bo dobrym humorem się nie naje). Łatwo przewidzieć, że w całej tej przygodzie będzie trochę klasycznego MacGyvera (choć nie tak bezczelnie nierealnego) i radzenia sobie w krytycznych sytuacjach, ale "Marsjanin" nie pretenduje do miana twardego sci-fi. Dużo tutaj uproszczeń, szczególnie w fizyczno-chemicznych zagadnieniach i obliczeniach, prawdopodobnie dlatego, żeby nie zniechęcić nikogo naukowym bełkotem. Nie podejrzewam, że autor traktuje czytelnika jak głąba, który i tak nie zrozumie, więc po co się ścierać. To raczej wynik wstępnych założeń, by skoncentrować się na dramatyzmie i utrzymywać równe tempo zdarzeń. Watney nie omija naukowych wywodów, ale przedstawia je bardziej przystępnie i obrazowo, nie popadając przy tym w wymądrzanie się. Obstawiam, że w treści znalazłoby się trochę nieścisłości, ale po pierwsze: ja się ich nie doszukiwałem, a po drugie: nawet gdybym chciał je wychwycić, prawdopodobnie bym nie potrafił, bo ostatnio na Marsie byłem nigdy i się nie znam.

Wnioski z tego płyną następujące. "Marsjanin" jest niezwykle przystępnym dramatem science fiction, ulokowanym na skali równie daleko od fantastyki sci-fi, jak i twardego sci-fi, czyli to bezpieczny wybór – powieść zdatna do lektury w zasadzie dla każdego, kogo zainteresuje jej tematyka. Na Marsie nie brakuje chwil dużego napięcia, ale jest też czas na rozluźnienie się i posłuchanie muzyki disco. Chyba nie wyrządzę "Marsjaninowi" wielkiej krzywdy, jeśli nazwę go czytadłem, w tym pozytywnym sensie – zapewnia doskonałą oraz intensywną rozrywkę na dwa, trzy wieczory. Czasem mniej, bo trudno przerwać lekturę i stale ma się ochotę na jeszcze jeden krótki rozdział. A potem następny.


---
* Andy Weir, "Marsjanin", przeł. Marcin Ring, wyd. Akurat, 2015, str. 81.


[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 479
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: