Przedstawiam
Konkurs nr 100, czyli MAGICZNA LICZBA STO, który został przygotowany razem przez Gosię i Pawła Wolniewiczów; "urzędującym" prowadzącym będzie Paweł:
sto, сто, hundred, hundert, honderd, hundra, cento, cien, cem, εκατό, sada, sata, sută, száz, mija, qind, yüz, ehun, ...
Na początku była... pl.rec.ksiazki. A na niej 11 października 2002 pojawił się Konkurs #1. A potem internet trafił pod strzechy i pojawiła się BiblioNETka. I choć portal społecznościowy rządzi się innymi regułami niż grupa dyskusyjna, to chęć zabawy i rywalizacji jest równie silna. Dlatego też 17 czerwca 2005 pojawił się temat:
KONKURS nr 1 pt. „DZIECKO w LITERATURZE”:
Autor: bogna
Data dodania: 2005-06-17 17:34
K O N K U R S
Kilka osób zgłaszało propozycję codziennych zagadek, takich nie jestem w stanie tworzyć.
Zrobiłam konkurs na wzór tego, który istnieje na pl.rec.książki.
Jest to mój prywatny pomysł i tylko ja odpowiadam za tę zabawę.
Tak, tak! Bogna jest nie tylko opiekunem konkursów i ich dobrym duszkiem, ale tez inicjatorem. Za to jej po stokroć "hip hip, hurra!" I nie ważne, że pomysł na zrobienie konkursu już krążył w kablach i gdyby nie Bogna, to zacząłby ktoś inny. Pamiętani są tylko ci pierwsi. Bo kto wie, kto jako drugi skroplił tlen, jako trzeci skonstruował żarówkę, czy jako czwarty przybył do Ameryki? Ale przecież ci kolejni też są ważni! To oni właśnie sprawili, że za chwilę zaczniecie czytać fragmenty z konkursu numer 100. Im też po stokroć "hip hip, hurra!". A czym są konkursy bez uczestników? Choć w pierwszym konkursie odgadywało tylko pięć osób, to potem już było tylko lepiej. I to też dzięki Wam konkursy nie zniknęły. Więc dla wszystkich odgadujących też po stokroć "hip hip, hurra!".
Po pierwszym, nieśmiałym początku dalej poleciało już gładko przez kolejne 98 konkursów:
NAJWYBITNIEJSZE KOBIETY LITERATURY; PARY; ŚLUBY I WESELA; BIBLIOTEKI; TO TEŻ JEST ŻYCIE, czyli ŚMIERĆ I POGRZEBY; KSIĄŻKA w KSIĄŻCE; WIZYTA; POLOWANIE; JEDZĄ, PIJĄ... czyli POSIŁKI; PARY; POJEDYNKI; ŚWIĘTA, ŚWIĘTA... a po świętach NOWY ROK; PIES; PRZYJAŹŃ i PRZYJACIELE; MUZYKA; 2+2=7, czyli MATEMATYKA; INNY UMYSŁ; ZWIERCIADŁO; MĘŻCZYZNA; GDZIE BYŁY TE IMPREZY?; BZIK, czyli NIETYPOWE ZACHOWANIA; POCIĄGI; PODRÓŻ; OJCIEC; KURACJA; KOTY, KOTY SĄ MIŁE; DUŻE ZWIERZĘ; CZAS i PRZEMIJANIE w LITERATURZE; GRA w KARTY; LISTY; W LITERACKICH OGRODACH i SADACH; ANIOŁ; KARNAWAŁ z JEŻYCJADĄ; GRZECH; DOMY, DOMKI i MIESZKANIA… ; SWEGO NIE ZNACIE?!; ŁACINA I GREKA W LITERATURZE; PRZEZ SPORT DO… BIBLIOTEKI; KAPŁANI; ALKOHOL; ABECADŁO z pieca SPADŁO; CIOTKA; OCZKO do OCZKA, czyli ROBÓTKI RĘCZNE; LUSTERECZKO powiedz przecie, czyli URODA; Marzyć każdy może, czyli MARZYCIELE, MYŚLICIELE; SĄDY, PROCESY, WYROKI, czyli SPRAWIEDLIWOŚCI NIECH STANIE SIĘ ZADOŚĆ; TUPOT BIAŁYCH MEW; SIT NOX CUM SOMNO...; CIĄŻA, czyli CUD ŻYCIA; MIASTA i MIASTECZKA; LASY; SKARB; TRUP w SZAFIE; DWORY, REZYDENCJE, POSIADŁOŚCI, GOSPODARSTWA...; WYSTAWA PSÓW RASOWYCH; Z UŚMIECHEM NAM DO TWARZY...; MIŁOŚĆ; MAMUT; W HOŁDZIE PISARZOM FRANCJI; ZAGUBIENI; RYBKA LUBI PŁYWAĆ, czyli RYBY; MATKA; JAK TO WSZYSTKO SIĘ ZACZYNA, czyli POCZĄTKI KSIĄŻEK; INDIANIE; POŻARY; WILKI; OBRAZY; HERBATA ZBRATA; KRASNOLUDKI SĄ NA ŚWIECIE; X MUZA czyli KOCHAM KINO; SZTUCZNA INTELIGENCJA; IMIĘ; HANDEL; HIGIENICZNY, czyli KĄPIELE; KRÓLOWIE; KTO IM DAŁ SKRZYDŁA; KOLEKCJE; SŁUŻBA; BROŃ SIĘ!!! czyli BROŃ BIAŁA; CZAROWNICE; KOLORY; ŁAPAĆ ZŁODZIEJA; DESZCZ; LWY; II WOJNA ŚWIATOWA; SZATAN; CZAJKA; Strach się bać; W mogile ciemnej… czyli groby, nagrobki i cmentarze; CUD NIEPAMIĘCI czyli ZAPOMINAJKI; SZAFA; DRZEWA; NIEDŹWIEDZIE, NIEDŹWIADKI i MISIE; WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO, czyli URODZINY; KOŃ; ACH, ten DYMEK z PAPIEROSA, CYGARA, FAJKI, czyli WSTRĘTNY NAŁÓG PALENIA; SKĄPIEC; PIERWSZE DANIE, czyli ZUPA;
I w ten sposób od prehistorii doszliśmy do chwili obecnej, czyli konkursu numer 100. Liczba 100 jest nie tylko numerem konkursu, ale i jego tematem.
100 jest liczbą okrągłą, najmniejszą, która wymaga trzech cyfr do zapisania. I to niezależnie od podstawy systemu liczbowego. Informatycy lubią liczbę dwieście pięćdziesiąt sześć nie dlatego, że mają takie skrzywione poczucie humoru, ale dlatego, że jest to 100 w zapisie szesnastkowym.
Sto jest liczbą traktowaną z pewnym szacunkiem. Życzymy sobie stu lat, przeklinamy do stu piorunów, wiwatujemy po stokroć, mówimy, że coś jest sto razy lepsze, zadajemy pytania za sto punktów, sto razy przepisujemy za karę błędne zdanie. Bo sto znaczy dużo. Stonoga i stokrotka nie mają wcale stu nóg i płatków, wystarczy, że mają ich dużo. Wojna stuletnia nie trwała 100 lat, ale 116. I chociaż z jednej strony sto to dużo, to z drugiej strony jest to ilość łatwa do wyobrażenia i osiągalna. Choć jest to trochę nużące, to bez większych problemu da się ulepić 100 pierogów, posadzić 100 drzewek czy złożyć 100 żurawi origami. A po pewnym treningu każdy jest w stanie zrobić 100 pompek, przejechać na rowerze 100 kilometrów, czy nawet te 100 pierogów zjeść.
Osiągnąć setkę to jakby wkroczyć na wyższy poziom. Gdy Małysz skacze sto metrów, to wydaje nam się to o wiele lepszym skokiem niż 99,5m, towar za 100 zł wydaje się droższy niż ten za 99,90zł, a człowiek kończący 100 lat wydaje się bardziej szacownym niż ten co kończy zaledwie 99 lat.
Setki są wszędzie dookoła. Historię liczymy w stuleciach, złotówkę dzielimy na 100 groszy, metr na 100 centymetrów i wolimy dzielić kilogram na 100 dekagramów niż na 1000 gramów. Całość to 100%, mamy stu senatorów, w scrabble jest sto płytek, rządowi dajemy sto dni przed pierwszą oceną, wódkę pija się "setkami". Celsjusz i Fehrenheit użyli setki do stworzenia swoich skal temperatury, przy czym jeden za 100° przyjął temperaturę wrzenia wody, a drugi temperaturę człowieka. Liczba złożona jedynki i stu zer ma swoją nazwę – googol, choć nie ma żadnych praktycznych zastosowań. Najbardziej klasyczny bieg sprinterski to 100 metrów, inne dystanse to wielokrotność setki. Baseny pływackie mają długość pół lub ćwierć setki. Boska Komedia ma 100 pieśni, Centurie Nostradamusa są pogrupowane w rozdziały po 100 czterowierszy.
A i tam gdzie nie pojawiają się setki, pojawiają się zakusy by je wprowadzać. Dlatego Napoleon w kalendarzu rewolucyjnym podzielił godzinę na 100 minut po 100 sekund każda. Kalendarz się nie przyjął, ale zaproponowany też przez Napoleona podział kąta prostego na 100 gradów jest stosowany w geodezji.
Liczba sto jest też po prostu elegancka i często pojawia się w zestawieniach, np. sto najpiękniejszych miejsc świata, stu najbardziej wpływowych ludzi, sto filmów wszechczasów.
Sto już samo w sobie jest w pewnym sensie tajemniczą liczbą. Ale by wzmocnić to wrażenie, zauważmy, że sto jest sumą dziewięciu pierwszych liczb pierwszych: 100 = 2 + 3 + 5 + 7 + 11 + 13 + 17 + 19 + 23, sumą pierwszych dziesięciu liczb nieparzystych: 100 = 1 + 3 + 5 + 7 + 9 + 11 + 13 + 15 + 17 + 19 i sumą sześcianów pierwszych czterech liczb: 100 = 13 + 23 + 33 + 43
Nie jest więc dziwne, że i w literaturze liczba sto pojawia się bardzo często. Setki odmieniane są na różne sposoby: sto lat, sto dolarów, sto diabłów, sto drzwi i setki różnych innych rozmaitych rzeczy. Zresztą, przekonajcie się sami. :)
Konkurs trwa do środy, 14 kwietnia, do godziny 23:59. Odpowiedzi proszę przesyłać na adres [...].
Do zdobycia jest 60 punktów, po jednym za autora i tytuł. W przypadku remisu decyduje data zdobycia ostatniego punktu.
Każdy ma do dyspozycji w sumie 100 strzałów. Można je wykorzystać dowolnie, nawet strzelając 100 razy w tylko jeden fragment.
W jubileuszowym konkursie nie będzie zakazów. Mam tylko prośbę, by podpowiedzi nie psuły przyjemności odgadywania i nie przysłoniły fragmentów, które jednak powinny zostać centralnym punktem konkursu.
Informacje o tym co kto czytał, będę przesyłał przy pierwszym potwierdzeniu. Jak ktoś nie chce takich podpowiedzi, to proszę o zaznaczenie tego wyraźnie w pierwszym mejlu.
Przewidziane są nagrody! :)
Przewidziane są trzy nagrody do rozlosowania pomiędzy uczestników konkursu:
- https://www.biblionetka.pl/book.aspx?id=79704
- https://www.biblionetka.pl/book.aspx?id=127157
- https://www.biblionetka.pl/book.aspx?id=19587
Bogna przyzna też subiektywne nagrody dla trzech osób, spośród tych, które miały znaczący wpływ na rozwój konkursów.
Życzę wam zabawy na 100. I jeszcze dwa.
WAŻNE!!!
Odpowiedzi nie zamieszczamy na Forum! Wysyłamy mailem!
FRAGMENTY KONKURSOWE
1.
- Co to za typek? - zapytał [P.] przyglądając mi się niechętnie.
- To nowy sierżant. [E.] kazał go przyjąć - powiedział [K.].
- Takiego ogryżka?!
- On tylko tak wygląda, ale to mocna sztuka - [K.] zmierzył mnie ponurym spojrzeniem.
- Nie wygląda mi na moczną sztukę - zamruczał [P.]. - Czy on zdał próby szyłowe?
- No, nie... zwolniliśmy go... to znaczy odroczyliśmy mu - zmieszał się [K.].
- To wbrew regulaminowi. Najważniejsze są próby szyłowe.
- Z nim lepiej nie próbować - wtrącił obolałym głosem [P2] - on ma dziwne reakcje. Mogą znów być kłopoty.
- Żadnych zwolnień! Jesztem szefem wychowania fizycznego i mam doszcz ogryżków wszród członków. Żądam, żeby ten zdechlak odbył próby szyłowe - to mówiąc [P.] poczłapał do jednej ze skrzyń pod ścianą i wyciągnął stamtąd hantle.
- Bierz i czwicz! - wetknął mi je w ręce. - Muszysz podnieszcz trzydżeszczy razy. Inaczej dosztaniesz kopa i fora że dwora! (...)
Zrezygnowany zacząłem podnosić ciężarki licząc:
- Jeden... dwa... trzy... cztery...
Za piątym razem poczułem już ból w mięśniach. Szkoda gadać, nie podniosę więcej jak dziesięć razy. Obejrzałem się rozpaczliwie. [P.] na razie zajęty był obserwowaniem [K.], który nałożył właśnie rękawiczki, a teraz wyciągnął z flakonu pokrzywy.
[P.] poruszył się niespokojnie.
- Czo mi chczesz żrobicz?
- Zrobię ci masaż żuchwy.
- Pokrzywami?!
- To najlepszy sposób - mruknął [K.] i korzystając z osłupienia [P] usiadł mu bezceremonialnie okrakiem na piersiach i począł nacierać szczękę pokrzywami.
- Ty łobuże, czo robisz?! Zwariowałesz?!
[P.] wyrywał się przerażony, wymachując rękami.
- Trzymaj, go, [P2] - krzyknął [K.].
[P2] doskoczył i przytrzymał [P.] ręce. Skorzystałem z tego, że wszyscy byli zajęci operacją i z ulgą położyłem sobie hantle na ramionach. Liczyłem jednak dalej. (...)
Liczyłem dalej spokojnie, odpoczywając i dopiero gdy [K.] przerwał masaż zacząłem z powrotem podnosić hantle wykrzykując głośno:
- Dziewięćdziesiąt pięć! Dziewięćdziesiąt sześć! Dziewięćdziesiąt siedem!...
[P.] przez chwilę leżał półprzytomny pojękując cicho. Myślałem, że już zapomniał o mnie, ale on usiadł nagle, przetkał sobie ucho i zawołał z niedowierzaniem:
- Co?! Ile naliczyłeś?
Dziewięćdziesiąt osiem! Dziewięćdziesiąt dziewięć! Sto! - wysapałem. - Wystarczy? Czy mam podnosić więcej?
2.
- Nie zamierzam wygłaszać żadnej mowy - rzekł major, omiatając ich niewidocznym spojrzeniem zza czarnych szkieł. - Gratuluję temu spośród was, który zwycięży, pozostałym gratuluję odwagi. (...)
Zapowiadał się gorący dzień, dobry dzień na marsz.
Major trzymał w dłoni jakieś papiery.
- Po wywołaniu nazwiska proszę wystąpić i odebrać swój numer. Potem wracacie na miejsca i czekacie. Proszę, zróbcie to sprawnie. (...)
- Aaronson.
Wystąpił krępy wiejski chłopaczek z opalonym na czerwono karkiem; był onieśmielony, nogi mu drżały. Odebrał dużą plastikową jedynkę i przypiął do koszuli. Major klepnął go po plecach.
- Abraham. (...)
Trwało to do ósmej czterdzieści. Nikt się nie wycofał. Na parkingu zawarczały silniki samochodów - wyjeżdżali chłopcy z listy rezerwowej, by zdążyć na telewizyjną relację z Wielkiego Marszu. Zaczyna się, pomyślał Garraty. Naprawdę się zaczyna.
Kiedy przyszła jego kolej, major dał mu numer czterdzieści siedem i krótko życzył powodzenia. Z bliska wyglądał bardzo męsko i władczo. Garraty miał wielką chęć dotknąć go i przekonać się, czy jest żywy.
Peter McVries był sześćdziesiąty pierwszy. Hank Olson siedemdziesiąty. Rozmawiał z majorem dłużej od pozostałych. Major roześmiał się na jakąś odżywkę Olsona i klepnął go w plecy.
- Powiedziałem mu, niech trzyma kupę forsy na podorędziu - zwierzył się Olson po powrocie. -I on powiedział mi, żebym wam pokazał, jak wygląda piekło. Powiedział, że lubi, jak ktoś rwie się innym do gardeł. Pokaż im, jak wygląda piekło, chłopcze, powiedział.
- Bardzo dobrze - skwitował to McVries i puścił oko do Garraty'ego, który zastanawiał się, o co mu chodzi. Nabija się z Olsona?
Chudzielec drzewołaz nazwał się Stebbins. Odebrał numer ze zwieszoną głową, nie odzywając się słowem do majora, po czym wrócił i usiadł wsparty o pień. Garraty nie wiedział czemu, ale nie mógł od niego oczu oderwać.
Setka to był rudy facet, cały pryszczaty. Nazywał się Zuck. Dostał numer i usiadł. Wszyscy czekali na dalszy rozwój wydarzeń. (...)
Ósma pięćdziesiąt dziewięć.
Major patrzył na kieszonkowy chronometr z nierdzewnej stali. Podniósł wolno dłoń i świat zamarł w oczekiwaniu. Stu chłopaków obserwowało go uważnie. Cisza była okropna i bezmierna. Cisza była wszystkim. (...)
Major opuścił rękę.
- Życzę wszystkim powodzenia - powiedział. Twarz miał bez wyrazu, lustrzane okulary zakrywały mu oczy. Ruszyli powoli, nie rozpychając się.
3.
- Puść mnie - powiedział skrzekliwym głosem. - Puść mnie, a dam ci tyle skarbów, że ci oko zbieleje.
[X] zarechotał:
- Hę, hę. Widzisz, mój drogi, skarbów, które masz na myśli, wcale sobie nie cenię. Moje skarby to dobre zdrowie, optymizm i poczucie humoru.
Ale były władca nie przestawał nalegać:
- Dam ci na pożarcie stu moich poddanych. Są bardzo smaczni.
- Dziękuję z całego serca - odparł [X] - ale ja wcale nie jestem ludożercą. Trudno, musisz ponieść zasłużoną karę.
4.
Obok domu dla kaprysu
Trzymam stale sto tygrysów,
Sto kangurów, sto lampartów,
Ze mną, panie, nie ma żartów!"
5.
Czekam na tramwaj po wyjściu z gimnazjum, aż tu między mnie i tramwaj wjeżdża wolno wlokący się pusty "Wańka" - dorożkarz moskiewski.
- Ty co, taka mać - powiadam - pasażerowi drogę zajeżdżasz?
- A ty co, za archimandrytę tu stanąłeś, podbiec nie możesz?
Poczułem się jak rycerz, któremu rzucono rękawicę, i niezwłocznie stanąłem w szranki. Muszę powiedzieć, że przygotowując się do matury, gorliwi uczęszczałem do dorożkarskich herbaciarni, gdzie na ścianach wisiały stereotypowe ostrzeżenia: Niepublicznymi słowami sliszkom rugat’sia strogo wospreszczajetsia (Nieprzyzwoitymi słowami zbytnio wymyślać surowo się zabrania). Tam przeszedłem, pojąc się obficie herbatą, dwa dokładne kursy: pisania listów i przeklinania. Umiałem napisać priwiet s pokłonom (pozdrowienie z ukłonami) na cztery strony listowe... I ponauczałem się kilkupiętrowych przekleństw.
- Ach, żeby cię... - szybko zabębniłem - i żeby sto światów, a w każdym sto państw, a w każdym sto guberni, a w każdej guberni sto powiatów, a w każdym powiecie sto gmin, a w każdej gminie sto miast, a w każdym mieście sto domów, a w każdym domu sto pokojów i żeby w każdym pokoju sto łóżek, i żeby na każdym łóżku stoma ogierowymi... kopytami po stokroć ciebie... przejechali.
"Wańka" zdumiał się; a że koń ciągle szedł stępa, począł go z wolna wstrzymywać, aby nic nie uronić z koncertu.
- Zdechłą sobakę ci wetknąć w d... - perorowałem -- i żeby ta zdechła sobaka wyła, wyła, skrobała, drapała, drapała i wydrapała takiego sukinsyna jak ty sam.
Gęba w szerokiej okładzistej brodzie rozjaśniła się. Definitywnie wstrzymał konia i słuchał.
- Żelazo rozpalone nie rozpalonym końcem wsadzić ci tamże...
- Czemu nie rozpalonym? - zainteresował się fachowo.
- Żeby za tamten rozpalony nikt nie mógł wziąć i wyjąć. Szyszkę jodłową grubym końcem naprzód tam ci wepchnąć i pomalutku wyjmować i trzy razy przekręcić, abyś ty począł pojmować, jakiś ty sukinsyn... twoja mać.
6.
Nad urwiskiem kłębiła się wielkimi wirami mleczna mgła. Wspomnienie nocy pozostało jeszcze w resztkach cienia leżącego na piasku niby brudne plamy... w miejscach świecących jak rozpalone druty... w przepływających cząsteczkach jaśniejącej pary... Ta gra cieni pobudzała jego bezkresną wyobraźnię. Nie nudził go ten widok, choćby patrzył nie wiem jak długo. Każdej chwili dokonywał nowych odkryć. Znajdował tu wszystko - od form rzeczywistych aż po dziwaczne kształty, jakich nigdy dotąd nie widział.
Mimo woli zwrócił się ku tym wirom apelując:
- Wysoki Sądzie, proszę łaskawie wyjaśnić treść oskarżenia! Proszę podać mi podstawy wyroku! Oto oskarżony stoi przed Wysokim Sądem i czeka pokornie!
Wtedy z mgły dobiegł znany mu głos. Był nieco stłumiony, jakby ktoś mówił przez telefon.
- Jeden na stu to w końcu... - Co mówisz?
- Podobno w Japonii jeden na stu cierpi na schizofrenię.
- Więc co z tego?
- A kleptomanów jest tyleż samo. - O czymże ty mówisz, u licha?
- Zakładając, że jeden procent mężczyzn stanowią homoseksualiści, to niewątpliwie tyleż samo jest lesbijek wśród kobiet. Podpalaczy - jeden procent, niedorozwiniętych umysłowo - jeden procent, erotomanów - jeden procent, megalomanów - jeden procent, notorycznych oszustów - też jeden procent, kobiet płciowo niepobudliwych - jeden procent, terrorystów - jeden procent, paranoików - także jeden procent...
- Przestań pleść głupstwa!
- Dobrze, ale wysłuchaj mniej spokojnie do końca. Agorafobia, gefyrofobia, narkomania, histeria, mania ludobójstwa, syfilis, kretynizm... przyjmijmy, że te przypadki występują także w stosunku jednego procentu, w sumie otrzymamy więc dwadzieścia procent. Jeśli doliczysz jeszcze osiemdziesiąt podobnych zboczeń - a niewątpliwie jest to możliwe - będziesz miał statystyczny dowód na to, że ludzkość składa się w stu procentach z jednostek nienormalnych.
7.
W senacie zapanowało kłopotliwe milczenie. Wreszcie dźwignął się z wolna Tyberiusz.
- Przed stu dniami - rzekł - jak pamiętacie, piorun uderzył w cokół, na którym znajduje się posąg mego ojca Augusta. Z wykutego na cokole napisu uległa zniszczeniu pierwsza litera. Pozostało AESAR AUGUSTUS. Cóż oznacza zniszczona litera C? Cyfrę sto.
A słowo AESAR? O tym zaraz się dowiecie. Aesar po etrusku znaczy - bóg. Wynika z tego, że w sto dni po uderzeniu piorunu August zostanie w Rzymie bogiem. Czyż można się domagać wyraźniejszej wróżby?
8.
Bawiąc się fajką wlepiłem wzrok w Indianina i usiłowałem zmusić go do spuszczenia oczu. Wyglądał na człowieka tak samo pozbawionego nerwów jak mur z cegieł.
- No, dobra, czego on chce?
- Chce, żebyś szybko przyjść. Iść zaraz. Ognistym wo...
- Wariat - przerwałem mu.
To mu się podobało. Powoli zamknął usta, uroczyście przymrużył oko i prawie się uśmiechnął.
- Będzie też musiał wyłożyć sto dolarków - dodałem, starając się mówić z taką miną, jakby szło o grosze.
- He?
Znów stał się podejrzliwy. Trzeba się trzymać prostych słów.
- Sto zieleńców - wyjaśniłem. - Sto papierków. Pocieszycieli słownie sto. Ja nie dostać forsy, ja nie jechać. Jasne?
I zacząłem na palcach obu rąk liczyć do stu.
- He. Nie ma żartów - zakpił Indianin.
Pogrzebał pod wysmakowanym potnikiem kapelusza i rzucił na biurko drugi zawinięty w bibułkę pakiecik. Podniosłem go i rozwinąłem. Zawierał nowiuteńki banknot studolarowy.
Indianin włożył kapelusz na głowę, nie troszcząc się o zawinięcie potnika do środka. Kapelusz wyglądał w ten sposób tylko odrobinę bardziej śmiesznie. Siedziałem i wpatrywałem się w sto dolarów z rozdziawionymi ustami.
- Niezły ten psychiatra - powiedziałem wreszcie. - Boję się faceta, który jest taki domyślny.
- Nie mieć cały dzień - zauważył Indianin tonem konwersacji.
9.
- Zakładamy stowarzyszenie. Naturalnie nikt o tym nie będzie wiedział. To będzie stowarzyszenie tajne. Musimy całej klasie pokazać, ile naprawdę jesteśmy warci.
- To będzie trudno - westchnął [W]. - Nie dostrzegają wcale naszej wielkiej wartości. Jakby im kto oczy przewiązał.
- Zgadzam się, że to sprawa niełatwa, ale jak sobie postanowimy, to dokonamy.
- To mi się podoba - dodał [S]. - ja się w to już wprawiam.
[B], dokładny jak zawsze, miał wszystko zapisane na kartce.
Odczytał:
"1. Cel stowarzyszenia: zdobycie dobrej opinii w oczach klasy.
2. Środki wiodące do tego celu: przodowanie we wszystkich przedmiotach."
To drugie od razu wzbudziło wątpliwości.
- Czy to stowarzyszenie będzie się jakoś nazywać? - zwrócił się do [B] [S]
- Owszem. Ja proponuję: "Stowarzyszenie Trzech Ambitnych".
- STA - wypisał na kartce W. - Lepiej byłoby STO. Można byłoby zamienić na "sto" i to byłby nasz znak, nasza pieczęć.
- Na "o" to mogłoby być "oczernionych" albo "odepchniętych" - myślał na głos [S].
- Przecież nikt nas nie odpychał ani nie oczerniał - sprzeciwił się [B] - Po prostu źle nas osądzono, i koniec.
- To niech będzie "Stowarzyszenie Trzech Osądzonych" - ucieszył się [W].
- Niech będzie - przystał B., ale było widać, że mu się to niezbyt podobało.
10.
[Ś], to jest książę (ale nikt nie wiedział, że nie jest prawdziwym [ś]), nie tracił czasu i coraz to robił coś innego; teraz zmajstrował grzechotkę, która przy potrząsaniu grała najpiękniejsze walce, polki, oberki, jakie wymyślono od początku świata.
- To jest superbe! - powiedziała księżniczka idąc koło chlewów.
- Nigdy jeszcze nie słyszałam piękniejszej kompozycji! Słuchaj no, idź do niego i spytaj, ile ten instrument kosztuje; o pocałunkach nie ma mowy!
- Chce sto całusów księżniczki! - powiedziała dama dworu wróciwszy od [ś].
- Oszalał chyba! - powiedziała księżniczka i odeszła; ale kiedy uszła mały kawałek, zatrzymała się. - Trzeba popierać sztukę! - powiedziała.
- Jestem córką cesarza! Powiedz mu, że dostanie jak wczoraj dziesięć pocałunków, a resztę od dam dworu!
- Ach, nie bardzo się nam chce! - powiedziały damy dworu.
- To próżne gadanie! - powiedziała księżniczka. - Skoro ja go całowałam, wy możecie też się poświęcić. Pomyślcie tylko, daję wam utrzymanie i pensję! - Wobec tego dama dworu musiała znowu pójść do [ś].
- Sto całusów księżniczki - odpowiedział - lub każdy zostaje przy swoim!
- Ustawić się! - powiedziała księżniczka. I wszystkie damy dworu ustawiły się naokoło, by ją zasłonić, a on zaczął całować.
11.
Dzisiaj dobijam setki. Jak ciocia [R]. Dużo śpię, ale czuję się dobrze.
Próbowałem tłumaczyć rodzicom, że życie to taki dziwny prezent. Na początku się je przecenia: sądzi się, że dostało się życie wieczne. Potem się go nie docenia, uważa się, że jest do chrzanu, za krótkie, chciałoby się niemal je odrzucić. W końcu kojarzy się, że to nie był prezent, ale jedynie pożyczka. I próbuje się na nie zasłużyć. Ja, który mam sto lat, dobrze wiem, o czym mówię. Im bardziej się człowiek starzeje, tym większym smakiem musi się wykazać, żeby docenić życie. Musi być wyrafinowany, stać się po trosze artystą. Byle kretyn może cieszyć się życiem w wieku dziesięciu, dwudziestu lat, ale kiedy człowiek ma sto lat, kiedy już nie może się ruszać, musi uruchomić swoją inteligencję.
12.
Bóg owej rzeki miał córkę imieniem Io. Była ona tak piękna, że Dzeus w niej się zakochał. Ilekroć pragnął ją odwiedzić, otaczał całą okolicę gęstą chmurą, aby go Hera nie zobaczyła. Ale przenikliwe oczy zazdrosnej żony dojrzały go poza czarnym obłokiem, jak szedł z Io, rozmawiał i śmiał się wesoło. Nazajutrz Hera zamieniła uroczą nimfę w krowę, zamknęła w jednej ze swoich świątyń i kazała strzec niejakiemu Argosowi, który miał sto ócz i nie spał nigdy. Gdy się Dzeus o tym dowiedział, posłał Hermesa, by ją uwolnił. Sprytny bożek przyszedł do Argosa w nocy i zaczął opowiadać bajki. Stuoki potwór słuchał melodyjnego głosu, nie kończące się opowiadania mieszały mu się w głowie, wiecznie czujne oczy zamykały się jedno po drugim, wreszcie Argos, stuoki Argos, zasnął jak dziecko! Hermes uciął mu głowę i wyprowadził Io z więzienia, Io była wolna, lecz pozostała krową. Hera zaś nie poniechała zemsty. Wysłała na nieszczęsną jałówkę złośliwego bąka, który nie dawał jej ani chwili spokoju. Kłuta ciągłymi ukąszeniami, które jątrzyły się i krwawiły, Io miotana szaleństwem uciekała wciąż dalej i dalej. Przebiegła tak cały świat, aż stanęła w Egipcie. Tu padła na kolana i modliła się do Dzeusa, aby jej wrócił postać kobiety. Bóg prośby wysłuchał i oblekł ją w dawny kształt nimfy. Wówczas Io wydała na świat syna, Epafosa, który był królem Egiptu.
13.
Życie każdego człowieka znajduje się w środku Czasu, bo Mesze widział wszystkich i wszyscy są w Jego Oku. Jesteśmy Źrenicami Jego Oka. Nasze czyny są Jego Widzeniem, nasze istnienie Jego Wiedzą.
W sercu lasu Ornen który ma sto stajań długości i sto szerokości, rosło stare, rozłożyste drzewo hemmen o stu konarach, a z każdego konaru wyrastało sto gałęzi, a na każdej gałęzi rosło sto liści. I drzewo w swojej zakorzenionej istocie powiedziało: "Wszystkie moje liście są widoczne prócz jednego, który jest ukryty w cieniu wszystkich innych. Ten jeden liść jest wyłącznie moją tajemnicą. Kto go dostrzeże w cieniu wszystkich moich liści? I kto je wszystkie policzy?"
Mesze w swoich wędrówkach przechodził przez las Ornen i zerwał ten jeden jedyny liść.
14.
U porucznika [L] zebrało się doborowe towarzystwo i grało w oko.
Kapelan przegrał wszystko, co miał, i wreszcie rzekł:
- Ile pożyczycie mi na mego pucybuta? Ogromny idiota, ale interesująca postać. Coś non plus ultra. Jeszcze nikt i nigdy nie miał takiego służącego.
- Pożyczę ci sto koron - zaproponował porucznik [L]. - Jeśli nie oddasz do trzeciego dnia, to mi ten rarytas przyślesz. Mój pucybut to wstrętny człowiek. Ciągle wzdycha, pisze listy do domu i kradnie, co mu wpadnie w rękę. Biłem go nawet; na nic się nie zdało. Wybiłem mu parę przednich zębów, ale chłop się nie poprawił.
- Zgoda - rzekł lekkomyślny feldkurat. - Pojutrze sto koron albo [S].
Przegrał i tych sto koron i smutny wracał do domu. Wiedział z całą pewnością i nie oddawał się żadnym złudzeniom, że do pojutrza nie zdobędzie tych stu koron i że właściwie sprzedał [S] nikczemnie i podle.
"Powinienem był zażądać dwieście koron" - gniewał się na siebie, a przesiadając się z jednego tramwaju do drugiego, aby za chwilę dotrzeć do domu, stał się nagle tkliwy i sentymentalny.
"Nieładnie to z mojej strony - pomyślał dzwoniąc do drzwi swego mieszkania. - Jak ja teraz spojrzę w jego idiotyczne, poczciwe oczy."
- Kochany [S] - rzekł znalazłszy się w domu. - Stała się rzecz niezwykła. Prześladował mnie pech w kartach. Zaryzykowałem, bo miałem pod ręką asa, a potem dostałem dziesiątkę, a bankier, chociaż miał waleta, dociągnął także do dwudziestu jeden. Ryzykowałem parę razy na asa albo na dziesiątkę i zawsze miałem tyle, co i bankier. Przegrałem wszystkie pieniądze.
Chwilę milczał.
- W końcu przegrałem i was. Zastawiłem was za sto koron i jeśli nie oddam ich pojutrze, to już nie będziecie mój, ale pana porucznika [L]. Bardzo mi przykro. Naprawdę.
- Sto koron jeszcze mam - rzekł [S] - mogę panu feldkuratowi pożyczyć.
- Dawajcie! - ożywił się feldkurat. - Natychmiast zaniosę je [L]. Prawdę mówię, że nie chciałbym się z wami rozstać.
[L] był bardzo zdziwiony, gdy znowu zobaczył kapelana.
- Idę ci oddać dług - rzekł kapelan rozglądając się zwycięsko dokoła. - Dajcie i mnie kartę.
- Va banque - zawołał, gdy kolej przyszła na niego. - O jedno oczko przewóz. Przegrałem.
- Jeszcze raz va banque na ciemno - odezwał się przy drugiej kolejce.
- Dwadzieścia bierze - wołał bankier.
- Mam akurat dziewiętnaście - cicho bąknął kapelan składając na stole ostatnie czterdzieści koron z setki, którą pożyczył mu [S], aby się wykupić z niewoli.
Wracając do domu wiedział feldkurat z całą pewnością, że to już koniec, że [S] nic już ocalić nie może i że sądzone mu służyć u porucznika [L]. Gdy [S] otworzył drzwi, kapelan rzekł:
- Wszystko na próżno, [S]. Trudno walczyć z przeznaczeniem. Przegrałem was i te wasze sto koron. Robiłem wszystko, co było w mojej mocy, ale los jest mocniejszy ode mnie. Rzucił was w szpony porucznika [L]; nastanie czas, że będziemy musieli rozstać się.
15.
Częstokroć błagałem go, by mnie uwolnił.
- Ale dlaczego chcesz mnie opuścić, [T]?
- Chcę wrócić do mojej rodziny.
- Ja jestem teraz twoją rodziną - śmiał się. - Jestem twoim ojcem.
Zawarłem z nim zakład. Zgodził się, że jeżeli wygram z nim sto kolejnych partii dom, pozwoli mi odejść i przydzieli ochronę na drogę w dół Nilu na wielkie równiny. Gdy wygrałem setną partię, zachichotał i pokręcił głową, podziwiając moją naiwność.
- Powiedziałem sto? Nie sądzę. Czy aby nie mówiłem tysiąc? - odwrócił się do swoich podwładnych. - Czy umowa była o tysiąc partii?
- Tysiąc! - zawołali chórem. - Tysiąc!
Wszyscy uważali to za wspaniały dowcip. Kiedy rozgoryczony odmówiłem dalszej gry, ten zwiesił mnie bez odzienia za pięty z murów cytadeli i wisiałem tak, dopóki nie zacząłem piszczeć, by rozstawił planszę.
16.
Późną nocą król siedział w swoim apartamencie, który przygotowano mu na czas gościny w [N]. Towarzyszył mu młody sir [H1] i dwaj inni rycerze oraz trzej baronowie z hrabstwa [N], ale królowi wciąż dokuczała myśl o [X].
- Doprawdy - powiedział - dałbym sto funtów, żeby spotkać tego hultaja, [X], i popatrzeć trochę, co on tam wyprawia w [S].
Na to odezwał się ze śmiechem sir [H1].
- Jeśli dokucza waszej królewskiej mości takie pragnienie, to nietrudno je zaspokoić. O ile masz ochotę stracić sto funtów, miłościwy panie, to podejmę się urządzić ci nie tylko spotkanie z [X], ale i ucztę z nim w [S].
- Dalibóg, sir [H2] - powiedział król - to mi się podoba. Ale w jaki sposób urządzisz mi spotkanie z [X]?
- A w taki - odparł sir [H2]. - Niech wasza królewska mość przywdzieje habit dominikanina i schowa w zanadrze sakiewkę z zawartością stu funtów, a i my wszyscy przebierzemy się w szaty zakonne, będzie z nas siedmiu dominikanów. Z rana wybierzemy się w podróż do miasta Mansfield, a niechybnie spotkamy [X], który nas ugości, nim dzionek minie.
- Podoba mi się twój plan, sir [H2] - powiedział rozweselony król. - Wypróbujemy go i przekonamy się jutro, co jest wart.
17.
- Zawsze uważałem... - monarchista wyjął fajkę i zaczął ją nabijać spokojnymi gestami człowieka, który zamierza wygłosić wykład - ...że największym problemem królowania jest ryzyko, że ktoś nakłuje waszą córkę.
Zawiesił głos.
- A ona zapadnie w sen na sto lat - dokończył beznamiętnie.
- Aha... - odpowiedzieli pozostali, nie wiadomo czemu z ulgą.
- Zużywa się też sporo ziarnek grochu - dodał.
- No tak, na to nie ma rady - zgodziła się niepewnie kobieta.
- I trzeba ciągle na nich spać - dodał monarchista.
- Nie wspominając już o setkach materacy.
- Właśnie.
- Naprawdę? Chyba mógłbym mu je załatwić w cenach hurtowych - obiecał [G].
18.
O ile podwórze było dla [O] pełne niebezpieczeństw, o tyle poddasze dawało mu pewne schronienie, póki i stamtąd nie wypłoszył go Aksel Mischke ze swoją zgrają. Podwórze miało szerokość kamienicy, w głąb jednak sięgało tylko na siedem kroków i wysmołowanym, zbrojnym u góry w drut kolczasty płotem z desek przylegało do trzech innych podwórzy. Z poddasza można było ogarnąć wzrokiem ten labirynt: domy na Labesa, obu przecznicach: Herty i Luizy i na dalekiej przeciwległej ulicy Marii otaczały złożony z podwórzy obszerny czworobok, w którym znajdowały się również fabryka cukierków od kaszlu i liczne tandetne warsztaty. Tu i ówdzie z podwórzy wyrastały drzewa i krzaki wskazując porę roku. Poza tym podwórza różniły się co prawda wielkością, ale jeśli chodzi o króliki i trzepaki, były jednakowe. Podczas gdy króliki przebywały tam przez okrągły rok, dywany, zgodnie z regulaminem domowym, trzepano tylko we wtorki i piątki. W takie dni potwierdzała się rozległość podwórzowego kompleksu. Z poddasza [O] słyszał to i widział: ponad setkę dywanów, chodników, dywaników nacierano kiszoną kapustą, szczotkowano, trzepano i zmuszano, by ukazały wreszcie utkany wzór. Sto gospodyń wynosiło z domów zwłoki dywanów, unosiło w górę gołe okrągłe ramiona, chowało włosy, rozpuszczone i zaondulowane, pod mocno zawiązane chustki, zarzucało dywany na trzepaki, chwytało za plecione trzepaczki i rozsadzało suchymi uderzeniami ciasnotę podwórzy.
[O] nienawidził tego zgodnego hymnu na cześć czystości. Zmagał się na swoim bębenku z hałasem, musiał jednak, nawet na poddaszu, które przecież zapewniało jakiś dystans, uznać swoją bezsilność wobec gospodyń. Setka trzepiących dywany kobiet może zdobyć szturmem niebo, może stępić młodym jaskółkom końce skrzydeł i kilku uderzeniami burzyła wybębnioną w kwietniowym powietrzu świątynkę [O].
19.
Staremu od godziny pokazywały się przed oczami czarne plamki, a słone strugi potu zalewały mu oczy, skaleczenie nad powieką i na czole. Nie lękał się czarnych plamek. Były one rzeczą normalną przy tym natężeniu, z jakim ciągnął za linkę. Jednak dwukrotnie zrobiło mu się słabo, uczuł zawrót głowy i to go martwiło.
- Nie mogę sprawić sobie zawodu i skonać przy takiej rybie - powiedział. - Boże, dopomóż wytrwać teraz, kiedy mi tak pięknie wypływa. Odmówię sto Ojcze nasz i sto Zdrowaś Mario. Ale nie mogę zmówić ich zaraz.
"Uważaj je za zmówione - pomyślał. - Odmówię je później".
20.
Ciemna jaskinio trumien, znam ja ciebie!
Nieraz w te prochy iskrę myśli kładłem,
Budziłem królów, serca ich odgadłem,
Działali... w dziejach jak na jasnym niebie
Nigdzie czerwone nie padały plamy.-
Gdybyście, króle, z trumien dziś powstali,
Ludzie by rzekli: "O, znamy was! znamy!
Starzec nam o was mówił, żeście biali
Jako anieli... Tak nam starzec prawił".
Jaż bym tron nieskalany Polaków zakrwawił?
Rzuciłem się w otchłani spisków czarne cienie
Zapalonej młodzieży sztyletami władam,
Mam sto rąk, sto sztyletów... gdy chcę, sto ran zadam;
Wzrok mój przytępiał długim wiekiem, lecz sumnienie
Ma bystre oczy, widzę, że światło zagasło.
Lepiej przy Waszyngtonie było umrzeć...
21.
Pędzę do mojej ukochanej,
Z bijącym sercem wchodzę w drzwi:
Ukochana, przybiegłem tu,
Potrzebuję gwałtem koron stu,
Jak tylko trochę odegram się,
Z wdzięcznością oddam je.
Najdroższy, w tobie szczęście me
- Powiada słodka ta istota -
Chciałabym mieć kopalnię złota,
Każde życzenie spełnić twe,
Lecz koron sto... w tak krótki czas...
Próżno się biedna myśl wytęża...
Ach, wiem już, wiem, poproszę męża,
Właśnie pieniądze ma jak raz!
Drogi mężu, powiada mu,
Potrzebuję zaraz koron stu,
Przyszedł rachunek za suknie dwie,
Więc go zapłacić chcę.
Takie głosy słyszę przez drzwi,
Naraz zmieszany mąż wypada
- Obie ręce szeroko rozkłada
I na szyję rzuca się mi.
Powiada tak, ściskając mnie:
Przyjacielu, wiesz, jak cię lubię
- Zgrałem się wczoraj do nitki w klubie,
A żonie boję przyznać się.
Wybaw mnie z sytuacji tej
I koron sto pożyczyć chciej,
Jak tylko trochę odegram się,
Z wdzięcznością oddam je.
22.
[T] przyłożyła ręce do skroni, trzymając dłonie równolegle do uszu. Przestrzeń między dłońmi wypełniało zmęczenie; nawet czubkami palców czuła swoje znużenie. Zamrugała szybko powiekami, wpadając w trans relaksacyjny. Przytknięte do głowy ręce były teraz jedynymi punktami skupienia świadomości ciała.
Sto uderzeń serca. Była to jedna z pierwszych umiejętności, które posiadła w szkole [...], i praktykowała ją regularnie od czasów dzieciństwa. Dokładnie sto uderzeń serca. Po tak wielu latach jej ciało odmierzało je automatycznie, jak pozbawiony świadomości metronom.
Kiedy wraz z setnym uderzeniem otwarła oczy, czuła się lepiej. Miała nadzieję, że zdoła popracować przynajmniej dwie godziny, zanim zmęczenie znów ją pokona. Te sto uderzeń serca w ciągu całego życia przedłużyło godziny czuwania o parę lat.
23.
[CH] do maszyny: No to poproszę sto złotych! Maszyna rzęzi. Do profesora: To pan uwierzył w te banialuki, które opowiadał ten dziwny facet? Bo ja nie... Oho.i jest! Proszę! Pokazuje stuzłotowy banknot wyjęty z maszyny.
PROFESOR: Ależ. panie...
[CH] szybko do maszyny: Poproszę brylant! Ale duży! Ale duży!! Albo nie - pięć brylantów!!! Maszyna rzęzi.
PROFESOR: Dosyć tego! Żadnych brylantów i pieniędzy!
[CH]: Już były i znikły. Profesorze, proszę nie przeszkadzać, to nieładnie! Do maszyny: Poproszę sztabę złota!
PROFESOR: Żadnego złota, zrozumiano? Panie [CH]. moja cierpliwość też ma granice. Nie będzie pan zamieniał mej pracowni naukowej w skład dewiz i fałszowanych banknotów! Maszyna rzężąc staje.
[CH]: Dlaczego fałszywych? To pierwszorzędna setka, proszę spojrzeć!
PROFESOR: Właśnie że fałszywa, bo nie została wydrukowana przez Bank Emisyjny.
24.
Prowadzenie spółdzielni - rzecz ciężką i wymagającą nieustannej, czujnej pracy - powierzono bardzo biednemu chłopcu i zacnemu koledze. Biedaczyna, z upartym, często zrozpaczonym trudem przepychając się przez szkołę, podjął się niewdzięcznej roboty i spełniał ją bez zarzutu. Wdzięczna społeczność szkolna znając jego głodne życie, zgodziła się na to z gorącą skwapliwością, aby spółdzielnia zaopatrywała go we wszystko potrzebne, w całkowity sprzęt szkolny. Był to dar klasy dla ciężko pracującego kolegi, który nie mógł się nigdy zdobyć na całe buty. Chłopiec był szczęśliwy i pracował z zapałem. Przed kilku dniami składał rachunki. Wtedy stało się nieszczęście. Koledzy mający sprawdzić obroty spółdzielni nie wiedzieli, co począć? Chłopiec wyznał z rozpaczą, że brak mu przy zamknięciu rachunków ogromnej sumy: stu złotych. W jaki sposób - tego dojść nie może. Całymi nocami sprawdzał cyfrę przy cyfrze, z góry na dół i z dołu do góry - rachunki się nie zgadzają. Sto złotych zginęło bez śladu.
- A wyście sprawdzali? - spytał zaniepokojony [A].
- Kilkakrotnie i z największą pilnością. Obroty były wielkie, idące w tysiące, bo kupuje u nas niemal cała szkoła. O sto złotych wpłacono więcej, niż wydano, a tych stu złotych nie ma.
- Co o tym myśli klasa?
- Klasa się podzieliła. Jedni wierzą mu bez zastrzeżeń, jest to bowiem kolega skrupulatny i kryształowo uczciwy, znaleźli się jednak i tacy, co kręcą głowami, i tacy, którzy głośno wołają, że ich to nic nie obchodzi i sto złotych znaleźć się musi.
- A wy?
- My mu wierzymy, z całego serca mu wierzymy. To uczciwy, kochany chłopak! Damy głowę, że zdarzyła się nieprawdopodobna, tragiczna pomyłka. Przecie mógł zapomnieć wpisać jakiś większy wydatek.
- Istniałby rachunek. Rachunki przejrzane?
- Wszystkie... I wszystkie wpisane... Kolego złoty, niech go kolega ratuje! Nie idzie o pieniądze, bo ci, którzy mu ufają, zbiorą je i wydobędą choćby spod ziemi, ale o jego dobrą sławę. Biedaczysko kochane! Kolega nie ma pojęcia, jak ten chłopiec cierpi i co się z nim dzieje! Wygląda jak trup i zalewa się łzami.
25.
Król chciał [O] jakoś ugadać, no bo niby wygrał rękę królewny, a z nią pół królestwa, toteż odciągnął [O] cokolwieczek na bo i powiada:
- Nie da się ukryć, [O], wygrałeś. Królewny to ci nie dam. Na zaślubiny jest jeszcze za młoda i za głupia. Ale powiedz mi w zamian jakieś swoje życzenie, a ja je spełnię!
- No cóż, jak nie dacie, to ja brać nie będę - skrzywił się [O] - ja się do żeniaczki nie palę, to jej się zachciało zamęścia! No więc zostaje to życzenie... A wszystko jedno, co to będzie? Spełnicie każde życzenie?
- Daję ci na to królewskie słowo!
Pan ochmistrza, najstarsza dama dworu i ci dwaj niedźwiedziowaci grenadierzy, którzy dopchali się do drzwi komnaty, w te pędy nastawili uszu, o co niby [O] poprosi, żeby ich później nie wykołował. Królewna Rozmarynka widząc, że [O] tak łatwo się jej wyrzeka, była ociupinkę smutna, a jeszcze bardziej dotknięta, ale też pilnie nasłuchiwała.
- No to ja bym prosił serdecznie - powiada podstępnie [O] - żebyście mi za to zgadywanie wyasygnowali sto porządnych cięgów leszczynową lagą!
- Czyś ty oszalał, chłopcze!
- Nie, nie oszalałem, każcie przynieść ławę!
A gdy już profosowie przynieśli, [O] w kułak się zaczął śmiać!
- Tu są takie zwyczaje, że musiałem swoją nagrodą już z góry obdzielić innych. Jedna trzecia należy się tym dwom grenadierom przy drzwiach, dajcie każdemu po siedemnaście, żeby było sprawiedliwie. Trzydzieści trzy dostanie pan ochmistrz, a zbywające trzydzieści trzy wyprosiła sobie u mnie tamta damulka dworska, co ma na nosie czarną brodawkę
26.
- Zupełnie się nie znam na koniach, ale nie rozumiem, jak można wyżyć ze stawiania na konie - odparłem sceptycznie.
- Oczywiście, że można - powiedział. - Ja właśnie z tego żyję! Posłuchaj pan: ja pana nauczę, jak się to robi. Pójdziemy do bukmachera i gwarantuję panu, że pan wygra sto dolarów.
- Jak pan może mi to zagwarantować?
- Założymy się o sto dolarów, że pan wygra. Jeżeli pan wygra, zapłaci mi pan i wyjdzie na zero, a jeśli pan przegra, dostanie pan ode mnie sto dolarów!
"Genialne!", myślę sobie. "Jeżeli wygram sto dolarów na wyścigach i będę musiał mu zapłacić, nic nie tracę; to tylko eksperyment - dowód na to, że jego system działa. A jeżeli przegram, on mi płaci sto dolarów. Świetny pomysł".
Zabiera mnie do jakiegoś bukmachera, gdzie jest spis koni i torów wyścigowych w całym kraju. Przedstawia mnie innym ludziom, którzy mówią: "Fajny gość! Wygrałem od niego stówkę!".
Powoli sobie uświadamiam, że będę musiał postawić moje własne pieniądze i zaczynam się
trochę denerwować.
- Ile muszę postawić? - pytam.
- E tam, jakieś trzysta, czterysta dolarów.
Nie mam tyle przy sobie. Poza tym zaczynam się martwić: a jeśli przegram wszystkie zakłady?
Facet mówi: "Posłuchaj pan: jak dla pana moja rada będzie pana kosztować tylko pięćdziesiąt dolarów i tylko wtedy, kiedy pan wygra. Jeżeli pan przegra, dostaje pan swoją stówkę" - a ja myślę sobie: "Jejku, teraz wygrywam tak czy tak - albo pięćdziesiąt, albo sto dolarów! Jak on to, u diabła, robi?". Potem zdaję sobie sprawę, że jeżeli wyniki rozkładają się mniej więcej zgodnie z prawdopodobieństwem, szansa wygrania stu dolarów do szansy przegrania czterystu dolarów wynosi cztery do jednego. A więc na pięć wyścigów on cztery razy dostaje pięćdziesiąt dolarów za radę, czyli w sumie dwieście (i wszystkim rozpowiada, jaki jest genialny), a za piątym razem musi zapłacić sto dolarów. Czyli dostaje przeciętnie dwieście, a płaci sto! Nareszcie, więc zrozumiałem, jak on na tym zarabia.
27.
Do stu diabłów! Lepiej zginąć niż żyć ze świadomością, że zrobiło się coś, co wymaga wybaczenia.
Znowu zamilkł. [C] nie zadawała pytań cisnących się jej na wargi. Instynktownie czuła, że nie powinna.
- Musimy żyć obok siebie - podjął [Y]. - My i wy, ludzie. Bo po prostu nie mamy innego wyjścia. Od dwustu lat o tym wiemy, a od ponad stu pracujemy na to. Chcesz wiedzieć, dlaczego wstąpiłem na służbę do [H], dlaczego podjąłem taką decyzję? Nie mogę pozwolić, by praca ta poszła na marne. Sto lat z hakiem próbowaliśmy ułożyć się z ludźmi. Niziołki, gnomy, my, nawet elfy, bo nie mówię o rusałkach, nimfach czy sylfidach, to zawsze były dzikuski, nawet wówczas, gdy was w ogóle tu nie było. Do stu diabłów, trwało to sto lat, ale udało nam się jakoś ułożyć to wspólne życie, życie obok siebie, razem, udało nam się po części przekonać ludzi, że różnimy się od siebie bardzo mało...
- My się w ogóle nie różnimy, [Y].
28.
Pewnego wieczoru, kiedy byłem akuratnie w foyer Komedii Włoskiej, podszedł do mnie la Tour-d’Auvergne i poprosił o pożyczenie stu ludwików obiecując, że je odda w najbliższą sobotę.
- Niestety, nie mam takiej kwoty - odparłem - ale oto moja sakiewka. Dysponuj, hrabio, jej zawartością.
- Drogi przyjacielu, potrzebuję natychmiast stu ludwików, bo tyle przegrałem wczoraj wieczór u księżnej d’Anhalt.
- Ależ ja nie mam tyle.
- Kolektor loterii chyba ma zawsze ponad sto ludwików.
- Zgoda, ale ta kasa jest święta. Od dziś za tydzień muszę wpłacić pieniądze w całości.
- Uzupełnisz pan brak w poniedziałek, bo dług oddam ci w sobotę. Wyjmij sto ludwików z kasy i włóż w zamian moje słowo honoru. Uważałbyś, że nie jest warte sto ludwików?
- Nie mam na to nic do powiedzenia. Proszę, zaczekaj pan. Wrócę za chwilę.
Biegnę do swojego biura, biorę sto ludwików i przynoszę je. Mija sobota, hrabiego ani śladu, a że byłem bez grosza, musiałem w niedzielę zastawić swój pierścień i oddać kasie, mojej wierzycielce, owe sto ludwików, com był jej dłużny. Nazajutrz zdałem pieniądze agentowi. A w parę dni później w amfiteatrze Komedii Francuskiej podchodzi do mnie z przeprosinami hrabia de la Tour-d’Auvergne. Pokazałem moją rękę bez pierścienia, mówiąc, że musiałem go zastawić dla ratowania honoru. Wyjaśnił mi wielce zasmucony, że sprawiono mu zawód, ale że z pewnością odda mi owe sto ludwików w przyszłą sobotę.
- Masz pan na to - dorzucił - moje słowo honoru.
- Pańskie słowo honoru mam już w mojej kasie. Pozwól więc, panie hrabio, że nie będę nań liczył. Oddasz mi pan sto ludwików, kiedy będziesz mógł.
Na te słowa hrabia zbladł jak trup.
- Mój honor, drogi [C], jest mi milszy nad życie, toteż zwrócę panu sto ludwików jutro o dziewiątej rano w miejscu oddalonym o sto kroków od kawiarni przy końcu Champs Elysées. Obejdziemy się przy tym bez asysty. Mam nadzieję, że stawisz się pan nie zapomniawszy zabrać szpady. Będę cię czekał z moją.
29.
Wolno szedłem przez rozbrzmiewające echem korytarze, uważnie przyglądałem się drzwiom, które obiecywały wiele ciekawych przygód: na żadnych drzwiach nie było już napisów. Powoli obszedłem sto drzwi magicznego teatru. Czyż nie byłem dziś na balu maskowym? Sto lat minęło od tego czasu. Wkrótce nie będzie już żadnych lat.
30.
[H] i [J] krzyknęli ze strachu, kiedy [K-S] zaczął zmieniać postać. Rósł na oczach przerażonych i zdumionych więźniów, aż ujrzeli, że ma sto jeden metrów wzrostu i sto jeden głów, a w każdej troje oczu i ognisty język; że setką rąk dzierży sto olbrzymich czarnych mieczy, a sto pierwszą podrzuca od niechcenia skrzynkę z mózgiem Dudka Allego... lecz po chwili [K-S] westchnął z cicha i skurczył się, na powrót stając się urzędnikiem.
- Popisy i tyle - rzekł wzruszając ramionami. - Właśnie opowieści lubują się w takich pokazówkach, całkiem niepotrzebnych, a w dodatku nieskutecznych. Szpiedzy, szpiedzy - dodał z zadumą. - No cóż, musicie obejrzeć to, co wam obejrzeć kazano. Chociaż z oczywistych powodów nie zdołacie złożyć raportu swoim mocodawcom.
I tu trzeba się zatrzymać, bo zaczynam wchodzić w kompetencje konkursu nr 101. :)
==========
Dodane 20 kwietnia 2011:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu