Dodany: 30.10.2015 08:50|Autor: UzytkownikUsuniety04​282023155215Opiekun BiblioNETki

Książka: Mroki
Borszewicz Jarosław

1 osoba poleca ten tekst.

Mare tenebrarum



Recenzent: Louri


Podobno mam przed sobą uwspółcześnionego „Fausta”, w dodatku wskrzeszonego z martwych w 32 lata po pierwszym wydaniu. Szczęśliwie nie jest to po prostu wielkie dzieło Goethego ubrane w dwudziestowieczne szatki. Książka Borszewicza niesie w sobie wiele nawiązań do owej klasyki, jednak zawiera także nowe wątki oraz pytania, mogące sprawić, że pogubią się i ci czytelnicy, którzy „Fausta” czytali. Co więc da się odczytać z tej „powieściozji” (jak określa ją sam autor)?

Bohaterem i narratorem „Mroków” jest dorożkarz zwący się Duet Zezowaty (nb. taki tytuł nosi pierwszy tom poezji Borszewicza). Ów Duet istotnie tworzy duet (może niczym dr Faustus i Mefistofel) z mieszkającym wewnątrz niego Wiktorem. Bohater jest neurotykiem opanowanym obsesyjnym lękiem przed śmiercią, a równocześnie wszędzie wokół ową śmierć wynajdujący. Zachowuje się chwilami niczym nadopiekuńcza i przewrażliwiona babcia, która na każdym kroku widzi zagrożenie. Zarazem autor wielokrotnie daje do zrozumienia, iż za znaczną część owej paranoi odpowiedzialni są politycy, a także media raczące nas papką informacyjną składającą się z wieści o rzeczywistych katastrofach (ale i wytyka nam upodobanie, swoisty pęd do oglądania nieszczęść i śmierci – Freudowską tanatofilię), kreowanych strachów, wreszcie ze wskazywania potencjalnych luk w „bezpiecznym świecie”. Zresztą terror bezpieczeństwa i pewności w życiu, zabezpieczanie się w każdy sposób – dualnie: od życia/od śmierci – znajduje wyraz np. w rozmowie dziewczyny, planującej już w szczegółach życie potencjalnemu dziecku, z chłopakiem, wymieniającym wszystkie możliwe choroby i nieszczęścia:

„– Nie chcesz tego dziecka?!
- Jak mam chcieć, jak nawet nie wiem, ile będę żył? Jestem odpowiedzialnym, poważnym człowiekiem: nie mogę decydować się na dziecko, nie mając pewności, że zdążę je wychować.
– To ja je wychowam! Jeszcze dzisiaj założę mu książeczkę mieszkaniową!
– Kura ma pióra! A ty niby skąd wiesz, odpukać, że dzień po porodzie nie umrzesz?”[1].

Neuroza bohatera objawia się także w kompulsywnym poszukiwaniu miłości – tworzącej (jego zdaniem) parę ze śmiercią:

„– Jednej [kobiety] nie kochałem, bo mówiła »dźwi« zamiast »drzwi«. Drugiej, bo pisała lewą ręką, a to mnie bardzo denerwowało. Trzeciej nie kochałem, bo czesała się w koński ogon… czwartej, bo chciała mieć dziecko, piątej – bo nie chciała dziecka, szóstej nie kochałem, bo nosiła imię, którego nienawidziłem, siódmej, bo lubiła zupę owocową, ósmej, bo ubierała się na czarno… W dziewiątej się nie zakochałem, bo ona zakochała się we mnie pierwsza, a ja panicznie boję się zakochanych kobiet. W dziesiątej nie, bo wierzyła w Boga, a w jedenastej też się nie zakochałem, bo nie wierzyła w Boga…”[2].

Takie dualizmy spotykamy na każdym kroku, osobliwie w reminiscencjach związku Dueta z enigmatyczną Nieobecną:

„– No to teraz ty posłuchaj. Rzeczywiście nie jest mi z tobą najlepiej, ale kocham cię. Co więcej, uważam naszą miłość za najbardziej ludzką ze wszystkich, o jakich kiedykolwiek zdarzyło mi się słyszeć czy czytać… Jest to najprawdziwsza miłość pod słońcem. Kocham cię i nienawidzę jednocześnie. Jest to miłość absolutnie doskonała i kaleka, ułomna… Taka, jak cały ten świat…
– Jednym słowem: nienawimiłość – spuentowała Nieobecna”[3].

A w innym miejscu:

„A może w życiu trzeba wszystko, absolutnie wszystko, miłość, ojcostwo, majątek, raz wygrać, a raz przegrać, żeby była pełnia?!”[4].

Dość mocno dochodzi co chwila do głosu głęboki pesymizm Dueta, który można odczytywać w duchu modnej dziś subkultury emo. Bohater z jednej strony ma raczej negatywną wizję świata („Popsuć da się wszystko, ale nie wszystko da się naprawić! Na tym polega przewaga zła nad dobrem”[5]), doznaje różnorodnych rozczarowań i bólów. Z drugiej – sam ciężko na swoje nieszczęście pracuje, zachowując się niejednokrotnie jak „totalny przegryw”, niszczący własne życie i swoje w nim szanse. Nawet gdy dostaje okazję wyprostowania swego losu, wybiera „wolność”, rezygnując z uchwycenia za ręce fortuny, której nie ścigał, przyszła do niego sama. Ogólnie jednak dość celnie sportretowany jest także współczesny lęk przed śmiercią, kult młodości doprowadzony aż do zaklinania rzeczywistości. Przy czym na co dzień spotykamy się też z nowymi wykwitami kulturowymi, czerpiącymi z dawnych lub nowych kultów, w których śmierć i jej przejawy są oswajane, trywializowane bądź uwznioślane: meksykańska Santa Muerte (sugar skull), globalizacja (i komercjalizacja) Halloween, zabawki odwołujące się do wierzeń wuduistycznych (laleczki albo lalki zombie) czy fantasy wampirycznej.

Bardzo istotną stroną „Mroków” jest ich konstrukcja literacka. Nawiązuje w założeniu autora do synkretycznej formy „Fausta” Goethego. Owa „poezjowieść” zaczyna się wierszem (białym), zawiera wiele fragmentów poetyckich, zasadniczo pozbawiona jest linearnej fabuły: składa się, prócz elementów wcześniej wymienionych, ze wspomnień, opisów wyimaginowanych programów TV, filmów, sytuacji, fragmentów fikcyjnej książki „Du du du”, w której znajdują się filozoficzne dywagacje, uwagi na temat „chorób butów”, strumienie świadomości. Obficie występują fragmenty turpistyczne, o specyficznie stylizowanym języku (znów wszechobecny dualizm świata), momentami grą słów przywodzący na pamięć tragiczno-komiczny efekt „Abażurów z ludzkiej skóry” Nałkowskiej:

„Ruiny jarzębiny. Brzozy zgrozy. Kaliny bez kończyny. Orzechy zgładzone jak grzechy. Nieswoje sekwoje. (…) Pod drzewnym cmentarzyskiem omijam wymiociny dogorywających szczurków. Przegniłe odwłoki ciężarnych kotek. Zmarmoladziałe jeże”[6].

Tanatofilia miesza się z tanatofobią, niekiedy Borszewicz epatuje kiczem albo obsceną. Innymi razy zadziwia i inspiruje głębokimi myślami:

„Miłość to nie jest stacja, do której się przyjeżdża, ale sposób podróżowania” [7],

albo celnymi diagnozami współczesności:

„Ty nadal chciałbyś pojąć wszystko rozumem. A tu nie daje rady. Więc pojmujesz na siłę… Wmawiasz sobie i otoczeniu, że wszystko ma sens. Bo dla ciebie wszystko, co jest, ma sens. Tylko dlatego, że jest. Bo myślisz, że gdyby coś nie miało sensu, to by tego czegoś po prostu nie było. W głowie ci się nie mieści, że może istnieć coś bezsensownego, coś, czego w żaden sposób nie pojmie się rozumem. Coś, czego istnienia nie da się uzasadnić, coś niepotrzebnego, nielogicznego, ale interesującego, obecnego. Odrzucasz wszystko, czego nie rozumiesz, co nie mieści się w twojej głowie…”[8].

Książka niełatwa w odbiorze. Moje wrażenia wahały się od obrzydzenia, przez znudzenie, po zainteresowanie i nawet wzruszenie. Nie jest to wielka literatura, szczególnie warstwa „poetycka” zdaje się pisana na siłę. Jednak – aby być uczciwym wobec czytelników tej recenzji – muszę przyznać, że Borszewiczowi bardzo dobrze wyszło uchwycenie nastroju i przeżyć związanych z zawodem miłosnym. Dotknęło mnie to osobiście, zastanawiam się, czy i autor nie doznał odrzucenia? Bowiem – cokolwiek by sądzić o innych warstwach „Mroków” – chyba tylko ktoś, kto przeżył to sam, tak wnikliwie i prawdziwie opisać może mroki, które ogarniają duszę kochającego bez nadziei na wzajemność.


---
[1] Jarosław Borszewicz, „Mroki”, wyd. Iskry, 2015, s. 59.
[2] Tamże, ss. 218-219.
[3] Tamże, s. 124.
[4] Tamże, s. 21.
[5] Tamże, s. 85.
[6] Tamże, s. 11.
[7] Tamże, s. 99.
[8] Tamże, s. 151.




Autor: Jarosław Borszewicz
Tytuł: Mroki
Wydawnictwo: Iskry, 2015
Liczba stron: 226

Ocena recenzenta: 4/6


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3145
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: