Dodany: 31.10.2016 19:28|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Mroczne sprawy elbląskich mieszczan


Będąc zdecydowaną fanką kryminałów angielskich i skandynawskich, co jakiś czas wracam jednak na rodzime poletko, niestety wyłącznie po to, by się przekonać, że od czasów Macieja Słomczyńskiego (który tylko w połowie był Polakiem, zaś jego seria z Joe Alexem miała więcej wspólnego z brytyjską klasyką w rodzaju powieści Lady Agathy niż z polskim kryminałem milicyjnym) nie zdarzył się autor, który by mnie zachwycił, a niewielu takich, których twórczość zainteresowałaby mnie na tyle, żebym sięgnęła po więcej niż jeden jej okaz (jeszcze mniej, gdyby odliczyć Joannę Chmielewską, reprezentującą dość szczególny podgatunek). Niestety większość tytułów, na które natrafiam, sprawia wrażenie, jakby autorzy zaliczyli przyspieszony kurs w tej samej (i niekoniecznie najlepszej) szkole twórczego pisania, jeden za drugim bowiem popełniają te same grzechy; wytropiłam je i w ostatnio przeczytanej „Śmierci kolekcjonera” Agnieszki Pietrzyk.

Na początek krótkie wprowadzenie w fabułę. W elbląskim hotelu odbywa się aukcja przedwojennych papierów wartościowych; uczestnicy to wąskie grono kolekcjonerów, znających się nawzajem i – rzecz oczywista – traktujących podbieranie konkurentom co ciekawszych okazów jako swego rodzaju sport. Jednemu z zebranych udaje się nabyć wyjątkowo atrakcyjny zestaw, będący przedmiotem pożądania kilku kolegów. Następnego dnia szczęściarz zostaje znaleziony martwy w hotelowym pokoju, wraz z młodą recepcjonistką, która tegoż dnia rano odkryła zwłoki dwojga sąsiadów z naprzeciwka. Już sam ten fakt wydaje się zastanawiający, a kiedy okazuje się jeszcze, że testamenty trojga spośród czworga denatów zawierały wspólny element, zaś wylicytowane przez nieboszczyka papiery przepadły, wydział kryminalny ma doprawdy twardy orzech do zgryzienia…

I żeby nie było, że jestem zorientowana tylko na wyszukiwanie usterek, zacznę od tego, iż konstrukcja intrygi kryminalnej nie budzi zastrzeżeń. Nie udało mi się samodzielnie domyślić tożsamości sprawcy ani motywu zbrodni, a autorka zdradziła to, jak przystało na rasowy kryminał, dopiero w finale. Zaletą jest też precyzyjne nakreślenie scenerii – widać, że Agnieszka Pietrzyk zna miejsce, w którym ulokowała akcję swojej powieści i że dołożyła starań, by wiarygodnie przedstawić środowisko kolekcjonerów. Idąc za kiedyś zupełnie w tym gatunku nieobecnym, a dziś dość powszechnym trendem przedstawiania wydarzeń z punktu widzenia kilku osób, z równoczesnym naświetleniem ich osobistych problemów, niezwiązanych lub słabo związanych ze sprawą, stworzyła kilka niebanalnych sylwetek (niektóre, jak komisarz Soroka ze swoją anomalią psychiczną, są aż za bardzo niebanalne…). W tym miejscu co najwyżej można się zastanawiać, czy potrzebne było rozbudowanie postaci Patryka i czy dysonans między jego wiekiem a sposobem myślenia i zachowaniem jest celowy, świadczy o jego opóźnieniu w rozwoju (nigdzie jednak nie ma wzmianki o takiej możliwości), czy niechcący tak wyszło (na co mogłaby wskazywać pośrednia przesłanka: gdy czytamy relację z wizyty Mileny u Lasockich, na podstawie jej wrażeń możemy sądzić, że syn sędziego liczy sobie, powiedzmy, jakieś 13-14 lat, zaś z takim wiekiem jego stan emocjonalny i słownictwo idealnie korespondują. Ale z podanych w tekście informacji wynika, że chłopiec – a raczej młody człowiek – jest siedemnastolatkiem. Trzy lata różnicy w tym okresie życia to nie to samo, co na przykład po trzydziestce, lecz wielki dystans na praktycznie każdej płaszczyźnie prócz może czysto fizycznej…). Inny problem z kwestią wieku wynika przy jednej z ofiar, osobie sześćdziesięciosześcioletniej, określonej jako „staruszka”[1] – ciekawe, co by na to powiedziały czynne zawodowo w tym lub późniejszym wieku aktorki, piosenkarki, wykładowczynie wyższych uczelni…

Gdyby jednak był to jedyny mankament tej powieści, raczej nie zakłóciłby nam odbioru całości. Zakłócają go natomiast niedoróbki czysto techniczne, do uniknięcia przy staranniejszej redakcji/korekcie, mianowicie:

– niemal nagminny już w tekstach wydawanych w ostatnich latach, przez co wcale nie mniej horrendalny, błąd ortograficzny („stróżki zaschniętych ekskrementów”[2], „po plecach ścieka jej stróżka potu”[3]);
– pomylenie imienia postaci („syn wspólnika, Leszka Kołtuna”[4], „jestem synem Mariana Kołtuna”[5]);
– powtarzanie w jednej scenie tych samych elementów opisu postaci („zobaczyła trzecią parę oczu, ciemnych i dużych (…)”[6]; „miał duże ciemne oczy (…)”[7]);
– niefortunne zastosowanie podmiotu domyślnego („Powąchała rękaw swojej wełnianej sukienki. Cuchnęła”[8].);
– wyrazy użyte w niepoprawnej formie gramatycznej lub tworzące niewłaściwe związki frazeologiczne („w czarnej eleganckiej torbie znaleźli pidżamę (…), ponadto ręcznik,  b i e l i z n a (…), k s i ą ż k a”[9]; „rzeczy w torbie wyglądały na uporządkowane, nikt  i c h  nie  s p l ą d r o w a ł”[10], „zwrócił uwagę, że nie może nosić broni w torebce i powinna  u b i e r a ć  po służbie coś obszerniejszego, żeby kabura nie rzucała się tak w oczy…”[11]; w tym ostatnim przypadku, gdyby błędna wypowiedź była fragmentem dialogu, dodałaby tekstowi autentyzmu, bo wiadomo, że w potocznych rozmowach nie każdy mówi poprawnie – natomiast w mowie zależnej razi);
– niepoprawny szyk zdań („Warto było przenieść się dla niego z prokuratury olsztyńskiej”[12], „kazał mu się pozbyć tego śmierdziucha z mieszkania jak najszybciej”[13]);
– zdania zawierające niekonsekwencje logiczne lub nieścisłości merytoryczne („Milena pomyślała, że nie kładli się spać i mieli na sobie ubrania z poprzedniego dnia, ale oględziny bielizny pana Leona wykazały, że nie mogła być używana przez wiele godzin”[14]; „czasami czytany list odkłada się na otwartą książkę, gdzie zatrzaśnięty, pozostaje na wiele miesięcy albo lat”[15]; „błękitne tęczówki Izabeli były spokojne, wręcz nieruchome, jakby właśnie poddawała się badaniu okulistycznemu”[16])
– i po prostu nieporadne, toporne („To było zastanawiające, że leży tak równo, jakby ją ktoś ułożył. Prawdopodobnie morderca, po tym jak ją udusił, nie pozwolił jej się przewrócić, aby upadające ciało nie narobiło hałasu”[17]; „nagle poczuł mocny cios w piszczele i wyrzuciło go do góry”[18]; „Milena poinformowała ich, że policja szuka groźnego przestępcy, a funkcjonariusz zajrzał pod łóżko, do szafy i łazienki. Po wszystkim przeprosili i wyszli na korytarz (…). Otworzył im mężczyzna z brązowym misiem w dłoni”[19]).

Jeśli tego rodzaju usterek jest za wiele, istnieje poważne niebezpieczeństwo, że to one właśnie, a nie zgrabnie skonstruowana intryga i żywa akcja, zostaną nam w pamięci…


---
[1] Agnieszka Pietrzyk, „Śmierć kolekcjonera”, wyd. Czwarta Strona, 2016, s. 42.
[2] Tamże, s. 42.
[3] Tamże, s. 56.
[4] Tamże, s. 144.
[5] Tamże, s. 272.
[6] Tamże, s. 199.
[7] Tamże, s. 203.
[8] Tamże, s. 46
[9] Tamże, s. 60.
[10] Tamże, s. 60.
[11] Tamże, s. 179.
[12] Tamże, s. 49.
[13] Tamże, s. 186
[14] Tamże, s. 49.
[15] Tamże, s. 145.
[16] Tamże, s. 198.
[17] Tamże, s. 61.
[18] Tamże, s. 282.
[19] Tamże, s. 311-312.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 675
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: