Dodany: 10.12.2016 13:20|Autor: misiak297

Między falbankami, czyli o literackich przyjaźniach


Moja pierwsza przygoda z "Falbankami" Krystyny Siesickiej miała miejsce może z piętnaście lat temu. Nie była to udana znajomość. Książkę przeczytałem bez zachwytu i równie szybko o niej zapomniałem. W pamięci została mi tylko postać babci-poetki, imiona: Róża, Tamara, Melania i wzmianka o tym, że bohaterka lubiła jeść płatki kukurydziane "na sucho". Nie sądziłem, że nasze drogi – moja i bohaterów "Falbanek" – znowu się zbiegną. Nie czułem takiej potrzeby, a poza tym jeszcze wtedy nie wiedziałem, ile radości daje powtórna lektura, jak wyjątkowym doświadczeniem czytelniczym się staje. W końcu zacząłem ponownie czytać powieści Siesickiej (tym razem z większym zrozumieniem i entuzjazmem), ale do tej akurat pozycji nie chciałem wracać. Przypadek sprawił, że trafiła na moją półkę. Pomyślałem: "A, powtórzę sobie, najwyżej pójdzie na wymianę, może kogoś ucieszy". Wczoraj zerknąłem do książki, również bez szczególnej chęci czytania. No i wpadłem…

Już czułem, jak to będzie wyglądać. Westchnienia zachwytu. Męczenie tym zachwytem najbliższych osób (pod hasłem: "Posłuchaj tego…", "Przeczytaj to…", "Zerknij na ten cytat…"). Z każdym kolejnym rozdziałem westchnień przybywało, tak samo jak chęci podzielenia się "Falbankami" z całym światem. Robiłem sobie wagary od pracy, uciekałem się do małych samooszustw w rodzaju "jeszcze tylko ten rozdział i wracam do roboty"; "jeszcze naprawdę tylko kilka stron i już odkładam książkę"; "jeszcze tylko doczytam do setnej…". Nawet kiedy wracałem do pracy, pozostawałem w świecie Siesickiej, przed oczami przesuwały mi się obrazy z powieści, możliwe rozwiązania wątków.

Na początku dowiedziałem się, co kryje się za tytułem. Jak większość rodzin, i bliscy Róży Firlej mają swój prywatny język. Falbankami nazywają małe ploteczki, zabawne pogaduszki. To określenie stworzyła właśnie Róża – babcia narratorki, piętnastoletniej Meli. Właśnie ona stanowi tu swoiste centrum rodzinnego życia. Nie jest stereotypową literacką babcią z siwymi włosami, miłą tuszą, niezmierzonymi pokładami ciepła, bezgranicznym oddaniem. To piękna kobieta, która pisze wiersze i tworzy finezyjne abażury, lubi się otaczać ukochanymi osobami, zwierzętami, pięknymi przedmiotami. Osoba mądra, nietuzinkowa, choć zarazem apodyktyczna, miewająca humory, chęć odseparowania się od świata (ta potrzeba niezależności to cecha wielu dorosłych bohaterek Siesickiej). Dla swoich dzieci i wnuków jest przede wszystkim prawdziwą przyjaciółką, a jej dom – rodzinną ostoją. Zobaczcie, jak to wygląda już w pierwszych słowach powieści:

"Lubi siedzieć w bawialni swojego domu położonego prawie nad brzegiem jeziora, mieć obok siebie któreś z nas i uśmiechając się żartobliwie, mówić: a teraz będzie o falbankach. Często właśnie ja jestem przy niej, bo ilekroć tylko mogę, wsiadam w autobus i po dwóch godzinach jazdy jestem na Wełnianym Rynku w centrum miasteczka. Stąd od domu babci dzieli mnie tylko trzy kilometry drogi, którą znam jak własną dłoń. Pierwszy palec do skrzyżowania, drugi palec do kapliczki na wierzbie, trzeci do drewnianego mostu nad strumieniem, czwarty do chatki starej Żulichy, piąty palec to już dom mojej babci ze strony mamy, Róży Firlej, która na przestronny pokój z oknami wychodzącymi na łąki, ciągnące się aż do jeziora, mówi: bawialnia"[1].

Rozpoczynają się ferie i Mela przyjeżdża do babci. Przekraczając próg jej domu, wchodzi w ciepły, bezpieczny świat. Siesicka opisuje go bardzo sugestywnie – skrzynię z kapciami w sieni, bawialnię o ścianach w kolorze budyniu waniliowego, szyfonierę, stary zegar, muślinowe abażury lamp, szary dywan w blade róże ("Omijamy go zawsze chodząc po bawialni, bo kwiaty wyglądają jak żywe, rzucone niedbale na środek dywanu. Natomiast babcia przebiega po nim, nie zwracając uwagi na to, że depcze róże"[2]), kominek ("nie udaje kominka, jak to się zdarza, on nim jest. Bardzo często, kiedy przyjeżdżamy, przynosimy z szopki wysuszone, pachnące szczapy drewna i spędzamy wieczory w pomarańczowym świetle ognia. To moja babcia mówi: pomarańczowe ciepło. Od niej też nauczyliśmy się wszyscy określania kolorami zapachów. I ludzi"[3]), kuchnię pełną czerwonych i pomarańczowych naczyń. Wreszcie przedstawia zwierzęta – ważnych domowników: grubą spanielkę Tutkę, leciwego wyżła Sobusia, Frania i Lulę – koty, które panicznie boją się myszy ("– O, to taka ich słabostka – tłumaczy nam babcia. – Powinniście przymknąć na to oko i udawać, że niczego nie widzicie"[4]). Kto zna twórczość Krystyny Siesickiej, ten wie, z jaką miłością, szacunkiem i zrozumieniem pisze ona o zwierzętach. Zobaczcie:

"Wróciliśmy do domu, poszłam na górę do sypialni, gdzie mój kot panoszył się na tapczanie. Wzięłam go na ręce, przycupnął na tylnych łapach, a ja trzymałam go pod pachami. Miałam teraz jego mordkę na wprost twarzy, przymykał ślepia i mruczał.
– Och, ty Lulusiu...
Przytuliłam go do siebie, schował głowę w zagięcie mojego łokcia, uszy płasko położył na łepku, usnął, ale mruczał ciągle i czułam w sobie jego tajemnicze drżenie"[5].

"Graliśmy prawie do północy, w tym czasie babcia skończyła pończoszkę. Usiadła na dywanie, naciągnęła ją Sobusiowi na chorą łapę. Obejrzał ją, powąchał, ale nawet nie próbował ściągnąć.
– Zobacz, Jaśku, jaki to mądry pies, rozumie, że pończoszka dobrze mu zrobi, kto wie, może nawet marzył o niej, prawda?
Tatuś roześmiał się.
– Nie mam pojęcia. (…)
– Marzył! – zdecydowała babcia wstając.
– W porządku, marzył – zgodził się mój tata i ziewnął.
Pete przez chwilę przyglądał się nam wszystkim, później pokręcił głową z ubolewaniem.
– Ja zwariuję.
– Dlaczego, Pete? Czy uważasz, że jeżeli ktoś jest psem, to już nie może mieć marzeń? – oburzyłam się.
Pete poczuł na sobie spojrzenie czterech par naszych oczu.
– Ależ może, oczywiście! – powiedział"[6].

I kiedy już się zaczynamy cieszyć, że czeka nas wspaniały, bezproblemowy pobyt w magicznym miejscu, okazuje się, iż Mela przyjechała do babci w obliczu życiowego dramatu.

"– No co, Melu? – zapytała babcia. – Pogadamy o falbankach?
Spojrzałam na nią, napotkałam wzrok uważny i przenikliwy. Nie wiem skąd, ale najwyraźniej wiedziała, że tym razem nie będę chciała rozmawiać o falbankach, chociaż nikt nie mógł mojej babci powiedzieć, że jej córka Adriana wyprowadziła się z domu wczoraj po południu.
– Mamusia wyprowadziła się.
– Ach, tak. Dokąd?
– Nie wiem.
– Tatuś był przy tym?
– Był.
– I co?
– Nic.
Wstała z fotela, zbliżyła się do paleniska i ciężkim pogrzebaczem poruszyła szczapy drewna. Oświetlił ją ogień. Rude włosy babci zapłonęły, białą cerę stłumiły migotliwe blaski. Odbiły się również w jej oczach niebieskich, szeroko rozstawionych, bardzo podobnych do oczu mojej mamy. Babcia ubrana była w biały, wełniany dres, który obciskał jej szczupłą sylwetkę. Róża Firlej, wielka poetka. Do diabła, dlaczego właśnie ode mnie musiała dowiedzieć się, że jej starsza córka Adriana zostawiła swojego męża, mnie i naszego kota Lulusia, ponieważ wolała innego człowieka.
– Czy już ją osądziłaś? – zapytała nie patrząc na mnie.
– Nie.
Podniosła dłonie do twarzy i palcami przesunęła po szczytach policzków ścierając z nich łzy. Potem ściągnęła skórę w stronę skroni, jej oczy zwęziły się, patrzyła w ogień i tak stała bez słowa. Wreszcie odwróciła się w moją stronę.
– Nie masz ochoty popłakać?
Zaproponowała mi łzy jak kawałek chleba, ale ja nie miałam ochoty"[7].

Wkrótce dom babci Róży wypełnia się gośćmi. Rodzina chce spotkać się w kryzysie. Przyjeżdżają tatuś Meli, jej wujostwo, kuzyn Pete (i razem z nim jego przyjaciel Jonasz, nieprzystępny, a jednocześnie spragniony ciepłych uczuć wychowanek domu dziecka), wreszcie zjawia się Tamara – ukochana ciocia Meli, piękna modelka. Przez następne dni wspólnie się bawią, wspominają, odbywają rozmowy ważne i mniej ważne, z których Mela nie wszystkie – zwłaszcza te między dorosłymi – słyszy. Ona sama musi sobie poradzić z rozstaniem rodziców, opuszczeniem przez matkę i nieoczekiwanym uczuciem do Jonasza, który traktuje ją jak miłą koleżankę ("Przytulił mnie jak mama, jak tatuś, babcia, jak ciocia Zyta i Zielony Adam. Tylko nie jak chłopak, któremu chciałam się podobać"[8]). Jest w tej powieści sporo napięć, powodów do łez, ale też do śmiechu.

Czułem, że jestem z tą rodziną, że na czas czytania stałem się jej częścią. Że siedzę z nią przy stole i piję kawusię (specjalna kawa przygotowywana przez babcię), gram w scrabble (ulubiona rodzinna gra). Kręciłem głową, gdy Tamara oszukiwała w pasjansie, bo tak bardzo chciała, żeby wyszedł, zaglądałem (cicho sza!) do tajemniczych notatek Róży, dotykałem narzuty, którą wyszywała po śmierci męża (scena jej żałobnej rozpaczy to jedna z najmocniejszych w powieści). Przytulałem do siebie koty, głaskałem psy, patrzyłem, jak kąpie się piękna Tamara, chodziłem na spacery, przedzierając się przez śniegi i suche gałęzie. W rozmowach falbanki przeplatały się z poważnymi sprawami. Płakałem i śmiałem się razem z innymi. Potrafiłem zrozumieć więcej niż nastoletnia Mela. Byłem tam, w tym domu, w tym świecie, i długo nie chciałem wychodzić.

Nie zrozumcie mnie źle. Pobyt u Róży Firlej nie był sielanką. Dochodziło do spięć, do awantur, między bohaterami wybuchały najróżniejsze emocje, również negatywne, padały ostre słowa, zapadało przykre milczenie. Wizerunek szczęśliwej, zwariowanej, kochającej się rodziny został zakwestionowany i oni wszyscy – Mela, babcia, Zielony Adam, Pete, Zyta, Tamara – musieli się z tym zmierzyć. Siesicka nie zapomina, że w domu, w rodzinie nie zawsze dzieje się dobrze. A jednak widać, że ci ludzie się kochają – na przekór dramatom, na przekór złości, zazdrości, na przekór niezrozumieniu. Kapitalna jest scena, w której Mela zaczyna dostrzegać system zależności między członkami rodziny:

"Jesteśmy jak aktorzy w teatrze, uświadomiłam sobie, każde z nas gra swoją rolę i nawet kiedy milczymy, ta chwila też coś znaczy, bo dla każdego z nas ma jakiś dalszy ciąg. Kto pisze scenariusz?
– Co mówisz? – zapytała moja babcia. – Jaki scenariusz?
Zobaczyłam, że wszyscy patrzą na mnie, widać głośno zadałam to pytanie. Może taką miałam rolę. Tamara odpowiedziała mi z zadumą:
– Każdy pisze dla siebie, ale nikt z nas nie może uciec z tej sceny ze swoją kwestią, gramy razem. Nasze życie to sztuka pełna uzależnień..."[9].

To wspaniała książka. Pełna pięknych szczegółów i wyrazistych, złożonych psychologicznie postaci uwikłanych w nieoczywiste relacje, zmuszonych do trudnych wyborów. Dramatyczna, ale zarazem zabawna, mająca ogromny ładunek ciepła.

Trudno powstrzymać się od porównywania "Falbanek" do powieści składających się na Jeżycjadę Małgorzaty Musierowicz, a domu Róży Firlej – do mieszkania przy Roosevelta 5. Cóż, łatwiej mi uwierzyć Siesickiej, że przy stole pod lampą z finezyjnym abażurem każdy mógłby znaleźć miejsce. Nie wiem, czy byłbym pożądanym gościem u Borejków – w najnowszych tomach Jeżycjady ich otwartość wmawia mi tylko narrator. Ja sam dostrzegam pewną hermetyczność tego sztywno podzielonego świata, a także nachalność światopoglądową Borejków. U Siesickiej widzę kochającą się, choć skonfliktowaną rodzinę, każdy z jej członków jest silną indywidualnością, każdy ma inny sposób na życie i broni swoich racji. Poza tym "Falbanki" wydają mi się dużo bardziej dramatyczne niż większość tomów Jeżycjady. Małgorzacie Musierowicz nie można odmówić sprawnego rzemiosła, ale ona pisze przeważnie rzeczy lżejsze, nastawione na akcję i humor, mniej subtelne, mniej pogłębione psychologicznie. Proza Siesickiej wydaje mi się nieco "szlachetniejsza".

Kiedyś nie lubiłem twórczości Krystyny Siesickiej. Nie lubiłem tej powieści. Pewnie czytałem ją za wcześnie. Może trzeba było większej liczby przeżytych lat, większej ilości doświadczeń, abym mógł do niej wrócić, zrozumieć ją i właściwie przeżyć. Wczoraj, raczej z przypadku niż realnej potrzeby, przeczytałem "Falbanki"; w grudniu, w tym czasie, który – jak się spodziewałem – nie miał przynieść mi już żadnych większych odkryć czytelniczych. Sądziłem, że ich zasób na ten rok się wyczerpał.

I – całkiem nieoczekiwanie – zyskałem i pokochałem kolejną książkę-przyjaciółkę.



---
[1] Krystyna Siesicka, "Falbanki", wyd. Akapit Press, 1995, s. 5.
[2] Tamże, s. 6.
[3] Tamże.
[4] Tamże, s. 7.
[5] Tamże, s. 131.
[6] Tamże, s. 31.
[7] Tamże, s. 9.
[8] Tamże, s. 46.
[9] Tamże, s. 100.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2695
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 6
Użytkownik: Pingwinek 18.12.2016 16:39 napisał(a):
Odpowiedź na: Moja pierwsza przygoda z ... | misiak297
I ja czytałam "Falbanki", podobnie jak pozostałe "Opowieści rodzinne", w wieku nastoletnim (końcówka gimnazjum?). Ale spodobały mi się wówczas ogromnie. To jedna z tych książek Siesickiej, w której po prostu czuć jakąś magię. Niepowtarzalna atmosfera. Subtelny język. Jak ona potrafiła pisać! Może teraz zabierzesz się za kolejne części, "Woalki" i "Wachlarze"? Próbowałeś ich już kiedyś? Ciekawa jestem Twoich opinii.
Użytkownik: misiak297 18.12.2016 23:55 napisał(a):
Odpowiedź na: I ja czytałam "Falbanki",... | Pingwinek
Masz rację, w "Falbankach" czuć magię, a jednocześnie jest ona umiejętnie "przełamywana" prawdziwym życiem, zgoła niemagicznym.

"Wachlarze" i "Woalki" znajdą się wśród moich styczniowych lektur. I na pewno napiszę recenzje:)
Użytkownik: Pingwinek 19.12.2016 03:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Masz rację, w "Falbankach... | misiak297
Po latach pamiętam właśnie magię, to "prawdziwe życie" jakby za mgłą. Niestety, to nie jest dla mnie najlepszy czas na powtórkę. Przyjemnego czytania pozostałych części!
Użytkownik: miłośniczka 19.12.2016 09:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Moja pierwsza przygoda z ... | misiak297
Misiaku, cieszę się bardzo, że dałeś "Falbankom" drugą szansę! Ja czytałam je bardzo dawno temu, jeszcze w podstawówce, za to były wtedy jedną z moich najważniejszych lektur, które do dziś wspominam bardzo ciepło. I wiesz, sceną, którą najbardziej pamiętam, było oszukiwanie Tamary w pasjansie - robienie wszystkiego, żeby wyszedł, bo przecież miał być odpowiedzią na tak bardzo ważne pytanie... sama tak robiłam po wielekroć, ale w liceum. :-) Uwielbiam tę książkę. Koniecznie przeczytaj kolejne części, czekam na recenzje!
Użytkownik: Pingwinek 27.12.2016 00:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Misiaku, cieszę się bardz... | miłośniczka
Pasjans Tamary - och, i ja go pamiętam! Nie wyszedł. Prześladuje mnie ten rezultat przy podobnych praktykach, które sobie nieraz funduję.
Użytkownik: Anna125 26.12.2016 23:27 napisał(a):
Odpowiedź na: Moja pierwsza przygoda z ... | misiak297
Przeczytałam "Falbanki" jest w nich czar baśni wymieszany ze zwyczajnym życiem. Bardziej podobał mi się Beethoven i dżinsy (Siesicka Krystyna)
Tam był więcej życia tutaj moim zdaniem jest więcej idealizowanych wspomnień, ktore odbieram jako dydaktyzm. Czar wspomnień.
Słowa są boskie: te falbanki, skarpeta dla Sobusia, koty, abażury i babcia - poetka. Konstancja.
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: