Dodany: 07.02.2016 21:33|Autor: dot59
Czytatnik pani Wisławy
Człowiek nałogowo pożera książki – wszelkiego rodzaju, nie tylko powieści i zbiory poezji, ale także historyczne, biograficzne, przyrodnicze, ba, nawet poradniki z gatunku „zrób to sam” i książki kucharskie – i o każdej chciałby coś napisać. Chociaż parę słów. Więc pisze. Jeśli nie recenzje, to kilku-czy kilkunastowersowe notatki. Ale czasem wena ponosi go w inną stronę, i zacząwszy od dwóch zdań na temat pozycji, która do rozmyślań zainspirowała, snuje rozważania na temat kilku innych tytułów, jakie mu się akurat z danym tematem skojarzyły, albo epoki czy miejsca, o których właśnie była mowa, albo wydarzenia z własnego życia, które wydaje mu się nieodpartym uzupełnieniem wyczytanych treści. A czasem ma ochotę wypisać z ostatniej lektury sążnistą przygarść cytatów, sztukując je tylko paroma zdaniami własnej produkcji. Albo wyzłościć się na autora i zespół redakcyjny za wypuszczenie bubla nafaszerowanego błędami do tego stopnia, że druk jawi mu się niczym podwórko zdeptane do imentu kłapciastymi stopami kaczek dziennikarskich. Cóż wtedy robi? Loguje się do Biblionetki, otwiera swój czytatnik i wpisuje weń wszystko, czego tylko jego czytelnicza dusza zapragnie.
Gdyby przed blisko pół wiekiem istniał – i był dostępny w Polsce, co wcale nie jest takie oczywiste – internet, bez wątpienia powstałaby również Biblionetka, choć może nosiłaby inną nazwę. I wcale niewykluczone, że jedną z najbardziej aktywnych użytkowniczek okazałaby się czterdziestoparoletnia poetka i redaktorka jednego z czasopism literackich, ukrywająca się pod nickiem brzmiącym na przykład „Wisełka23”. A jej czytatnik miałby dużą, może nawet rekordową liczbę wyświetleń, posiadła bowiem rzadką umiejętność snucia lekturowych refleksji niekoniecznie na temat, za to z dowcipem, taktem i w dodatku za pomocą niezmiernie urodziwej polszczyzny. Możliwości takich niestety nie miała, na szczęście jednak redakcja zatrudniającego ją czasopisma udostępniła jej małą rubryczkę, gdzie owa zachłanna czytelniczka mogła się wypowiedzieć o paru pozycjach z gatunku „książek nadesłanych”, które nie będąc prozą beletrystyczną, nie zasłużyły na uwagę jej kolegów-krytyków. Po jakimś czasie przeniosła się – będąc już wówczas osobą dość sławną – na łamy innego czasopisma, potem jeszcze innego, a teksty zbierały się i zbierały, aż uzbierała się ładna liczba ponad pół tysiąca. Część z nich doczekała się wydania w postaci książkowej, ale dopiero teraz, kilka lat po jej śmierci, mamy możliwość zapoznania się z pełną wersją „czytatnika” naszej noblistki.
Tekściki są króciutkie, czasem na stroniczkę z kawałkiem, czasem na dwie trzecie, a czyta się je przewybornie, najlepiej po kilka, góra kilkanaście dziennie, jako deser po innych lekturach. Toteż całość trochę czasu mi zajęła, a skutki są takie, że najchętniej wypisywałabym bez końca cytaty świadczące o wnikliwości, erudycji, poczuciu humoru pani Wisławy, co groziłoby przepisaniem pokaźnej części książki. Pozwolę sobie więc przytoczyć tylko dwa.
Pierwszy z nich to najkrótsza z lekturowych reminiscencji autorki; w jej skład wchodzi obszerny cytat z omawianej pozycji i nader lapidarne, lecz jakże trafne podsumowanie:
„»Pedagogika«, podręcznik akademicki, praca zbiorowa, wydanie czwarte, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1976.
Nie mam szacunku dla uczoności, która nie potrafi się jasno i foremnie wypowiedzieć. Oko moje padło przypadkiem na takie oto zdanie, str. 86: »Filozoficzno-ideowe spory empiryczno-metafizyczne z etyczno-pedagogicznym w dużej mierze krytycyzmem czystego rozumu I. Kanta tkwią u podstaw eudajmoniczno-utylitarystycznego filantropizmu pedagogicznego I.B. Basedowa i moralistycznie przenikają dedukcyjno-psychologiczny system pedagogiczny J.F. Herberta«. Czytać dalej? Nie chcę i nie muszę. Studenci także nie chcą, ale muszą”[1].
Drugi to jeden z najpiękniejszych cytatów, jakie w ogóle istnieją, wykładający w paru zdaniach sens istnienia i Biblionetki, i naszych czytatników, i nas samych – jako czytelników – w ogóle, a pochodzący z napisanego przez autorkę wstępu do jednego z wydań (którego, nie podano) jej „Lektur nadobowiązkowych”:
„Homo Ludens z Książką jest wolny. Przynajmniej na tyle, ile wolnym być można. Sam sobie ustanawia reguły gry, posłuszny własnej tylko ciekawości. Pozwala sobie na czytanie zarówno książek mądrych, z których czegoś się dowie, jak i głupich, bo i one o czymś informują. Wolno mu jednej książki nie doczytać do końca, a drugą od końca zacząć i cofnąć do początku. Wolno mu zachichotać w miejscu do tego nie przewidzianym albo nagle zatrzymać się przy słowach, które zapamięta na całe życie. Wolno mu wreszcie – czego żadna inna zabawa ofiarować mu nie może – posłuchać, o czym rozprawia Montaigne, albo dać chwilowego nurka w mezozoik”[2].
Otóż to.
---
[1] Wisława Szymborska, „Wszystkie lektury nadobowiązkowe”, wyd. Znak, 2015, s. 527.
[2] Tamże, s. 6.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.