Dodany: 10.01.2010 19:44|Autor: moremore

Książka: I więcej nic nie pamiętam
Blady-Szwajger Adina

1 osoba poleca ten tekst.

Między sercem a obowiązkiem


Nie słyszałam wcześniej o książce Adiny Blady-Szwajgier. Stała jednak na półce w księgarni Świata Książki i wołała do mnie wstrząsającą fotografią dziecka z okładki. Dziecko ma wielkie, zapadnięte oczy i całkiem łysą głowę, w skulonych dłoniach trzyma z nabożeństwem kromkę chleba i nie patrzy w obiektyw. Ma na twarzy bardzo poważny, dorosły wyraz smutku albo zamyślenia. Fotografia pochodzi ze zbiorów Żydowskiego Instytutu Historycznego. W książce autorka umieszcza też kilka fotografii osobistych, najbliższych znajomych, matki, własne, żadne z nich nie jest tak wstrząsające jak to z okładki. To trochę jak przygotowanie na treść...

Adina Blady-Szwajgier miała swoje wewnętrzne powody, żeby czekać z relacją pisemną tyle lat. Uważała, że to, co się stało nie nadaje się ani do czytania, ani do opisywania. W głębi serca miała też nadzieję, że nie wracając do przeszłości, sama zapomni. To ludzkie, naturalne. I naturalnie niemożliwe do spełnienia. Nie udało się wyrzucić z pamięci ani faktów, ani zdarzeń, ani ludzi i ich dramatów. Autorka zaczyna swoją relację ze szpitalnego łóżka, przestraszona perspektywą utraty szansy, musi się teraz spieszyć, musi wygrać wyścig z czasem. Chce dać świadectwo temu, czego sama nie odnalazła w literaturze powojennej poświęconej gettu warszawskiemu.

Ponieważ to relacja pamiętnikarska, nie będę ujawniała zbyt wielu szczegółów biograficznych, to mijałoby się z celem. Chcę tylko powiedzieć, że jest to wypowiedź poruszająca i ważna, bardzo piękna mimo swojej szorstkości stylistycznej. Autorka opowiada tak, jak układają się w jej pamięci wspomnienia, czasem zaczyna wątek i oddaje się dygresji, kilka razy zapowiada powrót do jakiejś zaczętej historii i o tym zapomina, nadużywa tych zapowiedzi, czasem każe czytelnikowi domyślać się faktów albo wymaga od niego cierpliwości - to wszystko nie ma żadnego znaczenia! Przeczytałam książkę jednym tchem, nie mogłam się od niej oderwać. To, że pisana jest w tak prosty, bezpretensjonalny sposób, czyni ją tylko bardziej poruszającą, mamy wrażenie, że słuchamy relacji mówionej. Czasem czujemy się tak, jakbyśmy z autorką siedzieli w kawiarni z ukrytymi pod serwetką adresami i zdjęciami osób, którym ma załatwić "lewe" dokumenty, śmiejemy się z nią, gdy relacjonuje iście filmowy powrót z przyjaciółką w burzliwą noc do Międzylesia, zamieramy ze strachu, gdy ukrywa się w skrytce za szafą podczas likwidacji szpitala. Choć tak naprawdę, mimo mówienia z osobistej perspektywy, więcej jest w opowiadaniu autorki losów cudzych, nie własnych. Historie o ludziach, którym udało się pomóc i o tych, którzy pomagali, o codziennym skromnym bohaterstwie, zaufaniu, wsparciu i poświęceniu, o odwadze, o przyjaciołach, z którymi uprawiała walkę podziemną i ratowała ludzkie istnienia, o pojawiającym się braku nadziei i depresji, o tych, którzy zginęli w obozach, podczas selekcji, w powstaniu, którym nie była w stanie pomóc jako człowiek i jako lekarz, wreszcie o tych, których zgubił przypadek, zły los, nieuwaga, donos i zdrada, o szmalcownikach i konfidentach, o odrażającej żądzy zysku i braku miłosierdzia. Mówi o dzieciach, o głodujących i umierających w szpitalu, na ulicach, w schronach, o żebrzących i przedwcześnie postarzałych małych pacjentach, o osieroconych, przekazywanych z rąk do rąk, o ich ratowaniu i patrzeniu bezradnym na ich udrękę.

To wszystko opowiada Adina Blady-Szwajger w sposób trzeźwy, bez egzaltacji i epatowania cierpieniem ofiar i bohaterstwem walczących. To relacja, która broni się sama, ważna, mądra, pełna poruszających szczegółów. Autorka jest skromnym przekazicielem wspomnień, usuwa się w cień, nie o sobie chce opowiadać, chce oddać miejsce tym, którzy po wyjściu z getta nadal walczyli, uparcie starali się przetrwać i pomóc innym. Ta walka była podwójnie trudna, ze względu na strach własny, bo często z fałszywymi dokumentami trzeba było przemykać się po ulicach miasta w obawie, że znajdzie się ktoś, kto rozpozna, wskaże, ujawni, ale też ze względu na poczucie wielkiej odpowiedzialności za tych, którzy z powodu wyglądu, braku papierów, pieniędzy, choroby ukrywali się bez możliwości działania i czekali na pomoc. W poczuciu takiej odpowiedzialności minęła autorce cała wojna; wyjście z getta, działalność podziemna, powstanie, zaraz po wojnie udział w organizacji pomocowej, która ratowała żydowskie dzieci, a następnie - przez kolejnych czterdzieści lat praca lekarza pediatry. Ta odpowiedzialność, poświęcenie były dewizą życiową autorki i podczas wojny postawiły ją parokrotnie wobec wyjątkowo trudnej konieczności wyboru. Konsekwencje tamtych decyzji, dziś w naszej ocenie słusznych i jedynie możliwych - pozostały cierniem we wspomnieniach autorki i wywołują wątpliwości do dziś. O prawo do nich pyta pani Adina w zakończeniu swojej relacji. Pyta samą siebie, nieustannie, mimo upływu lat. Pyta w sposób ludzki, pełen wewnętrznego dramatu. I my ten dramat i ból rozumiemy.

Bardzo dziękuję pani Adinie Blady-Szwajger za te wspomnienia.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 8837
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 21
Użytkownik: WBrzoskwinia 12.01.2010 20:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie słyszałam wcześniej o... | moremore
Nareszcie! Nareszcie nie tylko o samym cierpieniu i prześladowaniu, ale i o ofiarności, i o ratowaniu (zapewne nie w pojedynkę). Co ciekawe, recenzje o samym prześladowaniu standardowo trafiały do "polecanych"; ten się jakoś nie zmieścił...

Ależ Ty masz wrażliwość! Podziwiam i chyba ciut zazdroszczę.

Trochę mnie zatkało. Nie dość, że niechcąco oboje umieściliśmy swe wypowiedzi w B-netce w tym samym czasie, to jeszcze one się łączą. Popatrz, wspominasz, że autorka opowiada w sposób urywany itp., potem że nie ma to żadnego znaczenia. Jeśli zajrzysz do mego listu pod "Jądrem ciemności" Conrada, zobaczysz, że taki sposób ma właśnie to znaczenie, o którym piszesz zaraz dalej: to dzięki temu opowieść jest autentyczna, bezpośrednia, wciągająca do kawiarni, w której słucha się człowieka, a niezupełnie czyta autora (a więc: ma znaczenie ogromne). Ja wiem, że miałaś na myśli, że owo "splątanie" wypowiedzi nie ma znaczenia negatywnego; ale ja Cię już ciut znam. Dla innych to może być mylące. A po starej znajomości dodam, że Twój tekst jest tak dobry, tak mocny i tak dobrze się czyta, że "uprawianie walki" jest w nim jak zgrzyt w skrzyni biegów i ostre szarpnięcie w trakcie dobrej, gładkiej jazdy. Te słowa się wzajem ostro gryzą, o czym wspominam nie po to, żeby Cię dołować (i Ty mnie ciut znasz), lecz po to, że Twój tekst jest na tyle cenny, by warto Cię czytać (jeszcze!jeszcze!jeszcze!), a skoro tak, to szlachectwo zobowiązuje, więc pisząc dbaj o swój tekst, bo jest tego wart, w sensie: uważaj na szczegóły, bo diabeł tkwi w szczegółach.

Dobrze pamiętam, że kiedyś napisałaś o zablokowaniu na używanie wielkich słów, na wystawianie przez to na wierzch swoich uczuć, tych dogłębnych. Dlatego zaskoczyło mnie i ucieszyło w Twej recenzji słowo "piękna": proste, jasne, bezpośrednie, oczywiste (bez światło-cienia, jak by Norwid rzekł). Będziesz pękać ze śmiechu, gdy w rzeczonym mym liście natrafisz na to samo słowo - tak duża jest zbieżność okoliczności, w jakich go użyłem.
Pozdrawiam i wielbię! WB
Użytkownik: moremore 12.01.2010 21:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Nareszcie! Nareszcie nie ... | WBrzoskwinia
Brzoskwinio Wariacie Miły :) Ależ śmiechem ryknęłam. I się zarumieniłam.
Aż tak wysoko to znowu swojej recenzji nie oceniam, ale czasem po prostu jakąś popełnić muszę i popełniam! Poza mądrą i konstruktywną krytyką, napisałeś mi tyle ciepłych słów - dziękuję. Pozdrawiam i lecę przeczytać o Conradzie.

P.S. I ja żywię dla Ciebie serdeczność, dla Twoich poglądów, umysłowej elastyczności i sprawności wyrażania myśli - szacunek.

Użytkownik: niebieski ptak 12.01.2010 21:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Brzoskwinio Wariacie Miły... | moremore
Morku morku ja Ci także gratuluję, książeczkę znałam ze słyszenia - chociażby ze wspominek Edelmana oraz ze spr. co się dzieje z osobami z Odczytanej listy Grupińskiej ale fajnie, że to wznowili.
Masz tu ciekawostkę z blogu Pana Grzeli:
http://remigiusz-grzela.bloog.pl/d,,id,4270352,m,lutego,r,2009,titl​e,Alina-corka-Adiny,index.html?ticaid=69736
Polecam też książki Anki Grupińskiej - Po kole oraz Ciągle po kole. PZDR serdecznie a kniga do schowka.
Użytkownik: moremore 12.01.2010 23:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Morku morku ja Ci także g... | niebieski ptak
Ptaku Niebieski, dziękuję za linka :) W książce jest zdjęcie autorki z młodszą córką, nie ma dziecięcej fotografii Aliny. Sam fakt jednak, że wciąż stara się ona nawiązać konktakt z wojennymi doświadczeniami matki i sposób, w jaki to robi, jest niezwykły.
A na pierwszej stronie bloga znalazłam, oprócz polecanki Ślicznotka doktora Josefa (Rudzka Zyta), którą to zaraz nabyłam za całe 12zł na portalu "A", zdjęcia kota Grzeli, czarnej Tutki. To wypisz, wymaluj mój Franek, który mi siada (czytaj: rozkłada się) na kolanach, kiedy piszę :)

Tu jest w ogóle bardzo interesujące zestawienie książki roku 2009 autorstwa Remigiusza, jakby ktoś był chętny zerknąć http://remigiusz-grzela.bloog.pl/

Zakręciłaś mnie Ptaszku tym Grzelą, idę dalej dłubać :)

Olgo, to miłe, dziękuję!
Użytkownik: moremore 12.01.2010 23:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Ptaku Niebieski, dziękuję... | moremore
Przepraszam, ja sobie przewijałam nieuważnie, zestawienie jest tu:
http://remigiusz-grzela.bloog.pl/id,5346320,title,Ksiazki-2009,index.html
Użytkownik: niebieski ptak 12.01.2010 23:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Ptaku Niebieski, dziękuję... | moremore
More more no nie dziwota, że czuję z Tobą pokrewieństwo dusz! Kocicę to i ja mam { z tego co się zorientowałam to Tutka pana Grzeli to "być ona"} i na punkcie kitków to zdrowo zakręcona jestem! Kiedy mieszkałam za granicą miałam ich około 40 pod opieką. Swoich też miałam parę{ w domu w PL} ale niestety chore były i to ciężko i trzeba było uśpić. TERAZ mam tylko jednego zwierzaka { a były króliki, kanarki etc.} - kocicę trzy letnią. Ja tam nie cierpię jak ktoś pisze zdechły{zwierzaki}?! Jakie zdechły toć to moi przyjaciele byli. Zdjęcia na p. Grzeli blogu Tutki są bardzo fajne - zwierzak "z charakterem". Co do blogu to też multum ciekawych rzeczy tam wyszukać można z racji zainteresowań, zawodu samego autora. Poza tym siłą rzeczy czytam jego wywiady {przeprowadzone przez niego} w Wysokim Bucie {wysokie Obcasy}, Zwierciadle etc. Mam też jego książkę najnowszą Hotel Europa - gdybyś chciała pożyczę{ pożyczam na cza nieokreślony i nawet jeśli teraz masz swoje do czytania to pamiętaj, że jak Cię najdzie ochota - podeślę}! Rudzkiej twórczość znam a z tych książek podsumowań roku u niego czytam teraz Amiel. Warta uwagi jest książka Pii - Kristiny Garde "Świadectwo skazanych na śmierć" - uprzedzam niełatwo po tej książce się śpi i traumatycznym przeżyciem jest lektura tej pozycji. Jednak warto - mnóstwo rzeczy zostaje do przemyślenia no i pytań bez odpowiedzi.
A przez blog warto się przekopać pana Remigiusza - dużo perełek.
PZDR Cię serdecznie i Franka też.
Użytkownik: moremore 12.01.2010 23:43 napisał(a):
Odpowiedź na: More more no nie dziwota,... | niebieski ptak
Ptaszku, ja mam koty dwa, "płeci odmiennej", choć cóż, Franek jakby już jest nie całkiem facet ;) i jeszcze do tego psa. Żyją w zgodzie. Wszystkie osobniki w mojej rodzinie w miarę łagodne są, synowiew porywach :)

P.S. Chciałam właśnie przeprosić autorkę wątku, za to rozwijanie zwierzęcej dygresji, kiedy się zorientowałam, że to moja recenzja :P
Użytkownik: niebieski ptak 12.01.2010 23:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Ptaszku, ja mam koty dwa,... | moremore
Czyżby ten tego Twój kot kastrat? Moje kocica po sterylizacji niestety! Ale cóż zrobić żyć się nie dało! Już się nie produkuje w Twoim wątku. Jak by co napiszę na priva, pzdr. W końcu swój blog rozkręcę w tym roku - jak by co to pisz tam albo na e-maila mego jest w profilu. Gośka.
Użytkownik: Bozena 12.01.2010 22:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie słyszałam wcześniej o... | moremore
Moremore, i ja Ci gratuluję! Wspaniały tekst.
Użytkownik: Bozena 20.03.2010 15:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie słyszałam wcześniej o... | moremore
Upłynęło trochę czasu odkąd w jednym zdaniu uobecniłam się tutaj, a jednak tekst Twój, Moremore, silnie na mnie oddziałał. W istocie przepracowywałam go sama, ale i zdecydowałam się napisać: raz po to, by przypomnieć ważny „element”, dwa - by „wewnętrzne powody” w kwestii: „czekać z relacją pisemną tyle lat” rozważyć szerzej. Jest to wyjątkowo złożony problem w kontekście Zagłady.

Myśli me krążą wokół zbyt późno jaśniej uświadomionego osobistego doświadczenia, odchodzą one i przychodzą. Kiedyś aż nazbyt byłam ciekawa w j a k i s p o s ó b Inni relacjonują, kiedyś niemal nic - tylko literaturę dotyczącą okupacji, zwłaszcza obozową czytałam (zbyt dużo na raz, wiem), ale od dawna, bardzo dawna - prawie nie. Bo już nie jestem w stanie; choć może znowu przyjdzie na to czas. Mimo to - zapoznawszy się z recenzją Twą - wstąpiłam do pierwszej z brzegu księgarni, ale książki „I więcej nic nie pamiętam” nie było; uznałam ten fakt za „znak”: dotąd dokąd sama nie wpadnie mi ona w ręce – to chyba jej nie przeczytam.

Montaigne powiadał tak: „wielkie troski milczą, to małe mówią”. Co można przełożyć na warunki bez Katastrofy, i co da się z pewnością potwierdzić, ale też niezupełnie istota w tym. Stąd tylko przejawy. Zagłada była czymś, czego ani przedtem ani potem nie było, bezkresem nad „wielkie troski”: Shoah. Zbrodnią szczególną. A tym, którzy przetrwali ją – często też dzięki woli opowiedzenia tej lepszej części świata i potomnym, opowiedzenia o tym co się wtedy wydarzyło - noszącym traumę tamtego okresu, przyswajającym kolejno dzień za dniem okrutne doświadczenia, bo po prostu nie można czegoś takiego w chwili przeżywania przyswoić, a więc tym, którzy przeżyli nie było łatwo mówić, i pisać... Choć z psychologicznego punku widzenia to przecież poprzez wypowiedzenie się jest lżej żyć. Z pewnością nie wszystkim (Primo Levi na przykład - ocalony więzień Auschwitz-Birkenau, autor książki „Czy to jest człowiek”- popełnił samobójstwo). Nie myślę tylko o aspekcie ubrania w słowa nikczemności nie do wypowiedzenia, czy też że ona „się nie nadaje...”, a w istocie braku odpowiedniego – ściśle przylegającego do tamtej rzeczywistości: „fabryk śmierci” – sposobu opowiedzenia, myślę też o „czymś więcej”, i o tym, co kładzie się bez wątpienia traumatycznie (także w konsekwencji zakodowanych reakcji nieakceptowalnych w warunkach „normalnych”) na pokoleniu ludzi, którzy ocaleli. Za mało na ten temat się słyszy. A mam przekonanie że się kładzie, albowiem ktoś mi bliski był wówczas obozowym dzieckiem, a ktoś Inny bliski... a jeszcze Inny... Dać „świadectwo prawdzie” w pełni możliwe nie jest; czy to opowiadając czy opisując. Wszystko będzie/jest pewnym fragmentem najgorszego, zaledwie do wyobrażenia. A i tak porażająco działającym przez lata. Dosłownie.

To o „czymś więcej”, chociaż tylko w pewnym zakresie, ale najistotniejszym, przytacza w swej książce* Maria Janion głosami Innych i uzupełniając swoim. Stąd cytuję Primo Leviego:

„Powtarzam, my, którzyśmy przeżyli, nie jesteśmy prawdziwymi świadkami. [...] Nie dotknęliśmy dna. Ci, którzy to uczynili, którzy zobaczyli Gorgonę, nie powrócili, by opowiedzieć, lub wrócili niemi”. „Ci »świadkowie integralni« są regułą, my – ocaleni – jesteśmy wyjątkami. Straszliwy paradoks, który prowadzi do aporii: wiernym świadkiem może być tylko ten, który umarł.”*

„Świadkowie integralni” są niemi.

I ocaleni zobaczyli...

Katastrofa. Pamięć.
Maria Janion przypomina słowa Christiana Delacampagne’a, który „Shoah” określił jako „zbrodnię szczególną”, termin „shoah” w języku hebrajskim oznacza po prostu „katastrofę”, zaś słowo „Holocaust” uznał on za niezgodne z faktami – to ważne i uzasadnione – bo pierwsze znaczenie tego terminu to „ofiara złożona Bogu.”*

Kiedy przeczytałam: „Nie chcieli słuchać, nie mogli mówić”* i o powtarzającym się śnie Leviego: scenie „niewysłuchanego opowiadania”* - odnalazłam potwierdzenie zachowania w mym bliskim otoczeniu. Po ciele aż ciarki mi przeszły. Mogli i nie mogli mówić; chcieli i nie chcieli słuchać. Ci, co mogli i nie mogli - toczyli wewnętrznie wciąż tamto życie (może nie wszyscy), temu życiu - nieobecni; a ci, co chcieli i nie chcieli – nierzadko tych pierwszych nieświadomie krzywdzili.
Okazało się, jak pisze Maria Janion, że na przykład ocaleni więźniowie Auschwitz mieli/mają taki sam - stale powtarzający się sen, rezultat głębokiego ich Lęku: „Miałam tyle do powiedzenia, ale nikt nie chciał słuchać”*.

Znam dobrze ten stan na jawie z osobistego odczucia od strony „nie chciał...” i odbioru wyrazu w oczach od strony zbiorowego Lęku (pamiętajmy: nie zawsze w dosłowności: „nie chciał...” „nie mógł...”), i to na początku - to efekt wyczerpującego trudu przyjęcia do serca od bliskich, którzy przeżyli – przyjęcia aż takich potworności! Toteż i dotąd: chcieli i nie chcieli – dokucza mi. Ale czy powinno? A może smutki, jak ktoś powiedział, to „nasiona kochania”?
Bo że pamięci (Pamięci) – to fakt.

I w kontekście tych rozważań niemal pewnym jest, że pani Adina straszliwie się zmagała w sobie przez kilkadziesiąt lat, i to potrójnie. A przy tym szukała „wewnętrznych powodów” w jakiejś części trochę bezwiednie bardziej na warunki „po” i tylko jej właściwych, podczas gdy one w dużej mierze odnosiły się do stale przyswajanych warunków „wtedy” - właściwych bodajże wszystkim ofiarom Zagłady. Natomiast z tej trzeciej strony, dla niej dodatkowej, lecz nie tylko dla niej, powiedzmy sobie jasno tej strony, która w jakiś sposób ciut od niej zależała, nie powinna była zadręczać się; uczyniła humanitarnie (no, ale wątpliwości są rzeczą ludzką i mogą dręczyć latami: bo może jednak wtedy zdarzyłby się cud). Dzięki niej - dzieci odeszły w sen nie ujrzawszy dna - „Gorgony Leviego”. Ta mitologiczna – mniej chyba straszna.

I na koniec rozpaczliwe i mocne słowa Primo Leviego:

„Pomyślcie, że tak było:
Przekazuję wam te słowa.
Wyryjcie je w swym sercu,

Siedząc w domu, idąc ulicą,
Kładąc się spać i wstając;
Powtórzcie je waszym dzieciom.

Albo niech się zawali wasz dom,
Niech was porazi choroba,
Wasze potomstwo niech odwróci od was twarz.”*
---------------
*Maria Janion, „Żyjąc, tracimy życie”, WAB, Warszawa 2003.
Exilvia - w wątku: „Co teraz czytasz?”, o ile dobrze pamiętam, napisała między innymi o tej wartościowej książce. Wypożyczyłam ją, przeczytałam, i dziękuję.
----------------
Skończyłam pisać, spojrzałam na parapet okienny, i oczom nie wierzę: z chwili na chwilę moje żonkile rozkwitły; wiosna!
Dobrego, Moremore :-)






Użytkownik: moremore 21.03.2010 23:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Upłynęło trochę czasu odk... | Bozena
Dziękuję Olgo, za mądry, analityczny komentarz. Przeczytałam Cię uważnie i wróciły do mnie obrazy z książki...

Mogę Ci ją pożyczyć, jeśli chcesz. Proszę wyślij mi adres na maila, najlepiej na moremore@autograf.pl

Użytkownik: Bozena 22.03.2010 01:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziękuję Olgo, za mądry, ... | moremore
Czy to znaczy, że książka wpada mi w ręce? :-)

Dziękuję, Moremore.
W następną noc napiszę.

Użytkownik: moremore 19.04.2010 22:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Czy to znaczy, że książka... | Bozena
Bożenko, wybacz zwłokę, ja na nic nie mam czasu, na pocztę wybieram się jak sójka za morze. Postaram się do końca mca wysłać, naprawdę :) Pozdrawiam!
Użytkownik: Bozena 28.03.2010 23:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziękuję Olgo, za mądry, ... | moremore
Jeszcze słowo, Moremore, niezbyt długie ;-)

Zanim (w przyszłości) o zasadniczym utworze - pani Adiny - pomyślałam, że odpowiednie jest to miejsce i wypowiem się jeszcze, naturalnie w kontekście: otóż książka „Czy to jest człowiek” obecnie jest przez kogoś w czytaniu (ale zamówiłam ją), za to wypożyczyłam i przeczytałam już „Pogrążeni i ocaleni” także autorstwa Primo Leviego. I muszę koniecznie powiedzieć, że jest to dzieło naprawdę ważne, o bardzo wnikliwym spojrzeniu, jak to powiedzieć (?), mniej powszechnym może (zresztą już tylko wcześniej przytoczone pojecie niemego „świadka integralnego” daje więcej do myślenia). To osobliwe spojrzenie ofiary, w naszym rozumieniu ofiary, bo ona sama na podstawie własnych odczuć i obserwacji podobnych losów przy niej „wolnych” od zobaczenia „Gorgony”– w książce wprost nie określa się tak, a i katem też nie. Te pojęcia zgłębia, rozpisuje na doświadczenia osobne, i dwóch w jednym: ofiar i katów powiązanych rozmaitymi zależnościami na rozmaitych poziomach i wertykalnie, w warunkach ludzkich i nieludzkich, próbuje zrozumieć i uzasadniać działania, także te instynktowne, działania tylko do pewnego momentu możliwe do uzasadnienia; ze znawstwem historycznej, kulturowej... fizycznej i duchowej kondycji ludzkiej analizuje przenikające się akcje i reakcje człowieka. Oprawców i ciemiężonych. I dwóch w jednym. I wewnątrz poszczególnych grup. A przy tym zarzeka się, że psychologiem nie jest. Bo nie...

Hm... oby większość psychologów potrafiło podobnie, albo tak jak Primo Levi analizować... wnioskować.

To, co najbardziej dręczyło go – to nie nienawiść, bo nie odczuwał jej (nie ma odpowiedzialności zbiorowej) a „przywilej ocalenia”, wyrzuty że przeżył, dramat ocalonych (bardzo w kontekście naszych rozważań), i kwestia: „Zrozumieć Niemców”* (choć zabrakło tutaj, moim zdaniem, zgłębienia podłoża purytańskiego – w dużym stopniu - wychowania), fanatyzm: ruch za głosem tego (czy innego) „komedianta”*, szeroko rozumiana kwestia zniewagi, pragnienie usłyszenia „oddźwięku”*: liczył na niego po wydaniu swej książki „Czy to jest człowiek”, na jakąś choćby próbę „wyjaśnienia” liczył. Było to jednakże próżne oczekiwanie. W „Pogrążonych i ocalonych” znajdują się fragmenty listów Leviego do Niemców, ich odpowiedzi, wreszcie do listów tych jego komentarze. Zdecydowanie więcej jest słów od nie „tamtych” Niemców i niemających nic wspólnego z „tamtą” winą, choć wielu piszących odczuwało... wstyd. Na szczególną uwagę zasługuje długoletnia wymiana poglądów i przyjaźń korespondencyjna Leviego z jego rówieśnicą Hetą S. z Wiesbaden, dzięki której Levi poznał Jeana Améry’ego (dla zaciekawionych: ofiara, i autor, między innymi, „Poza winą i karą. Próby przełamania podjęte przez załamanego.”) Obaj mężczyźni wysyłali tej pani kopie swych wzajemnych listów. Taki był jej warunek w pośrednictwie ich zapoznania.

A oto bardzo celne słowa J. Améry’ego (także popełnił samobójstwo):

„Kto raz torturowany na zawsze pozostaje torturowanym. [...] Kto doznał tortur, nie może się już zadomowić w świecie. Hańba unicestwienia nie da się już wymazać. Zaufania do świata, które wali się w gruzy po części już z chwilą otrzymania pierwszego ciosu, a całkowicie dopiero w trakcie tortur, nie da się już odzyskać.”*

Myślałam wprowadzić opis z okładki „Pogrążeni i ocaleni”, ale zrobił to właśnie dziś Jerzy; po prostu: synchroniczność zdarzeń :-) Teksty są w poczekalni – oba, bo także: „Czy to jest człowiek”.

Elie Wiesel po śmierci Leviego powiedział: „Primo Levi zmarł po czterdziestu latach w Auschwitz.”*

„W Auschwitz” – są to szczególnie wymowne słowa w aspekcie poprzednich naszych rozważań.
------------------
*Primo Levi „Pogrążeni i ocaleni”, przekład Stanisław Kasprzysiak, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007.


Użytkownik: moremore 19.04.2010 22:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Jeszcze słowo, Moremore, ... | Bozena
I jeszcze, dziś odebrałam w empiku Czy to jest człowiek, dziękuję za Twój komentarz, jeszcze raz. Z tego wszystkiego nie zostaje mi nic innego jak jutro się na tę pocztę udać :)
Użytkownik: Bozena 22.04.2010 14:49 napisał(a):
Odpowiedź na: I jeszcze, dziś odebrałam... | moremore
Dziękuję, Joanno. :-)

I ja obecnie czytam „Czy to jest człowiek”. Ciekawa jestem co myślisz...

Użytkownik: moremore 27.04.2010 18:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziękuję, Joanno. :-) ... | Bozena
Tak na gorąco Bożenko, skoro mnie pytasz, a ja właśnie skończyłam czytać: to jest zupełnie inna relacja niż te, jakie do tej pory poznałam. Po skończeniu książki chodziłam z nią w głowie parę dni, zastanawiając się na czym polega ta odmienność, co takiego jest w tej książce, że uznaje się ją za najważniejsze świadectwo w literaturze poświęconej tematyce obozowej.

To jest rzeczywiście książka pisana jakby w innym tonie. Mimo zrozumiałej potworności opisu nie epatuje ani przemocą, ani obrazami cierpień więźniów. Primo mówi z pewnym delikatnym dystansem. I od początku do końca z łagodnością. Nie oskarża, bo odmawia sobie do tego prawa, ustawiając się jedynie w pozycji świadka. To odmienne na pewno. I to podkreślenie odmowy na bycie wybranym, by zdać relację, mądre, gorzkie. Co to znaczy być "wybranym", jak można mówić o opatrzności w kontekście obozu? Tę niezgodę na przetrwanie, wstyd przeżycia znam już z innych relacji, przejmujący jest sen autora, ten o niewysłuchaniu, o obojętności wobec słów. Sen który, z absurdalnym okrucieństwem ziścił się faktycznie po wydaniu jego książki w 1947 roku, kiedy nie spotkała się ze specjalnym zainteresowaniem...

Nie wiem, w jaki sposób tak naprawdę przetrwał Levi w obozie, bo skoro tak jasno i przenikliwie pisze, z takim filozoficznym podejściem do zjawisk, to znaczy, że chyba zachował w obozie tę jasność widzenia, o jakiej sam mówił, że była strategią szkodliwą, bo wywoływała cierpienie. W menażce któregoś z kolegów wyryty był na dnie łyżką napis: "nie zastanawiaj się dlaczego", nie zastanawiaj się i nie próbuj zrozumieć, bo będziesz cierpiał.To humanistyczne podejście w kontraście z opisywaną rzeczywistością robi z czytelnikiem rzeczy niezwykłe, mnie dotykało bardzo.

Doskonała refleksja nad nieprzystawalnością pojęć "głód", "zimno", "ból", jakich używa się będąc wolnym, do rzeczywistości obozowej. O zmianie emocjonalnej znaczeniowości tych określeń, o ich ciężarze.

Primo czasem najtrudniejsze wydarzenia opisuje jednym, celnym akapitem, na przykład pożegnanie z przyjacielem Alberto, bardzo mi utkwił w głowie ten fragment. Autor mówi o ostatniej rozmowie przez okno, o dobrych, skórzanych butach, jakie udało się zdobyćprzyjacielowi, o tym, że należał on do tych farciarzy, zawsze znajdujących to, czego potrzebują. A potem po prostu Alberto znika. To urwanie historii wyjątkowej przyjaźni jest jak uderzenie. Bardzo mnie to zabolało. Co więcej miał Primo powiedzieć...

Bardzo inna relacja. Ciągle we mnie sobie pulsuje. Nie wiem, dlaczego nikt nie napisał jeszcze recenzji?? Może Ty to zrób, proszę, to wstyd, że nie mamy na BiblioNETce recenzji tej pozycji...

Pozdrawiam z łóżka, mam wiosenną grypę ;)
Joa.
Użytkownik: Bozena 29.04.2010 01:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak na gorąco Bożenko, sk... | moremore
Tak: inna relacja!

Z wszystkim się zgadzam, o czym tak udatnie napisałaś, Joanno. A to, co chciałabym dodać, choć wymaga bardzo wielu słów [„porządnie” – to „merytorycznie i analitycznie”, i krytycznie, i... więcej :-)] spróbuję tylko wypunktować (zwykle niemożliwie się rozpisuję):

1/ W książce brak jest ważnej rzeczy, a mianowicie: perspektywy, to znaczy zastrzeżenia Leviego, że jest to po części subiektywny głos. Mimo jednej z najlepszych prób obiektywizacji ("Czy to jest człowiek") „tamtych” zjawisk, psychologicznie przenikliwej obserwacji przez świadka i uczestnika zarazem - na pewno jest to głos także niepełny w wyrazie, z własnej perspektywy opisany; perspektywy uwarunkowanej nie tylko okolicznościami wspólnymi, miejscem w obozie, lecz i indywidualnymi cechami osobowości, kondycją fizyczną, okresem przebywania tam, wiekiem, pochodzeniem, wychowaniem, wykształceniem, wiedzą, światopoglądem, zawodem... pamięcią, a więc: niepełny głos (i nie tylko z tej przyczyny...). Primo Levi nie czyni zastrzeżenia, i mimo ogromnego spokoju, skupienia w nim, dystansu, odarcia faktów z emocji, to ważne, nieustawiania się na pozycji ofiary, co nie mniej ważne (kat w nim także był, jak w każdym z nas, choć tu akurat nie chodzi o kwestię skrajną: moralnego i fizycznego upodlenia) nie można nie dostrzec subiektywizmu, i daje się odczuć, że Levi „perliście” zawieszony był w cichym oczekiwaniu potwierdzenia konkluzji swych. Obiektywnie. Za to widzi się inność relacji właśnie i odczuwa siłę przekazu. I - tak jak Ty podkreśliłaś - nieoskarżanie, dramat ocalonego, celne z psychologicznego punktu widzenia (dość często niemiłe dla każdego człowieka) komentarze (wnioski), zaskakujące swą zwięzłą wymową a zawierającą sedno - wzmacniają tę inność, ten osobliwy i wyrazisty tekst.

2/ Zgadzam się z większością wysnutych przez Leviego wniosków w kwestiach najwyższej wagi (ale czy mój głos może mieć jakieś znaczenie, osoby wolnej od skrajnych doświadczeń?), natomiast ciekawa jestem czy zgodziłaby się z nim Halina Birenbaum - ocalała dziewczynka z Oświęcimia, autorka wielu obozowych wspomnień - choćby w kwestii: że „pogrążonymi”* zostali według Leviego... najlepsi, lub czy by uznała w stosunku do siebie prawo lagru: „zjedz swój chleb, a jeśli ci się uda, to i chleb sąsiada”* (rozumiem, że zdarzają się wyjątki), czy wreszcie zgodziłaby się z kwestią: „dlatego, iż istniał Auschwitz, nikt dzisiaj nie ma prawa mówić o Opatrzności”*(słowa Leviego), i tak dalej... W swoich emocjonalnych opowieściach pani Birenbaum podkreśla, że przetrwali Ci, co najżarliwiej (jak to zmierzyć?) wierzyli w Boga, modlili się, że odczuwała wstręt i upokorzenie widząc jak inni walczą o dodatkową rację zupy okładani chochlą, wolała nie jeść, i tak dalej...

3/ Właśnie: Opatrzność; nawet „wyrwało” się Leviemu smutne („katowskie”) stwierdzenie, że gdyby był Bogiem, to splunąłby na modlitwę współwięźnia, który żarliwie i długo dziękował Bogu pewnego dnia za uniknięcie śmierci (jak mógł nie zdawać sobie sprawy ten człowiek, w pojęciu Leviego, że równie dobrze ta śmierć mogła jutro po niego przyjść? Obok przecież, w zasięgu wzroku – współwięźniowie codziennie ginęli, a wśród nich wierzący też. ). Opatrzność...

4/ A wiesz, ja także dłużej myślałam nad tym: Primo Levi przeżył... On mówił zwłaszcza o losie (pamiętasz zapewne kilka sytuacji, w których cudem uniknął końca), ale... nie bez znaczenia pozostają: „organizacja, kradzież, litość”, rok w obozie, w tym czas pracy w laboratorium chemicznym, choroba i pobyt w „szpitalu”, i chyba najważniejsze: przebłyski (ale tylko przebłyski, bo rzeczywiście celowo unikał on wspomnień, i zastanawiania się: dlaczego?, by nie dokładać sobie cierpień), a więc chwilowe – cykliczne - uświadomienia więzi ze swoim „ja” z przed obozu, recytowanie koledze (choć niepłynnie)... Dantego! (tak mówił). Genialna wydała mi się też scena egzaminu z chemii: spłynęło na Leviego objawienie, nie mistyczne, a przypomnienie na chwilę w najdrobniejszych szczegółach – w pewnym zakresie - wiedzy koniecznej dla próby ratowania swego życia. Ta scena niezwykle realnie wybrzmiała.

Nie wiem jak z tą obserwacją (w laboratorium czynił zapiski obozowych zdarzeń), jak słusznie zastanawiasz się; mogę tylko umocnić tezę, że w obozie umysł Leviego rejestrował i analizował nie każdy obraz (choć regularnie powtarzający się), a w czasie pisania już po... uwalniał wspomnienia uzupełniając je głębokimi przemyśleniami aktualnymi.

5/ Przerwaną przyjaźń z Alberto dobrze pamiętam, i tę o jedną kroplę wody więcej dla Levigo też pamiętam, i jego wstyd potem. Lecz silniej utkwił w mej głowie Henri w kontekście fałszywej „litości” (punkt 4.) z zamysłem przyszłych korzyści... A także muskularny szaleniec, i mężczyzna, który wręcz demonicznie dbał o swój wygląd, w efekcie zyskiwał szacunek współwięźniów i prominentną pozycję (wstęp do ewentualnego ocalenia).

6/ Tak: "głód", "zimno", "ból"... To jest To! W tym miejscu, i wielu innych, choć na pozór niekoniecznego objaśniania, zadziałała siła wymagająca ostrzejszego w nas uzmysłowienia. Masz rację: dość często w krótkich akapitach pojawia się coś istotnego, i co uderza, i co wyostrza dotychczasowe wyobrażenie wyrosłe na gruncie powszechnie nam znanych relacji...

7/ Dużo można by jeszcze pisać... mnie na przykład aspekt muzyki tak niecnie wykorzystanej przez Niemców (opisu Leviego), kwestia ewentualnego zbiorowego buntu, sprawa języka (fundamentalna co do potencjalnej ochrony życia), zależności... czy rozwinięcie przez autora na tle tamtej rzeczywistości zwykłego przysłowia: „Temu kto ma - będzie dodane, temu, kto nie ma - będzie odebrane” i naszych rzekomo wrodzonych predyspozycji do miejsc „pogrążonych i ocalonych” - dało do myślenia.

I to, że zawsze są jakieś indywidualne: ludzkie, duchowe i materialne „zasoby” w najtrudniejszym położeniu w „normalnych” warunkach, a wydaje się nam że widzimy już dno...

Zagłada była podwójna! Primo Levi szczególnie wyraziście ten fakt opisuje.

„Nie jest człowiekiem ten, kto...”*
-------
Dziękuję Ci, Joanno. Bardzo się cieszę, że kupiłaś książkę, że przeczytałaś ją, że odpowiedziałaś - napisałaś o niej, i że ja napisałam - odpisałam, i że myślisz tutaj podobnie jak i ja. :-)
-----
* Primo Levi „Czy to jest człowiek”, przekład Halszka Wiśniowska, Wydawnictwo Literackie, 2008.
-----
PS.
Co do recenzji – nie czuję się na siłach. Naprawdę.
Szybkiego powrotu do zdrowia!


Użytkownik: Bozena 23.05.2010 21:29 napisał(a):
Odpowiedź na: I jeszcze, dziś odebrałam... | moremore
Dziękuję Joanno.

Dopiero wczoraj zaczęłam czytać... przerwałam na 84 stronie, „rozbita”; a potem wzięłam się za coś innego. Boję się dać wciągnąć akurat teraz w tamten klimat. Wrócę do tej książki pod koniec tygodnia.

Nie raz - są obecne żonkile w tak smutnych okolicznościach... (w pierwszy dzień wiosny zakończyłam komentarz tutaj żonkilami), maleńka Ryfka tańcząca „taniec umierającego motyla” (motyla), cicha zabawa w dom, gdzie na obiad będzie zupa z „prawdziwymi kartoflami”, słowa ginącego chłopczyka: „daj mamie” (50 groszy)... to na mój jeden wieczór zbyt wiele, siła ogromna, a intencja p. Adiny: zdążyć opowiedzieć, a nie porażać! Aż dziw, że zupełnie prostym językiem, i rzeczywiście tworząc klimat bezpośredniego z czytelnikiem obcowania, i w tak zwięzły sposób bez zbędnych „ornamentów”, przyznając się do niepamięci, luk nie zapełniając na siłę, można wyrazić tak wiele... Bez natarczywości.

Warszawskie Dzieci!

Muszę przyznać, że i do środka książki zajrzałam, i przeczytałam scenę rozgrywającą się w pobliżu wesołego miasteczka obok... getta. Wiedziałam, że odnajdę taką scenę, albowiem fragment wiersza Czesława Miłosza na skrzydełku okładki książki – „Coś” zapowiadał.
Zostawiam tu fragment fragmentu... Nie mogę się oprzeć.

Campo di Fiori

(...) Ja jednak wtedy myślałem
O samotności ginących,
O tym, że kiedy Giordano
Wstępował na rusztowanie,
Nie znalazł w ludzkim języku
Ani jednego wyrazu,
Aby nim ludzkość pożegnać,
Tę ludzkość, która zostaje (...)

Użytkownik: moremore 28.05.2010 18:50 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziękuję Joanno. Dopi... | Bozena
Też miałam ochotę to zacytować :) Prawda, że to piękna, mądra książka? Chodzą za mną niektóre sceny, zupełnie, jakby mi się wdrukowały w pamięć, tak, ta z umierającym chłopczykiem też. Maleńka, niepozorna, trudna książka...
Ściskam.
Użytkownik: Bozena 04.06.2010 21:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Też miałam ochotę to zacy... | moremore
Prawda :-)

„A czasem mi się zdaje, że to wszystko trwa. Że w jakiś sposób ciągną się tamte czasy.” [Adina Blady-Szwajger]

Ciepło pozdrawiam, Joasiu, dziś książkę odesłałam.

Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: