Dodany: 27.03.2010 12:18|Autor: lirael

Amerykanin w Europie


„Ani tu, ani tam” Billa Brysona odebrałam jako wielką pochwałę podróżowania: „Czy jest coś piękniejszego – naturalnie poza naprawdę dobrym torcikiem czekoladowym i niespodziewanym czekiem na dużą sumę, który czeka na poczcie – niż znaleźć się w pogodny wiosenny wieczór w zagranicznym mieście i spacerować nieznajomymi ulicami w długich cieniach rozleniwiającego zachodu słońca”[1]. Wędrowanie w pojedynkę wydaje się szczególnie cennym doświadczeniem. Nikt nas nie rozprasza. Chłoniemy obcy świat z większą intensywnością. „Ani tu, ani tam” to owoc takiej właśnie podróży Billa Brysona do Europy, z odwołaniami do jego wcześniejszych wojaży po naszym kontynencie.

Autor pochodzi ze Stanów Zjednoczonych. Napisał książkę bardzo amerykańską, w nie najlepszym tego słowa znaczeniu. Założenie jest następujące: ma być miło, zabawnie, zajmująco. Wiadomości ograniczone do minimum. Nie wymagajmy od czytelnika zbyt wiele! Najlepiej niczego. Na koniec zaserwujmy morał bez trudnych słów, podany na tacy: „W podróżowaniu jest coś takiego, co popycha nas do przodu, nie pozwala się zatrzymać”[2].

Autor dokłada wszelkich starań, aby odbiorca nie poczuł się od niego gorszy. Odrzuca rolę cicerone-erudyty. Nie jest też żadnym „Barbarzyńcą w ogrodzie”. Kreuje się na spontanicznego kumpla. Kultura europejska zupełnie go nie onieśmiela. „W ogóle nie rozumiałem tego obrazu”[3] stwierdza z rozbrajającą szczerością przed „Madonną z Dzieciątkiem w otoczeniu świętych” Piera Della Francesca. Wiedzę czerpie głównie z przewodników, które ocenia krytycznie. Muzea zalicza. Historia Europy nie robi na nim większego wrażenia. Jedyny okres, który go porusza emocjonalnie, to czasy drugiej wojny światowej.

Impresje z podróży Bryson suto okrasza dykteryjkami. Wyczuwamy, iż książka z założenia miała być zabawna. Poziom żartów jest bardzo nierówny. Były chwile, kiedy głośno chichotałam, wywołując niepokój wśród współpasażerów w autobusie. Były też momenty, gdy czułam się... dziwnie. Tych ostatnich, niestety, odnotowałam znacznie więcej. Dowcipy Brysona krążą głównie wokół procesów fizjologicznych. Szczególnie fascynujące są dla autora narządy i wydzieliny układu moczowo-płciowego oraz pokarmowego. Żarcikom na ten temat nie ma końca. Oto przykład subtelności autora: „Jeśli wyobrazicie sobie odgłosy wydawane przez człowieka, któremu wycinają nasieniowód bez znieczulenia z panicznym szarpaniem sitara w tle, będziecie z grubsza wiedzieli, jak brzmi turecka muzyka rozrywkowa”[4]. Ku uciesze gawiedzi warto też raz na jakiś czas rzucić mięskiem. Osobom reagującym alergicznie na wulgaryzmy w literaturze odradzam „Ani tu, ani tam”.

Pośród obserwacji poczynionych przez Billa Brysona nie znalazłam zaskakujących faktów. Jego spostrzeżenia wydały mi się dość powierzchowne. Królują rewelacje w rodzaju: „w Neapolu kradną”, „we Florencji jest tłoczno”, „Skandynawowie piją dużo wódki” i tym podobne. Autor porusza się utartymi szlakami. Jedyne ciekawe, nowe miejsca, które dla siebie odkryłam dzięki tej książce to Brugia i Durbuy. Opisane zostały pięknie i intrygująco.

„Ani tu, ani tam” opublikowano w roku 1991. Obecnie ma charakter dokumentu obrazującego, jak wyglądała wówczas Europa (na przykład Jugosławia była jeszcze monolitem), jak wówczas podróżowano. Autor przypomina o tym, że w dobie bez internetu problemem była rezerwacja miejsc w hotelu. Jego perypetie uświadamiają nam, że obecnie zwiedzanie świata jest zdecydowanie łatwiejsze.

Czytając tę książkę polowałam na polonica. Bryson nie zawitał do naszego kraju. Pojawiły się natomiast dwie niezbyt sympatyczne wzmianki. Opisując Sztokholm jako miasto zaniedbane, autor zauważa: „Tak wyobrażałbym sobie Kraków czy Bratysławę”[5]. Ubolewa też nad faktem, iż Brytyjczyków zmuszono do zmiany paszportów na „nieestetyczne czerwone książeczki, które wyglądają jak dokumenty tożsamości polskiego marynarza”[6].

Jeśli potrzebujecie lekkiej, bezpretensjonalnej lektury o charakterze antydepresyjnym, jeśli przymkniecie oko na sztubacko-koszarowe dowcipy, „Ani tu, ani tam” na pewno pozwoli na kilka godzin z uśmiechem oderwać się od szarej rzeczywistości. Nie oczekujcie jednak niczego więcej.



---
[1] Bill Bryson, „Ani tu, ani tam. Europa dla początkujących i średnio zaawansowanych”, tłum. Tomasz Bieroń, wyd. Zysk i S-ka, 2010, s. 139.
[2] Tamże, s. 316.
[3] Tamże, s. 225.
[4] Tamże, s. 315.
[5] Tamże, s. 164.
[6] Tamże, s. 72.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2015
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: oceanna 06.06.2011 16:58 napisał(a):
Odpowiedź na: „Ani tu, ani tam” Billa B... | lirael
Jestem w trakcie lektury, odczucia bardzo podobne, rozczarowanie większe, więc nie wiem czy skończę. Jeśli chodzi o odkrywanie Brugii, to zdecydowanie polecam film "In Bruges" znany u nas pod tytułem "Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj" - miasto bardzo malownicze :) Więc nawet tego dzięki Brysonowi nie odkryłam ;(
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: