Dodany: 07.03.2016 10:25|Autor: UzytkownikUsuniety04​282023155215Opiekun BiblioNETki

Nie oceniaj. Zaakceptuj



Recenzent: malynosorozec


Nie oceniaj. Zaakceptuj – takie motto towarzyszy książce Anny Morawskiej. Ale wiecie co? Będę oceniał, nikt mi tego nie zabroni. Będę oceniał i będę wydawał wyroki. Mam do tego święte prawo. Zaakceptuj? Dlaczego miałbym to zrobić? Zaakceptować „odchyły” drugiego człowieka tylko dlatego, że dopadł go wymysł zwany „depresją”? Dlaczego? Ja mam niby w życiu lekko? Jednak wstaję codziennie rano i żyję mimo problemów. Nie rozumiem tego całego „Nie oceniaj. Zaakceptuj”.

A teraz moje zdanie po przeczytaniu „Twarzy depresji”, po godzinach spędzonych w internecie na poszukiwaniu informacji o kwestii poruszonej przez autorkę, po rozmowach z najbliższymi i spojrzeniu wstecz na ludzi, których znam, po rozejrzeniu się dookoła: „Nie oceniam. Akceptuję”. Ponieważ teraz rozumiem, że depresja to nie wymysł; to choroba, straszna choroba, którą nie do końca jeszcze poznaliśmy – o tym także starają się przekonać nas Anna Morawska i jej rozmówcy. Zacytuję jednego z nich, chcącego zachować anonimowość Piotra:

„Depresja to perfidna choroba, ponieważ trafia dokładnie tam, gdzie ma trafić, żeby zabrać coś ważnego”[1].

Dalej podczas wywiadu z nim padają także takie słowa:

„(…) depresja zabiera ci to, co powinna ci zabrać, żeby cię upodlić, upokorzyć, odebrać sens życia i radość z niego”[2].

Tego dowiedziałem się z „Twarzy depresji”: to choroba, która dosłownie nie daje żyć. Choroba, której bliscy mogą nawet nie zauważyć. A bazując na opowieściach rozmówców autorki książki wiem już, że jest to jednocześnie choroba, która nie pozwala normalnie funkcjonować. To nie dół, gorszy dzień czy tydzień. To stwór pożerający energię i jakiekolwiek chęci. Stwór, przez którego chory czasem stoi na krawędzi, spychany ku przepaści, nie mając siły się bronić albo chociażby krzyczeć o pomoc. I proszę, nie mylcie depresji właśnie z dołem czy gorszym czasem. Cytując Urszulę Kitlasz:

„Ludzie mają doła, gorszy nastrój i mówią: »O matko, mam deprechę«. Chce mi się wtedy krzyczeć: »Człowieku, co ty mówisz? Po prostu bluźnisz! Nie nazywaj tego tak. Nie chcesz tego mieć. To jest straszna choroba!«”[3].

Więc wiem już, jak poważnie powinienem podchodzić do słowa „depresja” i dlatego nie żałuję przeczytania omawianej pozycji.

„Twarze depresji” zawierają rozmowy przeprowadzone przez Annę Morawską z ludźmi, którzy doświadczyli owej choroby w swoim życiu. Są wśród nich osoby znane i sławne: Tomasz Jastrun, Kamil Sipowicz czy Marek Piekarczyk. A także Patrycja Markowska, Stanisław Soyka i Ewa Kuklińska, którzy twierdzą, że znaleźli się o krok od depresji. Możemy zatem porównać ich doświadczenia, wyrobić sobie ogólne pojęcie o różnicy, jaka następuje po przekroczeniu granicy z napisem „depresja”.

Te rozmowy to trzon książki. Oczywiście znalazły się w niej również wywiady z ludźmi niegoszczącymi na łamach gazet czy na ekranach telewizorów. Po to, aby pokazać, że depresja może dotknąć każdego (chociaż zabrakło mi tu pewnej rzeczy, ale o tym później).

O samych wywiadach napiszę: różne. Różne doświadczenia, różne sposoby leczenia, różne sposoby radzenia sobie (lub nieradzenia) z chorobą. Wszystkie niosą w sobie straszną prawdę: życie z depresją to koszmar, który często rozbija rodziny i który chorzy nierzadko chcą zakończyć samobójstwem. Morawska umiejętnie zadaje pytania (ukończyła psychologię w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej), uprzedziwszy nas już na wstępie, że skupi się na czterech dziedzinach życia rozmówców: zdrowiu, psychice, wsparciu społecznym i duchowości. Porusza także sprawy mające korzenie w ich dzieciństwie. Wszystko po to, byśmy mogli głębiej pojąć zasięg oddziaływania tej choroby.

Rozmowy są różne. Rozmówcy są różni, co sprawia, że przy czytaniu niektórych wywiadów straciłem sporo nerwów. Ludzie chorujący na depresję wiedzą o niej wiele i nie zawsze przekazują własne odczucia. Niektórzy mówią o tym, co przeczytali, czego doświadczyli ich znajomi i starają się całość połączyć w jedno, dać nam odpowiedzi niepochodzące od nich samych. Nie chcę tego. Tak samo jak nie chcę słyszeć słów świadczących, że są oni jednak spoza mojego świata, niewiele mają wspólnego ze „zwykłym” życiem, a tak niestety jest w kilku przypadkach. Odniosłem także wrażenie, że niektórzy mijają się nieco z pytaniami. Natomiast chcę czytać takie wywiady, jak z Krzysztofem Dowgirdem (chociaż on akurat mówił w większości o alkoholizmie; często jednak te dwie choroby nakładają się na siebie) czy Markiem Piekarczykiem, które cholernie do mnie trafiły. Mówią oni o sobie i swoich przeżyciach konkretnie i mądrze. To słowa Piekarczyka przekonały mnie, że:

„Jednak obecność drugiego człowieka jest bezcenna – takiego, który ci dobrze życzy, który troszczy się o ciebie”[4].

To on na pytanie, czym jest dla niego miłość, odpowiada:

„Miłość to słowo”[5].

Mądrego przyjemnie posłuchać, prawda?

Na szczęście więcej jest rozmów takich jak z nim właśnie, z których bez wahania przyjmuję wszystko, co o chorobie chcą przekazać interlokutorzy autorki. A nie są to przyjemne rzeczy…

W książce znajdują się również zapisy wywiadów z ludźmi zawodowo zajmującymi się problemem depresji: profesorami, psychiatrami, psychologami. Po skończonej lekturze tę część uważam za równie interesującą i pouczającą, co rozmowy z chorymi. Sposoby leczenia, działanie i skuteczność leków, informacje o możliwości nawrotów depresji. Wszystko to z punktu widzenia uznanych specjalistów, okraszone przykładami z ich wieloletniej pracy. Poruszony został także problem depresji u dzieci, problem ważny, o którym rzadko się mówi. W tym miejscu przekażę kilka słów terapeutki Jolanty Zmarzlik na ten temat:

„W depresji wszystko jest czarne lub co najwyżej szare. Wszystko jest bez smaku, bez koloru i bez zapachu”[6].

Przez całą książkę przewija się problem stygmatyzacji chorych na depresję. „Świr” „wariat” to łatka przypięta łykającym tabletki, korzystającym z leczenia psychiatrycznego czy psychologicznego. „Ma coś z głową, lepiej z nim uważajmy” – to częste myślenie ludzi, wynikające z niewiedzy. Ważne jest zrozumienie, o tym także chce przekonać nas autorka, że depresja to choroba i tak jak inne choroby może być leczona. Ważne jest, by chory nie został sam, nie wstydził się mówić o depresji, by strach przed reakcją innych nie potęgował jej. Tak myślę…

W „Twarzach depresji” jest także rozdział, w którym autorka pokazuje nam koszty, jakie państwo polskie ponosi przez tę chorobę. Nieważne, można pominąć, to tylko suche liczby. Ciekawsze są natomiast dane o możliwościach leczenia w naszym kraju. Tutaj z kart książki przebija krzyk. Dosłownie krzyk. Człowiekowi, który nie może wstać z łóżka, by wykonać najprostsze czynności, który stracił do siebie cały szacunek i nie widzi dla siebie przyszłości, udaje się spróbować poszukać pomocy. I co? I odbija się od polskiej służby zdrowia jak od ściany. Nierzadko musi czekać miesiącami na fachową pomoc. Po prostu nie ma pieniędzy dla cierpiących na depresję… Terapie mogą trwać latami, nie wolno odstawiać leków, nawet gdy chory czuje się lepiej.

Przytoczę teraz słowa Darii Ochędzan, psychiatry:

„Jeśli ktoś cierpi, choruje i nie ma możliwości finansowych, żeby skorzystać z prywatnego leczenia, to jest naprawdę w bardzo trudnej sytuacji” [7].

Czyli człowiekowi takiemu jak ja w przypadku zachorowania na depresję pozostanie radzić z nią sobie po swojemu, to znaczy byle jak. Każdą chorobę trzeba leczyć, zanim będzie za późno, a po lekturze tej książki wiem, że depresja potrafi być chorobą straszną w działaniu. Ludzi niemających możliwości leczenia lub niewiedzących nawet, że borykają się z depresją (często lekarz rodzinny nie jest w stanie tego wychwycić), czeka życie w jej cieniu. W „Twarzach depresji” zabrakło mi rozmów z takimi właśnie ludźmi, których na pewno każdy z nas zna (albo z ich bliskimi). Takimi, którzy nie mają możliwości leczenia albo nie zdają sobie sprawy, że leczyć się powinni.

A czego zabrakło mi najbardziej podczas lektury? Informacji o zasadach postępowania w przypadku rozpoznania depresji u ludzi w moim otoczeniu. „Nie oceniaj. Zaakceptuj” – wiem, zgadzam się. Ale chciałem dowiedzieć się więcej. Nie zadowalają mnie ogólniki i stwierdzenia, że do każdego przypadku trzeba podchodzić indywidualnie. Nie wystarczają rady jak się nie zachowywać, czego nie mówić. Dalej nie wiem, co robić oprócz „bycia” i próby namówienia chorego na leczenie.

Autorka kończy swoją książkę rozdziałem „Jak zwiększyć poczucie szczęścia”. Optymistycznie. Dobrze. Są w nim zawarte między innymi słowa:

„Nie ma ludzi idealnych. Ideały są tylko punktami odniesienia”[8].

I to jest mądre stwierdzenie…

Ja skończę stwierdzeniem, że Anna Morawska wykonała kawał dobrej (mimo kilku moich zastrzeżeń) roboty. Tą książką i zaangażowaniem w problem depresji.

„Twarze depresji” są pierwszą publikacją o tej tematyce, z jaką się zapoznałem. Sięgałem po nią z drwiącym uśmiechem na ustach; teraz, pisząc o niej, kiwam z szacunkiem głową. I to chyba wystarczy, jeśli chodzi o zachętę do lektury.


---
[1] Anna Morawska, „Twarze depresji”, wyd. Świat Książki, 2015, s. 190
[2] Tamże, s. 190.
[3] Tamże, s. 220.
[4] Tamże, s. 88.
[5] Tamże, s. 90.
[6] Tamże, s, 426.
[7] Tamże, s 377.
[8] Tamże, s. 443.



Autor: Anna Morawska
Tytuł: Twarze depresji
Wydawnictwo: Świat Książki, 2015
Liczba stron: 448

Ocena recenzenta: 5/6


Recenzent jest autorem bloga: malynosorozec.blogspot.com


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1118
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: