Przedstawiam KONKURS nr 202, który przygotowała
BoboGumizelka.
Gdzie my właściwie jesteśmy?, czyli MIEJSCA w literaturze
Kiedy w szkole "przerabialiśmy" czytanki, w pierwszej kolejności należało określić czas i miejsce akcji. Czas zostawmy na razie w spokoju, dzisiaj zajmijmy się miejscem. Przygotujcie mapy, kompasy i GPS-y. Przed Wami
30 miejsc: fikcyjnych i istniejących, współczesnych i takich, których dziś już byśmy nie rozpoznali. Wśród nich są dwie planety, jedno państwo, dziewięć miast, dwie dzielnice, cztery domy i jedno mieszkanie, trzy hotele i jeden bar, kościół, ośrodek kultury i cztery specjalistyczne ośrodki oraz jedno absolutnie wyjątkowe miejsce, którego się nie da sklasyfikować.
Za każdy fragment można uzyskać
3 punkty - po jednym za autora, tytuł i prawidłowo zlokalizowane miejsce, razem
90 punktów. Jeżeli więcej osób zdobędzie taką samą liczbę punktów, pod uwagę wezmę kolejność nadsyłania maili.
Jeśli w danym fragmencie występuje nazwa poszukiwanego miejsca, zastąpiłam ją literami XXX lub YYY. Pozostałe nazwy i imiona bohaterów zastąpiłam pierwszymi literami.
Termin nadsyłania odpowiedzi upływa w
niedzielę 13.11.2016 o godzinie 23:59.
Odpowiedzi wysyłajcie na adres:
[...]. W tytule podajcie swój nick biblionetkowy. Kolejne maile wysyłajcie używając opcji "Odpowiedz".
W odpowiedzi na pierwszego maila będę podpowiadać, które fragmenty/autorów znacie. Jeśli ktoś sobie tego nie życzy, proszę, aby zaznaczył to w pierwszej wiadomości.
1.
Jakże trudno w XXX udawać dziś Greka,
kiedy MUZA jest kinem i na wieszczów czeka,
kiedy PEGAZ skamieniał w chmurach nad Operą,
reklamując musztardę jak podrzędny perszeron,
gdy bóg kupców, MERKURY, jest jedynie hotelem,
gdy sukcesów sportowych ma OLIMPIA niewiele,
kiedy CERES jest tłuszczem używanym miast masła,
nie zaś mądrą boginią, która krówki swe pasła,
EURYDYKA jest tylko szlagierową piosenką,
więc i my sobie dzisiaj zaśpiewamy dość cienko.
2.
A. rozejrzała się po pokoju, który wydawał się jej bardzo miły. Były w nim jeszcze jedne drzwi prowadzące bezpośrednio do sosnowego lasku, gdzie harcowały rudziki, od czasu do czasu ośmielając się podejść aż na schodki. Na podłodze leżały okrągłe, plecione, staromodne maty, takie same, jakie wyrabiała M na Z. W. A przecież były tu, na Alei S.! W kącie głośno i uroczyście tykał wielki, stary, wypolerowany zegar. Nad kominkiem wisiały śliczne kredensiki z oszklonymi drzwiczkami, których zawartość stanowiły osobliwe figurki z porcelany. Ściany zdobiła niezliczona ilość starych sztychów i portrecików. Po przeciwległej stronie pokoju wąskie schody prowadziły na górę, gdzie na pierwszym podeście stała wygodna ławeczka. A. była przekonana, że wszystko wygląda tak, jak powinno wyglądać.
3.
Spojrzała. W ciemnym pokoju na podłodze siedział Paweł, pochylony nad jakąś dziwną czerwono-czarną mapą, którą oświetlała gruba woskowa świeca. Na ścianie za jego plecami wisiał olbrzymi obraz, portret straszliwej kobiety z wyszczerzonymi zębami i strzechą czarnych, rozwichrzonych włosów. Z oczu spływały jej krwiste łzy. F. krzyknęła z przerażenia.
4.
Z ulicy Wenecja do S.,
prowadził mnie Artur i Ronald,
a to nie takie proste, gdy jest tyle kamienic
i gdy noc zielono-szalona,
bo trzeba, proszę państwa, przez cały nocny XXX
5.
Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba
Podnoszą z ziemi przez uszanowanie
Dla darów nieba,
Tęskno mi, Panie.
Do kraju tego, gdzie winą jest dużą
Popsować gniazdo na gruszy bocianie,
Bo wszystkim służą,
Tęskno mi, Panie.
6.
Ten biały dom, ten pokój martwy
Do dziś się dziwi, nie rozumie...
Wstawili ludzie cudze meble
I wychodzili stąd w zadumie...
A przecież wszystko - tam zostało!
Nawet ta cisza trwa wrześniowa...
Więc może byśmy tak najmilsza,
Wpadli na dzień do XXX?...
7.
Drugiego dnia grudnia roku, kiedy w Białym Domu urzędował hodowca orzeszków ziemnych z Georgii, doszczętnie spłonęła XXX, jeden z największych luksusowych hoteli w K. Spisano go na straty. Po przeprowadzonym dochodzeniu szef służby przeciwpożarowej hrabstwa J. za przyczynę pożaru uznał wadliwy kocioł centralnego ogrzewania. W czasie, gdy zdarzył się ten nieszczęśliwy wypadek, hotel był zamknięty na zimę i przebywały w nim tylko cztery osoby. Trzy przeżyły.
8.
Z jednej strony stoją domy, a za wielkimi oknami na parterze, podobnymi do wystaw sklepowych, znajdują się małe pokoiki kurew, które rozebrane do bielizny siedzą tuż przy szybie w fotelikach wyściełanych poduszkami. Wyglądają jak wielkie znudzone kotki.
Drugą stronę ulicy tworzy wielki gotycki kościół z czternastego wieku. Świat kurew i świat boży, niczym rzeka dwa królestwa, rozdziela intensywny smród moczu.
9.
Znowu zaczęły powstawać budynki komunalne, tyle że nieco inne. W czasie krótkiej przerwy, która nastąpiła po ukończeniu pierwszego osiedla, władze Y. zdały sobie sprawę, że można budować taniej. Teraz nie było już czerwonej cegły, lecz beton i stal. Okoliczni mieszkańcy nazywali osiedle XXX, czyli YYY, nawiązując do terenów, na których powstało. Od C. E. odróżniały je kiepskie materiały i równie kiepski projekt.
To właśnie w jednym z tych betonowo-stalowych domów w XXX, które już pod koniec lat sześćdziesiątych pękały i zaczynały się sypać, urodził się B. F.
10.
Miałem pewne podstawy, aby sądzić, że planeta, z której przybył M. K., jest gwiazdą XXX. Ta gwiazda była widziana raz tylko, w 1909 roku, przez tureckiego astronoma, który swoje odkrycie ogłosił na Międzynarodowym Kongresie Astronomów. Nikt jednak nie chciał mu uwierzyć, ponieważ miał bardzo dziwne ubranie. Tacy bowiem są dorośli ludzie. Na szczęście dla planety XXX turecki dyktator kazał pod karą śmierci zmienić swojemu ludowi ubiór na europejski. Astronom ogłosił po raz wtóry swoje odkrycie w roku 1920 - i tym razem był ubrany w bardzo elegancki frak. Cały świat mu uwierzył.
11.
Przysadzisty szary budynek o zaledwie trzydziestu czterech piętrach. Nad głównym wejściem napis: "XXX", zaś na tablicy wyryte hasło Republiki Świata: "Wspólność, Identyczność, Stabilność".
12.
W XXX-YYY trwało upalne lato. Właściwie było nawet bardziej niż upalne. Było cuchnące.
Wielka rzeka zamieniła się w gęstą jak lawa maź pomiędzy XXX, częścią miasta z lepszymi adresami, i YYY na drugim brzegu. YYY nie miało dobrych adresów. Niewiele można było uczynić, by zmienić YYY w gorsze miejsce. Bezpośrednie trafienie meteorytem, na przykład, zostałoby uznane za renowację.
13.
Mijał Biura i Urzędy i Kartoteki i Gabinety. Szarość sączyła się zewsząd. Przez szczeliny, pod drzwiami, i z lamp, z okien, i z Elektroniki. I słyszał Adaś też tylko jedno: szum owej rozszalałej szarości. Jakby milion popsutych radioodbiorników rodziło co sekundę stada much i ciem.
Te Szarzyćmy zaczęły latać Adasiowi przed oczami. Machał rękami. Zaciskał powieki.
Pierwsze piętro, drugie, trzecie.
W jednym Biurze widział Adaś pana Oficjalnego całkiem przyszarzonego do biurka i papierów. Marynarka zszarzyła mu się z blatem. Spodnie zszarzyły mu się z krzesłem. Oczy zszarzyły mu się z telewizorem.
14.
Zastanawiał się gdzie właściwie są. Otoczenie nie przypominało kanału. Może to tunel do konserwacji kabli telefonicznych albo trasa małego pociągu, albo... coś jeszcze? Uświadomił sobie nagle, że niewiele wie o tym, co się dzieje pod jego stopami.
Szedł nerwowo naprzód w obawie, że wpadnie w jakąś dziurę, potknie się w ciemności i złamie nogę. D. C. nonszalancko maszerował przodem. Wyraźnie go nie obchodziło, czy Richard mu towarzyszy, czy nie.
15.
Całą drogę pokonałem w oszołomieniu. Po chwili jazdy przestałem wyglądać przez okno autobusu i wbiłem wzrok w tył siedzenia przede mną, bo ulice wyglądały jakoś dziwnie. Z początku nie dostrzegłem niczego szczególnego, co mógłbym wskazać; po prostu wszystko wydawało się trochę... nie takie jak trzeba. Na przykład kraciaste łuki McDonalda. Chciałbym wiedzieć co w ten sposób promowali.
16.
Jaki ten XXX jest ładny. Szczególnie tutaj, koło rynku. Niektóre kamieniczki są takie brudne i szare, a jednak śliczne. Jakby zaczarowane. I uliczki takie wąskie i takie strome. Zimą można z nich zjeżdzać na sankach. Tak się tu czuję, jakbym czytała bajkę.
I tyle tu różnych sklepów. I ludzi tyle, a każdy idzie w swoją stronę, każdy co innego ma do załatwienia. Jak mróweczki. Bardzo lubię patrzeć na mrowiska. Mogłabym godzinami stać nad mrowiskiem i patrzeć, jak się mrówki uwijają.
17.
Nie spodziewał się, że kiedyś polubi "falowce", gigantyczne blokowiska w XXX-YYY, wymysł architektów z czasów Edwarda Gierka, którym pofalowało mózg. Nie sądził, że przestanie przeszkadzać mu oznaczająca jego klatkę odrapana litera "H", do której ktoś dopisał dwie inne litery "uj". Że spojrzy inaczej na balkony, żyjące w rytmie sezonowej mody, wiosną zapełniały się rowerami, latem i wczesną jesienią pojawiały się taborety i niewielkie grille, późną jesienią zostawały tylko sznury z praniem.
18.
Od 1942 wprowadzono w XXX szczególnie surowe zasady bezpieczeństwa. Baza otrzymała od prezydenta Roosevelta tajne zadanie stworzenia bomby, która za jednym zamachem unicestwiłaby dziesięć, a może i dwadzieścia hiszpańskich mostów, jeśli zaszłaby taka potrzeba, sądził A. Pomocnicy byli potrzebni nawet w najbardziej tajnych pracach i temu tak lubianemu Szwedowi udzielono dostępu najwyższego stopnia.
19.
Czwartek to dzień targowy w XXX, ruchliwym miasteczku u stóp wzgórza Cortona. Jestem tu wcześnie, zanim zacznie się upał.Turyści tylko przejeżdzają przez XXX, nowoczesny odłamek szacownej, dominującej Cortony powyżej. Ale cóż to za nowoczesność? Pośród sklepików z frutta e verdura, sklepów z wyrobami żelaznymi i ogrodniczych są dwa grobowce etruskie.Nieopodal jatki zachowały się resztki jakiejś villa, ogromna brama z fryzowanego żelaza i kawał muru. XXX, chociaż zbombardowana w czasie drugiej wojny światowej, ma nadal swoją porcję kasztanowców, domów z zamkniętymi okiennicami i fotogenicznych drzwi.
20.
Powiedziałem Johnowi, że XXX to, jak sądzę, jedyne osiedle ludzkie w historii, którego lokalizację wyznaczono za pomocą kątownika i ołówka. Nowo utworzony stan YYY jest na planie niemal prostokątny,z wyjątkiem zygzakowatego dolnego boku, zakreślonego nie przez człowieka, tylko przez wodę, posłuszną prawu ciążenia. Potem ludzie narysowali na mapie wielkie X, łącząc kąty nowego stanu przekątnymi. W punkcie przecięcia się przekątnych, choćby nie wiadomo gdzie wypadł, miała stanąć stolica - XXX. I tak też się stało. (Nie wiodła tamtędy żadna droga wodna, która umożliwiałaby tani transport, ale koleje szybko znalazły to miejsce).
21.
Czterej [...] przeszli przez wysoki kamienny próg i znieruchomieli oślepieni. Znajdowali się w długim, niskim pomieszczeniu zalanym światłem lamp, które zwieszały się z belek pod sufitem, a dodatkowo na ciemnym, gładkim stole stało wiele wysokich świec, które rozsiewały żółte światło.
Po drugiej stronie pokoju naprzeciw drzwi wejściowych siedziała na krześle kobieta. Złociste włosy opadały jej luźno na ramiona, miała na sobie suknię zieloną jak młode trzciny, a upstrzoną srebrem niby kropelkami rosy. Kibić jej opinał pas ze złota, którego ogniwa były w kształcie kwiatów lilii wysadzanych bladoniebieskimi oczkami niezapominajek. U jej stóp w naczyniu z zielonej i brązowej kamionki pływały białe lilie wodne, tak że możnaby pomyśleć, iż zasiada na tronie pośrodku stawu.
- Wejdźcie, proszę, mili goście!
22.
Teraz ów dziwny przedmiot podpłynął bliżej. Był to swego rodzaju dom. Na dachu podobnym do konchy muszli namalowane były dwie złote twarze: jedna płakała, a druga się śmiała. Pod tymi twarzami znajdował się półkolisty pokój, mroczny i pełen pajęczyn. Po obu stronach pustego otworu zwisały czerwone aksamitne draperie, które żałośnie wlokły się po wodzie.
T. M. wpatrywał się w mrok ogromnego pokoju.
- Czy ktoś jest w domu? - zawołał ostrożnie.
23.
Znajdujący się na pierwszym piętrze pokój pana P. był naprawdę duży. Balkon i wysokie, zwieńczone łukami okna wychodziły na zachód, w kierunku jeziora. Teraz, czyli późnym popołudniem, pomieszczenie dosłownie tonęło w blasku słońca - jak niektóre reklamy samochodowe, tak prześwietlone, że aż rażą w oczy. Potrzebowałem kilku minut, żeby oczy mogły przywyknąć, po czym rozejrzałem się dokoła. Moje pierwsze wrażenie było takie, że wystrój jak najbardziej powinien sprostać oczekiwaniom pana P. Były tam dwa solidne, wysokie krzesła, a także jedna z tych dziwacznych kanap o krótkich pękatych nogach i tylko jednym oparciu. Wolna przestrzeń między meblami zapewniała do nich swobodny dostęp, a z boku stały dwie lampy na metalowych stojakach. Na jednej ze ścian wisiał obraz przedstawiający nienaturalnie wysoką i szczupłą kobietę, palącą długi i cienki papieros, a naprzeciwko lustro stworzone z pięciu symetrycznych, szklanych paneli - czterech bocznych trapezów i pięciokąta w środku. Z jakichś powodów przyszło mi do głowy, że właśnie takie lustro mogłoby zawisnąć w Twierdzy Odosobnienia, kryjówce Supermana. (...)
- Nie wygląda mi to raczej na miejsce, do którego przyjeżdza się, żeby umrzeć - zaryzykowałem stwierdzenie.
24.
Ł. pomyślała sobie, że nigdy nie widziała jeszcze tak miłego domu. Była to niewielka, sucha i czysta pieczara, wykuta w czerwonej skale. Na podłodze leżał dywan, stały też dwa foteliki ("Jeden dla mnie, drugi dla przyjaciela" wyjaśnił pan T.), stół i kredens, a nad gzymsem kominka wisiał portret [...] z siwą brodą. W rogu były drzwi, prowadzące zapewne do sypialni pana T., a pod jedną ze ścian stała półka z książkami.
25.
Wyobraź sobie, że twój tatuś jest najmądrzejszym człowiekiem, jaki kiedykolwiek żył na świecie, że wie wszystko, czego tylko można chcieć się dowiedzieć, i we wszystkim ma absolutną rację, a w dodatku potrafi udowodnić, że we wszystkim ma absolutną rację. A teraz wyobraź sobie inne miłe i grzeczne dziecko, które mieszka w innym miłym i sympatycznym świecie, oddalonym od nas o milion lat świetlnych, i którego tatuś jest najmądrzejszym człowiekiem, jaki kiedykolwiek żył na tamtym odległym, sympatycznym świecie, i wyobraź sobie, że tamten tatuś jest dokładnie tak samo mądry i nieomylny jak twój tatuś.
Obaj tatusiowie są najmądrzejsi i obaj mają rację.
Tylko że gdyby się kiedykolwiek spotkali, kłóciliby się straszliwie, ponieważ w żadnej sprawie nie mogliby się dogadać. Możesz, oczywiście, powiedzieć, że twój tatuś ma rację, a tatuś tamtego dziecka nie ma racji, ale pamiętaj, że Wszechświat jest bardzo wielki. Starczy w nim miejsca na całą masą ludzi, z których każdy będzie miał rację, chociaż nie zgodzi się z żadnym innym. Obaj tatusiowie mogą mieć rację, a mimo to kłócić się straszliwie, gdyż rację można mieć na bardzo wiele sposobów. Są jednak we Wszechświecie takie miejsca, w których jeden tatuś połapałby się wreszcie w tym, co mówi drugi tatuś. W tych miejscach najrozmaitsze prawdy pasują do siebie tak świetnie, jak części słonecznego zegarka, który nosi twój tatuś. Miejsca te nazywamy XXX.
Sądzimy, że System Słoneczny pełen jest XXX. Jedna ogromna, której istnienia jesteśmy pewni, lubi się utrzymywać pomiędzy Ziemią a Marsem. Wiemy o jej istnieniu dzięki temu, że ziemski mężczyzna i jego ziemski pies dostali się w sam jej środek. Myślisz może, że fajnie byłoby dostać się w XXX i zobaczyć całą rozmaitość absolutnych racji, ale jest to rzecz ogromnie niebezpieczna. Nieszczęsny człowiek, o którym była mowa, a także jego nieszczęsny pies, miotają się tam i z powrotem, nie tylko w przestrzeni, lecz i w czasie.
26.
Co to ma znaczyć, że nigdy nie byliście na XXX? Do pioruna, Ziemianie, to tylko cztery lata świetlne stąd, ale jeśli nie obchodzą was własne regionalne interesy, to naprawdę wasza sprawa.
Włączyć promienie niszczące.
Nie do wiary co za apatyczna, śmierdząca planeta. Nie mam ani krzty współczucia.
27.
Mniej więcej w połowie ulicy Krasińskiego – tej miłej, romantycznej uliczki na tyłach Roosevelta – staroświeckie wille i domy w małych ogródkach rozstępują się nagle, tworząc podjazd. Na rogu stoi nieduży, różowawy dom o spadzistym dachu i wąskich oknach. Tę przybrudzoną i dziwaczną chatkę wynajmuje dla swoich pracowników teatr miejski.
28.
W nocy znalazłem tu jakiś pub, nawet dość sympatyczny, XXX. Muzykę mają wcale nie najgorszą. Może nie najnowszą, ale z charakterem, no i przychodzi tam dużo samotnych dziewczyn. Są takie, po których możesz świetnie poznać, jak skończyły, z bliznami w różnych miejscach i tak dalej, ale niektóre wyglądają doskonale. Tak naprawdę już pierwszej nocy tutaj jedna taka strzelała do mnie oczami, nawet niezła, skórę miała lekko rozluźnioną, obwisłą, jak ktoś, kto skończył przez utopienie, ale ciało bez zarzutu, i oczy też.
29.
XXX wystrzelał na sto sześć pięter z płaskiego, czteropiętrowego cokołu. Na dachach niskiej części zabudowań mieściły się korty tenisowe, pływalnie, solaria, tory wyścigów gokartowych, karuzele, które były zarazem ruletkami, strzelnica (można tam było strzelać do wypchanych osób, do kogo dusza zapragnęła - zamówienia specjalne realizowano w dwadzieścia cztery godziny) oraz muszla koncertowa z instalacją do natryskiwania słuchaczy gazem łzawiącym. Dostał mi się apartament na setnym piętrze, z którego mogłem oglądać tylko górną powierzchnię sinobrunatnej chmury smogu spowijającej miasto. Niektóre z urządzeń hotelowych zastanowiły mnie, na przykład trzymetrowy żelazny drąg stojący w kącie jaspisowej łazienki, pomalowana barwami ochronnymi peleryna maskująca w szafie czy worek z sucharami pod łóżkiem. W łazience wisiał obok ręczników gruby zwój liny wysokogórskiej, a na drzwiach, gdym po raz pierwszy wetknął klucz do zamka Yale, zauważyłem małą tabliczkę z napisem "Dyrekcja XXX gwarantuje brak B O M B w tym pomieszczeniu".
30.
W rozmównicy liczni już klienci porozumiewali się ze swymi półżywymi krewnymi. Siedzieli spokojnie, pogrążeni w zadumie. Każdemu z nich dostarczano kolejno właściwą trumnę. Ci wierni ludzie, przybywający tak regularnie, by oddać cześć swoim zmerłym, stanowili krzepiący widok. Podtrzymywali oni na duchu półżywych w momentach ich aktywności umysłowej, przekazując im wieści o tym, co dzieje się w otaczającym ich świecie. I - płacili Herbertowi Schoenheitowi von Vogelsang. XXX było przedsiębiorstwem intratnym.
===========
Dodane 14 listopada 2016:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu