Dodany: 08.04.2010 20:01|Autor: in_dependent

Miłość za późna


Nie tak dawno media wręcz prześcigały się w dostarczaniu informacji na temat zatrzymanego Romana Polańskiego (powinnam raczej napisać Romana P.), który w szwajcarskim więzieniu czuć się miał niekomfortowo i przez to odbywać areszt domowy z cudem techniki przyczepionym do którejkolwiek z kończyn.

Zarzut, który Panu Romanowi został postawiony, wszyscy chyba znają, chociaż niektórzy przekręcają jego faktyczną formę: molestowanie seksualne nieletniej. I pomijając już okropność, obrzydliwość tego konkretnego czynu zastanawiałam się, co może siedzieć w umyśle takiego dorosłego mężczyzny, co musi myśleć, co czuć, jak odbierać rzeczywistość, skoro w końcu ogarnia go taka dziwna, niezrozumiała chęć, by posiąść nastolatkę, młodziutką dziewczynę, dziewczynkę, czy, jakkolwiek byśmy to określili - jednak dziecko.

I jakoś trudno jest pojąć, że w niektórych kulturach wzięcie trzynastolatki za żonę i narzucenie jej wszelkich obowiązków małżeńskich jest nadal uważane za całkiem normalną kolej rzeczy. Ale niedaleko szukając - przecież w historii naszego kraju wielokrotnie dochodziło do takich ślubów starszych magnatów, książąt, nawet królów z małymi dziewczynkami. I chociaż wiadomo - miłość nie wybiera, to trudno w przypadku Pana Romana (chociaż szanuję bardzo jego twórczość) uznać, że zrobił on to właśnie z powodu jakiegoś większego uczucia, a nie pożądania i chęci wykorzystania sytuacji. Ale musimy być świadomi, że w wielu innych sytuacjach życiowych, które mogłyby być karane, postrzegane jako moralnie niewłaściwe, jako naganne i karygodne, właśnie wszystkiemu winna jest miłość i to, że temu, kogo dopadnie, nie pozostawia żadnego wyboru.

Bohater elegii Gabriela Garcíi Márqueza pod wdzięcznym tytułem "Rzecz o mych smutnych dziwkach" jest u progu dziewięćdziesiątki, gdy nawiedza go dosyć dziwne pragnienie - spędzić noc z nieletnią dziewicą. Dziwne na pewno dla ludzi takich jak ja - przedstawicieli młodego pokolenia, którzy stoją u progu życia na własny rachunek, założenia rodziny, posiadania dzieci. Jednakże dla naszego bohatera to pragnienie, choć może nieco wyrafinowane, na pewno nie jest dziwne ani dziwaczne. Dla osoby, która miała mu pomóc w realizacji tego marzenia, Rosy Cabarcas - burdelmamy - żądza jego też nie jest niczym zaskakującym i gdy bohater zwraca się do niej z prośbą o znalezienie odpowiedniej kandydatki, pyta jedynie o jego kondycję fizyczną.

Wypada zaznaczyć, że bohater Márqueza nie jest szalonym bogaczem, nie jest osobą rozrzutną i zarazem rozpustną - jest dziennikarzem, felietonistą, niezbyt bogatym, ale też nie głodującym, wciąż czynnym zawodowo, który sam szczerze przyznaje, że nie związał się z żadną kobietą na stałe, gdyż wolał przygodne stosunki z różnej maści dziwkami. Taka rozwiązłość w pewnym wieku czasami się zdarza, ale już pragnienie odbycia stosunku seksualnego z dzieckiem nie występuje powszechnie wśród dziewięćdziesięciolatków. Cóż więc nim kieruje?

Myślę, że każdy powinien odpowiedzieć sobie sam na to pytanie, uprzednio czytając powieść Márqueza. A naprawdę warto, gdyż wbrew pozorom lektura ta nie jest pochwałą późnego (u niektórych mogącego wywołać niesmak) współżycia, ale przejmującą historią niespodziewanej i jakże niezwykłej platonicznej miłości starszego człowieka do czternastoletniej dziewczynki. Miłości zbyt późnej, miłości niespotykanej, która wydaje się skazana na klęskę. Bo przecież gdy miłość wtargnie do naszego serca, nie liczymy się z konsekwencjami naszych wyborów. Nie zdajemy sobie sprawy, że coś może być niezgodne z prawem, niebezpieczne czy wręcz nieobliczalne. Nie myślimy o tym, kogo i jak możemy skrzywdzić. A już na pewno nie możemy wziąć pod rozwagę tego, że w przypadku, gdy jedna osoba w związku jest dużo starsza, to ta druga będzie najpewniej za niedługi czas bardzo nieszczęśliwa i samotna. Nie liczymy się ze śmiercią.

I jak bohaterowie książki "Spóźnieni kochankowie" Williama Whartona zostali zaskoczeni przez śmierć, która przerwała łączącą ich więź i mocno zraniła jedno z nich, pozostawiając trwałe piętno i niwecząc wszelkie szanse na dalsze normalne życie, tak bohater Márqueza spodziewa się rychłego końca, wręcz go przewiduje, a gdy on nie nadchodzi, czuje się, jakby narodził się po raz drugi. I jak w "Lolicie" Nabokova mężczyznę ogarnia szaleństwo na punkcie ślicznej, młodej dziewczynki, tak nasz bohater szaleje za swoją Delgadiną, z tą jednak różnicą, że nie do końca wiemy, czy kusi go ona świadomie, czy całkowicie nieświadomie, czy może za namową swojej mocodawczyni...

I tego brakuje w powieści. Ukazania całej sytuacji z drugiej strony. Nie dowiemy się, co myśli ta słodka czternastolatka. Czy uważa współżycie z mężczyzną, który mógłby być jej dziadkiem, a nawet pradziadkiem, za coś nieodpowiedniego, okropnego? Czy potępia go? Czy jest jej to obojętne, byleby tylko udało jej się zdobyć pieniądze? Czy też może cieszy się, bo sama w jakiejkolwiek formie odczuwa przywiązanie?

Ale Márquez uświadamia nam, że nie musimy tego wiedzieć, by móc zachwycić się wyszukaną, oryginalną i nieco ekscentryczną historią miłosną. Może nawet nie powinniśmy. Bo wówczas traktowalibyśmy "Rzecz o mych smutnych dziwkach" jako traktat z punktu widzenia moralnego i obyczajowego naganny. I pewnie zostałby powszechnie potępiony. A tak przecież nie można potraktować kolejnego dzieła jakże wybitnego autora.


[Tekst opublikowałam wcześniej na swoim blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1262
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: