Tutaj październikowe lektury, przy których nie starczyło mi sił lub czasu na popełnienie recenzji.
Carska manierka (
Pilipiuk Andrzej (pseud. Olszakowski Tomasz))
(4,5)
Porcyjka opowiadań z cyklu „Światy Pilipiuka” – pięć z Robertem Stormem, dwa z doktorem Skórzewskim, jedno z nieznaną nam dotychczas postacią, żyjącą i działającą w alternatywnej (acz nadal bardzo polskiej) rzeczywistości – naturalistą Markiem. Dopracowane i fabularnie (choć nie wszystkim mogą się niektóre rozwiązania podobać), i warsztatowo, a przy tym nie powodujące przegrzania szarych komórek, czyli dobre na czytelniczy kryzys. Bardzo przyjemnie się czytało.
Złudzenie (
Link Charlotte)
(4)
Mniej więcej przy trzeciej przeczytanej powieści Link doszłam do wniosku, że jej utwory będę czytać raczej dla obszernej podbudowy psychologiczno-obyczajowej, niż dla wątku sensacyjnego; ten ma u niej na ogół dość prostą konstrukcję i służy nie tyle – jak w prawdziwym kryminale/thrillerze – ukazaniu toku tropienia zbrodni i zmobilizowaniu zdolności dedukcyjnych czytelnika, co stworzeniu aury zagrożenia dla głównego bohatera/bohaterki. Także i tutaj autorka stosunkowo szybko zdradza rozwiązanie najważniejszej zagadki (i dwóch pomniejszych także), co w żadnym stopniu nie zmniejsza przyjemności czerpanej z obserwowania myśli i zachowań poszczególnych postaci. A jest co obserwować, bo mamy do czynienia z kilkoma oddzielnymi motywami psychologicznymi: żoną niemal ubezwłasnowolnioną i przewlekle oszukiwaną przez męża, ponoć z początku dla jej dobra, a później dlatego, że sprawy wymknęły mu się spod kontroli; związkiem wyjściowo niedobranym, w który tylko jedna ze stron wkłada uczucie, w ogóle nie zdając sobie sprawy z tej dysproporcji; młodą kobietą, którą przykra przypadłość zdrowotna praktycznie wykluczyła z grona mogących liczyć na wzajemność, a która tak desperacko jej pragnie, że popełnia jedno głupstwo za drugim. I jeśli nawet część akcji, rozgrywająca się od momentu ujawnienia tożsamości zbrodniarza, może się wydać się nieco przeszarżowana fabularnie, sam sposób opisywania wydarzeń wynagradza ewentualne niedostatki.
Dziewicza podróż (
Marcus Geoffrey) (4,5)
Kolejna (po „Pamiętnej nocy” Lorda) dokumentalna pozycja opisująca krótki żywot najwspanialszego transatlantyku z pierwszej dekady ubiegłego stulecia. W porównaniu z tamtą – bardziej reporterski styl, więcej szczegółów technicznych. Trochę niezręczności stylistycznych/ językowych, powstałych głównie w tłumaczeniu (na odmężowskich przydomkach żon potyka się niejeden tłumacz: frazę „Mr and Mrs Lucien Smith” można przełożyć albo z zastosowaniem spolszczonej i zarchaizowanej formy „państwo Lucjanostwo Smith”, albo współcześniej, „pan Lucien Smith z żoną”, ale na pewno nie „pani i pani Lucien Smith”; analogicznie „Mrs Lucien Smith” gdzieś do połowy XX w. mogła być „panią Lucjanową Smith”, później powinna być „żoną Luciena Smitha” albo „panią Smith”, a nie „panią Lucien Smith”). I trochę przydługie końcowe partie, w których cytowane są obszerne fragmenty protokołów ze śledztwa w sprawie katastrofy. Ale generalnie satysfakcjonująca lektura.
Wakacje (
Uzdański Grzegorz)
(4,5)
Marta (po pięćdziesiątce) z córką Justyną (przed trzydziestką) postanawiają spędzić wspólnie tydzień wakacji. Wybrane miejsce nie jest przypadkowe: z tych okolic pochodziła matka Marty. Nigdy tu nie wracała i nie chciała o swoim dzieciństwie opowiadać, a nie było ono radosne, bo niemieckie pochodzenie w powojennej Polsce było jak nie przymierzając trąd w średniowieczu. Teraz, gdy już nie żyje, przedstawicielki dwóch następnych pokoleń chcą zobaczyć miejsce, gdzie stał dom rodzinny ich przodków i cmentarz, gdzie ich pochowano. Nie dogadują się ze sobą najlepiej – choć nie jest jasne, czy to tylko zwykły wyraz konfliktu pokoleń, czy coś więcej – i przynajmniej jedna z nich liczy na to, że wspólny wyjazd, wspólne odkrywanie rodzinnej tajemnicy coś zmieni. Ale czy naprawdę może zmienić?...
W "Wakacjach" absolutnie genialne są dialogi. Autor ma nieprawdopodobny słuch językowy; rozmowy brzmią jak spisane z taśmy ukrytego urządzenia podsłuchowego – żadnej pozy, żadnej teatralności, żywy, potoczny język, ze skrótami myślowymi, powtórzeniami, wtrętami. Zdają się na pierwszy rzut oka banalne, ale tak dobrze uwidaczniają napięcie między matką a córką! Równie przekonujące są świetnie zindywidualizowane monologi wewnętrzne jednej i drugiej bohaterki. Do piątki zabrakło mi głębszego naświetlenia tej relacji (czy jakiś wpływ na nią miało rozstanie Marty z mężem? a co z jej ojcem, a dziadkiem Justyny, o którym ani słowa?) i wejrzenia w neurotyzm Justyny (skąd te jej natręctwa? – wiemy, że mają źródło w odległej przeszłości, widzimy scenę z dzieciństwa, w której już stała się ofiarą "przepraszania" i "zaklinania", ale w dalszym ciągu nie wiadomo, z czego to wynika).
Skoruń (
Płaza Maciej)
(4)
Zbiór opowiadań układający się w jedną historię typu Bildungsroman – coś jak „Dziewczęta i kobiety” Munro, tylko z chłopięcym bohaterem. Rzecz dzieje się na nadwiślańskiej wsi gdzieś pomiędzy Sandomierzem a Puławami. Narrator, tytułowy „skoruń” (lokalny odpowiednik nygusa, miglanca czy chachara), opowiada o swoim dojrzewaniu – społecznym, emocjonalnym, seksualnym – i o tle, w którym to dojrzewanie zachodzi, o swojej rodzinie (nieco niestandardowej, jak na typową wiejską społeczność: ojciec jest inżynierem, wynalazcą-amatorem, matka pielęgniarką, która po ślubie zrezygnowała z pracy), sąsiadach, kolegach, o Wiśle i położonych nad nią łąkach i sadach. Nieuniknione, choćby ze względu na region, są skojarzenia z utworami Myśliwskiego (które jednak nie muszą czytelnika skłaniać do porównań; to inny czas, inny mikroklimat, choć odległość niewielka). Ładny kawałek prozy.
Dobrze się myśli literaturą (
Koziołek Ryszard)
(5)
Zaczyna się przepięknym esejem o roli literatury w naszym życiu, o radościach czytania i wspólnocie, jaka łączy wszystkich czytelników. Dalej jest różnie, bo kiedy autor zaczyna mówić o konkretnych twórcach/ dziełach, zdarza mu się za bardzo błyszczeć fachowością i sypać literaturoznawczo-filozoficznym żargonem, którego ja niestety nie przyswajam - "rozpadamy się jako wspólnota interpretacyjna na rzecz egoistycznych monad", "należy opuścić dyskurs antropologizującej filozofii Comte'a". Prawie połowa tekstów dotyczy pisarzy, których nie znam w ogóle (Bieńczyk, Malewska, Przybyszewska, Brzozowski i Mencwel, który o Brzozowskim pisze) lub nie znam wystarczająco (Twardoch, Karpowicz, Rymkiewicz), a do poznawania się nie palę, bo albo zajrzałam do książki w bibliotece/księgarni i mnie odrzuciło, albo coś przeczytałam, lecz z nieszczególnymi wrażeniami. Teoretycznie powinnam być zachęcona do lektury przynajmniej co którejś nieznanej mi pozycji, ale nie: zamiast poczucia więzi - mam poczucie przepaści między "wiedzącymi" a profanami. Jednak ponieważ te rozdziały, w których wiem, o czym mowa, zawierają sporo ciekawych myśli, a za sam pierwszy dałabym 6, ostatecznie stawiam 5. W końcu to nie wina autora, że do jego pisania nie dorosłam.
Śląsk wymyślony (
Smolorz Michał)
(5)
Prace doktorskie/ habilitacyjne opublikowane jako książki zwykle czyta się dość trudno ze względu na specyficzny język naukowców. „Śląsk wymyślony” jest skrótem takowej, należy więc przypuszczać, że najcięższe fragmenty zostały czytelnikowi oszczędzone. A te lżejsze składają się na wnikliwą analizę Śląska jako pojęcia – historycznego, geograficznego, etnograficznego - i jego odbicia w szeroko pojętej kulturze. Masa informacji i cytatów – toteż może za wyjątkiem prawdziwych znawców przedmiotu każdy tu znajdzie coś, o czym nie wiedział. Prawdę powiedziawszy, mogłaby być i dwa razy grubsza.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.