Dodany: 10.12.2016 22:02|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Niełatwo się dzielić uczuciami


Gdyby mi dano do przeczytania „Córeczkę” z zaklejonym nazwiskiem autorki, nie od razu bym je odgadła. Bo jest to nietypowy okaz jej twórczości, jeden z zaledwie kilku, które zupełnie wyrwała z ram swojego ulubionego gatunku. Kiedy już wiem, czyje to dzieło, nie mam powodu do zdumienia. Tych prób „odszufladkowania się” podjęła Christie więcej (i trudno powiedzieć, żeby którakolwiek była nieudana) a co więcej, wykraczanie poza konwencję widać przecież i w niejednym z najbardziej sztandarowych jej utworów. Dziś nas specjalnie nie dziwi – co najwyżej niektórych irytuje – gdy autorzy kryminałów rozbudowują życie wewnętrzne bohaterów, gdy wzbogacają intrygę elementami socjologiczno-obyczajowymi, w gruncie rzeczy zbędnymi dla rozszyfrowania zagadki. Ale w czasach, kiedy tworzyła Agatha Christie, kryminał miał być kryminałem, miał zawierać tylko takie informacje, które są w stanie naprowadzić detektywa na trop przestępcy. Ona jednak, na długo przedtem, zanim się stała najsłynniejszą na świecie przedstawicielką tego nurtu twórczości, instynktownie pojmowała, że dobarwienie zwykłej historii popełnienia i wykrycia zbrodni wyrazistymi portretami psychologicznymi i/lub nasyconymi ironią scenkami rodzajowymi nie odbiera tejże zbrodni ani grozy, ani tajemniczości. I zapewne równie instynktownie podejrzewała, że nikt nie uwierzy, iż autorka kryminałów potrafi napisać dobrą powieść obyczajową, toteż na użytek tego skromnego odgałęzienia swej twórczości przybrała zastępcze miano. Jako Mary Westmacott stworzyła między innymi omawiane tu dramatyczne studium relacji matki i córki, które jeszcze dziś robi mocne wrażenie, choć od czasów opisanych w powieści upłynęło mniej więcej 80 lat (rzecz dzieje się w latach 30. XX wieku).

Anna była kiedyś szczęśliwą żoną, trwało to jednak krótko; mąż zmarł, gdy ich dziecko miało zaledwie trzy lata. Najwyraźniej pozostawił też przyzwoity majątek, bo wdowa mogła bez przeszkód poświęcić się wychowaniu jedynaczki. Gdy rozpoczyna się ta opowieść, dziewiętnastoletnia Sara ma pracę – może nie szczególnie ambitną, ale pozwalającą się utrzymać – mnóstwo przyjaciół i niejednego adoratora, należy się więc spodziewać, że niebawem zacznie żyć już tylko własnym życiem (byle nie z Gerrym, którego, nie całkiem bezpodstawnie, jej matka uważa za nieudacznika!). A Anna liczy sobie zaledwie czterdzieści dwa lata, jest miła i atrakcyjna, dlaczego więc nie miałaby jeszcze kiedyś zakosztować małżeńskiego szczęścia? Tym bardziej że na podorędziu czeka paru panów stanu wolnego w stosownym wieku. Ale oto niespodziewanie zjawia się Richard, który w ciągu paru dni osiąga to, co nie udało się tamtym: kobieta widzi wprawdzie, że nie jest on ideałem, ale serce nie sługa, więc ochoczo zgadza się go poślubić, i to w całkiem nieodległej przyszłości. Jest tylko jeden problem: co powie Sara, która właśnie ma wrócić z wakacji? Anna słusznie się obawia, bo reakcja córki na obcego mężczyznę, z którym ma się podzielić domową przestrzenią i, co ważniejsze, uczuciami matki, jest daleka od pożądanej. Richard też nie stara się specjalnie zaskarbić sobie uczuć Sary, a jeśli nawet – czyni to w zdecydowanie nieodpowiedni sposób. Zaczyna się otwarta wojna, w której żadne z tych dwojga nie chce ustąpić. Już wkrótce przyszły małżonek postawi sprawę na ostrzu noża: albo Anna każe córce wyprowadzić się z domu, albo nici ze związku…

Od początku przypuszczaliśmy, czym się to skończy, nieprawdaż? Tego się można było spodziewać, sądząc po przemyśleniach głównej bohaterki. Ale na pewno nie podejrzewaliśmy jej o metamorfozę, którą widzimy w drugiej odsłonie. Czy ta ostentacyjnie ożywiona, przesadnie wyelegantowana kobieta to prawdziwa Anna, której dopiero teraz udało się wydobyć na wierzch własne „ja”? A może prawda jest inna? Zanim do niej dojdziemy, nie umknie naszej uwagi napięcie, jakie panuje teraz między matką i córką, i chociaż może sami nie jesteśmy przekonani, czy Gerry byłby dla Sary najlepszym partnerem, doznamy lekkiej konsternacji, widząc podejście Anny do alternatywy, jaka pojawia się na horyzoncie. Jaka szkoda, że nie docierają do niej perswazje starszej przyjaciółki i zrzędzenie wiernej gosposi! Trzecia odsłona utwierdzi nas w przekonaniu, że słusznie oceniliśmy sytuację. Tak, wina leży po obu stronach, więc teraz trzeba by dużo dobrej woli, żeby mogły naprawić to, czego jeszcze nie zdążyły zepsuć. Tylko czy potrafią?...

Choć nie ma w niej ani szczypty sensacji (może jedynie odrobinka niepewności w decydujących momentach: czy Anna opowie się po stronie córki, czy przyszłego męża? Czy Sara wybierze Lawrence’a, czy Gerry’ego?), „Córeczka” absorbuje naszą uwagę nie mniej niż pełnokrwiste kryminały, choć w zupełnie inny sposób. Tu koncentrujemy się na postaciach – zwłaszcza na Annie, bo to ona jest przedstawiona najpełniej i najbarwniej – i na relacjach między nimi, wyraźnie rysującymi się nie tylko w komentarzach narratora, ale przede wszystkim w dialogach. I jeśli nawet zakończenie wyda nam się nieco podbarwione na różowo, będziemy musieli przyznać, że autorka doskonale naszkicowała tę tak pospolitą sytuację (dziś chyba nawet częstszą i trudniejszą, bo choć znacznie mniej ludzi umiera w młodym wieku, redukując w ten sposób liczbę wdów i wdowców mogących potencjalnie wstąpić w nowy związek, to o wiele więcej się rozwodzi, a zaakceptowanie nowego partnera matki wcale nie jest łatwiejsze, gdy zajmuje on miejsce ojca żyjącego i pozostającego z dzieckiem w kontakcie…), dostarczając rodzicom dorastających i ledwie dorosłych dzieci sporo materiału do przemyśleń.



(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 889
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: Pani_Wu 30.12.2016 17:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Gdyby mi dano do przeczyt... | dot59Opiekun BiblioNETki
Problem, który opisała Agatha stał się, jak zauważyłaś, nieoczekiwanie aktualny, za sprawą rozwodów. Warto także przypomnieć, że Agatha sama wyszła po raz drugi za mąż za Maxa Mallowana (po rozwodzie z Archibaldem Christie w 1928). Córka z pierwszego małżeństwa, Rosalind, miała w chwili drugiego ślubu matki 11 lat, więc na pewno jeśli jakieś perturbacje miały miały miejsce, to nie takie, jak opisane w książce. Nie wiemy jak Rosalind przyjęła pojawienie się ojczyma, nie ma o tym ani słowa w "Autobiografii".
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: