Dodany: 23.09.2016 22:33|Autor: zsiaduemleko

O tym, że to nie ma żadnego znaczenia


Słowniki podpowiadają, że drach jest regionalizmem znaczącym tyle co latawiec tudzież łobuz. Brzmi mało imponująco, to prawda, ale kiedy zagłębimy się w etymologię, zaczyna nabierać większego sensu i zdecydowanie większych rozmiarów. Wywodzące się z języka niemieckiego słowo Drache budzi już bowiem należny szacunek, bo trudno, żeby smok nie robił wrażenia. I w tych legendarnych stworzeniach upatrywałbym genezy tytułu powieści Twardocha, o czym dosyć jednoznacznie wspomina stary mistyk i szaman Pindur w jednej ze swoich natchnionych przemów. Przywołany wprost z proroctw smok jest bowiem wszystkim i niczym jednocześnie: jest doskonałym obserwatorem (po grecku drakan znaczy bystrooki), jest żywiołem, jest ziemią, po której stąpają bohaterowie i w której ostatecznie zostają pochowani. To doskonałe ucieleśnienie wszystkowiedzącego, bezstronnego narratora i taką też rolę spełnia on w powieści, przemawiając najczęściej z perspektywy oraz głosem śląskiej ziemi nieustannie drążonej i rozsadzanej kopalnianymi szybami – ziemi wielokrotnie w historii dzielonej granicami państwowymi, zaś jeszcze częściej przecinanej torem lotu licznych pocisków oraz ostrzami bagnetów. A przecież mówimy tutaj raptem o niewielkim skrawku terenu w okolicach dzisiejszych Gliwic i Rybnika – rodzinnych stronach autora. Jeśli ktoś w związku z ciasnotą przestrzeni martwi się perspektywą stagnacji i braku urozmaicenia, to uspokajam: Twardoch jako pisarz ma na swoich usługach coś znacznie potężniejszego niż zwykłe pole powierzchni. Ma czas. Ma wszystkie te lata i dekady burzliwych dziejów, które łączy jedno miejsce: śląska ziemia właśnie. Nie będę dalej gmatwał, bo za chwilę sam się pogubię we własnym przekazie.

Jest maj 1918 roku, Josef Magnor wraca z wojny w towarowym wagonie. Żeni się z jedną kobietą, kocha się z inną. Jest rok 2014, Nikodem Gemander stoi we własnym domu, który nie jest już jego domem i wstydzi się, że posiada skórzane fotele model Barcelona oraz lodówkę marki Liebherr z kostkarką do lodu oraz chłodziarką do wina, które także nie są już jego. Wymyka mu się dziewczyna, Nikodem bierze lorazepam. Josef to pradziadek Nikodema: nić wiążąca ich żywoty istnieje, dla obu jednak tak samo nieuchwytna. Wyraźnie widzi ją jedynie Drach, śląska ziemia, dla której czas jest niczym i wszystko dzieje się naraz, równolegle. Josef i Nikodem to zaledwie dwa odległe punkty, które łączy biegnąca historia, ale punkty orientacyjne oraz niezbędne, by między nimi rozpisać dzieje całego rodu. Bo "Drach" jest w ogólnym znaczeniu śląską sagą rodzinną, ale całkowicie pozbawioną chronologii, gdzie czas sprowadzony został do roli niewiele znaczącej przeszkody w opowiadaniu historii. To jakby teledysk wśród sag rodzinnych.

Wyobraź sobie dwa slajdy przedstawiające te same miejsca, ale w innych czasach, podczas innych wydarzeń i z innymi bohaterami się na nich znajdującymi. Nałóż jeden na drugi i spójrz pod światło. Dla urozmaicenia możesz dodać trzeci slajd, a co, zaszalejmy. Taka właśnie jest ta powieść: pozornie odległe czasowo chwile Twardoch sprowadza do wspólnego mianownika, którym jest miejsce. Nikodem w 2014 roku jedzie swoim Land Roverem tą samą drogą, którą prawie sto lat temu na rowerze pędził Josef Magnor, by nie spóźnić się do swojej nastoletniej kochanki. Poznane w ciągu stu lat postacie stale odwiedzają te same miejsca, pokonują te same trasy i przeżywają podobne namiętności, choć w zgoła odmiennych okolicznościach. One tego nie wiedzą, one są ograniczone własnym czasem na tej ziemi, ale wie Drach, a dzięki niemu wiemy my – czytelnicy. Czytamy o jakimś zdarzeniu i jednocześnie doświadczamy czegoś w rodzaju echa historii: wiemy, co się wydarzyło i co się jeszcze wydarzy w przyszłości.

Trudno mi się zorientować, na ile wszystko, co tu napisałem jest zrozumiałe, ale świetnie się składa, bo "Drach" również nie jest do końca przyjazny czytelnikowi. To powieść iście transowa, trudna, wymagająca czujności. Narrator ma czas za nic, błyskawicznie skacze od punktu do punktu na jego osi i nie pyta, czy nadążamy. Jednak to tylko pozornie karkołomne zadanie, gdyż Twardochowi udało się pomimo zagmatwania chronologicznego stworzyć coś intuicyjnego i poukładanego jak sztućce na stole. Osobiście ani na moment nie zgubiłem się w opowiadanej historii, ale zdaję sobie sprawę, że nie każdy jest tak świetny, jak ja.

"Stary Pindur nie przestaje mówić.
– Yno suchej dalyj: ziymia tyż żyje. Ziymia dychŏ, taj jak my dychōmy. Ziymia mŏ krew, to je woda, i ziymia mŏ skóra, po keryj my łażymy bez cŏłkie nasze żywobyci, jak błechy łażōm po psie, rozumisz?"*

Odrębny problem może stanowić język powieści, w treści bowiem aż gęsto od śląskiej gwary, także w odmianie mocno już archaicznego "wasserpolskiego". Oczywiście informuję o tym traktując rzecz bardziej w kategorii zalet niż wad, bo znajdowałem sporo przyjemności w próbach zrozumienia oraz wymówienia kolejnych wypowiedzi Josefa czy starca Pindura. W czerpaniu przyjemności z lektury dużo może pomóc także znajomość języka niemieckiego, gdyż ten z oczywistych przyczyn równie często gości na ustach bohaterów. Ja nie widzę w tym żadnego problemu, bo jak już wspominałem, jestem świetny i znam niemiecki na wystarczającym poziomie. Tymczasem Twardoch wcale nie zamierza innym ułatwiać sprawy, więc cała powieść jest pozbawiona jakichkolwiek przypisów, co nie znaczy, że nieczytelna – z sugestią oraz subtelną pomocą w zrozumieniu niemieckich wypowiedzi zwykle wkracza narrator i spisuje się w tej roli dobrze.

Wszystkie te elementy są na tyle charakterystyczne i istotne, że należało o nich dla porządku wspomnieć oraz je wyróżnić. A jaki jest "Drach" jako powieść i pozbawiona tych ozdobników historia? Na wyobraźnię szczególnie działają losy Josefa, poczynając od jego taplania się w rudym błocie Wielkiej Wojny (tematyka I wojny światowej nie jest tak przeżuta i wypluta przez kulturę, jak tematyka jej młodszej siostry) i jego powrót w rodzinne strony w czasach powszechnych samosądów, kiedy to zbierała się grupka uzbrojonych mężczyzn i szła do sąsiedniej wsi, by wymierzyć sprawiedliwość jakiemuś łobuzowi. Jego niecodzienny romans z przeuroczą Caroline, którą był zmuszony odwiedzać przez balkon, w tajemnicy przed rodzicami dziewczyny. Wątki z tamtych czasów uderzają krwawą brutalnością i bezpośredniością. W porównaniu z losami Josefa życie jego prawnuka wypada niezwykle blado, ale czego oczekiwać, skoro Nikodemowi przyszło żyć w czasie długoletniego pokoju i nie dane mu było uczestniczyć w żadnym historycznym wydarzeniu? Oczywiście Josef i Nikodem są jedynie klamrą spinającą, ale gdzieś między ich wątkami poznamy wiele innych postaci, zarówno męskich, jak i kobiecych, o których tutaj nie wspominam, bo dla przejrzystości musiałbym przy okazji narysować rozłożyste drzewo genealogiczne.

Niemniej prawdą jest, że "Drach" cierpi na zauważalne wahania formy: wydarzenia bliższe czasom Josefa są zwykle ekscytujące i wciągają jak odkurzacz, natomiast tematy dotykające Nikodema nieco nużą bezczynnością oraz dziwnie znajomym nam wszystkim trybem współczesnego, względnie bezpiecznego życia. Jednak dzięki takiej, a nie innej narracji wątki przeplatają się na tyle zgrabnie i płynnie, że pewna równowaga została zachowana i raczej nie przyśniemy podczas lektury. Ogólnie mówiąc, jest lepiej niż dobrze. Bo to przecież nie wina Nikodema, że jego historia nie porywa tak, jak burzliwe dzieje Josefa. Kontrast między momentami w historii jest znamienny i uderzający, a bezbarwność współczesnej codzienności dotyczy nas wszystkich, skoro przyszło nam żyć w tych mniej ciekawych czasach.


---
* Szczepan Twardoch, "Drach", Wydawnictwo Literackie, 2014, str. 132.


[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3637
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 4
Użytkownik: Neelith 24.09.2016 09:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Słowniki podpowiadają, że... | zsiaduemleko
Czytając tę książkę odkryłam, że całkiem nieźle rozumiem śląski :) Ale co z czytelnikiem, który zna tylko 5 niemieckich wyrazów? Frustrował mnie z początku ten brak tłumaczenia. Cóż za dziwna książka! - tak sobie myślałam. Na szczęście, mimo utrudnień, historia była zrozumiała i nadążałam za każdym wątkiem. Bardzo mi odpowiadały "skoki w czasie", dawały trochę wytchnienia. Wolę życie w mniej ciekawych czasach, ale niekiedy odważę się poczytać o tych burzliwych. W trakcie lektury towarzyszyła mi cała gama emocji. Polecam!
Użytkownik: sowa 21.10.2016 01:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Słowniki podpowiadają, że... | zsiaduemleko
Tak zachęcająco piszesz o książkach, których wcale (ale to wcale) nie miałam w planach czytelniczych, że drzwi do schowka już w ogóle nie zamykam, stale coś nowego tam pcham :-).
Użytkownik: zsiaduemleko 22.10.2016 16:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak zachęcająco piszesz o... | sowa
Staram się - czasem lepiej, czasem gorzej. Schowek na szczęście jest wirtualny i nie jest ograniczony przestrzenią, gorzej z półkami i regałami - trzy wymiary to za mało.
Pewnie czasami żałujesz, że jako odpowiedzialna za dział recenzji musisz to wszystko czytać i narażać się na kolejne książki w schowku? ; )
Użytkownik: sowa 24.10.2016 11:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Staram się - czasem lepie... | zsiaduemleko
Chociaż wirtualny, to już tak zapchany, że drzwi się nie domykają notorycznie. Mimo co odkrywanie kolejnych pozycji-do-zaschowkowania plasuje się, no cóż, jednak, po stronie zalet ;-).
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: