Mrok nasz powszedni
Recenzent: Louri
„Jądro ciemności” Josepha Conrada to powieść, która nie tylko należy do światowego kanonu literackiego, ale tak głęboko przeniknęła do zachodniej kultury, że trudno nie natknąć się co krok na jej echa. Była wielokrotnie filmowana, są do niej odniesienia w wielu innych dziełach – np. w swoistej opozycji do najważniejszego bohatera „Jądra ciemności”, Kurtza, stoi Morel – bohater „Korzeni nieba” Romaina Gary’ego, zasiedziały w Afryce ze względu na misję ratowania słoni. Ponieważ autor z pochodzenia jest Polakiem, nikogo zapewne nie zdziwi obecność odwołań czy nawiązań także w rodzimym SF: w opowiadaniu, które Parvis/Pirx czyta w „Fiasku” Lema; w opisie wyprawy przez Afrykę w „Innych pieśniach” Dukaja; czy też w swoistej kosmicznej paraleli, którą jest opowiadanie „Serce Mroku” tego ostatniego. Jednak powieść Conrada jest również jednym z najwyższej klasy dzieł skupiających się na temacie od niepamiętnych czasów kuszącym człowieka tak, jak światło przyciąga ćmę – na MROKU. Wystarczy wspomnieć tu choćby opowiadania mistrza Lovecrafta, okultystyczne fascynacje Aleistera Crowleya, „Plugawego ptaka nocy” Donosa – których natchnieniem mogła być fascynacja „Jądrem ciemności”. Samo słowo „mrok” jest już pełne znaczeń i tajemnych obietnic – jak np. „Mroki Himalajów” Maxa Dauthendeya.
Cóż takiego o owym mroku pisze Conrad, że aż tak wpłynęło na ugruntowanie jego pozycji klasyka literatury? W jakiż to sposób potrafił ująć ów temat, że trąca tę właściwą strunę w duszy ludzkiej? Niewątpliwie pomocne było mu oparcie się na własnych przeżyciach marynarskich i podróżniczych z czasu wyprawy do serca Czarnej Afryki. Główny bohater – Charlie Marlow, alter ego Conrada – opowiada dzieje swego kapitanowania na parowcu płynącym w górę rzeki Kongo z misją zabrania z owego „jądra ciemności” wybitnego agenta firmy handlującej kością słoniową – Kurtza. W istocie to ta ostatnia postać, o której przez większość powieści się mówi, lecz którą spotykamy dopiero pod koniec, stanowi klucz do wizji epicentrum „mroku” i niezrozumiałych sił oraz namiętności, jakich jest motorem. Kurtz nie tylko znaczy po niemiecku „krótki”, „kusy” (dokładnie: „kurz”, lecz wymowa jest identyczna), co przywodzi nam na myśl określenie diabła synonimem „kusy” właśnie, ale w tekście wręcz roi się od aluzji kierujących interpretację w tym kierunku:
„– Ach! mój chłopcze, ufaj temu, powtarzam, ufaj temu.
Ujrzałem, jak wyciągnął swe kuse [!!!] ramię ruchem, który ogarnął las, błoto, zatokę, rzekę i – wobec słonecznego oblicza kraju – zdawał się przyzywać zdradziecko tym hańbiącym gestem przyczajoną śmierć, ukryte zło, głęboki mrok z wnętrza lądu”[1].
Wcześniej Marlow rozważa swoje przyszłe spotkanie z „rozlazłym, kłamliwym, bladookim diabłem, opiekunem drapieżnej i bezlitosnej głupoty”[2], chociaż równocześnie Kurtz jawi mu się jako głos[3], czyli tak, jak na kartach Biblii objawia się najczęściej sam Bóg. Dochodzimy tu do clou ambiwalencji postaci agenta: otóż trafił on do serca dżungli, wiedziony idealistycznym dążeniem do pokonania mroku nieucywilizowania, niczym starożytni Rzymianie podbijający Albion[4]. Pragnął rozjaśnić latarnią postępu ciemnotę rdzennych plemion, napisał nawet dzieło „O tępieniu dzikich obyczajów”. Chciał stworzyć (być może w pysze podobnej diabelskiej) całkiem nowego człowieka, przekonany o swej wyższości i doskonałości cywilizacji, której był wysłannikiem, a tymczasem:
„(...) dzicz popieściła go – i oto zwiądł; zagarnęła go, pokochała, otoczyła ramionami, przeniknęła mu do żył, pożarła ciało i przykuła jego duszę do swojej przez niepojęty rytuał jakiegoś szatańskiego wtajemniczenia”[5].
Zamiast zaszczepić „dzikim ludom” cywilizację, Kurtz sam zaraził się więc szaleństwem, wypływającym z zagubienia w świecie, który okazał się niejednoznaczny moralnie, niezrozumiały, pełen budzących lęk emanacji:
„Czy przedhistoryczny człowiek nas przeklinał, czy modlił się do nas, czy też nas witał – któż to mógł wiedzieć? Zrozumienie tego, co nas otaczało, było dla nas nieosiągalne; przesuwaliśmy się jak widma, rozciekawieni i pełni ukrytego lęku, niby ludzie normalni wobec jakiegoś entuzjastycznego wybuchu w zakładzie dla obłąkanych. Nie mogliśmy tego pojąć, ponieważ odeszliśmy za daleko i nie umieliśmy już sobie nic przypomnieć; ponieważ wędrowaliśmy przez mroki pierwszych wieków, tamtych wieków, które minęły, nie zostawiając prawie żadnego śladu i żadnych wspomnień”[6].
Dotykamy tu celu i właściwego tematu dzieła Josepha Conrada – krytyki kolonializmu i narzucania siłą własnej kultury, w przekonaniu o jej wyższości i lepszości. Autor otwarcie pomstuje na to, iż Murzyni byli uznawani za zbrodniarzy tylko dlatego, że postępowali wbrew prawu przywiezionemu przez najeźdźców, a nieprzystającemu do ich życia, zwyczajów i doświadczeń[7]. Stawia pod znakiem zapytania moralność tych, którzy sami nazywają się jej głosicielami. Poprzez obrazowe opisy wskazuje, że owi „cywilizowani” mają bardziej dzikie i godne wytępienia obyczaje, niż plemiona dżungli. Dzięki mocnym literackim impresjom (ich język jest, moim zdaniem, najmocniejszą stroną powieści – głęboko sugestywny, pozwalający wczuć się w atmosferę owej „ciemności”) jasno uderza w przekonanie o wszechwiedzy białego człowieka:
„Przenikaliśmy wciąż głębiej i głębiej w jądro ciemności. Bardzo tam było spokojnie. Czasami nocą warkot bębnów za zasłoną drzew biegł w górę rzeki i trwał w słabym odgłosie do brzasku, jakby się unosił wysoko w powietrzu nad naszymi głowami. Nie wiedzieliśmy, czy oznacza pokój, wojnę, czy modlitwę”[8].
A równocześnie wskazuje na paralele pomiędzy kulturami:
„Wielka cisza naokoło nas i w górze. Niekiedy wśród spokojnej nocy drganie dalekich bębnów, to wznoszące się, to opadające drganie rozległe i słabe; dźwięk dziwaczny, pociągający, wymowny i dziki – o znaczeniu może równie głębokim jak dźwięk dzwonów w kraju chrześcijańskim”[9].
Ostrzeżenia Conrada są bardzo aktualne także dzisiaj. Co i raz dochodzi do naszych uszu głos o „niesieniu demokracji” krajom niemającym żadnych tradycji demokratycznych czy o wojnie „w obronie demokracji”. Po przeciwnej stronie barykady stykamy się z barbarzyńskim niszczeniem dziedzictwa kulturowego „bo nie jest to zgodne z wiarą w Allaha”. Ów mrok gości także w kwestiach o zasięgu społecznym, a nie tylko cywilizacyjnym – przypomnijmy sobie choćby sprawę psychologa-pedagoga, którego wciągnęła ciemność pornografii dziecięcej. Powieść przypomina nam także o pracowaniu nad autorefleksją – uczy nas dostrzegać i szanować poglądy drugiego człowieka, stawiać pod znakiem zapytania słuszność wyuczonych czy nabytych sądów. „Jądro ciemności” to nie książka dla idealistów – jest wciągająca i zrozumiała dla tych, w których duszy czai się trochę mroku, którzy nie są pewni absolutnej słuszności zasad rządzących światem, którzy nie relatywizują prawdy, ale też nie uzurpują sobie prawa do posiadania na nią wyłączności. Bowiem:
„Każdy człowiek, który osiągnął choćby wczesną młodość swego rozwoju intelektualnego, zaczyna podejrzewać, że życie nie jest farsą, ani nawet elegancką komedią, że – przeciwnie – kwitnie ono i owocuje, czerpiąc soki z najbardziej otchłannych, tragicznych głębi podłoża, w którym tkwią korzenie jego treści. Naturalnym dziedzictwem każdego, kto zdolny jest do życia duchowego, jest dziewicza puszcza, gdzie wyje wilk i skrzeczy plugawy ptak nocy”[10].
Warto jednak, aby idealiści także wzięli ją do ręki – bowiem pomoże im ona uświadomić sobie, że najlepsze intencje mogą doprowadzić do najbardziej opłakanych skutków.
---
[1] Joseph Conrad, "Jądro ciemności", przeł. Aniela Zagórska, wyd. MG, 2015, s. 65.
[2] Tamże, s. 32.
[3] Por.: tamże, s. 91.
[4] Por.: tamże, s. 13.
[5] Tamże, s. 94.
[6] Tamże, s. 70.
[7] Por.: tamże, s. 31.
[8] Tamże, s. 69.
[9] Tamże, s. 39.
[10] Henry James Sr w liście do synów, cyt. za: José Donoso, "Plugawy ptak nocy" (motto powieści).
Autor: Joseph Conrad
Tytuł: Jądro ciemności
Tłumaczenie: Aniela Zagórska
Wydawnictwo: MG, 2015
Liczba stron: 160
Ocena recenzenta: 4,5/6
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.