Chyba
Martin Eden (
London Jack (właśc. Chaney John Griffith))
nie jest do końca reprezentatywną książką Londona - nie ma przygód, nie ma włóczęgi, nie ma dzikich zwierząt...
[W czytatce poniższej odnoszę się do szczegółów akcji i zakończenia utworu!]
Martin Eden jest ambitny jak cholera. I pracowity. Chce nadrobić w miesiące czy niewielką liczbę lat to, co symbolizuje dlań sukces i wyżyny ludzkiej pozycji - arystokratyczne maniery, sposób wysławiania się, wykształcenie uniwersyteckie. I, niech go cholera, udaje mu się to, a ten jeszcze niezadowolony!
"Dawniej, choć byłem już tym wszystkim, czym jestem dzisiaj, nikt poza ludźmi z mojej sfery nie dbał o mnie ani trochę. Kiedy wszystkie moje dzieła były już napisane, nikt z tych, co je czytali, nie doszukał się w nich żadnej wartości. W gruncie rzeczy fakt, że je napisałem, zdawał się nawet szkodzić mi w ich opinii. Wyglądało na to, że pisząc je dopuściłem się czynu w najlepszym wypadku poniżającego. "Znajdźże sobie robotę" - powtarzali wszyscy." [426]
Eden nie pojmuje istoty sławy, słabo u niego z przenikliwością psychologiczną. Dziwi go, że nie wszyscy są tak wybitni i ambitni jak on. Pomimo nabytego wykształcenia nie rozumie, że "nikt poza ludźmi z mojej sfery nie dbał o mnie ani trochę" wzięło się także skądinąd - po prostu wcześniej już posiadał to, co było dla owej sfery cenione. Po zyskaniu sławy i powodzenia zaczął być ceniony (właśnie za bogactwo i sukces) przez "burżuazję". Ale wcześniej też nie był ceniony za nic - tylko nie potrafi sobie tego uświadomić, gdyż to, za co ceniły go "niskie sfery" było dlań naturalne, nie zdobył tego z tak wielkim wyrzeczeniem i świadomością przemiany, jak uznanie prostych ludzi.
"Po co mężczyźni i kobiety mają się spotykać, jeśli nie wolno im dzielić się tym, co jest w nich najlepszego? Tym najlepszym zaś jest przedmiot ich zainteresowań, źródło, z którego czerpią środki utrzymania, to, co jest ich specjalnością i zaprząta im myśli w dzień, w nocy i nawet we śnie. (...) Co do mnie, jeśli już mam słuchać pana Butlera, wolę, żeby mówił o swoim prawie, bo to jest w nim najlepsze, a życie jest tak krótkie, że od spotykanych ludzi powinniśmy żądać tylko tego, co najwartościowsze. (...) Wszyscy ludzie i kliki towarzyskie, a ściślej mówiąc, znaczna większość jednostek i klik małpuje lepszych od siebie. A kto jest najlepszy spośród tych lepszych? Oczywiście próżniacy, bogate nieroby. Z reguły nie mają oni pojęcia o sprawach znanych ludziom, którzy zajmują się czymś poważnym. Przysłuchiwanie się rozmowie o takich sprawach musiałoby być dla nich nudne, więc próżniacy uchwalają, że o tym wszystkim, jako o rzeczach fachowych, w towarzystwie mówić nie należy.
Podobnie orzekają też, jakie sprawy wolne są od zarzuty fachowości i mogą być omawiane, a do takich zaliczają się ostatnie opery, najnowsze powieści, gra w karty, bilard, cocktaile, samochody, wystawy koni, łowienie pstrągów i tuńczyków, łowy na grubego zwierza, żegluga na jachtach i tym podobne, czyli zauważ: same sprawy, na których właśnie próżniacy się znają, a więc prowadzą w gruncie rzeczy własne rozmowy fachowe."[253]
Martin Eden pięknie wzywa do tego, aby nasza mowa nie była pustosłowiem. Przestańmy udawać życie - żyjmy! Tyle że... nie wiem, czy to stylizacja wybrana przez Londona, czy po prostu autor także nie rozumie, czym jest prawdziwy arystokratyzm. Cóż, w tej chwili czytam
Lampart (
Lampedusa Giuseppe Tomasi di)
, i mogę rzec jedno - Martin Eden zostałby przez księcia Salina zjedzony w kaszy. Rodzina jego ukochanej Ruth Morse to tak naprawdę bogaci mieszczanie, takie "wyższe sfery" nie z tytułu urodzenia i wytworności, lecz dzięki kupie kasy. Nie ma się co dziwić, że ich dulszczyzna i miałkość intelektualna razi Martina.
Wydaje się, że książką zachwycona musiała być
Rand Ayn (właśc. Rosenbaum Alissa) - wybitna osobowość bohatera, niechęć do "socjalistycznego niewolnictwa", żerowanie prymitywów intelektualnych na sukcesie utalentowanej jednostki; dodatkowo nawet wzór pisarski Edena autorka wcieliła w życie: napisała książkę wykładającą jej filozofię, a później dopisała także beletrystykę, która pokazuje tę filozofię "w działaniu". Czytać mógł w sumie także
Raspail Jean
Książkę czytałem w wydaniu Iskier z 1972 - możliwe więc, że to kwestia propagandy komunistycznej, wpływającej na tłumaczenie, że "burżuazja" odmieniana jest przez wszystkie przypadki. W jednym z przypisów (do fragmentu, gdzie Eden czyta Marksa, Smitha, Milla, D. Ricardo) objaśnieni są
Smith Adam ,
Mill John Stuart i David Ricardo jako "ekonomiści angielscy, twórcy klasycznej burżuazyjnej ekonomii politycznej" - a Marks nieobjaśniony, wszyscy powinni znać, czyż nie?
Wrażenie ogólne: "Martin Eden" to opowieść o idealizmie, wygórowanych i mylnych oczekiwaniach, o rozczarowaniu. Słuszna krytyka braku wyższych dążeń intelektualnych tak u nizin społecznych (wówczas pochłoniętych walką o byt i o przeżycie każdego kolejnego dnia), jak i u wyższych sfer (próżniaków, zajętych li tylko błahostkami). Dzisiaj społeczeństwo jest ogłupiane - w jakim celu? Tylko dla pieniędzy, bo łatwa rozrywka dobrze się sprzedaje?
Zaś końcowa część książki - świetny obraz wypalenia zawodowego, zbieżny z objawami klinicznej depresji, prowadzi do anhedonii, anomii, a w końcu do samobójstwa bohatera.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.