Dodany: 14.11.2016 20:19|Autor: ilia

Minimalizm naprawdę daje radość?


Całe życie czułam się przytłoczona nadmiarem rzeczy, ubrań, przedmiotów. Widocznie z natury jestem minimalistką, choć o minimalizmie nic dawniej nie wiedziałam; kiedyś minimalistyczny styl życia nie był tak popularny i modny jak teraz. W PRL-owskiej rzeczywistości dążyło się raczej do gromadzenia jak największej ilości dóbr. Gdy pojawiało się coś atrakcyjnego w sklepach, czyli... wszystko powyżej zaspokajania podstawowych potrzeb człowieka, należało to kupić, czasem w wielu egzemplarzach, bo potem, gdy naprawdę tego potrzebowaliśmy, nie można było dostać.

Tragedią dla minimalisty były prezenty ślubne. Dostawało się kilka lub kilkanaście zastaw stołowych (kompletów obiadowych), serwisów kawowych, kompletów sztućców, kieliszków, pościeli, po kilka żelazek, mnóstwo kryształów itp. Koszmar! Nie chodzi tu jednak o brzydotę tych rzeczy, gdyż czasami były one bardzo ładne, tylko o ten wielki nadmiar, o to, że było ich dużo więcej, niż potrzebuje młoda rodzina. Ja do tej pory użytkuję niektóre prezenty ślubne, choć większości już się pozbyłam.

Obecnie, w dobie pełnych półek, wszechobecnej reklamy, dostępnych kredytów i radosnego konsumpcjonizmu, tym bardziej trudno ustrzec się przed nieopanowanym kupowaniem i w efekcie nadmiarem niepotrzebnych rzeczy.

Francine Jay tak pisze: "Czy zaskoczę cię, jeśli powiem, że posiadanie mniejszej ilości dóbr sprawi, że staniesz się szczęśliwszą osobą? Moja teza wydaje się szalona, nieprawdaż? Dzieje się tak dlatego, że każdego dnia, gdziekolwiek się znajdziemy, bombardują nas informacje o zupełnie odwrotnym przekazie: kup to, a będziesz ładniejszy, nabądź to, a osiągniesz sukces, spraw sobie to, a osiągniesz bezgraniczne szczęście. I my potulnie kupujemy, jedną rzecz, drugą i kolejną. I zgodnie z obietnicami powinniśmy być bezgranicznie szczęśliwi. Tymczasem większość z nas tego szczęścia nie doświadcza, a skutek nabywania kolejnych dóbr jest wręcz odwrotny. [...] Czy kiedykolwiek rozejrzałeś się po swoim domu, patrząc na te wszystkie kupione przez siebie, odziedziczone czy otrzymane od różnych ludzi rzeczy, i poczułeś ciężar zamiast radości?"[1].

Przeczytałam trochę książek traktujących o minimalizmie i sądziłam, że już nic mnie nie zaskoczy, że "Minimalizm daje radość" powielać będzie znane mi zagadnienia. A jednak myliłam się. Zaskoczyła mnie pewna propozycja, i mimo iż od lektury minęło kilka miesięcy, ciągle o tym myślę. Francine Jay zaproponowała: "Przejdź się po domu i spisz wszystkie posiadane rzeczy. Wiem, że niektórzy z was czytają to zdanie z niedowierzaniem, ale rzeczywiście o to proszę. Na liście powinna się znajdować każda książka, talerz, widelec, koszula, but, prześcieradło, długopis. Tak, dokładnie każda rzecz, jaka znajduje się w domu. To zbyt trudne zadanie? Zacznij od jednego pokoju. Nadal jest to trudne? A może zinwentaryzuj jedną szufladę? To dość przerażające przedsięwzięcie, nieprawdaż? Czy rzeczywiście nadal jesteś przekonany, że nie masz wystarczająco dużo wszystkiego?"[2].

Tak, to przerażające przedsięwzięcie! Bo dlaczego zamiast kilku dobrych długopisów mamy ich kilkanaście lub kilkadziesiąt, w dużej części niesprawnych? Posiadamy dwadzieścia obrusów, bardzo ładnych, ale po co nam one, gdy używamy jednego lub dwóch, dwa razy w roku, na święta? Na co nam kilkaset kieliszków, jeśli prawie nie pijemy i nie urządzamy już przyjęć? Po co setki talerzy i talerzyków, gdy praktycznie używamy tylko kilkunastu? Czy potrzebujemy kilkudziesięciu śrubokrętów i mnóstwa gwoździ, jeśli nie majsterkujemy, jedynie sporadycznie coś naprawiamy w domu? A co robi kilkanaście piżam na naszej półce, jeżeli śpimy tylko w trzech, na zmianę, bo tylko je lubimy? No i te stare torebki, które są już za bardzo zniszczone, aby je nosić, ale nie wyrzucamy ich z sentymentu. I tak dalej... Przerażające, ile człowiek wokół siebie gromadzi rzeczy.

Nie chodzi o to, by wyrzucić wszystko, zamieszkać w pustym domu o białych ścianach, mieć tylko kanapę, fotel, stolik i parę osobistych drobiazgów. Nie w tym rzecz. Ale po co nam tyle gratów i klamotów? Człowiek i tak przez 80 procent czasu używa tylko 20 procent swoich rzeczy (zasada Pareta). Reszta leży odłogiem, kurzy się, zawadza, robi bałagan, a czasem nawet nie pamiętamy, że dane przedmioty posiadamy, są gdzieś upchnięte – na górnych półkach, w pawlaczu, piwnicy, na strychu, w garażu – bo może kiedyś się przydadzą. Te "przydasie" zagracają nam dom i nie są niczym innym, jak tylko śmieciami. A śmieci trzeba wyrzucać.

Książka "Minimalizm daje radość" nie jest z tych radykalnych, nawołujących do pozbycia się wszystkiego. Jest dla zwykłych ludzi. Nie dla ascetów wyznających skrajny minimalizm, ale dla tych przytłoczonych nadmiarem różnych rzeczy w swoim otoczeniu. Dla tych, którzy nie wiedzą, jak się ich pozbyć ani że w ogóle można to zrobić, zwłaszcza iż wydali na nie mnóstwo ciężko zarobionych pieniędzy, i nawet nie przypuszczają, że w rezultacie zamiast straty będą odczuwać ulgę, a nawet radość.

Pozbywanie się, cały ten proces, wcale nie jest łatwe. Najłatwiej wyrzucać typowe śmieci, czyli rzeczy stare, zepsute, brzydkie, do niczego już niesłużące, które zalegają w domu zapomniane, gdyż są gdzieś schowane. Albo przeciwnie, mamy je ciągle na widoku, jak przykładowo duże kolumny głośnikowe, których nie można już naprawić, ale ostały się jako wątpliwej urody element wystroju.

Trudniej jest z "przydasiami" typu: trzeci zapasowy koc lub śpiwór, stare zasłony na okna, drugi komplet zastawy stołowej, ładny dywan stojący od lat w kącie, śliczne kieliszki do alkoholu, szósta patelnia, drugi robot kuchenny. Mimo że tych rzeczy nie używamy od lat albo nigdy nie używaliśmy, szkoda nam je wyrzucić lub komuś oddać, gdyż mogą się jeszcze przydać.

Najgorzej z pamiątkami – tysiącami zdjęć, setkami listów od najbliższych, kolekcjami aniołków, płyt, widokówek, które zbieraliśmy przez lata. Z tymi rzeczami najtrudniej się rozstać. Można na przykład spróbować ograniczyć liczbę zdjęć do najładniejszych ujęć, a wszystkie brzydkie, nieciekawe zniszczyć; albo, tak jak pisze Francine Jay: "Czasem nieważna pozostaje wartość materialna rzeczy, a nasze sentymenty sprawią, że nie będziemy umieli się z nimi rozstać. Jednak to, że dostaliśmy w spadku kompletny serwis, nie oznacza, że musimy go zachować w całości. Wybierz jedną, dwie rzeczy i wyeksponuj je na honorowym miejscu w domu. [...] W ten sposób zawsze pozostanie jakaś pamiątka, tylko mniejsza i łatwiejsza do przechowywania, która będzie przypominać o bliskiej nam osobie. Można też niektóre rzeczy zdygitalizować: zeskanować stare pocztówki, listy, dokumenty, sfotografować aparatem cyfrowym większe przedmioty. [...] I w końcu – może na obecnym etapie życia warto oddać już niektóre rzeczy? Czasem trudno to przyjąć, ale pamiętaj, że twoje dzieci najprawdopodobniej również nie zechcą ich wziąć. Nie będą wiedziały, co zrobić z twoją kolekcją sztuki ludowej, a stoliczek w stylu art déco nie będzie im do niczego pasował"[3].

Tytułowe stwierdzenie, że minimalizm daje radość, nie kłamie. Rzeczywiście, gdy oczyścimy dom z tych setek przedmiotów, tak naprawdę niepotrzebnych, których nie używaliśmy przez lata, ale trzymaliśmy, bo kiedyś może się przydadzą (a to kiedyś najprawdopodobniej nigdy nie nadejdzie), to odczuwamy nie żal utraty, lecz ulgę i radość, że pozbyliśmy się wreszcie zbędnego brzemienia.

Książka jest przystępnie i ciekawie napisana, uważam, że bardzo dobra. Chcę ją jeszcze raz wnikliwie przestudiować – dlatego, że chociaż robię co jakiś czas wielkie porządki i pozbywam się zbędnych rzeczy (wyrzucam lub komuś oddaję), do następnych porządków zbierają się ich znowu całe stosy. Nie wiem, jak to się dzieje, gdyż od długiego już czasu kupuję tylko jedzenie, środki czystości i higieny oraz książki. Z tym że książki to jedyna dziedzina, w której nie mam zamiaru stosować zasad minimalizmu. Chyba trzeba skuteczniej wprowadzić w życie to, co napisała autorka: "Ogranicz swoje dobra, póki jeszcze jesteś na tym świecie i nie zostawiaj kolejnemu pokoleniu swoich klamotów"[4].


---
[1] Francine Jay, "Minimalizm daje radość", tłum. Katarzyna Lipnicka-Kołtuniak, wyd. Muza SA, 2016, s. 9.
[2] Tamże, s. 63.
[3] Tamże, s. 241.
[4] Tamże, s. 242.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 6210
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 3
Użytkownik: Anna125 14.11.2016 22:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Całe życie czułam się prz... | ilia
Oj, tak. Minimalizm daje radość.podzielam zdanie autorki i recenzentki :).
Użytkownik: Marylek 18.11.2016 09:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Całe życie czułam się prz... | ilia
Dobrze tę zbędność przedmiotów zauważa się podczas przeprowadzki, a jeszcze lepiej, podczas opróżniania mieszkania po osobie zmarłej. Wtedy jaskrawie wręcz widać, jak bardzo niepotrzebne są nam przedmioty gromadzone przez drugą osobę. Mało tego, ludzie nie lubiący wyrzucać "pzydasiów" starają się oddać je potrzebującym. Często się wtedy okazuje, że większości gromadzonych przedmiotów nie potrzebuje nikt - ani bezdomni, ani domy opieki, ani na prowincji, ani w świetlicach klubowych dużych miast. Nikt.

Smutne to trochę.

A z drugiej strony, mamy nadprodukcję wszystkiego. Świat zalewany jest śmieciami, przedmiotami jednorazowego użytku.
Użytkownik: kocio 23.11.2016 13:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Całe życie czułam się prz... | ilia
Akurat sam to zauważyłem w swoim mieszkaniu i się pozbywam po trochu różnych rzeczy. Czuję, że to dopiero początek. Pewnie przy okazji tego przeglądania zorientuję się, że coś zechcę dokupić, bo mi się faktycznie przyda, ale per saldo będzie mniej tych rzeczy.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: