Dodany: 28.11.2015 11:08|Autor: zsiaduemleko

Książka: Imię róży
Eco Umberto

2 osoby polecają ten tekst.

O tym, jak mnisi robią łał na widok prymitywnych okularów


Są książki, które srodze zawodzą czytelnika, bo nie dają mu tego, czego się spodziewał i na co liczył. Są też książki, które go miło zaskakują, kiedy bez większych nadziei, być może nawet z lekkim sceptycyzmem podchodził do lektury, a po wszystkim zostaje konkluzja, że było lepiej, niż wcześniej zakładał. Wreszcie są książki kropka w kropkę odpowiadające jego wyobrażeniom i dokładnie takie, jakich się spodziewał. Myślę sobie teraz, że ten uniwersalny (i nie oszukujmy się – mało odkrywczy) podział funkcjonuje w wielu dziedzinach, ale mnie akurat ładnie pasował do książek, bo przecież o nich staram się pisać. I "Imię róży" mógłbym przyporządkować do tej trzeciej, najmniej spektakularnej oraz budzącej najmniej emocji grupy powieści, które sprostały oczekiwaniom, ale nic ponadto. Oczywiście chodzi o moje oczekiwania i nikogo nie obliguję, by miał takie same, bo ja w ogóle staram się być mało zobowiązujący, choć nie zawsze skutecznie. Bądźmy jednak ze sobą szczerzy: czego można wymagać od pozycji, w której główne role obsadza zgraja zakapturzonych mnichów? Sam fakt, że nie uśniemy z nudów uważam za sukces, no ale klasyka literatury niby, więc może jednak wydarzy się coś przynajmniej względnie ekscytującego? Byłoby miło ze strony autora. Taką postawę obrałem i choć podczas lektury zdarzały się momenty gorsze oraz lepsze, zasadniczo nie mogę mieć do Eco żalu, bo nie rozczarował. Że również nie oczarował, to inna para kaloszy.

Nie muszę po raz kolejny utyskiwać, jak bardzo w literaturze nie lubię mnichów i za jak okropnych nudziarzy ich uważam? W "Imieniu róży" stężenie zakonników na metr kwadratowy osiąga pułap przeze mnie do tej pory niespotykany i nadal nie wiem, jak ja pozwoliłem się w ogóle namówić na lekturę. Nie będzie specjalnym zawodem, że i tym razem panowie w habitach mnie nie zaskoczyli, bo w zaskakiwaniu są raczej kiepscy – kilkanaście razy skutecznie mnie znużyli swoim pytlowaniem o teologii czy moralności, ale rozumiem, że taka ich rola. Potencjał rozrywkowy równy zeru. Tym łatwiej było mi pojąć, że ktoś postanowił ich zabijać, jednego po drugim. Mogłem nawet utożsamiać się z mordercą, który pewnie wyszedł ze słusznego założenia, że albo oni go zagęgają na śmierć, albo on ich uprzedzi i zastosuje skuteczniejsze narzędzia, by zakończyć żywot tych chodzących tabletek nasennych. Tak, wiem, że wątek kryminalny jest tylko jedną z kilku płaszczyzn, na których można odbierać tę powieść, ale cóż poradzę, że najciekawszym i wolałbym na nim się skupić.

Otóż do jednego z włoskich opactw przybywa mistrz Wilhelm ze swoim gierm... a, przepraszam: uczniem, młodocianym nowicjuszem Adso. Ma się odbyć jakieś spotkanie i dyskusja na tematy wiary oraz religii, ale kogo by obchodziło, o czym oni tam mają zamiar mendzić przy stole. Ważne, że przy okazji znajdujemy zwłoki jednego z mnichów, a ponieważ okoliczności jego śmierci nie są znane, mistrz Wilhelm podejmuje się je wyjaśnić. Warto zaznaczyć, że Wilhelm aspiruje do bycia zakonnym odpowiednikiem Sherlocka Holmesa czy innego detektywa Monka, bo najwyraźniej znudziła mu się rola inkwizytora i palenie heretyków na stosach (akcja rozgrywa się w średniowieczu, gdy było to modne, choć nie zakładano o tym blogów), więc zaczyna węszyć morderstwo. Jego pupilek Adso, niczym ślepy cielak, nie odstępuje swojego nauczyciela ani na krok i aby w jakiś sposób wytłumaczyć jego obecność, Eco powierza mu czasem kaganek (bo ciemnawo w tym klasztorze), ale przede wszystkim narrację powieści. Lojalnie więc uprzedzam, że trzeba przygotować się na trochę jego kłapania dziobem oraz patetycznych uniesień nad architekturą, obrazami, przenikliwością mistrza, a nawet – uwaga! – wdziękami kobiety. Jednej. I tylko przez chwilę. Ale dobre chociaż tyle, bo w tym opactwie trupy są milej widziane niż kobiety (tfu!).

"Śluby zakonne trzymają nas z dala od tego gniazda zła, jakim jest ciało kobiety"*.

Zuchy!

Ilekolwiek by drwić, trzeba oddać autorowi pokłon, bo miejsce akcji mu się udało. Oddzielone od reszty świata opactwo jest wystarczające mroczne i tajemnicze, byśmy z łatwością poddali się atmosferze powieści. Mnóstwo tu niepokojących zakątków, w których chyba nikt by nie chciał się obudzić po pijackiej nocy. Poznajemy kilka złowieszczych postaci – jak to często bywa w takich przypadkach – mówiących zagadkami i skrywających osobiste sekrety. Nie brakuje również tajemnych przejść oraz równie tajemnych mechanizmów te przejścia odsłaniających, ale przede wszystkim na pierwszym planie błyszczy biblioteka. Kiedy byłem w podstawówce, szkolna biblioteka mnie przerażała, bo rezydowała tam pani, która ciągała niegrzecznych chłopców nie tradycyjnie za uszy, ale za pejsy. Bolało prawdopodobnie bardziej, niż za ucho. Powieściowa biblioteka jest mimo wszystko bardziej przerażająca (ale niewiele) i nocne błąkanie się po jej licznych pomieszczeniach to bodaj najmocniej trzymające w napięciu fragmenty.

Umberto Eco wybronił się z pozornie beznadziejnej sytuacji, w którą sam się wpędził, gdy na głównych i jedynych bohaterów wybrał mnichów. Nie zdradzę chyba zbyt wiele, jeśli napiszę, że na zgonie jednego zakonnika się nie kończy. Paradoksalnie, to właśnie kolejne morderstwa tchnęły trochę życia w "Imię róży" – tak to zazwyczaj bywa w kryminałach. I choć powieść tę postrzega się jako wielowątkową i okraszoną wieloma znaczeniami, najchętniej sklasyfikowałbym ją jako kryminał właśnie. Sądzę, że nie wyrządziłbym jej tym zawężeniem żadnej krzywdy. Bo mimo iż fabuła nie należy do specjalnie widowiskowych, jest solidna, nastrojowo spójna oraz odpowiednio przytłaczająca zgrozą i ponurą aurą późnej jesieni gdzieś u podnóży gór.


---
* Umberto Eco, "Imię róży", przeł. Adam Szymanowski, Państwowy Instytut Wydawniczy, 1993, str. 159.


[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1210
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: